Timmy Nielsen
Timmy Nielsen
The Liberty Individual Trouble Seeker
Today I will be my own superhero!
Wto Sty 26, 2021 5:22 am
Today I will be my own superhero!

RETROSPEKCJA

Data: Maj 2026
Miejsce: Dystrykt A, Riverdale City

  — Ałaaa, normalny jesteś!? — głośny wysoki krzyk przebił się przez szelest smaganych wiatrem liści, gdy dziesięciolatek odskoczył w tył, trzymając się za bok szyi. Na jego skórze z każdą sekundą rysowało się coraz mocniejsze zaczerwienienie, choć mimo ostrych zębów TImmy'emu nie udało się utoczyć mu krwi. Białowłosy chłopiec stał bowiem naprzeciwko z odsłoniętymi kłami, wczuwając się właśnie w głowie, że jest dziką bestią. Nie, nie bestią. Wolverinem! Co prawda Wolverine atakował głównie tymi swoimi metalowymi pazurami, ale on miał nieco inną broń. I użył jej niebezpodstawnie. Jego oprawca, który obecnie stał się ofiarą, dokuczał mu przez cały dzień. Wyrzucał z siebie przeróżne obraźliwe zwroty, nazywając go dziwakiem, diabłem czy wampirem. Nic dziwnego, że Timmy w końcu stracił cierpliwość.
  — Zadarłeś ze złą osobą, marny człowiecze! Dusza twa na wieki smagnięta zostanie berłem Hadesa. Każdy krok ku spokojnej wieczności dla ciebie będzie tonięciem w Styksie, niewierny! A tak poza tym to jestem Azjatą, a my jemy nietoperze i teraz znowu będziesz miał korlanobirusa — zakończył swój pompatyczny wywód dużo normalniejszą wypowiedzią przekręcając nieco nazwę choroby, której sam do końca nie pamiętał, ale słyszał o niej z telewizji, którą czasem zdarzało mu się oglądać.
  — C-co? Korlanobirusa?
  — Właśnie tak! I teraz... teraz będziesz gnił od środka, wyrośnie ci duży grzyb na głowie, aż na końcu umrzesz w męczarniach i zje cię trzygłowy pies!  — nie spodziewał się, że jego słowa będą aż tak efektowne. Mimo to dziesieciolatek wybuchł płaczem na jego oczach. Wył wniebogłosy tak bardzo, że przez chwilę Timmy'emu zrobiło się go szkoda, ale uczucie to błyskawicznie minęło, gdy przypomniał sobie jak go wcześniej wyzywał.
  — Powiem wszystko bratu! I będziesz miał przechlapane!
  — Uciekaj nim ześlę na ciebie klątwę umarłych, raaaa! — zamachał dziko rękami i odsłonił jeszcze bardziej zęby, starając się wyglądać przy tym super groźnie. Chyba jakoś mu to wyszło, bo dziesięciolatek rzeczywiście wziął nogi za pas i uciekł gdzie pieprz rośnie. Timmy natomiast choć początkowo był dumny i szczęśliwy, szybko posmutniał, gdy tylko zdał sobie sprawę z tego, że został całkowicie sam. Znowu.

***

  Wracając ze szkoły, bawił się długimi paskami swojego plecaka, kopiąc czubkiem buta raz po raz dokładnie ten sam, nieco większy kamyk. Po kłótni z tym wrednym dzieciakiem nikt nie chciał z nim rozmawiać. Może gryzienie go nie było takim dobrym pomysłem? Przynajmniej miał święty spokój, ale i tak nie czuł się jakoś fajnie. Kopnął nieco mocniej swoją pseudopiłkę, trafiając w sam środek metalowego śmietnika. Goool! Uśmiechnął się czując jak nieznacznie poprawia mu się humor, dopóki nagle coś nie pociągnęło go w tył, sprawiając że momentalnie wywalił się na ziemię.
  — To ty jesteś tym głupim dzieciakiem, który ugryzł mojego brata i zaczął mu wmawiać jakieś głupie rzeczy? —  Timmy jęknął kilkakrotnie, rozcierając obolałe łokcie, zaraz po tym patrząc na zdarte kolana. Mimowolnie jego oczy wypełniły się łzami, choć uparta mina wyraźnie nie pozwalała mu na poddanie się.
  — Widzę, że brak ci męstwa, a serce twe wypełnia tchórzostwo, o dziecię Parysa! Tylko cykory atakują od tyłu! — słowa opuszczały jego usta szybciej niż zdążył się nad tym zastanowić. Nic dziwnego, że jego serce szybko zamarło, gdy podniósł głowę, w końcu jako tako dostrzegając z kim przyszło mu się mierzyć. Jego przeciwnik był wielki. Największy! Dziecię giganta! Co najmniej z piętnaście centymetrów wyższy od niego, w dodatku mama karmiła go chyba samymi ciastkami czekoladowymi, bo był okrągły jak piłka. Timmy zaczął się bać, że chłopak postanowi na nim usiąść i zgniecie go na śmierć. Poza tym na pewno musiał być dorosły. Dzięki szybkiej kalkulacji mógł ocenić, że miał jakieś trzynaście, może czternaście lat, a takich chłopców jak on pewnie zjadał na śniadanie.
  A co jeśli on naprawdę ich zjadał i jego brzuch nie miał nic wspólnego z ciastkami, a był efektem zjadania innych dzieci? Co jeśli nabierał w ten sposób supermocy? To by tłumaczyło jego supersiłę.
  — Doigrałeś się, dziwaku.
  — A... a ty jesteś głupi i dotknąłeś swojego brata, więc teraz tobie też na głowie wyrośnie wielki grzyb! — krzyknął w swojej obronie ostatecznej. Jego umysł nie działał w tym momencie na tyle szybko, by wykształcić jakiś sensowny plan. Zwłaszcza że bez okularów był prawie całkowicie ślepy. Nawet nie widział dokładnie jego twarzy.
Theo Rosenfeld
Theo Rosenfeld
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Today I will be my own superhero!
Wto Sty 26, 2021 10:58 pm
Today I will be my own superhero!

RETROSPEKCJA
  Wcale nie było mu szkoda tego głupka, którego ugryzł Timmy. Wręcz przeciwnie, wrzask bólu tego konkretnego dzieciaka był muzyką dla jego uszu. Dzieciak był bowiem utrapieniem dla wszystkich, którzy choć trochę odstawali od reszty uczniów wyglądem czy zainteresowaniami. Nie zwracał się do rówieśników po imieniu, raczej znajdował jakieś obraźliwe przezwisko nawiązujące do ich odmienności. Nie raz był świadkiem, gdy wyzywał jego kolegów z klasy od kurdupli, bliznowatych czy grubasów, przy czym to ostatnie było przejawem wybitnej hipokryzji – Logan,bo tak ofiara szkolnego wampira miała na imię, sam do najchudszych nie należał, a jego brat już w ogóle wyglądał jak aspirujący zawodnik sumo. Ah, tak... Brat wyglądający jak mini-boss z gry komputerowej. Jego chyba Timmy nie wziął pod uwagę, gdy decydował się oddać swojemu oprawcy, choć Theo wcale mu się nie dziwił, bo sam na moment zapomniał o istnieniu tego dryblasa.
  Przez resztę dnia uśmiech nie schodził mu z twarzy. I nie, to totalnie nie miało nic wspólnego z faktem, że Logan zdawał się zapaść pod ziemię po tym wcześniejszym incydencie, naprawdę. Blondyn miał jednak z tyłu głowy niepokojące przeczucie, że to o poskarżeniu się bratu nie było tylko pustą groźbą. Jeśli miał rację (a wolałby nie mieć), to albinos był w sporych tarapatach – na pewno nie byłaby to czysta walka, bo ci starsi chłopcy zwykle poruszali się w grupach i nie atakowali nikogo w pojedynkę. Theo uznał więc za świetny pomysł, żeby swojego nowego kolegę obserwować z bezpiecznej odległości i upewnić się, że bezpiecznie dotrze do domu, gdziekolwiek nie mieszkał. Zaraz po skończonych lekcjach zaczaił się na niego w krzakach przed szkołą, a gdy cel opuścił budynek, ruszył powoli za nim.

* * *

  Młody shinobi był z siebie dumny, bo stracił Timmy'ego z oczu tylko kilka razy i to zaledwie na parę sekund, a i sam poruszał się o tyle dyskretnie, że wyjątkowo nie wzbudzał nawet zainteresowania innych przechodniów. Ludzie zwykle oglądali się za nim z zaintrygowaniem – zamaskowane dziecko przemykające pod ścianami budynków, chowające się za śmietnikami i ogólnie wyglądające tak podejrzanie, jak to tylko możliwe, to był w Riverdale dość niecodzienny widok.
  Z początku nie działo się nic niepokojącego, Nielsen po prostu szedł główną ulicą w jakimś bliżej nieokreślonym kierunku, całą uwagę skupiając na kopanym przez siebie kamieniu. Nie zorientował się chyba nawet, że przez całą drogę jest śledzony. Dopiero gdy skręcił w jedną z bocznych uliczek, intencjonalnie bądź po prostu goniąc za swoją tymczasową piłką, zaraz za nim skierowało się tam dwóch chłopaków, których Theo wcześniej nie zauważył.
  — Kuso — jęknął sam do siebie łamanym japońskim i przyspieszył kroku.
  Wiedział, że jeśli skręci za nimi, od razu zdradzi swoją pozycję. Nie opanował jeszcze zaawansowanych technik skradania się, a jeśli nastolatkowie idący za Timmy'm byli starsi rangą, bez problemu wyczuliby jego obecność. Postanowił więc obrać nieco bardziej skomplikowaną, ale bezpieczniejsza trasę: wdrapał się po drabinie na dach blaszanych garaży i, praktycznie na czworaka, podążył za całą trójką. W duchu dziękował babci za inspirowane „Naruto” buty, które zrobiła mu na gwiazdkę. Gdyby nie piankowa podeszwa zrobiona z japonek czy innych klapków, jego kroki odbijałyby się pewnie echem po całej ulicy, a tu proszę – był praktycznie niesłyszalny, a poruszał się przecież po poluzowanej miejscami blasze!
  — Doigrałeś się, dziwaku.
  Theo ożywił się momentalnie na te słowa. Wprawdzie słyszał całą ich wcześniejszą rozmowę, ale był zbyt zajęty podziwianiem swoich własnych zdolności, żeby zarejestrować w mózgu co dokładnie się dzieje. Kiedy jednak do jego uszu dotarła ta groźba, spiął się cały i zaczął intensywnie myśleć nad planem działania. Timmy znajdował się w niekorzystnej sytuacji, chłopaków było dwóch, a cała czwórka oddaliła się już na tyle od głównej ulicy, że pewnie napastnicy zdążyliby zadać chłopcu kilka ciosów, nim jego ochroniarz wróciłby z obstawą w postaci jakichś dorosłych osób. Niestety, ale ten sam ochroniarz nie wierzył jeszcze na tyle we własne zdolności bojowe, żeby dobrowolnie rzucać się z pięściami na dwóch starszych, wyższych i dużo silniejszych chłopaków. Zdecydował się więc na taktyczny odwrót i już miał ruszyć na kuckach po pomoc, gdy jego lewa nuszka obsunęła się niefortunnie z dachu i spoczęła na zardzewiałej rynnie, która w odpowiedzi na to wydała z siebie przeszywające skrzypnięcie, przykuwając tym samym uwagę trzynastolatków.
  Miał pół sekundy na zaplanowanie dalszych działań. To było zdecydowanie zbyt mało, żeby wymyślić coś sensownego! Theo zrobił więc to, co wychodziło mu najlepiej – zaimprowizował, ryzykując przy tym zdrowie własne i wszystkich dookoła. Zeskoczył z daszku w stronę przeciwników, wykonał w powietrzu niezgrabny obrót i, kompletnym przypadkiem, trafił tego grubszego piętą w policzek. Albo nos, nie miał zielonego pojęcia.
  — KONOHA SEPPUKU! — wydarł się w przypływie euforii, równie zdezorientowany całą sytuacją co reszta jej uczestników.
  Wylądował na ziemi na jednej nodze, czując w kostce nieprzyjemne chrupnięcie, ale nie dał nawet po sobie poznać, że go to zabolało. Kopnięty chłopak leżał bez ruchu na ziemi, chyba oddychał, jednak z jego nosa sączyła się krew. Theo poczuł, że uginają się pod nim kolana, ale nie mógł przecież spanikować w tej chwili – aktualnie mieli przewagę, a przynajmniej do chwili, aż ten nieprzytomny nie odzyska kontaktu z rzeczywistością.
  — Ja- — Drugi ze starszych chłopców próbował coś powiedzieć, ale słowa ewidentnie ugrzęzły mu w gardle. Spojrzał najpierw na swojego nieprzytomnego towarzysza, potem na stojących przed nim dzieciaków, po czym na jego twarzy pojawił się kpiący, choć nerwowy uśmieszek. — Jeśli myślicie, że z dwoma psycholami sobie nie poradzę, to-
  — Postaw tylko krok w naszą stronę, a cię zabiję!
  To oczywiście była pusta groźba, ale zdeterminowany wyraz twarzy Theo, nóż w jego ręce oraz fakt, że przed chwilą znokautował jednego z nich było wystarczającym argumentem dla drugiego nastolatka, żeby schować dumę do kieszeni i oddalić się z pola walki. Młody Rosenfeld natomiast, wciąż zgrywając super pewnego siebie bohatera, schował z powrotem do plecaka nóż do masła, który wcześniej tego dnia zwinął z domu, po czym odwrócił się przodem do Timmy'ego i wyciągnął rękę w jego stronę, chcąc pomóc chłopcu wstać.
  — Nic ci nie jest? — spytał z troską, wkładając nadludzki wysiłek w to, żeby jego głos nie zadrżał.
  Nie mógł jednak ukryć drżenia dłoni spowodowanego opadającym poziomem adrenaliny.
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach