Anonymous
Gość
Gość
Głupim i nieodpowiedzialnym było zamknąć się w klasie na czas przerwy. Głupim i nieodpowiedzialnym było przygrywanie sobie na gitarze, przez co nie można było usłyszeć dzwonka. Głupim i nieodpowiedzialnym było podpinanie tej gitary do wzmacniacza.
Bardzo mądrym - choć nadal nieodpowiedzialnym - było z kolei zignorowanie wszystkich swoich gaf i bezceremonialne otwarcie drzwi dobrych kilka minut po rozpoczęciu lekcji. Po co miał się właściwie starać dla zbiorowości, gdzie ilość dziewcząt ograniczała się do paru marnych procentów? Aż zrobiło mu się przykro, kiedy dostrzegł na swoim dzisiejszym planie nazwę klasy, która równie dobrze mogłaby być zapisana jako: "Grey, frajerze, gorzej trafić nie mogłeś". Z kim on miał tam rozmawiać?
No, ale na czym to ja stanęłam? A tak, na otwarciu drzwi klasowych.
Powitał swoich uczniów z nietęgą miną, właśnie mając zacząć ziewać. Zamiast uśmiechu, mogli zobaczyć tylko dziwacznie zmrużone oczy i ledwie rozchylone wargi. Nie rzucił im nawet żadnego "dzień dobry". Po prostu wskazał wnętrze pomieszczenia i pomachał na nich ręką, niczym na lądujący samolot.
To będzie długa godzina.
Przeciągnął się po drodze w kierunku krzesła ustawionego za biurkiem, na którym następnie usiadł i przyjrzał się rozrzuconym po jego drewnianym pulpicie dokumentom, z pewnym niezrozumieniem spoglądając na ułożone do góry nogami notatki. Gdy w końcu uporządkował sobie wszystko w głowie, a przy okazji i na papierze, spojrzał po grupce młodzian i przeszukał dziennik w poszukiwaniu odpowiedniego dnia na uzupełnienie listy obecności.
- Dobra, chłopaczki. Odhaczymy was i weźmiemy się za pracę nad wiktoriańską - rzucił bez entuzjazmu, nim zaczął kolejno wyczytywać wszystkie nazwiska z listy. Jakby jeszcze chciało mu się tak, jak mu się nie chciało.


//Termin to sobota 12.03. Nie przynieście mi wstydu i odpiszcie. :/
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Pavel jak to zwykle miał w zwyczaju pojawił się kilka minut wcześniej. I to był pierwsze błąd jaki popełnił.
Stanął przed klasą, nacisnął klamkę i zorientował się, że drzwi są zamknięte. Zaklął pod nosem, a następnie oparł się o ścianę obok. Nie pozostało mu nic innego, jak czekać.
Oczekiwanie trwało dłużej, niż mógł sobie to wyobrazić. Nawet po dzwonku sala pozostała zamknięta. Wyglądało na to, że Pan Grey nie ma zamiaru dzisiaj prowadzić lekcji. Travitza coraz poważniej rozważał pójście gdziekolwiek indziej, bo miał ciekawsze rzeczy do roboty, niż czekanie pod klasą. Ta w końcu jednak się otworzyła.

- Bladovskoj ubludok - mruknął, przechodząc obok nauczyciela i kierując się od razu na tył sali. Taki już był z niego typ ucznia, że raczej się nie rwał do pierwszych rzędów, a nauczyciele zazwyczaj kwitowali to westchnieniem ulgi. Jeszcze im tylko wyszczekanego ruska brakowało. Zwłaszcza komuś takiemu jak Christian Grey, który wyglądał na najbardziej zmęczonego tą pracą człowieka.
Odezwał się, gdy nauczyciel wypowiedział jego nazwisko i miał nadzieję, że na tym skończy się jego aktywność na tej lekcji. Przedmiot nie interesował go w najmniejszym stopniu, przychodził tutaj, bo musiał. Żeby zrobić sobie jakieś alibi, otworzył zeszyt i złapał długopis w dłoń. Pewnie za chwilę coś tam zacznie rysować, żeby udawać pisanie notatek. Lekcja jak każda inna.
Anonymous
Gość
Gość
Lekcje to jednak dla Valentino były taką sprawą, którą mógłby olać całkowicie, a i tak miałby z tego bardzo dobre oceny. Szczególnie jeśli mowa była o jego ulubionych przedmiotach.. Wróć. Tych, które lepiej przyswajał, bo jednak istniały rzeczy, z którymi miał problemy. Problemem też dla niego było przychodzenie punktualnie na zajęcia. Wyznawał zasadę kulturalnej minuty czy dwóch po dzwonku. O dziwo (albo i nie), tym razem jak przyszedł pod salę wszystko wyglądało tak, jakby lekcja jeszcze w ogóle się nie zaczęła.
Może to i dobrze?
Kiedy już w końcu ukochany nauczyciel raczył wpuścić ich do klasy, Val bez większego pośpiechu zajął swoje ulubione miejsce przy ścianie. Nigdy za blisko, ale też i nie za daleko, tak w sam raz, byleby tylko nikt się nie przyczepił, że większość lekcji i tak spędzi na czytaniu książki, wykazując jedynie minimum, chyba, że sprzyjał mu humor, to wtedy raczył większą aktywnością. Teraz jednak po zajęciu krzesła i zgłoszeniu swojej obecności w pomieszczeniu, otworzył lekturę na stronie, na której ostatnio skończył, ale żeby nie wyglądać jak typowy uczeń, który ma wyjebane na to co się wokół niego dzieje, wyciągnął pierwszy lepszy zeszyt oraz wieczne pióro, chociaż wątpił aby użył chociaż jednej z tych dwóch rzeczy, ale to nie oznaczało, że nie mogą leżeć i stwarzać jako takich pozorów, które może uratują mu dupę, jeśli ktoś zamierzałby się do niego przyczepić.
Nathanael Fürksver
Nathanael Fürksver
Fresh Blood Lost in the City
Poprawił słuchawki w uszach i podśpiewywał sobie wesoło, kiedy zadzwonił dzwonek. Jedyną reakcją na jego brzmienie było poirytowanie, bo wpieprzył mu się w repertuar. No i zagłuszał jego cudowny głos zarzynanej świni.
- Tsk.
Nathanael nie spieszył się kierując na lekcję angielskiego, nie widział takiej potrzeby, no i nie będzie przecież jadł w pośpiechu. Wyjął z kieszeni wafelka, odpieczętował i już zdążył nakruszyć na podłogę, którego faktu zdawał się nie zauważyć. Kiedy pochłonął już ostatni kęs batonika, wrzucił papierek do kaptura akurat przechodzącemu obok pierwszoklasiście, najwyraźniej spieszącego się na lekcję. Jakoś tak do kosza było mu nie po drodze. O, kolejny utwór. Znalazł się na właściwym piętrze, więc schował telefon w sprytnej, wewnętrznej kieszonce bluzy. Biały kabelek od słuchawek nie był widoczny, gdy dodatkowo przykrył go włosami. Przynajmniej uniknie zbędnego gadania nauczyciela i będzie mógł posłuchać sobie muzyki, co było dla niego ciekawsze, niż angielski. Delikatnie przyciszył, żeby słyszeć, gdy ktoś będzie do niego mówił. Ziewnął już na sam widok numeru 77, ale wszedł do sali. Był trochę zaskoczony, że facet dopiero czyta listę. Może to i lepiej, była szansa, że nie będzie miał spóźnienia. Rozsiadł się w ostatniej, pustej ławce. Mruknął coś po wyczytaniu, co miało brzmieć jak potwierdzenie obecności, ale ponowne ziewnięcie przeszkodziło mu w tym. W pewnym momencie coś zwróciło jego uwagę. Facet wyczytał kolejną osobę, chłopaka o nazwisku Travitza. Powtórzył je sobie w myślach. Przecież słyszał je niejednokrotnie na lekcjach, wiedział, do kogo ono należy, chociaż nigdy kolesia osobiście nie poznał... Pomimo to, miał jakieś dziwne wrażenie, że coś się z tym wiązało, tylko jeszcze nie wie co. Rozłożył się na ławce, w myślach cofając się do poprzednich dni, wydarzeń, rozmów. Zerknął nawet na blondasa, ale jego morda nie wywołała u niego podobnej reakcji, jak samo nazwisko. O co tu chodzi? Zmarszczył brwi, pogrążając się w zadumie.
Dakota Lowe
Dakota Lowe
Fresh Blood Lost in the City
Wzgarda Dakoty w stosunku do przedmiotu, jakim jest język angielski, była monstrualnych rozmiarów. Nienawidził cholery. Jego teoretycznie stukartkowy zeszyt jest praktycznie teraz 50-kartkowy, gdyż, dla zasad (symetrii, hyh), ile kartek z przodu zapisał urywkami z wykładu, które się przydadzą, tyle z tyłu miał ich zapisanych treściami wyniosłymi:
„JAK MNIE WKURWIA TA NAUCZYCIELKA ♡ CZY ONA SIĘ KIEDYŚ ZAMKNIE?”
„WIĘCEJ ZADAŃ DAJ MI, WIĘCEJ, BO JESTEM, KURWA, BIEDNYM STYPENDIALNYM I NIE MAM, CO W DOMU ROBIĆ”
„JEŻELI TU UMRĘ Z NUDÓW, A TY ZNAJDZIESZ TEN ZESZYT I TĘ NOTKĘ, ZJEDZ GO, KURWA, I CIERP JAK JA, CZAISZ”
„PRACA JEBANA DOMOWA: KULKA W ŁEB”
„CHRYSTUSIKU MARYJNY, WEŹ MNIE STĄD PRZECIEŻ JA RÓWNIE DOBRZE MOGŁEM SE W DOMU STRZELIĆ ADAPTACJĘ TEGO ŻULIENA I ROMEII, NO NIE”

Jak można było wywnioskować, nie był fanem ani tej pani profesor, ani zajęć języka „ojczystego”. Z całą pewnością, nie nadawał się do tej dziedziny, jako osoba o nieco innym mniemaniu o rzeczach takich jak wypowiadanie się, kultura, sztuka, proza, poezja.. On lubił treściwie, na temat, bez ozdobników. No, chyba, że ma pierdolnąć ironiczne serduszko obok wyzwisk na irytującą go kobiecinę, która marnowała jego cenne lata życia.
Aczkolwiek nie lekceważył żadnego członka grona pedagogicznego. Profesora Greya też nie. Co innego, że on chyba sobie w chuja leciał z ich klasą, azaliż oni sobie tak stali, a on, najprawdopodobniej oddał się uciesze muzycznej. No dobra, podobno był też od muzyki, ale Dakota był specem od książek kryminalnych i nie obrysowywał szafek na korytarzu, spóźniając się planowe lekcje. Dlatego też, gdy tylko rozwarły się drzwi, nie zerknął nawet na twarz winowajcy, na którego, niewykluczone, większość zebranych już była wkurzona, bo sterczeli jak widły w gnoju, a on sobie tam brzdąkał na pół szkoły. Tak czy siak, wszedł, mrucząc coś na kształt „Dzień dobry..”, ale, nawiasem mówiąc, ten mamrot mógł oznaczać wszystko. Nie miał nastroju na wyraźne mówienie, ani witanie się, ani cokolwiek podobnego, po prostu na tych swoich krótkich nogach przemierzył klasę w poprzek, po czym usiadł sobie w pierwszej ławce pod oknem po zewnętrznej stronie, żeby przypadkiem jakiś cwaniaczek nie myślał o tym, żeby się do niego dosiąść i zawracać mu dupę. Oczywiście, też zgłosił się, gdy wyczytano jego „Lowe”, no jak śmiałby nie.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
- Mercury~! - radosny głos jednej z dziewczyn towarzyszył mu aż pod samą salę. Nieustannie szczebiotała coś na temat, który interesował tylko i wyłącznie ją, a jemu pozostawał znudzony wzrok i kiwanie od czasu do czasu głową. Ewentualnie cichy pomruk, bądź rzucenie prostego 'no dokładnie', gdy wyraźnie burzyła się na jedną z nauczycielek, która jak to ujęła 'uwzięła się na nią i nieustannie brała ją do odpowiedzi, by postawić jej niedostateczny'. Nie żeby jakkolwiek go to obchodziło. W rzeczywistości rozmyślał obecnie nad tym co też powinien zjeść na obiad. Podobne rozważania wydawały mu się bowiem dużo ciekawsze niż jej - powiedzmy sobie wprost - pierdolenie. Dzięki bogu jego klasa dość szybko znalazła się tuż przed nim.
- Przyjdę do ciebie po zajęciach! - wtem do głowy wpadł mu doskonały pomysł. I jakże prosty.
- Wybacz, już się z kimś umówiłem. - rzucił przepraszającym tonem, dodając do tego zmartwiony uśmiech. Dziewczyna przez chwilę wydawała z siebie piski zawodu, by ostatecznie rzucić krótkie:
- No nic, jakoś cię złapię! - Błagam, nie rób tego. Pomachał jej ręką na pożegnanie. Dopiero gdy zniknęła za rogiem, jego mina na powrót zrobiła się bardziej obojętna. Saturn już na niego czekał. Skinął na niego głową, wołając go tym krótkim gestem do siebie. Znalazł się obok niego w kilka sekund, odbierając swoją torbę.
- Co teraz mamy?
- Angielski.
- To nie tak źle. - podrapał się po policzku z niejakim zamyśleniem, wyraźnie czekając aż lekcja się rozpocznie. Niemniej nawet wtedy drzwi jeszcze przez kilka minut pozostawały zamknięte. W końcu nauczyciel się pojawił. Rzucił krótkie spojrzenie Saturnowi, nim przekroczył wraz z nim próg sali. Zajęli zgodnie jakieś miejsce mniej więcej w połowie sali, z miejsca rozkładając swoje rzeczy na ławce. Mercury ziewnął cicho i przechylił się w bok, opierając o ramię bliźniaka, gdy nauczyciel sprawdzał listę. Byli jednymi z pierwszych, dlatego po zgłoszeniu obecności oparł się głową o jego ramię przymykając oczy. Miał jeszcze jakieś dwadzieścia, trzydzieści sekund nim rozpocznie się lekcja.
- Rzep. - cichy pomruk Saturna wykrzywił jego usta w rozbawionym uśmiechu, nijak go jednak nie skomentował.
Yunlei Chen
Yunlei Chen
Fresh Blood Lost in the City
Kocie uszy poruszały się nieznacznie na głowie dziewczyny, gdy pomykała przez szkołę niczym zwinna gazela.
No bardzo zabawne.
W rzeczywistości szła przez siebie zwyczajnym, niewyróżniającym się krokiem z obojętną, niemalże grobową miną. Niespecjalnie uśmiechało jej się kolejnych czterdzieści pięć minut w sali, gdy myślała o całym bałaganie, jaki prawdopodobnie w tym momencie robił Noah w jej pokoju. Właściwie miała ochotę od razu zrobić w tył zwrot i pobiec w tamtym kierunku, by go powstrzymać. Nie wchodziło to jednak w grę i doskonale o tym wiedziała. Choć dość sporo osób postanowiło ją zatrzymać, zwinnie ich wymijała nijak nie reagując na wszelkiego rodzaju zaczepki. Wbrew opinii maskotki, zdecydowanie nie zamierzała też nikogo przytulać, jakby zdawało się większości chłopaków startujących do niej z szeroko otwartymi ramionami. Właściwie w tym momencie zdecydowanie bardziej wolałaby sprzedać im solidnego kopniaka prosto w krocze. Co ze względu na własny wizerunek musiała sobie odpuścić.
Znalazła się pod salą kilka minut wcześniej. Widziała parę znajomych twarzy, nie witała się jednak z nikim, stojąc grzecznie pod drzwiami, starając się jak może, by nie zwracać na siebie większej uwagi, przeglądając jakieś przypadkowe obrazki w internecie. Jak na złość nie były nawet wybitnie zabawne, by chociaż wywołać u niej rozbawiony wzrok. Nie zwróciła uwagi na dzwonek, zwłaszcza że wszyscy jak stali, tak stali. Dopiero gdy drzwi skrzypnęły i ukazał im się nauczyciel, wsunęła swój telefon do kieszeni, poprawiła torbę na ramieniu i weszła do środka używając idącego przed nią Nathanaela jako tarczy. Był do tego idealny, wysoki jak diabli, wprawiający ją w kompleksy, ale z pewnością dobrze kryjący. Dzięki temu mogła niezauważona zająć miejsce obok niego niczym prawdziwy ninja, odzywając się dopiero gdy jej nazwisko zostało wyczytane na liście. Utkwiła przez chwilę spojrzenie wielkich oczu w nauczycielu, zupełnie jakby dostrzegła w nim coś choć częściowo interesującego. Niestety w rzeczywistości prawdopodobnie jak większa część tej sali, wolałaby być teraz w zupełnie innym miejscu. Próbowała się pocieszyć, że niewielka ilość czasu w rzeczywistości dzieliła ich od wolności.
Pesymizm podsuwał jej w tym samym momencie myśl, że lekcja dopiero się zaczęła, a wskazówki zegara jak na złość poruszały się niesamowicie wolno.
Zażarta walka.
Anonymous
Gość
Gość
Dni bywały różne, a akurat ten malował się w nadzwyczaj punktualnym tonie. Astatine stawił się o wyznaczonej porze przy klasie i oparłszy się plecami o ścianę, czekał, aż nauczyciel wpuści ich do sali. Nie wdawał się z nikim w rozmowy, bo i nie czuł ku temu żadnej potrzeby. Jeżeli nie zdąży z nikim z tego grona nawiązać znajomości do końca swojej nauki w szkole, będzie musiał jakoś sobie z tym poradzić. Najpewniej nie okupi tego żadną łzą, więc parcie na zaczynanie z kimkolwiek rozmów było minimalne. Pozostało mu tylko czekać jak ten skazaniec.
Dźwięk dzwonka.
Minuta pierwsza.
Druga.
Trzecia.
Żartujesz sobie?!
Zmrużył gniewnie oczy, usilnie wpatrując się w drzwi. Doskonale słyszał dźwięk przygrywanej melodii, więc nie snuł już nawet żadnych przypuszczeń, a był święcie przekonany, że nauczyciel pogrywał sobie z nimi w kulki. Jeżeli zechce przetrzymać ich na przerwie choćby pół minuty, bo nie zdąży przerobić z nimi ostatniego ćwiczenia, przysiągł sobie, że opuści pomieszczenie z uniesioną do góry ręką. Z wiadomym gestem. Żeby jeszcze to co grał w ogóle mu się podobało… strata czasu i jawne lekceważenie obowiązków. Miał lepsze rzeczy do roboty, niż przysłuchiwanie się jakiemuś rzępoleniu. Angielski był co prawda niewiele lepszy, ale przynajmniej z łatką „zajęcia obowiązkowe”.
W końcu zasiadł na jakimkolwiek miejscu z brzegu i powyjmował potrzebne przybory z rozpadającego się plecaka. Chyba będzie musiał pomyśleć o zakupie czegoś lepszego… a tym samym o pracy, żeby na ten zakup było go w ogóle stać.
Uniósł rękę, gdy przyjemniaczek z artystyczną duszą przeczytał jego nazwisko, na znak, że był obecny.
Anonymous
Gość
Gość
Liczba powitań, jakimi go uraczyli, była tak przykra, że aż przez myśl mu nie przeszło, żeby żałować tego, iż sam nie zdobył się na żadne dzień dobry. W końcu na tych kilka osób odezwały się do niego-... dwie? Może nawet jedna. Niezbyt zrozumiał słowiański bełkot Pavla - na szczęście samego ucznia - więc tak na dobrą sprawę w pełni dotarł do niego jedynie pomruk tego kurdupla. Jak mu tam-... Lowe. Przypomniał to sobie właściwie dopiero przy odczytywaniu jego nazwiska z listy, ale grunt, to mieć chęci, prawda?
Choć on żadnych nie miał.
Odczekał chwilę po uzupełnieniu dziennika, rozglądając się ze spokojem po klasie. Cisza przed burzą, jaką miało być jego wystąpienie pełne nieprzyjemnych elementów. Nie chcieli wiedzieć, co musieli dziś przerobić. Był niemal pewien, że nie przypadnie im to do gustu. W końcu miał do czynienia z bandą niedorozwiniętych chłopaczyn i królewną w kocich uszach. Choć w niej mógł jeszcze pokładać jakieś nadzieje. Jednak co dziewczę to dziewczę.
- Jak już mówiłem, epoka wiktoriańska. Wiek dziewiętnasty i pierwszy rok dwudziestego, złoty wiek Imperium Brytyjskiego - wypluwał słowa, nie racząc choćby znudzonym spojrzeniem swoich notatek, które nosił "na wszelki wypadek", jakby miał już tak po uszy tego tematu, aż nie mógł zapomnieć ani jednego szczegółu. - Tak jak Barber, Reynolds czy Frith zgrabnie operowali linią i plamą, w literaturze rozkwitały piękne, barwne kwiaty. Słowa same rzucały się na papier, poematy wypływały jeden po drugim, a jedną ze słodko pachnących róż tego okresu, jaką może się on poszczycić, jest Elizabeth Barret Browning.
Na krótką chwilę opuścił wzrok, lokalizując w podręczniku pożądany numer. Ziewnął jeszcze przeciągle, głośno, nawet nie kwapiąc się, by zasłonić usta.
- Macie proste zadanie - na stronie osiemdziesiątej znajduje się jeden z sonetów Browning. Przeczytacie go i spiszecie arcywspaniałą analizę emocji, jakimi mógł być targany podmiot w wierszu. A potem przeczytacie te ochłapy, chłopcy. Jak na nieszczęście - wywrócił oczyma, nim dodał z uśmiechem: - Panno Yutaka, Panienki dzieła nie mogę się za to doczekać.

//Termin - 17 marca.
George nie odpisał w terminie raz, jeszcze raz i się żegnamy. :u
Macie tu ten pro Sonet X w oryginale i przekładzie, tak dla burżujskości i porównania.
Kliknij mnie~:
Celowo wybrałam wam taką śmieszkową poezję miłosną, owszem. A teraz tak. Waszym zadaniem jest opisanie, jak bardzo wasza postać rzygała przy czytaniu tego wiersza - lub też nie - a następnie krótkiego opisu notatki, jaką wykonała. No i tego, jak mniej więcej długie to było i czy się dziecko postarało. Jestem z góry dumna, robaczki~.
Anonymous
Gość
Gość
Co prawda postawa tego o to tu nauczyciela nie zaskakiwała jakoś specjalnie oczekiwań Włocha, jednak musiał przyznać, że nie zachęca ona ani jego, ani pozostałych uczniów do współpracy. Może to była jakaś nowa taktyka, której chłopak jeszcze nie miał okazji poznać i zobaczy jej efekty dopiero po jakimś czasie. Postanowił jednak wszelakie komentarze zachować dla siebie, wiedząc, kiedy warto zagryźć język za zębami i nic nie mówić. Akurat on nie miał z tym najmniejszego problemu.
Skupił się na swojej książkę, licząc na nudną lekcję, która raczej nie wniesie nic nowego do jego łepetyny. W końcu co, jak co, ale większość przerabianych dzieł pisanych to on znał już na pamięć, zwłaszcza tych, które mieściły się w jego ulubionej epoce. Nie mógł jednak całkowicie oddać się czytaniu. Jakby jakiś romantyczny duch nad nim czuwał i w tej właśnie o to chwili dał mu do zrozumienia, że przecież ma pracować z tym, co tak uwielbia. To było aż niewiarygodne.
Wystarczyło, że usłyszał samego autora, a podręcznik bruneta znalazł się tuż obok rozłożonej lektury, w większości ją przykrywając.
W swoim żywiole, co?
Polecenie profesora wydawało mu się banalnie proste, dlatego też nie zamierzał się z tym w żaden sposób ociągać, ale jednocześnie ani trochę się nie spieszył. Na spokojnie przeczytał sonet, który już znał i czytał wielokrotnie, ale coś tak pięknego chyba nigdy mu się nie znudzi. W połowie wiersza otworzył zeszyt i sięgnął po swoje pióro, biorąc się za notatkę. Na szczęście nauczyciela, Valentino poetą nie był i tworzyć sam nie potrafił, dzięki czemu jego opis był bardzo konkretny, ale nie za ogólny, więc jeśli przyjdzie mu czytać te wypociny, to raczej nikogo nie zanudzi całokształtem swojej interpretacji. Robił to z jak największą przyjemnością, choć na jego twarzy widniało standardowe znudzenie. Prawie jakby miał zaraz usnąć w trakcie pisania, ale on tylko stwarzał takie wrażenie. Jak zwykle zresztą.
Kiedy sam uznał, że jego praca jest już dostatecznie wymuskana i przede wszystkim skończona, obrzucił szybkim spojrzeniem resztę osób, po czym wrócił do własnej książki, odsuwając na bok materiały, z których przed chwilą korzystał. Od jednego tekstu, do drugiego.
Że mu się to nie nudziło..
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Poziom motywacji Travitzy do udziału w tej lekcji był mniej więcej proporcjonalny do poziomu motywacji Pana Trevelyan-Greya do jej prowadzenia. Już po kilku minutach rozłożył się na ławce i odleciał myślami w zupełnie inne miejsce. Zaczęło się to podczas sprawdzania obecności, ale przeciągnęło się również przez te fragmenty pierdolenia o wiktoriańskiej Anglii. Żadne z tych słów nie dotarło do świadomości Rosjanina. Może to nawet nie była kwestia braku zainteresowania. Po prostu w pewnym momencie się wyłączył.
Dopiero przy fragmencie: "przeczytacie te ochłapy chłopcy" powrócił świadomością do lekcji. Zamrugał i rozejrzał się po klasie, tak jakby właśnie został wybudzony ze snu. Wszyscy nachylali się nad podręcznikami i coś tam skrobali zawzięcie. Oho, było zadanie. Dobrze byłoby jeszcze wiedzieć jakie. Rosjanin poszukał pomocy u kolegów z przodu

- Co robimy? - Zagadnął szeptem, nachylając się delikatnie. Posłano mu niezbyt przyjazne spojrzenie, ale jeden z nich chyba był z natury uczynny.
- Analiza emocji w sonecie. Strona osiemdziesiąta.
Oho. Praca z podręcznikiem. Pavel nawet nie kłopotał się tym, żeby sprawdzić czy go wziął. Oczywiście, że nie.

- A macie dwa podręczniki?
- Pierdol się, Travitza - odparł drugi z siedzących przed nim. Najwidoczniej musiał mu czymś podpaść, chociaż nawet nie pamiętał czym.
No nic. Trzeba sobie jakoś radzić. Rosjanin chwycił długopis w dłoń i zaczął rozmyślać. Jakimi emocjami mógł się kierować ktoś, kto pisał sonet? Co to był w ogóle sonet? Kurwa, co za różnica. Pewnie miłość. Tak, to zazwyczaj była miłość czy coś w tym stylu. Zaczął więc pisać jakieś pierdoły, które przyszły mu do głowy, o romantycznym spojrzeniu na świat i tak dalej. Generalnie nie przykładał się do tego jakoś szczególnie, zawsze uważał tego typu ćwiczenia za całkowicie zbędne i idiotyczne. Mimo to kilka zdań w miarę sensownych udało mu się złożyć. Jeśli tylko trafi tematycznie, to nie powinno być tragedii.
Nathanael Fürksver
Nathanael Fürksver
Fresh Blood Lost in the City


Ostatnio zmieniony przez Nathanael Niklas Fürksver dnia Czw Kwi 07, 2016 2:42 pm, w całości zmieniany 1 raz
Coraz bardziej rozkładał się na ławce w miarę upływającego czasu i akompaniamentu gadania nauczyciela o czymś, o czym kompletnie nie miał pojęcia. Nic dziwnego, że zaczął przysypiać. Zajął prawie całą powierzchnię marnej ławki ramionami i łbem w nich schowanym. Przez muzykę prawie nie usłyszałby rumoru w klasie, który jak się później okazało, spowodowany był zleconym przez profesora zadaniem. To mógł wywnioskować po szybkim, dyskretnym rozejrzeniu się po klasie i innych uczniach, dlatego zebrał się do postawy siedzącej, żeby oprzeć się za chwilę o ścianę, obracając bardziej w stronę wszystkich innych przodem i wtedy jego oczom ukazała się... jakaś pchełka na sąsiednim krześle. Był trochę zaskoczony jej obecnością, w ogóle wcześniej nie zauważył dziewczynki, w sumie nic dziwnego... CHRUŚCIENIEBIESKI! Nie zgniótł wcześniej jej przypadkiem, kiedy sobie tak leżał? Nie płakała, to chyba nie. Właśnie, kto zgubił swoją młodszą siostrzyczkę? Nikt nie wykazywał nią zainteresowana, a po chwili nauczyciel zwrócił się do niej. Bezpośrednio mówił do dziewczyny, był tego pewny.
"[...] - Panno Yutaka, Panienki dzieła nie mogę się za to doczekać.[...]"
Nie miał więcej pytań, dopóki nikt nie oskarży go o pedofilię, to niech sobie siedzi. I tak dużo miejsca nie zajmuje.
Przez głowę przebiegła mu myśl, ile to już razy musiał po prostu jej nie zauważać...  Dobra, wyciągnął kartkę, długopis i... no właśnie, co dalej. Nie robiło mu różnicy posiadanie podręcznika, nawet jeśli miałby ten tekst przed sobą, wypisywanie tego typu bezsensownych głupot, z tych niejasnych, pogmatwanych utworów, pełnych niezrozumiałych słów, ckliwych pierdół... to raczej nie jest jego najmocniejsza strona, więc... skierował swój długopis w kocie uszy Yutaki i pyrgnął je dwa razy.
- Coś Ci się przyczepiło do głowy. - mruknął, nie przestając tykać obiektu w jej włosach.
Dakota Lowe
Dakota Lowe
Fresh Blood Lost in the City
Wyrok zapadł. A gdy los się wypełnił i przyszło zginąć marcem..
Lowe nieco się zestresował, choć to właściwie nic nowego. Mimo że nie wyglądał na jakiegoś specjalnie przyjmującego się rzeczywistością, co w znacznym procencie było prawdą, nie akceptował porażek i wręcz obawiał się ich. Jak katolik piekła, a afrykański albinos kłusowników - tak bał się jednej, głupiej jedynki. Toteż modlił się z niezłożonymi rękami, aby to nie była interpretacja na ocenę, a przynajmniej niech dostanie jakaś taryfę ulgową, lecz ba to liczył tak, jak ten od AmberGold na wolność - chce, ale wnioskując po nastawieniu sił wyższych, patrz profesora Greya, nie upiecze mu się. Cholera, on miał w głowie teraz sinusy. Ma zrobić jedynkę trygonometryczną na tym sonecie?
Otwierając podręcznik, miał już w głowie tę mordęgę z utworem. Gdyby to była proza - bez mrugnięcia okiem, już byłoby po jego interpretowaniu. A w tym momencie nie wiedział, czy warto jest patrzeć na to coś i próbować się nie ośmieszyć. Wziął zeszyt, długopis w palce, zaczął czytać. Osądził, że jest gorzej niż mu się mogło trafić, rozumiał tylko pierwszą strofę. W miarę.
“No, dajesz, Lowe. Wykmiń coś. Cokolwiek. Jakąś pierdołę, umiesz przecież i to po mistrzowsku, może wyjdzie na to, że ujdzie i Cię nie będzie męczył. Albo pokaż tylko, że robisz. Albo się starasz. Będziesz czysty, odpuści.” - i tak utrzymując, zaczął wypisywać to, co zdawało mu się, że tam występuje. Minę miał mimo to co najmniej nietęgą, opornie mu szło. Wyłączył się całkowicie, byleby tylko coś tam wyskrobać, co byłoby na poziomie, przy którym profesor się nie doczepi. A prawdopodobnie chciał. Albo było mu wszystko jedno. Co nie zmienia faktu, że bardziej od tego dzieła literackiego interesowała Dakotę postawa wobec męskiej części sali, bo do tej małej już się normalniej i milej odezwał. Jakiś uraz? Bądź niebezpieczne upodobanie.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Przyglądał się nauczycielowi z niejakim znużeniem, niemniej gdy rozpoczął swój wykład, faktycznie wyprostował się na swoim miejscu, biorąc długopis w dłoń. Pierwsze krótkie notatki wypełniły pustawą stronę. Gdy tylko jakiekolwiek ze słów (a raczej nazwisk) mu umykało, wspomagał się notatkami brata, który jak zawsze zapisywał wszystko perfekcyjnie. Gdyby był kimś innym, jak nic dziwnie by się w tym momencie poczuł w jego towarzystwie, znając go jednak na wskroś, doskonale oceniał jego możliwości. Teraz przyszedł czas na pracę indywidualną.
Otworzył książkę na odpowiedniej stronie, wertując pobieżnie tekst wzrokiem. W pierwszym momencie jego mina wskazywała co najmniej na niezrozumienie. Gdy jednak zapoznawał się z kolejnymi wersetami, stopniowo twarz wygładziła się na nowo. Odgrodził poprzednie notatki od obecnych w zeszycie prostą linią, nad którą napisał schludnym, starannym drugiem trzy słowa. "Praca na lekcji". Tym w końcu była, czyż nie?
Nie zwracając uwagi na resztę znajomych z klasy, zaczął pilnie analizować każdy werset, zupełnie jakby chciał wydobyć z nawet najkrótszego, pojedynczego słowa ukryty sens, by móc przedstawić go nauczycielowi. Może i jego zachowanie na korytarzu nie było do końca idealne. Wielokrotnie był przyłapywany na czynnościach, których nie powinien się dopuścić. Niemniej do samej kwestii uczenia się i zaangażowania w lekcje podchodził niezwykle poważnie, biorąc sobie do serca nauki ojca, twierdzącego że nawet pomimo frywolnego zachowania, musi godnie reprezentować ich nazwisko na tle Riverdale.
Dlatego też niejednokrotnie w wolnych chwilach zgadzał się na dodatkowe dokształcanie. Rzecz jasna miał tylko jednego zaufanego korepetytora. Nawet teraz, gdy drobnym charakterem pisma zapisał niemalże całą kartkę, pierwszą osobą do której zwrócił się z zamiarem wstępnego ocenienia swojej interpretacji - był oczywiście Saturn.
- Co myślisz o tym wersecie? - zapytał na tyle cicho, by nie przeszkadzać innym w pracy. Postukał końcówką długopisu w odpowiednie miejsce, zerkając przy okazji na jego notatkę. Choć różniła się nieznacznie od jego w paru miejscach, wiele rzeczy odebrali tak samo. Nie żeby jakoś specjalnie go to dziwiło. Niemniej teraz, dużo spokojniejszy, pokiwał głową i spojrzał w kierunku nauczyciela, czekając na swoją kolej.
Anonymous
Gość
Gość
Astat i Yoru nie odpisali, więc uznaję, że po prostu nie wypełnili zadania.

Trevelyan przechadzał się trochę między ławkami, niezbyt mogąc usiedzieć w miejscu w momencie takiej całkowitej ciszy. Wszyscy się skupiali, nagle stali się aniołkami. Po prawdzie była jakaś parka uczniów rozprawiających o czymś pod kinolami, ale nie rozmawiali na tyle głośno by musiał zwracać im uwagę. Zresztą, oni też wydawali się wypisywać jakieś półsłówka i sklecać je w pierwsze lepsze zdania, także nie miał z nimi najmniejszego problemu. Niektorym uczniom bezczelnie nachylał się nad zeszytami i mamrotał coś pod nosem, kręcąc głową z dezaprobatą, bądź po prostu milczał, najwyraźniej zaskoczony tym, że ktoś mógł napisać coś na poziomie.
W pewnym momencie po prostu stanął przy bliźniakach Black i, wlepiwszy wzrok w ich wypociny, zaczął:
- Czyli jednak potęga jednojajowości jest prawdziwa - parsknął w szczerym rozbawieniu, ledwie unosząc kącik ust, nie kontynuując jednak tego tematu ani chwilę dłużej. Skinął głową i uniósł kciuk w górę, chcąc zakomunikować im, że praca poszła całkiem nieźle i nie miał zastrzeżeń. Coś z nich wyrośnie, to pewne.
Skrzywił się natomiast, dostrzegając wypociny Pavla, wzdychając tylko na głos i rzucając coś w rodzaju: "mogłem się tego spodziewać po Travitzy", choć jeszcze gorsza okazała się analiza ucznia siedzącego w którejś z pierwszych ławek, który pisał coś o jakiejś... nienawiści podmiotu do swojej babci Eureki. Skądkolwiek by się to nie wzięło - chłopak mógł nawet pomylić wiersze! - praca została przekreślona czerwonym długopisem Christiana i obrzucona komentarzem: "nie zabijaj moich oczu".
Kolejną porażką okazał się Croûte. Pokręcił tylko głową i zapamiętał, kto taki powinien dostać bardzo ładne I za swoją pracę na lekcji. Tak samo zresztą, jak i Nathanael, zajmujący się czymś kompletnie niezwiązanym z zajęciami.
- Rozumiem, że poziomtTwojego zainteresowania twórczością Browning jest równy minus dziesięć, ale nie rozpraszaj chociaż koleżanki z ław-... - przeniósł spojrzenie na zeszyt Yoru tylko na chwilę i skrzywił się nieznacznie. - Och.
Pominął komentowanie całej tej sytuacji i przeszedł dalej, pobieżnie przejrzał notatkę Lowe'a, by rzucić mu zdawkowym "może być", aż w końcu dotarł do młodego Włocha. Chwycił jego zeszyt w dłonie, jakby dostrzegł tam ruszające się obrazki. A skąd w zeszytach ruszające się obrazki? Uśmiechnął się mimochodem i pokiwał głową z niemym uznaniem, wczytując się w notatkę ciemnowłosego i, oddawszy mu uprzednio jego kajet, odchrząknął.
- Dobrze. Będą z ciebie ludzie, Laguë - cholera jasna, on chwalił jakiegoś chłopaka. Apokalipsa się działa. Grey przeszedł tych kilka kroków dzielących go od biurka i oparł się o nie dłońmi. - Gdybyś mógł jeszcze przeczytać jakiś smaczek ze swojej pracy całej klasie, byłbym niezwykle kontent. Może się czegoś nauczą - ostatnie zdanie wypowiedział nieco głośniej i wymowniej, jakby chciał przez to przekazać "musicie się czegoś nauczyć albo w twarz". Zaraz odwrócił się w kierunku Blacków. - Któryś z was niech też oświeci resztę. Obojętnie, który. Wasze interpretacje są podobne, więc...

//No to teraz Tino i Makjur (albo Saturn, choć to nadal to samo) bardzo ładnie rzucą paroma zdaniami ze swojej notatki. Wystarczą jakieś dwa spostrzeżenia, bo co tam. Przecież nie wymagam tu eseju. |:

Termin: 6 kwietnia
Okej. Celowo przeciągałam poprzedni termin, bo miałam cichutką nadzieję, że ktoś jeszcze odpisze, jak dam trochę więcej czasu. No i nie pykło, więc cóż:
~George wypada z lekcji, nie odpisał dwa razy. Na jego miejsce wskakuje za to Candy, która ładnie się spóźni;
~Yorutaka nie odpisała raz;
~Astatine nie odpisał raz.
Purururu.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach