Anonymous
Gość
Gość
First topic message reminder :

Głupim i nieodpowiedzialnym było zamknąć się w klasie na czas przerwy. Głupim i nieodpowiedzialnym było przygrywanie sobie na gitarze, przez co nie można było usłyszeć dzwonka. Głupim i nieodpowiedzialnym było podpinanie tej gitary do wzmacniacza.
Bardzo mądrym - choć nadal nieodpowiedzialnym - było z kolei zignorowanie wszystkich swoich gaf i bezceremonialne otwarcie drzwi dobrych kilka minut po rozpoczęciu lekcji. Po co miał się właściwie starać dla zbiorowości, gdzie ilość dziewcząt ograniczała się do paru marnych procentów? Aż zrobiło mu się przykro, kiedy dostrzegł na swoim dzisiejszym planie nazwę klasy, która równie dobrze mogłaby być zapisana jako: "Grey, frajerze, gorzej trafić nie mogłeś". Z kim on miał tam rozmawiać?
No, ale na czym to ja stanęłam? A tak, na otwarciu drzwi klasowych.
Powitał swoich uczniów z nietęgą miną, właśnie mając zacząć ziewać. Zamiast uśmiechu, mogli zobaczyć tylko dziwacznie zmrużone oczy i ledwie rozchylone wargi. Nie rzucił im nawet żadnego "dzień dobry". Po prostu wskazał wnętrze pomieszczenia i pomachał na nich ręką, niczym na lądujący samolot.
To będzie długa godzina.
Przeciągnął się po drodze w kierunku krzesła ustawionego za biurkiem, na którym następnie usiadł i przyjrzał się rozrzuconym po jego drewnianym pulpicie dokumentom, z pewnym niezrozumieniem spoglądając na ułożone do góry nogami notatki. Gdy w końcu uporządkował sobie wszystko w głowie, a przy okazji i na papierze, spojrzał po grupce młodzian i przeszukał dziennik w poszukiwaniu odpowiedniego dnia na uzupełnienie listy obecności.
- Dobra, chłopaczki. Odhaczymy was i weźmiemy się za pracę nad wiktoriańską - rzucił bez entuzjazmu, nim zaczął kolejno wyczytywać wszystkie nazwiska z listy. Jakby jeszcze chciało mu się tak, jak mu się nie chciało.


//Termin to sobota 12.03. Nie przynieście mi wstydu i odpiszcie. :/

Candy Vonneguth
Candy Vonneguth
The Jackal Child of Chaos
Gdyby w szkole nie było tej zasady, że trzeba mieć w miarę znośną frekwencję, to Candy z pewnością całkowicie odpuściłaby sobie dzisiejszy angielski. Tak jak parę innych lekcji, ale to już zupełnie inna bajka. Teraz wypadałoby martwić się tym, że właśnie rozpoczęły się zajęcia, a ona zamiast stać pod klasą, to paliła spokojnie fajkę z Chesterem jak gdyby nigdy nic. Dopiero zerknięcie na godzinę w telefonie ją ocknęło i to po kilkunastu kolejnych minutach, więc musiała zakończyć chwilę swojego odprężenia i rzucić niedopalonego peta na ziemię, goniąc następnie do klasy. Chłopakowi rzuciła tylko krótkie pożegnanie, jakby to wszystko tłumaczyło samo za siebie, po czym zostawiła go sama, lecąc do szkoły, ale nie z językiem na wierzchu, bo proszę was.. Aż tak jej nie zależało, a poza tym zajęła swoje usta gumą wiśniową, żeby tylko nikt nie wyczuł od niej papierosów.
Pod drzwiami pojawiła się parę minut później. Darowała sobie takie rzeczy, jak pukanie, bo jednak nie była na tych zajęciach gościem, a uczniem spragnionym wiedzy. Świetny żart. Złapała więc pewnie za klamkę i otworzyła z rozmachem drzwi, uśmiechając się szeroko w kierunku nauczyciela tuż po przekroczeniu progu.
- Dzień dobry, psorze! Mam nadzieję, że nic ciekawego mnie nie ominęło. – rzuciła od wejścia, zamykając za sobą drzwi, zapewne  zwracając w tej jednej chwili całą uwagę na siebie, ale nie było to coś, czym szczególnie się przejęła. Wcześniej zdążyła zauważyć, iż mężczyzna coś mówił, ale nie zamierzała o to pytać, możliwe nawet, że wcięła mu się w słowo. W końcu jeśli ominie ją jakieś zadanie, tym lepiej dla niej. Omiotła szybko klasę spojrzeniem i praktycznie od razu dostrzegła Travitzę, którego obrała sobie za kolegę z ławki.
Pokonała te parę kroków i usiadła obok niego, niedbale kładąc swój plecak przy metalowej nodze ławki, szturchając go nie za mocno w bok.
- Co tam, Pavel? Robicie coś fajnego? – spytała półszeptem, choć spodziewała się jaka będzie odpowiedź, szczególnie, że znała dobrze blondyna. Nie raczyła nawet wyciągnąć zeszytu czy jakiegoś pisadła, a zamiast tego spoczął przed nią telefon, na którym praktycznie od razu uruchomiła swoją ulubioną grę, a mianowicie – Candy Crush. Przypadek? Nie sądzę.
To nie tak, że miała całkowicie wyjebane na lekcję i naukę, po prostu uważała, że na razie może sobie odpuścić takie bzdety, a skoro miała zajęte miejsce w ostatniej ławce dzięki swojemu koledze, to zapewniało jej to już jakąś swobodę. Najwyżej pan Grey zwróci dziewczynie uwagę, nic wielkiego przecież się nie dzieje.
Anonymous
Gość
Gość
Pochłonięty własną lekturą nie zwracał większej uwagi na to, co dzieje się dookoła, choć spacerujący po klasie nauczyciel i zaglądający po drodze do zeszytów potrafił odrobinę rozproszyć, jednak Włoch już nie w takich warunkach czytał. Dopiero, kiedy mężczyzna sięgnął po jego własność, podniósł na niego wzrok z nutą zainteresowania. Może chciał w ten sposób sprawdzić czy znajdzie się coś, do czego można się u niego przyczepić, czy może jednak będzie mógł śmiało przyjąć pewną postawę ucznia.
Na pochwałę kiwnął jedynie lekko głową, jakby w ogóle się tym nie przejmował, jednocześnie będąc doskonale świadom tych słów. Po odebraniu swojego zeszytu, odłożył go z powrotem na ławkę, jednak na razie wstrzymał się z izolowaniem, mając przeczucie, że teraz Grey może powiedzieć coś równie ciekawego. I nie mylił się. Wcale nie był zdziwiony tym, o co został poproszony, choć osobiście czytanie na głos czyichkolwiek wypocin można by sobie już odpuścić, a jedynie przekazać reszcie klasy to samo, tyle że z głowy i zapewne bardziej swobodnym językiem.
- Oczywiście, profesorze. – mruknął, obrzucając spojrzeniem swoją notatkę, zaraz jednak będąc rozproszonym przez spóźnialską uczennicę, którą szybko zignorował, woląc skupić się na poleceniu nauczyciela.
- „..Podmiot liryczny opisuje uczucie, jakim jest miłość. Mówi, jak bardzo potrafi rozpalić ludzkie zmysły, zmusić do działania. Jednocześnie jednak porównuje ją do ognia, który pomimo tego, że jest źródłem ciepła, jest też żywiołem niebezpiecznym, zdradliwym..” – przeczytał, kiedy szmery w klasie ucichły, mogąc jeszcze przeczytać fragment o samej osobie mówiącej w wierszu, jednak chłopak uznał, iż ta część jest bardziej istotna. Poza tym mężczyzna przeczytał wcześniej całość, więc Valentino nie czuł potrzeby cytować więcej. Z wyraźną nutą znudzenia odłożył znów zeszyt na bok i poprawił się w ławce, znacząco spoglądając w kierunku bliźniaków, jakby tym jednym gestem chciał przekazać pałeczkę.
Zaraz potem jak gdyby nigdy nic wrócił do swojego wcześniejszego zajęcia, skoro już miał taką możliwość, no i ten przywilej. Bo raczej wątpił, aby nauczyciel się do niego przyczepił za czytanie książki, jak i tak pracuje na lekcji i wykonuje każde polecenie.
Chester Ó Heachthinghearn
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Chester, który był na odwyku od lekcji, nie mógł znów się, ekhem, uzależnić od tych niebywale wciągających monologów na temat inżynierii genetycznej; bardziej zaabsorbowany był zawartością stanika szanownej pani profesor, niż tym, czego ona usiłowała ich nauczyć do egzaminów. Toteż z impulsu, który był wysłany z ośrodka w jego mózgu o nazwie “pole Chestera-Spierdalando”, wyjęczał komuś z grupy jakby na usprawiedliwienie, że musi wziąć oddech na świeżym powietrzu, więc możliwe, że matematykę się spóźni. Nie było inaczej, było już po dzwonku, a jego jestestwo nie uraczyło nikogo w tej sali, w której zaczęły się zajęcia. On za to robił coś przyjemniejszego niż ciągi liczbowe - częstował się papierosem równie wyjętej spod prawa i niepunktualnej panny Vonneguth, jakby specjalnie dla tych dwojga i paczki szlugów nie płynął czas. Na ich rękę było traktowanie uczniów Hudson’s Bay przez niektórych ochroniarzy, którzy, generalnie, mieli ich w dupie, póki Ci nie bili się na terenie tej nowobogackiej instytucji.
Lecz gdy ta cukierkowa laleczka dla ratowania swojej frekwencji go zostawiła, umykając na angielski, Heachthingearna wzięła zazdrość, że jego mikro Cukiereczek wolał tego sarkastycznego, stronniczego, irytującego wygę, Trevelyana-Greya, niżeli jego jedyną w swoim rodzaju osobę oraz ostentacyjnie chillowanie przed budynkiem szkolnym. Zaczął więc obstawiać, w której sali, na którym piętrze może mieć ona język z tym uwodzicielem od siedmiu i pół boleścia. “Tu nie, to nie ten nauczyciel chyba. Nie, tam nikogo nie ma.. A tu mam biologię. A tuuu..?”
Wziął do ust tabletkę przeciwbólową, popijając ją wodą mineralną, a przy tym wkuwając jasne oczy w jedno z okien sal. Rzeczywiście, w szybie ujrzał odbicie prostującego się znad czyjejś ławki pana Greya! Bingo, nie musiał jeździć nigdzie dalej, miał ją praktycznie pod nosem! Z automatu na jego twarzy wykwitł szatański uśmiech czystego sadyzmu, ewidentnie chciał wykorzystać skupienie profesora na uczniakach oraz otwarte przy biurku nauczycielskim na oścież okno, które ułatwiło mu nieco planowanie mini zbrodni. Odłożył do ulokowanego na jego kolanach plecaka butelkę, zakręcając ówcześnie szczelnie, po czym wygrzebał po zmaganiach z zawadzającymi książkami.. drewnianą procę. Była to jego ulubiona, nowa zabawka, jak to każdego infantylnego nastolatka, którzy lubili psuć na odległość. A tak ją zachachmęcił, że mu nawet tego nie odebrali przed zajęciami! Czy te szkliste oczy nie przekupiłyby kogoś urokiem w zamian za darowanie win sprzed lat?
Operacja była prosta. Heachthinghearn załadował swoją broń w amunicję pod postacią rozpakowanego, roztopionego karmelka, odczekał, aż pan Chrisian minimalnie zbliży się do okna.. i strzelił! A tak chciał się zabawić, że za jednalym lepkim cukierkiem poleciały dwa następne, a przy tym rozbrzmiał ten charakterystyczny śmieszek typowej plotkary.
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Nawet się trochę wciągnął w to opisywanie. Jak człowiek popuści wodze fantazji, to niesamowite rzeczy mogą powstać. Inna sprawa ile to ma wspólnego z tematem rzeczywistym. W jego wypadku chyba nawet nie było najgorzej. Oczywiście nauczyciel westchnął ciężko obserwując jego wypociny. Ale do czasu, kiedy skończyło się na tym tylko, bez żadnego dodatkowego komentarza o tym, z jakimi tępymi ignorantami przychodzi mu pracować, to było całkiem nieźle. Przynajmniej dla Travitzy.
Gdy tylko nauczyciel oddalił się, by sprawdzić pracę pozostałych uczniów, Rosjanin odłożył długopis i wyłożył się wygodnie na ławce. Co to w ogóle za pojebany pomysł na sprawdzanie prac. Tak ślęczenie nad kimś i gapienie się znad ramienia było chyba najgłupszą formą obserwacji, jaka przychodziła mu do głowy. Na szczęście jednak nie musieli czytać swoich prac. A przynajmniej Travitza nie musiał. Prawdopodobnie cała klasa była za to wdzięczna nauczycielowi.
Kiedy do klasy wbiła Candy, posłał jej znudzone spojrzenie. Co to za dzikie dziewczę. Jak można się tak spóźniać? Pewnie dostanie spierdol do nauczyciela. Chociaż nie, on chyba miał na to zbyt wyjebane. Tak czy inaczej sam miał ochotę ją opierdolić. Nie lubił, kiedy ktoś się spóźnia. Nawet, jeśli chodziło o jakąś gównianą lekcję.

- Same zajebiste rzeczy - odpowiedział odpowiednio przyciszonym głosem, a potem ułożył głowę na ręce i przymknął oczy. Gówno go obchodziły prace Blacków czy tego całego Laguë.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Mercury skupiony na zadaniu, nie zwracał większej uwagi na nauczyciela, podobnie jak jego brat. Nie było w tym zresztą nic dziwnego, w końcu zwykle wyglądało to w podobny sposób. Zlecano im zadanie, wykonywali je, a nauczyciel przechadzał się między ławkami jak prawdziwy mentor, rzucając co najwyżej drobnym komentarzem. Dopiero, gdy rzucił swój komentarz, unieśli obaj głowy w tym samym momencie, by wymienić między sobą spojrzenia. Gdy jednak Saturn wrócił wzrokiem do pracy, Mercury parsknął cichym śmiechem, kręcąc parę razy głową, zupełnie jakby nie do końca dowierzał, że usłyszał żart na ten temat z ust nauczyciela. Nie żeby było to coś nowego. Zazwyczaj, gdy już jakiś padał dotyczył właśnie faktu ich idealnego zgrania i jednojajowości.
Nawet słysząc, że skończył im się czas, a nauczyciel zabiera głos, nie oderwał się od swojej pracy poprawiając parę pojedynczych zdań, których treść koniec końców uznawał za mało zrozumiałą. Łokieć Saturna uderzający go między żebra, dużo skuteczniej zwrócił na siebie jego uwagę.
- Co jest?
- Czytasz. - mrukliwy szept, którym wymieniali między sobą zdania z pewnością był w jakimś stopniu dosłyszalny. Mimo to, młodszy Black zaraz odchrząknął cicho, czekając aż Valentino skończy swoją część. Humanista. Słychać było od razu. Koniec końców, wyszło na to że miał do dodania raczej niewiele. Chłopak powiedział większość rzeczy, które zapisał sam Mercury.
Nie możesz po prostu powiedzieć, że masz to samo?
Wątpię by był zadowolony.
Tak jakby cię to obchodziło.
To jednak nauczyciel, nie?
Ha.
Potarł policzek palcem, zaraz wstając ze swojego miejsca, gdy zauważył drobny gest ze strony Valentino. Mercury nie przepuścił szansy, by jakby nigdy nic puścić koledze oczko, podnosząc swój zeszyt.
- Właściwie Laguë powiedział wszystko co było najważniejsze. Podmiot liryczny jest kobietą rozpaloną przez pasję swojej intensywnej, romantycznej miłości. W każdym wręcz zdaniu stara się przekazać jak wspaniałym jest ona uczuciem, docierających do najgłębszych zakamarków jej duszy, która pod jej wpływem nieustannie się zmienia, zarówno na lepsze jak i na gorsze... - czytając swoją notatkę zachowywał dość neutralny głos. Choć w teorii potrafił to jako tako zinterpretować, tak w żadnym stopniu nie odnosił owego uczucia do samego siebie. Miłość. Też coś.
W końcu, gdy skończył usiadł z powrotem na swoim krześle, by przesunąć wzrokiem od brata na nauczyciela.
Yunlei Chen
Yunlei Chen
Fresh Blood Lost in the City
To nie tak że nie lubiła lekcji angielskiego. Ale naprawdę, dlaczego sonety miłosne? Nie mogli interpretować czegoś innego? Jakichś tekstów wojennych czy coś. Chętnie zinterpretowałaby sposób w jaki autor opisywał wypływające z ciała flaki. Z pewnością byłoby to dużo ciekawsze niż... to. Co więcej nawet jeśli faktycznie przez ułamek sekundy miała ambitny plan by się skupić, zaraz go porzuciła, czując na swoich kocich uszach drobny nacisk. Opaska przesuwała się niemalże niedostrzegalnie na jej włosach, gdy odwróciła się poirytowana w stronę chłopaka.
- Żeby zaraz tobie się nie przyczepiło do mordy. - warknęła na tyle cicho, by słowa nie dotarły do uszu nauczyciela. Odepchnęła od siebie jego rękę z nieznacznie naburmuszoną miną, sięgając po własny długopis. Nieważne jednak jak długo by się nie starała, po prostu nie była w stanie tego zinterpretować. Jak ona nienawidziła sonetów miłosnych, argh!
Po kilku minutach bezowocnego wpatrywania się w kartkę, odsunęła od siebie zeszyt zrezygnowanym ruchem, odłożyła na niego długopis i założyła ręce na klatce piersiowej w geście buntu. No ni cholery nic nie wymyśli, po prostu nie było takiej opcji. Słysząc dosć subtelną krytykę z ust nauczyciela, nawet się nie skrzywiła. Nie spodziewała się niczego innego biorąc pod uwagę efekty jej pracy. Całe szczęście wyglądało na to, że innym poszło nieco lepiej. Mruknęła coś niezadowolona pod nosem i przyciągnęła na nowo zeszyt, słuchając wypowiedzi obu chłopaków. Zapisała w punktach parę krótkich zdań, które dzięki ich staraniom posłużyły jej za notatkę na wypadek, gdyby w przyszłości nauczyciel postanowił odpytać ich z tego durnego tekstu. Brzmiało w miarę zadowalająco. Szkoda, że nie wpadła na to parę minut temu zbyt obrzydzona tym zakochanym pieprzeniem.
Ziewnęła cicho we własną dłoń, nim przeniosła uwagę na nauczyciela, czekając na jakąś kontynuację. Miała nadzieję, że następne zadanie nie będzie takie tragiczne. I może będzie miało w sobie jakieś wypływające flaki.

// Bardzo przepraszam za brak poprzedniego odpisu i opóźnienie. (⌯˃̶᷄ ﹏ ˂̶᷄⌯)゚ Postaram się poprawić, burzliwy okres.
Nathanael Fürksver
Nathanael Fürksver
Fresh Blood Lost in the City
Słuchał uwagi nauczyciela, patrząc się wprost na niego. Czekał aż skończy, ale kiedy profesor Trevelyan-Grey sam się zorientował, jak to wygląda i nie pokusił się o dalsze komentarze, Nathanael nawet mu nie odpowiedział. Nie widział takiej potrzeby w momencie, w którym Christian potuptał sobie wesoło dalej, nie brnąc w jego twórczość i interpretację tego typu sonetów, na których chłopak znał się jak Grey na graniu na gitarze. Nie żeby kwestionował jego umiejętności... właściwie to tak, właśnie to robi. Jak tu się skupić na temacie i zajęciach, skoro nieodgadniony twór siedzi tuż obok, mruczy, warczy i ma kocie uszy na głowie? Nath miał nadzieję, że chociaż nie miała pcheł, bo to już byłaby przesada. Skutecznie zirytował dziewczynę, nawet szybciej niż przypuszczał. Trochę miernie, że tak od razu, ale jak się nie ma co się lubi, to się nie lubi co się ma.
- A to się tak da?  - zapytał głupkowato i obdarzył kocie uszy zainteresowanym spojrzeniem, ale wstrzymał się z ich uprowadzeniem. Jeszcze go ta świruska pogryzie. Jasne, mógłby być gryziony, ale nie tu, nie w tej sytuacji, no i nie ma co się oszukiwać, nie przez krasnoludy.
- No już jakiś mały smród się do mnie przyczepił, udając ogon. - popatrzył na nią z ukosa, chyba nie musiał dodawać nic więcej, żeby zrozumiała, że o nią chodzi. Zwykle siedział sam, dlatego nie przywykł do nieproszonych gości, którzy siadają z nim z własnej woli. Skoro już to zrobiła, to poćwiczy jej cierpliwość. Na to miał jeszcze trochę czasu, więc w międzyczasie złapał za długopis, przysunął do siebie kartkę. Zapisał po swojemu to, co zasłyszał od czytających swoje prace uczniów. Trochę prościej i krócej, bo nie wszystko zapamiętał. Jest? Jest. Swoją drogą, co to za pierdolenie: "Podmiot liryczny jest kobietą rozpaloną przez pasję swojej intensywnej, romantycznej miłości". Nie łatwiej powiedzieć, że lasia miała długoterminową, niespełnioną chcicę? Nie, takie tematy utworów są zdecydowanie nie dla niego. Nathanael był zbyt romantyczny, jak widać.

// Nie linczować za spóźnienie D:
Dakota Lowe
Dakota Lowe
Fresh Blood Lost in the City
Gdy profesor Grey zaczął mu dyszeć nad barkiem, chcąc, aby ten udostępnił mu wgląd do swojej pracy, czując się nieco osaczony, wziął rękę z drukowanych, regularnych liter. Zrobił to niechętnie. Nigdy nie był utwierdzony w tym, że jest w czymś dobry, toteż na ogół miał tysiąc zastrzeżeń odnośnie swoich wypracowań, zadań, referatów i tak dalej. Ciągle sceptycznie oglądał te wypociny, nie wiedząc, czy to będzie maksymalnie punktowane, czy przez jakąś pierdołę odejmą mu punkty, a to było istotne w jego mniemaniu. Bardzo, jeżeli, jak on, nie było się mistrzem wszechrzeczy, zaś stypendium uzyskiwało się poprzez ciężką, indywidualną pracę nad sobą, której jednak rezultaty nie były zawsze klarownie eksponowane w jego notatkach na lekcji zadawanych niekiedy z dupy.
Więc absolutnie nie był zdziwionym werdyktem wydanym przez tego faceta o profesji legalnego kata dla nieletnich. Jedynie wygiął wargi w nieznacznym grymasie, podkładając sobie dłoń pod podbródek, żeby wzrok w kuć w tablicę. Przedmiot nie pieprzył głupot, nie wkurwiał, nie oceniał, nie wymagał, był w miarę czysty i niebrzydki ─ no cholera, ideał w tej szkole. Chyba jedyny obiekt, którego dłuższa obecność w pomieszczeniu nie przyprawiała go o skurwysyńskie nerwy, a trzeba przyznać, to był swego rodzaju wyczyn.
Jeden czytał, drugi czytał, a on ogłuchł chyba albo się wyłączył tak, że go nie obudzą przez następną godzinę lekcyjną, o ile nie wydarzy się coś, co nie będzie szczegółowo związane z tym całym programowym pierdolamento o fanaberiach napalonych lasek w tekstach literackich i jakie to one nie są zajebiste.
Uniósł czerwonawe oczy na postać przemieszczającą się w sali, będąc widocznie zaaferowanym pracą tego, jak mu to było.. Laguë, tak. Mając maksymalnie niezadowolony wyraz twarzy, skupił swoją uwagę na nosie pana Christiana, dając pozór patrzenia mu w oczy, w które, w tym momencie nie chciał zaglądać, rozkminiając nad tym, jakim cudem oni tam widzą w tym sonecie jakąś zażyłość tego podmiotu lirycznego, przecież lasia w pierwszej strofie wspomina, że miłość jest zajebista, ale w takim razie szkodniki też są zajebiste. To chyba oznaczało, że miłość jest chujowa i niech się palant w dupę cmoknie, no ale co tam Lowe niehuman wiedział.
Anonymous
Gość
Gość
- Tylko trochę, ale i tak najlepsze ma się zacząć, panno Vonneguth - stwierdził z ciepłym uśmiechem, tak bardzo niepasującym do jego dotychczasowej maski chłodnego anglisty, ewentualnie darzącego jakąkolwiek sympatią młodą Yorutakę. Kąciki ust powędrowały w górę automatycznie, nie chcąc opaść nawet, gdy w końcu skinął głową do dwójki uczniów płci męskiej, którzy mieli odczytywać swoje prace.
Poison nie zawiódł go ani trochę, dobierając najwłaściwszy fragment swojego króciutkiego wypracowania, jaki tylko by mógł. Kiwał głową dosłownie co kilka słów jego wypowiedzi, jakby na potwierdzenie i całkowite poparcie tych wypocin. Z Blackiem było zresztą podobnie. Przecież tak na dobrą sprawę tylko potwierdził to, co powiedział jego poprzednik. Po tym, jak obaj bruneci zakończyli swoje radosne gadki, zmył wreszcie ten uśmieszek ze swojej gęby, nim kiwnął głową po raz ostatni i odchrząknął. Cofnął się do okna i zaczął przegrzebywać podręcznik ułożony na nauczycielskim biurku.
- No więc właśnie. Teraz powinniśmy się z kolei zająć samym motywem powstania tego jakże wzruszającego dowodu miłosnego uniesienia - podjął, jakby wypowiadał się raczej o owocu związku w postaci dziecka, marszcząc delikatnie brwi. - Więc powiedzcie mi - co? Co mogło skłonić Browning do popełnienia takiego-...
Coś przefrunęło mu przed oczyma. I znowu.
Odwrócił się na pięcie, chcąc spojrzeć przez okno w kierunku źródła tego całego... bombardowania. I ledwie zerknął w tę stronę, a ostatni pocisk wylądował na jego oku, przyklejając się do powieki i uwierając nieprzyjemnie, powodując ból. Czy to był, do cholery... karmelek?
- HEACHTHINGHEARN - wrzasnął, zabierając z twarzy ten idiotyczny cukierek, nim cisnął nim przez okno na ziemię. - JAK CI ODKRĘCĘ KÓŁKA OD TEGO WÓZKA TO SIĘ ROZLECISZ NA PODJEŹDZIE. SKYWALKER O WSZYSTKIM SIĘ DOWIE, CHOLERA JASNA. A RAZEM Z NIM TWOJA CIOTKA.
Zamknął okno z hukiem, krzywiąc się nieprzyjemnie, potrzebując chwili na uspokojenie nerwów wywołanych przez tego-... cóż. Wolał nawet w myślach nie puszczać takiej wiązanki. Wreszcie jednak podrapał się po karku i posłał klasie niepewny uśmiech.
- Wracając do mojego pytania, ktoś ma jakieś propozycje?

//Termin do przyszłego wtorku (19.04). I wiadomo, co macie robić.
Astatine wypada z lekcji. No nara |:
Candy Vonneguth
Candy Vonneguth
The Jackal Child of Chaos
- Oho, już się nie mogę doczekać. – rzuciła z wyraźną ironią w głosie w drodze do ławki, co miało być odpowiedzią na słowa nauczyciela. Chyba nie sądził naprawdę, że dla dziewczyny jakikolwiek temat okaże się interesujący?
Dała w spokoju dwójce uczniów przeczytać swoje prace, krzywiąc się przy tym lekko na samo wspomnienie o miłości. Co za chujowe smęty.. Aż komentarz Pavla idealnie wpasował się w jej myśli.
- No właśnie słyszę. – odpowiedziała mu i zaraz potem postanowiła się o niego oprzeć bokiem, znacznie przysuwając z krzesłem. Skoro chłopak już i tak leżał na ławce, to raczej dodatkowy ciężar w postaci Candy nie powinien sprawić mu większego kłopotu. Na razie nie kłapała więcej jadaczką, skupiając się na grze i minimalny procent swojej uwagi poświęcając na słuchanie nauczyciela, nie chcąc później mieć jakiegoś głupiego przypału.
- Ej, Pavel. – zaczepiła, mówiąc odpowiednio cicho, dodatkowo wbijając mu palec między łopatki. – Jak tam Twoje dowody miłosnych uniesień? – spytała, uśmiechając się przy tym może trochę głupkowato, choć zaraz została rozproszona przez profesora, a raczej jego wydzieranie się.
Chester, coś Ty odjebał?
Mimowolnie podniosła się odrobinę z miejsca, aby móc spojrzeć przez okno i dojrzeć na zewnątrz sprawcę tego całego zamieszania, które zresztą wprawiło ją w ogromne rozbawienie, nawet tego w żaden sposób nie ukrywając. Usiadła dopiero na swoim miejscu, kiedy nauczyciel zamknął okno i jak gdyby nigdy nic wróciła do gry, choć ta serdecznie jej oznajmiła o przegranym poziomie. Z niezadowoleniem odłożyła telefon na ławce, po czym wyprostowała się i lekko naburmuszyła, wpatrując w tablicę.
- Zgłodniałam. – stwierdziła, mówiąc to bardziej do siebie, niż do siedzącego obok osobnika, sięgając sekundę później do swojego plecaka, z którego wyciągnęła batonik i odpakowała go po cichu pod ławką, wgryzając się zaraz potem w odsłonięty kawałek czekolady. – Chcesz? – podsunęła słodycz pod nos blondynowi, zerkając co chwilę w kierunku Grey’a, kontrolując w ten sposób sytuację.
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Travitza zamknął oczy i chcąc nie chcąc słuchał tego, co tam potworzyli inni uczniowie. Ej, jego praca wcale nie była o wiele gorsza. Fakt, że stylistycznie się to wszystko kupy dupy nie trzymało, ale sens miało podobne. Przynajmniej tak mu się wydawało, kiedy to tworzył, ale szczerze mówiąc już sam powoli zapominał co za wypociny tam powstały.
Lekko wierzgnął, kiedy został dźgnięty w bok i spojrzał z wyrzutem na siedzącą obok dziewczynę. Jaka ona potrafiła być czasem dziecinna, to nawet nie wierzył.

- Powinnaś wiedzieć najlepiej, często je połykasz - odpowiedział złośliwie.
Dwójka siedzących przed nimi osób nagle się wyprostowała, co kazało mu myśleć, że odrobinę zbyt głośno wypowiedział swoją myśl. Zaraz jednak cisza, która zapanowała w klasie nakazała mu też się podnieść i zobaczyć co jest grane. Akurat w momencie, gdzie Grey dostał karmelkiem w oko. Głośny rechot dobył się z ostatniej ławki. Na szczęście Rosjanin szybko się opanował, chociaż wesoły uśmiech nie opuszczał jego twarzy. Cóż, miał małą satysfakcję z tego widoku, musiał to otwarcie przyznać.

- Nie ma sensu niepokoić Pana Skywalkera i nieszczęsnej ciotki. Heachthinghearna można szybko spacyfikować - zaproponował nauczycielowi, licząc jakąś małą cząstką swojej duszy na to, że ten się zgodzi. Oczywiście, że się nie zgodzi, przecież był nauczycielem i inne takie pierdoły. Ale zawsze to była nadzieja, że odpuści sobie tę nudą lekcję i pójdzie poszukać Chestera. Chętnie dałby mu nauczkę, nawet w imieniu Greya.
Spojrzał na batonika zaproponowanego przez Candy.

- Nie. Jak będziesz tak żreć te słodycze, to staniesz się grubasem i wypadną ci zęby - odpowiedział i oparł się z cichym westchnięciem na krześle. Jak można tyle żreć i być takim chudym?
Anonymous
Gość
Gość
Zrobił swoje, więc na chwilę obecną nie czuł większej potrzeby by skupiać się na osobach dookoła, choć pewnie jego uwaga co jakiś czas i tak będzie przenosiła się nauczyciela. Już nawet nie wspominając o tym niewielkim geście ze strony jednego z bliźniaków. Włoch nie wyglądał na jakoś specjalnie wzruszonego, jedynie ściągnął ledwo co ku sobie ciemne brwi, zaraz odwracając od niego beznamiętne spojrzenie. Wysłuchał jednak tego, co Mercury ma do dodania, ale nie dowiedział się w sumie niczego nowego. Cóż, czyżby cecha przykładnych uczniów?
Chłopak spodziewał się dalszego drążenia tematu przez nauczyciela, dlatego też dał sobie na chwilę spokój z książką, uznając, że będzie musiał wykazać trochę więcej percepcji w jego kierunku. Ku jego zdziwieniu szybko zostało to zaburzone. I to nie przez gadających ludzi z ostatniej ławki czy zagubionego dzieciaka, który pomylił klasy. Tylko przez – jak się dowiedział po chwili – tę wredną mendę, której nazwisko aż zbyt mocno wbiło mu się w pamięć. Nie zamierzał jednak tego w żaden sposób komentować, raczej to nie było w jego stylu. Chociaż..
- A kto go niby spacyfikuje? Ty? – zerknął w kierunku Travitzy, obdarowując go chłodnym spojrzeniem, chociaż w żaden sposób nie oczekiwał odpowiedzi na swoje słowa. – Sądzę, że profesor doskonale wie, co ma zrobić. – dodał, samemu będąc przekonanym na własnej skórze co to znaczy mieć do czynienia z Chesterem. Ten osobnik był niemożliwy pod każdym względem i potrafił uprzykrzać życie nawet wtedy, gdy znajdował się na zewnątrz budynku.
Po tym, jak całe to zawieruszenie się trochę uspokoiło, spojrzał znów na nauczyciela, jednak nie rwał się do odpowiedzi na zadanie pytanie. Z tego co wiedział, artyści pisali głównie pod wpływem jakiegoś impulsu, w jakimś konkretnym celu, choćby samego pokazania przez własne dzieła jakichś wartości. Teraz jednak nie przychodziło mu do głowy nic, co było warte wypowiedzenia na głos.
Dakota Lowe
Dakota Lowe
Fresh Blood Lost in the City
Lowe nieco wstał z grobu, opuszczając umarłych oraz unosząc wzrok znad ławki, gdy coś świsnęło nieopodal jego ciemnobrązowego tornada włosów. Nie widział pocisku, który wywołał ten ruch powietrza, lecz widok Trevelyana z przyklejonym do twarzy jakimś toffi wszystko rekompensował. Mimo wszystko, usiłował nie unosić kącika ust, choć gdy Grey był w trakcie trzaskania oknem, jego plan spalił na panewce. Lekko nim wzdrygnęło, gdy chował głowę między ramionami, aby nie zostać zdemaskowanym. Nie ma co, nie lubił tego wkurwiającego chujka, aczkolwiek na ten moment większą awersję miał do stresującego ludzkość Greya ─ jakby nie było, ten nie tylko uwieszał się na czyimś ramieniu, ględząc coś pod nosem; jego dodatkowa funkcja to było chodzenie w tę i wew tę, wkurwiając tych, co nie lubią nadpobudliwych nauczycieli, którzy najwidoczniej mają owsiki w pewnej części ciała.
Też sceptycznie widział tę całą pacyfikację tego nieokrzesanego frajera, aczkolwiek, mimo wszystko, po koleżeńsku kibicowałby Travitzie, gdyby, jakimś dziwnym trafem został spuszczony ze smyczy przez Greya. Chociaż może byłoby lepiej, żeby nikt temu kalece już bardziej kości nie porachował; kto chciałby mieć coś tak zwyrodniałego na sumieniu przez taką pierdołę, jaką była prowokacja z jego strony.
W ogóle, co on robi w szkole? ─ mówiąc, zerknął sobie przez ramię, kierując pytanie bardziej w eter, niż do konkretnej osoby, toteż niekoniecznie oczekiwał jakiejś skrupulatnie przemyślanej odpowiedzi.
O Chryste, a tymczasem profesorek zaś czegoś od nich chciał.. “5 minut przerwy, stary i już Ci wypracowanko pierdolnę, ale nie teraz.”
Może ten wiersz stanowił fragment jej pamiętnika pisanego w poetycki sposób. Pewnie dotknął ja problem tej “żarliwej miłości”.. ─ wymruczał, choć nie był przekonany, co do słuszności swoich słów. Nikt normalny nie pisałby takich rzeczy pod wpływem chwili, na pewno nie Lowe, który miłość, krótko mówiąc, traktował jako taką reakcję chemiczną.
Chester Ó Heachthinghearn
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Dwa pierwsze pociski nie uderzyły, niestety, w człowieka, z którego ofiarę sobie uczynił niewyżyty, nieznośny nastolatek z wszedobylskimi, dzierżącymi procę rękami. Wtężył wzrok zaraz po napięciu gumki i wystrzeleniu trzeciego karmelka (lecz nie ostatniego w magazynku).. a gdy zobaczył, jak lepka słodycz rozplaskuje się na tej męskiej, trzydziestoletniej twarzy, ryknął śmiechem tak głośno, że możliwe, że był słyszalny z odległości co najmniej pięciu kilometrów. Gdyby nie był przypięty pasami do swojego wózka, upadłby już skurczony na chodniku, dusząc się podczas tych niepohamowanych skurczów przepony. Z tego ataku spięły mu się samoczynnie mięśnie na udach, on chwycił się za swój chudy brzuch, a w kącikach oczu stanęły mu istne świeczki od napływających do nich łez. Oh, bolała go szczęka tak, że aż wetknął sobie swój oszczep między nogi.
Łamie mi pan serce! Ale nie do cioci..! ─ wrzasnął w odwecie za zamykanie okna i uniemożliwianie mu dalszego celowania w swojego niebywale kochanego, ociekającego seksem anglistę. ─ Mianowałem pana piratem, będzie pan moim majtkiem! Proszę otworzyć okno, bo pana zdegraduję, będzie profesor czyścił turbinę mojego okrętu! ─ zagroził, choć on czuł się bardziej zastraszony, mając na względzie pas ciotki i jej zacięcie do bezstresowego zachowania 18-letniego Chestera.
Aczkolwiek ten nie był zrażony tym sygnałem od nauczyciela. Jeżeli już miał przesrane, to może należałoby jakoś wycisnąć z tej sytuacji wszystko do cna dopóty, dopóki był bezkarny, nie będąc w otoczeniu ani Greya, ani Skywalkera.. ani ciotki Freyi, brrrr! Toteż dobył znów broni, z plecaka wyciągając karmelka, którego wpakował sobie w usta, a swoją procę ładując w landrynkę, którą po sekundzie mierzenia wystrzeliło w stronę jednej z szyb.
“Chyba się nie zbije, nie? Nie powinno.. Hm. Tutaj wszystko mają porządne, a to tylko cukierek!”
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
W jednym momencie wszystko zdawało się biec nadzwyczaj spokojnie. Odczytali swoje teksty, nauczyciel je skomentował, już miał przejść do dalszej części lekcji i... co?
Zrobił się burdel, którego sam Black nawet nie próbował ogarnąć. Spojrzał z niejakim znudzeniem na swojego brata, który odpowiedział mu równym zainteresowaniem całą sytuacją. Prestiżowa szkoła, wysoki poziom nauczania, przyszłość narodu, cukierki odbijające się od szyby. Znajdź niepasujący element? Wyciągnął się wygodniej na swoim krześle, obracając długopis pomiędzy palcami.
- Co za farsa. - mruknął praktycznie niedosłyszalnie pod nosem, kreśląc stopniowo kółka i kreski na pustej kartce zeszytu.
- Tak to jest jak łączą dwie różne szkoły w jednym budynku. - odpowiedź Saturna była aż nazbyt trafna. W końcu każdy doskonale zdawał sobie sprawę z przepaści dzielącej uczniów klasy A i B. A przynajmniej każdy, kto patrzył na tę sprawę trzeźwym okiem, nie przez pryzmat swoich biedniejszych/bogatszych (wybierz zależnie od statusu) przyjaciół. Jedni z nich potrafili się zachować i nie odstawali aż tak mocno na korytarzu, zachowując się w sposób, który dawał odrobinę wiary w to, że cała ta decyzja założyciela nie była złym pomysłem.
W następnym zaś momencie pojawiał się ktoś pokroju gościa-od-cukierków, którego imienia czy też nazwiska nawet nie zamierzał zapamiętywać, nie uznając go za nic istotnego.
Kreski, które kreślił na kartce, w końcu uformował się w profil Saturna, gdy zaczął podkreślać odpowiednie cechy brzegiem ołówka.
- Ciekaw jestem jak wiele szans mają zamiar im dawać, nim wyrzucą ich ze szkoły. - podniósł wzrok na brata i odgarnął mu grzywkę z oczu, nie zwracając większej uwagi na uniesione brwi.
- Nie masz lepszych obiektów do rysowania?
- Głupie pytanie. To oczywiste, że nikt nie będzie bardziej przystojny niż ja sam. - widząc jak Saturn przewraca oczami, powstrzymywał cisnący mu się na usta uśmiech, odgrywając poważnego artystę, skupionego na swoim zadaniu.
- Bardzo zabawne.
- Wybitnie. - wymieniane między sobą przyciszone zdania zakończyły się równie cichym śmiechem ze strony Mercury'ego. Nawet usta jego brata wygięły się nieznacznie, gdy lekcja zdawała się wrócić do normy. Zerknął w stronę Lowe, podłapując puszczony temat.
- Mogła też chcieć po prostu utrwalić swoje uczucia na kartce papieru. Jak wiadomo, wszyscy się starzejemy i nasz czas przemija. Jednak w momencie, gdy ubrała własne uczucia w słowa i ukazała je światu, stały się one na swój sposób nieśmiertelne. Jej miłość stała się nieśmiertelna. W końcu dzieła poetów, w przeciwieństwie do nich samych nie umierają. Z założenia. - zakończył nieco zagadkową nutą. W końcu mimo wszystko nadal kartki mogły zostać zniszczone czy zapomniane. I wtedy cukierki uderzyły ponownie. Westchnął krótko, podnosząc wzrok na nauczyciela.
- Zapewne odesłanie go do dyrektora niewiele zdziała? - zapytał spokojnym tonem, odkładając powoli ołówek na swój zeszyt. Dziecinada.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach