▲▼
Cóż, Lillie czuła się dość dziwnie - zważywszy chociażby na to, że przed drzwiami do mieszkania stała dobre pół godziny? Nawet wścibska sąsiadka pofatygowała się żeby zajrzeć, co właściwie dziewczyna robi. A ona po prostu stała, co jakiś czas z zawahaniem podnosząc rękę do dzwonka. Próbowała kilka razy, ostatecznie nie znajdując w sobie na tyle odwagi, żeby zadzwonić lub grzecznie zapukać. Jak na osobę bardzo kontaktową i pewną siebie w tym momencie czuła się po prostu jak najbardziej zagubiona istota na świecie. Właśnie miała stanąć twarzą w twarz z ojcem, którego nigdy nie widziała. Chyba nie jest na to gotowa, szczególnie przez to, że jedyne co o nim wie, to to że żyje i nazywa się Gabriel. Matka nie ukrywała przed nią tego faktu. Nie wymyślała jakiś bzdurnych historyjek. Jednak nie wiele mówiła o swojej przeszłości, jak się poznali i dlaczego ukryła przed nim wiadomość o jej istnieniu? Lillie zaczęła odnosić wrażenie, że mężczyzna uzna jej wizytę za jakiś żart albo, że pewnie próbuje naciągnąć go na pieniądze. Bo co innego ma sobie pomyśleć facet przed którego mieszkaniem zjawia się małolata i twierdzi, że jest jego córką? Córką, której przecież nigdy nie miał, a przynajmniej w takim przekonaniu żył po dziś dzień?
Miała dużo wątpliwości, wiele pytań i bardzo mało odwagi, żeby zrobić ten pierwszy krok. Jednak nie może czekać w nieskończoność - czas płynie, musi się gdzieś zatrzymać. Zaczyna przecież szkołę w mieście w którym nie ma nikogo, oprócz niego. Westchnęła cicho, zbierając się w sobie na tyle, żeby nieśmiało zapukać do drzwi. Zaledwie trzy ciche puknięcia, później nic. Czekała z walizką u boku ze wzrokiem wlepionym w drewniany prostokąt. Nie ukrywała emocji, które malowały się na jej twarzy. Strachu, niepewności, które mieszały się przy tym ze zwykłą, niewinną ciekawością. Podgryzała nerwowo wargę nasłuchując czy idzie. Chciała go w końcu ujrzeć, chciała się przekonać czy są do siebie podobni czy w ogóle cokolwiek ich łączy.
Miała dużo wątpliwości, wiele pytań i bardzo mało odwagi, żeby zrobić ten pierwszy krok. Jednak nie może czekać w nieskończoność - czas płynie, musi się gdzieś zatrzymać. Zaczyna przecież szkołę w mieście w którym nie ma nikogo, oprócz niego. Westchnęła cicho, zbierając się w sobie na tyle, żeby nieśmiało zapukać do drzwi. Zaledwie trzy ciche puknięcia, później nic. Czekała z walizką u boku ze wzrokiem wlepionym w drewniany prostokąt. Nie ukrywała emocji, które malowały się na jej twarzy. Strachu, niepewności, które mieszały się przy tym ze zwykłą, niewinną ciekawością. Podgryzała nerwowo wargę nasłuchując czy idzie. Chciała go w końcu ujrzeć, chciała się przekonać czy są do siebie podobni czy w ogóle cokolwiek ich łączy.
Gabriel każdy swój dzień zaczynał identycznie. Wstawał o godzinie siódmej, gosposia robiła mu śniadanie i potem wychodziła, on za to brał prysznic, przywdziewał na siebie doskonale skrojony i niezwykle drogi garnitur, i wychodził do pracy.
Żadnych niespodzianek.
Wszystko przebiegało swoim spokojnym, niezachwianym rytmem. Doskonały poranek, doskonałego pana.
Kiedy kończył kanapkę do drzwi ktoś zapukał. Otwarł usta, aby zawołać Marthę jednak w ostatnim momencie przypomniał sobie, że ta już wyszła. Mops, o imieniu Epps, słysząc nowe źródło dźwięku zerwał się z miejsca, biegnąc na swych krótkich, serdelkowatych łapkach prosto do drzwi. Niechętnym wzrokiem powiódł za psem, którego nie chciał i nie powinien mieć. Dogryzł kanapkę i poszedł otworzyć. Szczerze? Nie spodziewał się żadnej małolaty pod swoimi drzwiami. I lekkie zdziwienie doznał kiedy zobaczył ładną blondyneczkę. Stał chwile, milcząc. Przyglądał się jej i doszedł do wniosku, że kogoś mu przypomina. Tylko nie potrafił sobie, za cholerę, przypomnieć kogo.
Mimowolnie spojrzał w dół na walizki, których nie dało się nie zauważyć. Stały tuż przy nogach dziewczyny, jakby zmęczyły się po długiej podróży i za chwilę miały przekroczyć próg mieszkania. Jego mieszkania.
- Słucham? - zapytał, stojąc wpół otwartych drzwiach. Epps wyrwał się do przodu i szczekając, poderwał się na dwie tylne łapy, przednimi zapierając się o jej nogę. Gabriel odrzucił psa wątpliwym wzrokiem. Obaj za sobą nie przypadali; tolerowali się, dlatego też ogromnym ucieszeniem dla czworonoga , okazała się nowa osoba, poza Marthą, która go spasła.
- Czegoś potrzebujesz? - Ile to jeszcze będzie trwać. Za dziesięć minut musiał wyjść do pracy. Nie miał czasu.
Dziewczyna nie wiedziała nic na ten temat, a mimo to stała spięta. Nie rozumiał czym się tak zestresowała, gdyż nawet się nie znali. Dwoje obcych sobie ludzi, dziwnie do się siebie podobnych.
Gabriel dałby sobie rękę uciąć, że gdzieś już widział te oczy. Łagodne rysy twarzy i blond włosy.
Nagle zza rogu wyłonił się listonosz, podsuwając Gabrielowi korespondencję, na co jedynie mężczyzna potaknął skinieniem głowy. Listonosz szybko wycofał się z pola widzenia zimnych stalowych oczu, które nawet nie raczyły go odprowadzić.
Tik, tak.
Gabriel, czas ucieka.
Żadnych niespodzianek.
Wszystko przebiegało swoim spokojnym, niezachwianym rytmem. Doskonały poranek, doskonałego pana.
Kiedy kończył kanapkę do drzwi ktoś zapukał. Otwarł usta, aby zawołać Marthę jednak w ostatnim momencie przypomniał sobie, że ta już wyszła. Mops, o imieniu Epps, słysząc nowe źródło dźwięku zerwał się z miejsca, biegnąc na swych krótkich, serdelkowatych łapkach prosto do drzwi. Niechętnym wzrokiem powiódł za psem, którego nie chciał i nie powinien mieć. Dogryzł kanapkę i poszedł otworzyć. Szczerze? Nie spodziewał się żadnej małolaty pod swoimi drzwiami. I lekkie zdziwienie doznał kiedy zobaczył ładną blondyneczkę. Stał chwile, milcząc. Przyglądał się jej i doszedł do wniosku, że kogoś mu przypomina. Tylko nie potrafił sobie, za cholerę, przypomnieć kogo.
Mimowolnie spojrzał w dół na walizki, których nie dało się nie zauważyć. Stały tuż przy nogach dziewczyny, jakby zmęczyły się po długiej podróży i za chwilę miały przekroczyć próg mieszkania. Jego mieszkania.
- Słucham? - zapytał, stojąc wpół otwartych drzwiach. Epps wyrwał się do przodu i szczekając, poderwał się na dwie tylne łapy, przednimi zapierając się o jej nogę. Gabriel odrzucił psa wątpliwym wzrokiem. Obaj za sobą nie przypadali; tolerowali się, dlatego też ogromnym ucieszeniem dla czworonoga , okazała się nowa osoba, poza Marthą, która go spasła.
- Czegoś potrzebujesz? - Ile to jeszcze będzie trwać. Za dziesięć minut musiał wyjść do pracy. Nie miał czasu.
Dziewczyna nie wiedziała nic na ten temat, a mimo to stała spięta. Nie rozumiał czym się tak zestresowała, gdyż nawet się nie znali. Dwoje obcych sobie ludzi, dziwnie do się siebie podobnych.
Gabriel dałby sobie rękę uciąć, że gdzieś już widział te oczy. Łagodne rysy twarzy i blond włosy.
Nagle zza rogu wyłonił się listonosz, podsuwając Gabrielowi korespondencję, na co jedynie mężczyzna potaknął skinieniem głowy. Listonosz szybko wycofał się z pola widzenia zimnych stalowych oczu, które nawet nie raczyły go odprowadzić.
Tik, tak.
Gabriel, czas ucieka.
I oto zjawił się on - tatuś. Lily uchyliła z wrażenia usta, dłuższą chwilę wodząc wzrokiem po całej jego sylwetce. Przyglądała mu się bardzo nachalnie, jakby chciała zapamiętać każdy najmniejszy szczegół. Błądziła niebieskim tęczówkami od jasnej czupryny mężczyzny, po brązowe oczy kończąc na nogach i psie? Zachichotała cicho na widok zaślinionego, tłustego zwierzaka mimochodem wyciągając w jego kierunku wolną dłoń. Taki pogodny, malutki mops zupełnie nie pasujący do poważnego wizerunku Gabriela. Poklepała psinę po pyszczku, po czym wyprostowała się jak struna, wzięła głęboki w dech i ...
- Jestem Lillie. Lillie Valles. - przedstawiła się, urywając dosłownie na moment. Wytarła o spadnie rękę, którą wcześniej głaska zwierzę i tym razem wyciągnęła ją w stronę ojca.
- Pańska córka. - dorzuciła bez ogródek, zdając sobie jednak sprawę z tego, że z pewnością zabrzmiało, to nad wyraz głupio i nierealnie. W końcu nie na co dzień pod czyimiś drzwiami zjawia się młoda dziewczyna i twierdzi, że jest z kimś jakkolwiek spokrewniona.
Ale dzisiaj, to nie był żaden głupi żart. Dzisiaj cała ta sytuacja jest jak najbardziej poważna, a Lily nie ma nawet najmniejszego zamiaru śmieszkować sobie z ojca. Matka wspominała jej jednak, że Gab to dziwny byt. Bardzo egoistyczny, małomówny - zimny człowiek nie potrzebujący żadnego towarzystwa. Kiedy jest sam czuje się najlepiej. Czas to zmienić! Lillie od zawsze chciała poznać ojca, a teraz ma do tego idealną okazję i nie zaprzepaści jej z powodu trudnego charakteru mężczyzny.
- Wiem, trudno uwierzyć. Mama zataiła ciążę, jednak ... - trochę zabrakło jej słów. Nie wiedziała jak ma się tłumaczyć. Nie wiedziała dlaczego matka podjęła taką, a nie inną decyzję, a teraz wysłała ją na żywioł. Poczuła się dziwnie głupio. Jej policzki przybrały trochę czerwonego odcieniu, natomiast pewne spojrzenie gdzieś uciekło - Lily wbiła wzrok we własne obuwie. Co miała powiedzieć? Miło Cię widzieć? To głupie i nie na miejscu, szczególnie że wizyta w pewien sposób jest szokiem dla obu stron. Małolata nawet nie wiedziała jak ma się zwracać do własnego ojca. Per Pan czy może jednak Tatku?
To za dużo, nawet jak na nią ...
- Jestem Lillie. Lillie Valles. - przedstawiła się, urywając dosłownie na moment. Wytarła o spadnie rękę, którą wcześniej głaska zwierzę i tym razem wyciągnęła ją w stronę ojca.
- Pańska córka. - dorzuciła bez ogródek, zdając sobie jednak sprawę z tego, że z pewnością zabrzmiało, to nad wyraz głupio i nierealnie. W końcu nie na co dzień pod czyimiś drzwiami zjawia się młoda dziewczyna i twierdzi, że jest z kimś jakkolwiek spokrewniona.
Ale dzisiaj, to nie był żaden głupi żart. Dzisiaj cała ta sytuacja jest jak najbardziej poważna, a Lily nie ma nawet najmniejszego zamiaru śmieszkować sobie z ojca. Matka wspominała jej jednak, że Gab to dziwny byt. Bardzo egoistyczny, małomówny - zimny człowiek nie potrzebujący żadnego towarzystwa. Kiedy jest sam czuje się najlepiej. Czas to zmienić! Lillie od zawsze chciała poznać ojca, a teraz ma do tego idealną okazję i nie zaprzepaści jej z powodu trudnego charakteru mężczyzny.
- Wiem, trudno uwierzyć. Mama zataiła ciążę, jednak ... - trochę zabrakło jej słów. Nie wiedziała jak ma się tłumaczyć. Nie wiedziała dlaczego matka podjęła taką, a nie inną decyzję, a teraz wysłała ją na żywioł. Poczuła się dziwnie głupio. Jej policzki przybrały trochę czerwonego odcieniu, natomiast pewne spojrzenie gdzieś uciekło - Lily wbiła wzrok we własne obuwie. Co miała powiedzieć? Miło Cię widzieć? To głupie i nie na miejscu, szczególnie że wizyta w pewien sposób jest szokiem dla obu stron. Małolata nawet nie wiedziała jak ma się zwracać do własnego ojca. Per Pan czy może jednak Tatku?
To za dużo, nawet jak na nią ...
Stał przed drzwiami, obserwując cieszącego się psa, który w jego ocenie zachowywał się jakby co najmniej był upośledzony. Chłodne spojrzenie przesunęło się na stojącą naprzeciw niego dziewczynę, a dopiero potem dotarła reszta.
Lillie Valles
Pańska, córka.
Te kilka słów rozbrzmiewało się w jego uszach, jak głośny taran, rozwalający bramę odgradzającą jego mózg od otaczającej go, ludzkiej głupoty. W pierwszym odruchu miał ochotę się zaśmiać, ale przecież on nigdy się nie śmiał. Nawet nie żartował, a stojącą przed nim dziewczyna również nie wyglądała na typa żartownisia. Ostatnim razem kiedy pod jego drzwiami zjawiła się dziewczyna oznajmiająca mu, że jest jego córką od razu wiedział, że to kłamstwo. Wystarczyło, że spojrzał w zielone oczy tamtej, a ujrzał całą prawdę, a fałszywa maskarada opadła niczym kurtyna. W tym przypadku było nieco inaczej. Lillie od samego początku kogoś mu przypominała, może dlatego nie spławił jej od razu. I nagle gdzieś z tyłu głowy jakiś cichy głosik podpowiadał mu, że również znajome wydaje mu się nazwisko dziewczyny.
Valles.
Jego córka.
On i posiadania jakiegokolwiek potomka było tak absurdalne i nierzeczywiste, że doszedł do siebie w trybie natychmiastowym, wylewając gwałtownie kubeł zimnej wody.
- Bzdura - odparł i wziął Eppsa w ręce, wpychając grubego balerona do swego azylu wraz z pocztą. Pospiesznie zamknął za sobą drzwi. - Moglibyście się zrobić bardziej pomysłowi - rzucił znudzony, zaraz otwierając portfel i dając jej do kieszeni banknot o wysokim nominale. Nie wierzył w jej słowa. Z jakiej racji miał to robić. Może i była do niego podobna, jednak już nie takie akcje mu się zdarzały. Sądził, że to kolejne wyłudzenie pieniędzy przez jakiś cwaniaczków, podających się za zaginione i domniemane dzieci bogatych ludzi.
Schował portfel do kieszeni i zamierzał iść do pracy. Koniec, tyle w temacie. Nie zamierzał brnąc w te głupoty. Już wystarczająco zmarnował czas na rozmowę z dziewczyną.
- Nie pamiętam nikogo o takim nazwisku - powiedział, bo faktycznie nie pamiętał. Zostawił Lillie przed swoimi drzwiami, ruszając w stronę windy. Na samą myśl o wejściu do metalowej trumny, zbierało go na mdłości, lecz nie miał czasu na zbieganie po schodach.
Stojąc chwilę przed metalowymi drzwiami, zastanawiał się gdzie słyszał to rzucone przez nastolatkę nazwisko. Im dłużej się zastanawiam, tym coraz więcej sobie przypominał. Siedemnaście lat temu spotykał się z pewną kobietą, początkującą modelką, dopiero co wchodzącą gwiazdą. Czyżby, było to możliwe? Odwrócił głowę przez ramię.
- Jak się nazywa twoje matka? - zapytał w końcu.
Lillie Valles
Pańska, córka.
Te kilka słów rozbrzmiewało się w jego uszach, jak głośny taran, rozwalający bramę odgradzającą jego mózg od otaczającej go, ludzkiej głupoty. W pierwszym odruchu miał ochotę się zaśmiać, ale przecież on nigdy się nie śmiał. Nawet nie żartował, a stojącą przed nim dziewczyna również nie wyglądała na typa żartownisia. Ostatnim razem kiedy pod jego drzwiami zjawiła się dziewczyna oznajmiająca mu, że jest jego córką od razu wiedział, że to kłamstwo. Wystarczyło, że spojrzał w zielone oczy tamtej, a ujrzał całą prawdę, a fałszywa maskarada opadła niczym kurtyna. W tym przypadku było nieco inaczej. Lillie od samego początku kogoś mu przypominała, może dlatego nie spławił jej od razu. I nagle gdzieś z tyłu głowy jakiś cichy głosik podpowiadał mu, że również znajome wydaje mu się nazwisko dziewczyny.
Valles.
Jego córka.
On i posiadania jakiegokolwiek potomka było tak absurdalne i nierzeczywiste, że doszedł do siebie w trybie natychmiastowym, wylewając gwałtownie kubeł zimnej wody.
- Bzdura - odparł i wziął Eppsa w ręce, wpychając grubego balerona do swego azylu wraz z pocztą. Pospiesznie zamknął za sobą drzwi. - Moglibyście się zrobić bardziej pomysłowi - rzucił znudzony, zaraz otwierając portfel i dając jej do kieszeni banknot o wysokim nominale. Nie wierzył w jej słowa. Z jakiej racji miał to robić. Może i była do niego podobna, jednak już nie takie akcje mu się zdarzały. Sądził, że to kolejne wyłudzenie pieniędzy przez jakiś cwaniaczków, podających się za zaginione i domniemane dzieci bogatych ludzi.
Schował portfel do kieszeni i zamierzał iść do pracy. Koniec, tyle w temacie. Nie zamierzał brnąc w te głupoty. Już wystarczająco zmarnował czas na rozmowę z dziewczyną.
- Nie pamiętam nikogo o takim nazwisku - powiedział, bo faktycznie nie pamiętał. Zostawił Lillie przed swoimi drzwiami, ruszając w stronę windy. Na samą myśl o wejściu do metalowej trumny, zbierało go na mdłości, lecz nie miał czasu na zbieganie po schodach.
Stojąc chwilę przed metalowymi drzwiami, zastanawiał się gdzie słyszał to rzucone przez nastolatkę nazwisko. Im dłużej się zastanawiam, tym coraz więcej sobie przypominał. Siedemnaście lat temu spotykał się z pewną kobietą, początkującą modelką, dopiero co wchodzącą gwiazdą. Czyżby, było to możliwe? Odwrócił głowę przez ramię.
- Jak się nazywa twoje matka? - zapytał w końcu.
Lily spodziewała się takiej reakcji. W końcu Gabriel żył sam, mieszka sam z nikim nigdy na dłużej się nie związał. Jakim cudem miałby spłodzić sobie potomka? Sytuacja była tak nierealna, że aż śmieszna. Blondynka wiedziała, że tak będzie. Nikt normalny nie wziąłby tego na poważnie, a jednak. Jej uroda tak bardzo zbliżona do jego, nazwisko matki z którą spotykał się siedemnaście lat temu. Te niebieskie tęczówki, które idealnie odzwierciedlają spojrzenie kobiety, która wydała ją na świat. Ostre rysy twarz i nienaturalnie jasne włosy. Jego włosy. Stała się idealną mieszanką ojca i matki, jedynie z charakteru tak bardzo różną od mężczyzny z którym przyszło jej rozmawiać. Jednak to za mało, by uznać ją za swoją córkę, a Lillie była tego świadoma. Chciała wypaść jak najlepiej. Nie udało się - trudno.
Zadrżała, kiedy w końcu się odezwał. Cisza jaka między nimi zapadła była niesamowicie krępująca i przytłaczająca zarazem. Źle się czuła pod jego krytycznie oceniającym ją spojrzeniem. Jego niechęć wymieszana z kpiną stała się dla niej bardzo bolesna. Matka ostrzegała ją, mówiła, że Gabriel to bardzo zimny człowiek. Aspołeczny, nieczuły aczkolwiek ona nie zamierza się poddawać. Nie w takim momencie. I choć pierwotnie zabrakło jej słów w gębie, a jego 'bzdura' nieco ją przybiła, to gdy tylko wyjął z portfela banknot o wysokim nominale szybko pozbierała się w sobie. Zacisnęła pięści, unosząc głowę do góry, aby hardo spojrzeć wprost w tęczówki ojca.
- Nie potrzebuje Twoich pieniędzy. Nigdy ich nie potrzebowałam, więc teraz nie chce ich tym bardziej. - syknęła, pośpiesznie wyjmując pieniądze z kieszeni. Oddała je właścicielowi, marszcząc przy tym brwi. Nie jest małolatą łasą na pieniądze. Ma szacunek sama do siebie, nie weźmie od niego złamanego grosza. Natomiast jeżeli jej finanse nieco zmaleją, zwróci się do matki. Nie jest biedna, nie musi jej niczego fundować. Nie po to tu przyjechała.
- Chciałam poznać ojca, nie Twój portfel. - dodała jeszcze, odprowadzając go wzrokiem do windy. Nie biegła za nim, nie jest desperatką. Najwyżej poczeka, aż wróci. Ma masę czasu. Jest uparta, a jego charakter nawet w najmniejszym stopniu jej od niego nie odpycha. Wydaje się tylko trochę straszny i samotny(?) Ale nie ma sprawy, Lillie bardzo chętnie umili mu czas. W przeciwieństwie do niego jest bardzo pogodną i kontaktową osobą.
Kolejne pytanie. Jak nazywa się jej matka? Faktycznie, Lily zapomniała na początku dodać kim jest jej rodzicielka. Strzeliła gafę i tyle.
- Melody Valles. Modelka, obecnie bardzo znana. - odpowiedziała bez chwili zastanowienia nadal stojąc w tym samym miejscu, co wcześniej.
Zadrżała, kiedy w końcu się odezwał. Cisza jaka między nimi zapadła była niesamowicie krępująca i przytłaczająca zarazem. Źle się czuła pod jego krytycznie oceniającym ją spojrzeniem. Jego niechęć wymieszana z kpiną stała się dla niej bardzo bolesna. Matka ostrzegała ją, mówiła, że Gabriel to bardzo zimny człowiek. Aspołeczny, nieczuły aczkolwiek ona nie zamierza się poddawać. Nie w takim momencie. I choć pierwotnie zabrakło jej słów w gębie, a jego 'bzdura' nieco ją przybiła, to gdy tylko wyjął z portfela banknot o wysokim nominale szybko pozbierała się w sobie. Zacisnęła pięści, unosząc głowę do góry, aby hardo spojrzeć wprost w tęczówki ojca.
- Nie potrzebuje Twoich pieniędzy. Nigdy ich nie potrzebowałam, więc teraz nie chce ich tym bardziej. - syknęła, pośpiesznie wyjmując pieniądze z kieszeni. Oddała je właścicielowi, marszcząc przy tym brwi. Nie jest małolatą łasą na pieniądze. Ma szacunek sama do siebie, nie weźmie od niego złamanego grosza. Natomiast jeżeli jej finanse nieco zmaleją, zwróci się do matki. Nie jest biedna, nie musi jej niczego fundować. Nie po to tu przyjechała.
- Chciałam poznać ojca, nie Twój portfel. - dodała jeszcze, odprowadzając go wzrokiem do windy. Nie biegła za nim, nie jest desperatką. Najwyżej poczeka, aż wróci. Ma masę czasu. Jest uparta, a jego charakter nawet w najmniejszym stopniu jej od niego nie odpycha. Wydaje się tylko trochę straszny i samotny(?) Ale nie ma sprawy, Lillie bardzo chętnie umili mu czas. W przeciwieństwie do niego jest bardzo pogodną i kontaktową osobą.
Kolejne pytanie. Jak nazywa się jej matka? Faktycznie, Lily zapomniała na początku dodać kim jest jej rodzicielka. Strzeliła gafę i tyle.
- Melody Valles. Modelka, obecnie bardzo znana. - odpowiedziała bez chwili zastanowienia nadal stojąc w tym samym miejscu, co wcześniej.
Matka Lilie powinna bardziej ją przygotować na spotkanie z ojcem bądź całkowicie wyperswadować podobny pomysł z głowy. Opłacić najlepszy internat w Kanadzie, nie narażając własnego dziecka na odtrącenie i doznanie traumy. Gabriel swoim chłodem i pogardą do ludzi, skutecznie ich odrzucał od siebie. Nie przejmujący się otoczeniem biznesmen, nigdy nie miał głębszych relacji z kimkolwiek. Nie opiekował się nigdy nikim, z trudem mieszkając z samym mopsem, który swoją osobą doprowadzał go do bólu głowy. Lubił być sam. Żyć swym uporządkowanym, idealnym świecie, gdzie nikt nie mógł mu popsuć idealnie zbudowanych konstrukcji z kart. Zdobywał zawsze to czego chciał. Przyjął zasadę nieprzywiązywania się do ludzi i miejsc. Pozostawanie niesentymentalnym na podobne bodźce doprowadziło do bogactwa i rozrostu firmy na skalę krajową. Gdyby przejmował się ludźmi, w innym wypadku nie osiągnąłby niczego, pozostałby zerem bądź spadkobiercą firmy samochodowej ojca. Swój sukces nie chciał nikomu zawdzięczać, dlatego też ciągle pracował nad własną pozycja na rynku. Firma stanowiła najważniejszy filar w jego życiu, aż do momentu, w którym jego idealnie zbudowana rzeczywistość lekko nie zachwiała się w posadach.
- Melody? - powiedział, a może raczej sam siebie zapytał na głos. Faktycznie, kobietę o tym nazwisku i imieniu znał. Siedemnaście lat temu. Miał z nią krótki, burzliwy romans, który zakończył się szybciej niż zaczął. Gabriel nigdy nikomu nie deklarował miłości ani tym bardziej wiązania, nie pamiętał nawet czy ich ostatnia rozmowa (może nawet kłótnia) dotyczyła właśnie tej kwestii? Jedno było pewne - Gabriel był winny całej tej sytuacji. Zawsze był, jeśli chodziło o relacje międzyludzkie. Niszczył kiełkujące ziarno, nie patrząc na uczucia innych ludzi wokół. Zimny, bezwzględny człowiek. Czy faktycznie mógł być ojcem, takiego delikatnego i niewinnie patrzącego stworzenia? Nie mieściło mu się to w głowie. Dziwne uczucie nagle dotarło do niego, ale szybko je przepędził. Wyciągnął komórkę z kieszeni i wybrał jakiś numer telefonu. Rozmawiał chwilę, najwidoczniej z asystentem, wymieniając się z nim krótkie, rzeczowe informacje odnośnie całego dnia. W końcu skończył. Schował telefon i odsunął się od windy, która otwarła swe metalowe skrzydła. Zrezygnował z podróży w otchłań. Wrócił do dziewczyny i ponownie na nią spojrzał ze spokojem, oceniając. Im bardziej jej się przyglądał, tym faktycznie przypominała mu Melody. Miała jej rysy i oczy. Po nim najwidoczniej odziedziczyła jasną cerę oraz blond włosy. Idealna mieszanka, dwoje idealnych ludzi. Lillie była śliczna i z trudem musiał to przyznać.
- Wejdź - powiedział, otwierając ponownie swe wrota i wchodząc do wielkiego apartamentu, w którym mogłoby mieszkać z dwadzieścia osób. Dlaczego nie miał willi? Bo była zbyt duża, a on nie lubował się w przepychu tych miejsc, które napawały go odrazą. Zostawił za sobą otwarte drzwi, odsuwając nogą mopsa, który wcale nie cieszył się na jego widok. Obrzucił go niechętnym wzrokiem, a dopiero potem zaczął skakać kiedy zobaczył wchodzącą do środka Lillie. Widocznie każdy był lepszy od jego właściciela, ale co mu się dziwić. Zwierzak był młody, chciał się bawić, a jego pan był marudnym dyktatorem.
Gabriel siadł na wysokim barowym krześle tuż przy blacie i spojrzał na blondynkę. Nie miał pojęcia co ma zrobić, po raz pierwszy raz w życiu był w kropce.
- Czego ode mnie oczekujesz. Żądam jasno sprecyzowanych zdań. - Wiedział już, że nie chodziło o kasę. Czy tylko faktycznie chciała go poznać? Skąd miał wiedzieć, że ta walizka oznacza również mieszkanie wraz z nim.
- Melody? - powiedział, a może raczej sam siebie zapytał na głos. Faktycznie, kobietę o tym nazwisku i imieniu znał. Siedemnaście lat temu. Miał z nią krótki, burzliwy romans, który zakończył się szybciej niż zaczął. Gabriel nigdy nikomu nie deklarował miłości ani tym bardziej wiązania, nie pamiętał nawet czy ich ostatnia rozmowa (może nawet kłótnia) dotyczyła właśnie tej kwestii? Jedno było pewne - Gabriel był winny całej tej sytuacji. Zawsze był, jeśli chodziło o relacje międzyludzkie. Niszczył kiełkujące ziarno, nie patrząc na uczucia innych ludzi wokół. Zimny, bezwzględny człowiek. Czy faktycznie mógł być ojcem, takiego delikatnego i niewinnie patrzącego stworzenia? Nie mieściło mu się to w głowie. Dziwne uczucie nagle dotarło do niego, ale szybko je przepędził. Wyciągnął komórkę z kieszeni i wybrał jakiś numer telefonu. Rozmawiał chwilę, najwidoczniej z asystentem, wymieniając się z nim krótkie, rzeczowe informacje odnośnie całego dnia. W końcu skończył. Schował telefon i odsunął się od windy, która otwarła swe metalowe skrzydła. Zrezygnował z podróży w otchłań. Wrócił do dziewczyny i ponownie na nią spojrzał ze spokojem, oceniając. Im bardziej jej się przyglądał, tym faktycznie przypominała mu Melody. Miała jej rysy i oczy. Po nim najwidoczniej odziedziczyła jasną cerę oraz blond włosy. Idealna mieszanka, dwoje idealnych ludzi. Lillie była śliczna i z trudem musiał to przyznać.
- Wejdź - powiedział, otwierając ponownie swe wrota i wchodząc do wielkiego apartamentu, w którym mogłoby mieszkać z dwadzieścia osób. Dlaczego nie miał willi? Bo była zbyt duża, a on nie lubował się w przepychu tych miejsc, które napawały go odrazą. Zostawił za sobą otwarte drzwi, odsuwając nogą mopsa, który wcale nie cieszył się na jego widok. Obrzucił go niechętnym wzrokiem, a dopiero potem zaczął skakać kiedy zobaczył wchodzącą do środka Lillie. Widocznie każdy był lepszy od jego właściciela, ale co mu się dziwić. Zwierzak był młody, chciał się bawić, a jego pan był marudnym dyktatorem.
Gabriel siadł na wysokim barowym krześle tuż przy blacie i spojrzał na blondynkę. Nie miał pojęcia co ma zrobić, po raz pierwszy raz w życiu był w kropce.
- Czego ode mnie oczekujesz. Żądam jasno sprecyzowanych zdań. - Wiedział już, że nie chodziło o kasę. Czy tylko faktycznie chciała go poznać? Skąd miał wiedzieć, że ta walizka oznacza również mieszkanie wraz z nim.
Matka przygotowała ją na tyle na ile mogła - Lillie była głucha na jej ostrzeżenia i informacje o ojcu. Ojcu, który nie pała empatią i przyjaźnią do całego otoczenia. Musiała się o tym przekonać na własnej skórze, więc pod drzwiami jego mieszkania stawiła się raczej na typowe złamanie karku. Każdy uczy się na błędach. Teraz przynajmniej wie, że słowa Melody, to świętość. I to w każdym przypadku, a już szczególnie takim. Co prawda ich związek pewnie nie trwał długo, jednak kobieta zdążyła się na nim poznać. Pewnie dlatego też nie zaprzątała mu głowy dzieckiem - w końcu liczy się tylko kariera i to, co Pan Doskonały sobie zażyczy. Nie było w tym miejsca na żonę/dziewczynę z niemowlakiem u boku. To nie jego świat. Zresztą, dostając próbkę charakteru ojca poczuła się jakby wylano na nią kubeł zimnej wody. Otworzyło jej to oczy i zaczęła walczyć, a nie jąkać się i przepraszać jak na samym początku.
- Tak, Melody. - mruknęła potwierdzająco, choć zdawała sobie sprawę, że Gabriel w ogóle nie kierował słów w jej stronę. Omsknęło się jej i tyle. Nabrała więcej pewności, zaledwie w chwilę zdążyła poznać się na postawie ojca. Przestała ona robić na niej wrażenie, także spoglądała na niego zawzięcie i hardo nie bojąc się odpowiedzieć na żadne jego pytanie. Chociaż nadal gdzieś tam w głębi troszkę się go bała. Ale tylko troszkę i nie dawała już tego po sobie poznać. Niech się teraz facet z nią męczy, o! Ona mu jeszcze sprytnie poprzewraca te idealnie ułożone życie do góry nogami. Gab się z nią rozerwie jak pewnie jeszcze nigdy z nikim. W końcu dziewczyn może się wyprzeć, córki natomiast już nie bardzo.
Lillie nie spuszczała z niego oka. Obserwowała każdy jego ruch i gest. Podsłuchała nawet jego rozmowę z asystentem. Oh, jednak zostaje w domu? Jednak jej uwierzył? Niebieskie tęczówki zaświeciły się niczym nowiutkie pięciozłotówki, przybierając przy tym ich rozmiary. Wyglądała pewnie komicznie, ale ona po prostu bardzo cieszyła się, że jednak on jej uwierzył. Ten zimny, egoistyczny typek nawet wpuścił ją do mieszkania. Gdyby Gabriel był nieco inny już dawno wisiałaby mu na szyj. Teraz pozwoliła sobie tylko na krótkie 'dziękuje' i szeroki uśmiech, którym obdarzyła go kiedy przechodziła przez próg mieszkania.
Grzecznie zamknęła za sobą drzwi, postawiła walizkę w przejściu, po czym podreptała pośpiesznie w stronę kuchni połączonej z salonem(?) Jak na faceta urządził się całkiem nieźle. W między czasie wzięła nawet na ręce chodzącego balerona. Pocieszna z niego psina. Spasiona, wesoła i pewnie mocno samotna przy takim panu jakim jest Gabriel.
- Przeniesiono mnie do tutejszej szkoły. Jestem jeszcze niepełnoletnia, więc nie mogę mieszkać sama, natomiast mama nie zgadzała się na akademik. Myślałam, że może będę mogła zamieszkać z Tobą. - nie miała pojęcia jak ktoś tak jak jej ojciec zareaguje na wieść o wspólnym mieszkaniu. Facet, który od zawsze żyje sam nagle miałby dzielić mieszkanie ze swoją córką?
- Nie jestem kłopotliwa. Nie robię bałaganu, nawet niespecjalnie mogę. Mam alergię na wszelakiego rodzaju pyłki, kurze i tym podobne. W domu zawsze było bardzo czysto, wręcz sterylnie. - tak Melody potrafiła sprzątać dwa razy dziennie, mimo tego, że odkąd Lily pamięta miały jeszcze gosposię. Najwidoczniej kobieta była mocno przewrażliwiona na jej punkcie.
- Tak, Melody. - mruknęła potwierdzająco, choć zdawała sobie sprawę, że Gabriel w ogóle nie kierował słów w jej stronę. Omsknęło się jej i tyle. Nabrała więcej pewności, zaledwie w chwilę zdążyła poznać się na postawie ojca. Przestała ona robić na niej wrażenie, także spoglądała na niego zawzięcie i hardo nie bojąc się odpowiedzieć na żadne jego pytanie. Chociaż nadal gdzieś tam w głębi troszkę się go bała. Ale tylko troszkę i nie dawała już tego po sobie poznać. Niech się teraz facet z nią męczy, o! Ona mu jeszcze sprytnie poprzewraca te idealnie ułożone życie do góry nogami. Gab się z nią rozerwie jak pewnie jeszcze nigdy z nikim. W końcu dziewczyn może się wyprzeć, córki natomiast już nie bardzo.
Lillie nie spuszczała z niego oka. Obserwowała każdy jego ruch i gest. Podsłuchała nawet jego rozmowę z asystentem. Oh, jednak zostaje w domu? Jednak jej uwierzył? Niebieskie tęczówki zaświeciły się niczym nowiutkie pięciozłotówki, przybierając przy tym ich rozmiary. Wyglądała pewnie komicznie, ale ona po prostu bardzo cieszyła się, że jednak on jej uwierzył. Ten zimny, egoistyczny typek nawet wpuścił ją do mieszkania. Gdyby Gabriel był nieco inny już dawno wisiałaby mu na szyj. Teraz pozwoliła sobie tylko na krótkie 'dziękuje' i szeroki uśmiech, którym obdarzyła go kiedy przechodziła przez próg mieszkania.
Grzecznie zamknęła za sobą drzwi, postawiła walizkę w przejściu, po czym podreptała pośpiesznie w stronę kuchni połączonej z salonem(?) Jak na faceta urządził się całkiem nieźle. W między czasie wzięła nawet na ręce chodzącego balerona. Pocieszna z niego psina. Spasiona, wesoła i pewnie mocno samotna przy takim panu jakim jest Gabriel.
- Przeniesiono mnie do tutejszej szkoły. Jestem jeszcze niepełnoletnia, więc nie mogę mieszkać sama, natomiast mama nie zgadzała się na akademik. Myślałam, że może będę mogła zamieszkać z Tobą. - nie miała pojęcia jak ktoś tak jak jej ojciec zareaguje na wieść o wspólnym mieszkaniu. Facet, który od zawsze żyje sam nagle miałby dzielić mieszkanie ze swoją córką?
- Nie jestem kłopotliwa. Nie robię bałaganu, nawet niespecjalnie mogę. Mam alergię na wszelakiego rodzaju pyłki, kurze i tym podobne. W domu zawsze było bardzo czysto, wręcz sterylnie. - tak Melody potrafiła sprzątać dwa razy dziennie, mimo tego, że odkąd Lily pamięta miały jeszcze gosposię. Najwidoczniej kobieta była mocno przewrażliwiona na jej punkcie.
To nie tak, że od razu jej uwierzył i zamierzał rzucić się dziewczynie w ramiona. Musiał na spokojnie to przemyśleć, a pozostawienie jej za drzwiami własnego apartamentu wiązało się złym smakiem. Nie chciał, aby jego sąsiedzi plotkowali o jakiejś pięknej dziewczynie, która z walizką pojawiała się w domu pana Bonventre, który nieugięty jej urokiem, pozostawił biedulkę na pastwę losu. I tak posiadał opinię zimnego, bez serca człowieka. Po co miał pozwolić ludziom na rozsiewanie nieprawdziwych urojeń związanych z Lillie.
- Twoja matka nigdy nie powiedziała mi, że jest w ciąży - powiedział w końcu, kiedy nalał sobie kawy do filiżanki, a jej jakiegoś soku. Ho, pierwszy raz wykonał podobne czynności bez swojej gosposi, ale nie było to wcale z dobroci serca, a kierował się zajęciem na chwile myśli. Nie chciał, aby jego córka widziała nagłą burzę myśli. Potrzebował wykonać rachunek. Siadł naprzeciw niej, a potem zerknął w jej oczy. Nie zamierzał się tłumaczyć przed nastolatką.
Milczał. A cisza była naprawdę krepująca, kiedy dziewczyna powiedziała tych kilka zdań. Zamieszkać? Z nim? To chyba jakieś żarty. Całe swoje życie mieszkał sam. Nawet z domu wyprowadził się, ledwo co kończąc osiemnaście lat. Nigdy nie mieszkał z żadną kobietą. Jedynie Martha, gosposia, która przychodziła do niego codziennie sprzątając i gotując, a potem znikając z jego oczu w trybie natychmiastowym, zanim mężczyzna wróci z pracy. Układ idealny. Ona pracowała kiedy spał i był poza domem, po powrocie nie chciał widzieć żadnej krzątającej się osoby po jego małej posiadłości.
Zachował kompletną powagę i spokój. Zero zbędnych emocji.
- Chcesz zamieszkać z całkiem obcym sobie mężczyzną? - Poniósł brew ku górze. Naprawdę musiała być zdesperowana, skoro mając pieniądze matki wolała ryzykować niż iść mieszkać do wygodnego akademika, w którym będzie miała możliwość z kimkolwiek porozmawiania. Wyciągnął telefon z kieszeni i chwilę wpatrywał się wyświetlacz komórki. Odnalazł numer matki Lillie. Miał nadzieję, że ta nie zmieniła numeru zaraz po ich rozstaniu. Chociaż zważając na charakter Gabriela, z góry wiadomym było, że ten nie będzie do niej wydzwaniał ani nękał ją żałosnymi wiadomościami.
Pierwszy sygnał.
Drugi sygnał.
Trzeci sygnał.
Odebrała.
Dziwnie mu było usłyszeć jej głos po tylu latach, jednak miał wrażenie, że wcale się nic nie zmienił. Gabriel wstał od stołu, podchodząc do okna i rozmawiał dłuższą chwilę z Melody. Kobieta wyjaśniła mu wszystko. Poczynając od motywów jakimi wówczas się kierowała. Dawniej, blondyn zdenerwowałby się jej zachowaniem, w obecnym było już za późno na gorzkie żale. Nie cofnie czasu. Nie będzie przy narodzinach Lillie, nie zobaczy jak dorasta. Mógł jedynie zaakceptować obecną rzeczywistości i fakt posiadania dziecka.
Zakończył temat Lille w przeciągu dwudziestu minut. Zaskakujące, prawda?
- Dobrze. Możesz tutaj zostać - powiedział po krótkiej chwili. - Ale nie chce tutaj bałaganu, walających się ubrań, kosmetyków i zwierząt. Ten pies, który tutaj już jest, wystarczy, jasne? - zapytał. Oczywiście, że była jeszcze masa zakazów, których nie zdążył wymyślić, no ale, to były jedne z ważniejszych.
- Twoja matka nigdy nie powiedziała mi, że jest w ciąży - powiedział w końcu, kiedy nalał sobie kawy do filiżanki, a jej jakiegoś soku. Ho, pierwszy raz wykonał podobne czynności bez swojej gosposi, ale nie było to wcale z dobroci serca, a kierował się zajęciem na chwile myśli. Nie chciał, aby jego córka widziała nagłą burzę myśli. Potrzebował wykonać rachunek. Siadł naprzeciw niej, a potem zerknął w jej oczy. Nie zamierzał się tłumaczyć przed nastolatką.
Milczał. A cisza była naprawdę krepująca, kiedy dziewczyna powiedziała tych kilka zdań. Zamieszkać? Z nim? To chyba jakieś żarty. Całe swoje życie mieszkał sam. Nawet z domu wyprowadził się, ledwo co kończąc osiemnaście lat. Nigdy nie mieszkał z żadną kobietą. Jedynie Martha, gosposia, która przychodziła do niego codziennie sprzątając i gotując, a potem znikając z jego oczu w trybie natychmiastowym, zanim mężczyzna wróci z pracy. Układ idealny. Ona pracowała kiedy spał i był poza domem, po powrocie nie chciał widzieć żadnej krzątającej się osoby po jego małej posiadłości.
Zachował kompletną powagę i spokój. Zero zbędnych emocji.
- Chcesz zamieszkać z całkiem obcym sobie mężczyzną? - Poniósł brew ku górze. Naprawdę musiała być zdesperowana, skoro mając pieniądze matki wolała ryzykować niż iść mieszkać do wygodnego akademika, w którym będzie miała możliwość z kimkolwiek porozmawiania. Wyciągnął telefon z kieszeni i chwilę wpatrywał się wyświetlacz komórki. Odnalazł numer matki Lillie. Miał nadzieję, że ta nie zmieniła numeru zaraz po ich rozstaniu. Chociaż zważając na charakter Gabriela, z góry wiadomym było, że ten nie będzie do niej wydzwaniał ani nękał ją żałosnymi wiadomościami.
Pierwszy sygnał.
Drugi sygnał.
Trzeci sygnał.
Odebrała.
Dziwnie mu było usłyszeć jej głos po tylu latach, jednak miał wrażenie, że wcale się nic nie zmienił. Gabriel wstał od stołu, podchodząc do okna i rozmawiał dłuższą chwilę z Melody. Kobieta wyjaśniła mu wszystko. Poczynając od motywów jakimi wówczas się kierowała. Dawniej, blondyn zdenerwowałby się jej zachowaniem, w obecnym było już za późno na gorzkie żale. Nie cofnie czasu. Nie będzie przy narodzinach Lillie, nie zobaczy jak dorasta. Mógł jedynie zaakceptować obecną rzeczywistości i fakt posiadania dziecka.
Zakończył temat Lille w przeciągu dwudziestu minut. Zaskakujące, prawda?
- Dobrze. Możesz tutaj zostać - powiedział po krótkiej chwili. - Ale nie chce tutaj bałaganu, walających się ubrań, kosmetyków i zwierząt. Ten pies, który tutaj już jest, wystarczy, jasne? - zapytał. Oczywiście, że była jeszcze masa zakazów, których nie zdążył wymyślić, no ale, to były jedne z ważniejszych.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach