Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos
i only feel alive when you hurt me
Czw Sty 21, 2021 4:35 pm


Ostatnio zmieniony przez Oleander Seo dnia Pią Sty 22, 2021 12:17 am, w całości zmieniany 2 razy
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA

august 2026

  Znalezienie Olliego poza obrębem łóżka w godzinach nocnych graniczyło zazwyczaj z cudem. Nie można pozwalać sobie na bezsensowne szwendanie się po ciemku, gdy kolejny dzień i tak masz wypełniony po brzegi pracą, nauką czy różnymi mniej znaczącymi pierdołami, do których niemniej jednak musisz się należycie prezentować. Ale ta noc nie była taka jak zwykle. Ostatnie pięć dni czuł się jak nie z tego świata; sam w nowym miejscu, bez rozpisanego od ósmej rano do dziewiątej wieczorem planu dnia, zaskakująco wolny, niemalże zagubiony. Powodowany właśnie tym nowoodkrytym poczuciem wolności, postanowił zabrać Winstonka na nieco dłuższy spacer niż zwykle i pozwiedzać sobie okolicę.
  Jak zwykle wyglądali razem trochę komicznie. Mały chłopak i jego wielki pies. Ale mimo że Winston ważył dobre kilka kilogramów więcej od swojego pana, sposób w jaki szedł tuż przy jego nodze pokazywał bardzo wyraźnie, że, jak zwykle, był pod całkowitą kontrolą Oleandra. Trudno więc było dziwić się chłopakowi, że opustoszałymi uliczkami miasta szedł z podniesioną głową, z wolną ręką spoczywającą w kieszeni w nieco nonszalancki sposób. Mimo że nigdy wcześniej nie był w Riverdale City, a więc siłą rzeczy nie mógł wiedzieć, jak należy się po nim poruszać, nie czuł się szczególnie zagubiony. Od niechcenia wyciągnął z kieszeni telefon i zerknął na google maps. Dochodziła pierwsza i pora była na tyle późna, że najpewniej należało już zacząć podróż powrotną do domu, zwłaszcza że kanadyjskie noce, nawet te letnie, bywały trochę chłodne.
  Nic szczególnie go nie ruszało — nie słuchał przechodzących obok pijanych typów, od niego i jego psa każdy z mijanych okazjonalnie przechodniów też preferował trzymać się z daleka. Zatrzymały go dopiero podejrzane dźwięki dobiegające zza któregoś rogu; zdenerwowane szepty, coraz głośniejsze groźby, odgłosy szarpaniny. Zgodnie z konsekwentnie okazywanym brakiem instynktu samozachowawczego (i być może zapomniawszy na chwilę, że w RC sporo ludzi ma broń palną) skręcił w ich stronę, kierując wzrok od razu w kierunku zacienionego wjazdu na parking, przy którym dostrzegł dwójkę kłócących się facetów. Przez ułamek sekundy przeszło mu przez myśl, że twarz jednego z nich wydała mu się znajoma, od razu jednak to odrzucił. Jaka byłaby na to szansa? Stanął w miejscu, wbijając w nich wzrok, aż niższy z dwójki, czarnoskóry i ten ewidentnie bardziej wkurwiony, odwrócił do niego głowę.
  — Spieprzaj — warknął tylko, odwracając się znowu w kierunku drugiego chłopaka. — I mówię ci, kurwa, jeszcze raz mi... — Przerwał kolejną wiązankę gróźb i znowu spojrzał się na Olliego. — Kurwa, głuchy jesteś? Spieprzaj.
  Ollie, wciąż wbijając wzrok w wysokiego chłopaka, z początku nie zarejestrował nawet, że słowa wypowiedziane zostały do niego. Zorientował się dopiero, gdy Winston zaczął warczeć. Wyrwał mu się krótki śmiech.
  — Nah — powiedział krótko i bezemocjonalnie, przechylając nieco głowę, w dalszym ciągu myśląc nad tym, skąd mógł znać tego typka. Nie wyglądał jak typ człowieka, z którym Olek miewał do czynienia przed opuszczeniem Azji. Chyba po prostu coś sobie wkręcał.
Malachy Zhao
Malachy Zhao
The Jackal Child of Chaos
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA

  Ta noc nie zaczynała się jakoś szczególnie, wręcz przeciwnie – zaczynała się tak, jak każda inna. Jak zwykle późno wyszedł z domu, kiedy normalnie ludzie raczej biorą relaksującą kąpiel i powoli szykują się do snu, żeby zebrać siły na następny dzień. Trudno jednak o zbieranie sił w jego przypadku, kiedy ostatnio całymi dniami nie robi się kompletnie nic twórczego. Może wina leży w popsutym humorze, który towarzyszy mu od jakiegoś czasu bez określonego powodu, a może w pogodzie, która bywa zdecydowanie nieznośna, zważając na temperatury, które dobijają na termometrach. A może to i to. …A może po prostu jest leniwy i tylko nieustannie szuka wymówek i usprawiedliwień.
  Tak czy inaczej, wybrał się do baru bez jakiegoś istotnego celu. Nie wiedział nawet, czy ma ochotę na alkohol, ale po prostu o tej godzinie wszystko powoli było zamykane, a to było jedyne miejsce, które najszybciej przyszło mu do głowy. Jedyne, czego nie chciał, to spotkania kogoś znajomego, bo nie widziało mu się nudne odbywanie równie nudnych small talków. No i nie chciało mu się gęby otwierać. Po prostu.
  Kiedy usiadł przy barku i zamówił sobie shocika na rozgrzewkę, nie uszła jego uwadze obecność pewnej dziewczyny, która niby to niewinnie spoglądała w jego stronę. No i to okazało się być wstępem do całej rozrywki, jaką zafundował sobie później. Jednakże najpierw zafundował jej drinka, może już trochę machinalnie i automatycznie, zważając na to, że sam nie wiedział, czy ta dziewczyna jakkolwiek go interesuje, pomijając fakt, że jest miła dla oka. Może miał nikłą nadzieję, że nieznajoma w jakiś magiczny sposób zamieni kolejną nudną noc w coś ciekawszego, niż to, co działo się u niego do tej pory. Standardowo się sobie przedstawili, Malachy rzucał oklepanymi tekstami, a ta chichotała i onieśmielała się co chwilę. W pewnym momencie jednak widocznie się spięła, a ich towarzystwo powiększyło się o dodatkową osobę, która szarpnęła go za ramię. Westchnął i zerknął na przybysza niechętnie, domyślając się powoli, w co takiego się wpakował. Zobaczył czarnoskórego mężczyznę, który był widocznie zdenerwowany tym, że jakiś typ zarywał do jego prawdopodobnej dziewczyny. Malachy nie do końca wszystko rozumiał – nie miał pojęcia, czy przyszli razem, ale on udał się do łazienki czy może ona na niego czekała albo może ten ją śledził. Nie rozumiał też, dlaczego niby wina leżała tylko po jego stronie, skoro „sory, ale mam chłopaka” nie wybrzmiało w tej rozmowie ani razu. Nie zamierzał jednak się tłumaczyć.
  Dopił zamówionego drinka i wstał, żeby odejść od baru, ignorując zupełnie zaistniałą sytuację. Nic tu po mnie – pomyślał, chcąc zmierzać w kierunku wyjścia. Jednakże mężczyzna najwidoczniej nie zamierzał dać mu spokoju. Cały czas go popychał, rzucał wyzwiskami, a potem sam go wypchnął z baru, skąd przeszli na pusty parking. Malachy naprawdę nie miał ochoty na żadne potyczki słowne, więc jedynie wpatrywał się w nabuzowanego faceta, któremu w końcu posłał cyniczny uśmieszek. W rezultacie ten złapał go za szmaty i popchnął na ścianę. Niby nie zamierzał dodatkowo go denerwować, ale poniekąd bawiła go ta sytuacja, a poza tym ta cała bierność Malachy’ego najwidoczniej tylko jeszcze bardziej wyprowadzała z równowagi mężczyznę.
  Zmarszczył brwi, zauważając kątem oka drobną postać. Nabuzowany typek również skoncentrował na niej swoją uwagę, chcąc najwidoczniej pozbyć się świadka, ale chłopak chyba miał inne plany. Parsknął śmiechem na odpowiedź małego Azjaty, ale mężczyźnie najwidoczniej nie było do śmiechu. Puścił Malachy’ego i najprawdopodobniej miał zamiar podejść do nowoprzybyłego, ale w porę złapał go za przedramię.
  — Może lepiej byś sprawdził, czy w międzyczasie twoja dziewczyna z kimś się nie puszcza — odezwał się, mając już dosyć całej tej szopki. Po tym poczuł ból na policzku i nosie, a w oczach automatycznie zebrały mu się łzy od wymierzonego ciosu pięścią w twarz. Nie do końca się tego spodziewał, więc zamrugał powiekami, będąc w pewnym stopniu wdzięcznym za to, że wcześniej dostawił go do ściany, bo przy okazji straciłby równowagę. Chwilę później zobaczył jak typ odchodzi, przy okazji rzucając jakąś groźbą o pokazywaniu się tutaj ponownie.
  — To było… na swój sposób orzeźwiające — mruknął bardziej do siebie, niż do nieznajomego, sprawdzając przy tym, czy z nosa nie leci mu krew. Przyjrzał się jeszcze raz Azjacie, odnosząc przedziwne wrażenie, że skądś może go kojarzyć. Może to przez to światło?
  — Co taki knypek jak ty robi sam na mieście o tej porze? — zagadnął, naprawdę się temu dziwiąc. Znaczy… niby nie był sam – zauważył przecież tego psa, ale mimo wszystko rodzice pozwalali mu się tak szwendać? — Jara cię oglądanie, jak inni dostają po mordzie? — Serio. Normalnie ludzie raczej unikają takich sytuacji, chociażby z obawy o własne bezpieczeństwo, a nie z ciekawością podchodzą bliżej i oglądają. Jeszcze brakowało, żeby zaczął kibicować i zbierać zakłady.
Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA
  Mimo że Oleander nie mógł wiedzieć, co było powodem publicznej sprzeczki chłopaków, to ktoś niepozbawiony całkowicie podstawowych ludzkich odruchów i tak zapewne byłby w stanie się zdobyć na jakieś współczucie wobec rozemocjonowanego faceta. Nie tylko niczego za bardzo nie osiągnął swoją wycieczką poza teren baru, ale też wracał z podkulonym ogonem do dziewczyny, z którą najpewniej czekała go poważna rozmowa, przynajmniej jeśli miało się zawierzyć słowom Malachy'ego. Jego wieczór był już najpewniej zrujnowany. Olek obserwował całą ich wymianę zdań z niejakim rozbawieniem, którego jednak za bardzo nie okazywał. Lekkim uniesieniem brwi zareagował jedynie na to, gdy wyższy chłopak dostał w twarz. W półmroku nie było szczególnie dobrze widać, czy drugiemu typowi udało się dokonać jakichś większych szkód, ale w gruncie rzeczy twarz Malachy'ego wydawała się cała, Ollie nie przejął się więc szczególnie. Zareagował dopiero, gdy usłyszał pierwsze wypowiedziane w jego stronę słowa, odchylając nieco głowę do tyłu dopiero. Knypku? Kim mu się wydawało, że jest?
  — A co cię to obchodzi? — odpowiedział odruchowo i nieszczególnie kulturalnie, ale za to z całkiem imponującą pewnością siebie, zwłaszcza jak na chuchro zwracające się do kogoś wyższego o niemalże czterdzieści centymetrów. Żółtych było w Riverdale od cholery, ale Oleander nie miał jeszcze okazji zobaczyć jakiegoś, który chociażby dorównywałby temu tutaj wzrostem. Fakt, nie był tu wcale długo, ale i tak nie miał trudności ze stwierdzeniem, że stojący przed nim chłopak był zdecydowanie zmutowany.
  — Co ty tam powiedziałeś przed chwilą? Że to orzeźwiające? — Roześmiał się szyderczo, kręcąc głową. — To też fajnie masz. Łazić po nocach i szukać guza... masz szczęście, że na prawym sierpowym się skończyło. — Nikt nigdy nie twierdził, że Oleander nie był hipokrytą. Znaczy, sam przecież nie szukał guza, tylko tak se spacerował, nie? To dwie zupełnie różne rzeczy. Wcale nie zatrzymał się dlatego, że szukał zaczepki, a już na pewno poprawnie oszacował możliwe zagrożenie. Nawet teraz zwracał się do stojącego przed nim chłopaka w sposób świadczący raczej o braku świadomości, że ten w każdej chwili mógł wyciągnąć nóż albo sprzedać mu kulkę między oczy... chociaż trudno powiedzieć, czy byłby bardzo przejęty, gdyby nawet zwracał sobie sprawę z tej możliwości.
  — Spokój, Winston — rzucił szybko do wyraźnie spiętego psa, który wciąż warczał, kierując swoje ciemne, bystre oczy w stronę Malachy'ego. Po usłyszeniu polecenia zamknął się jednak i usiadł przy nodze chłopaka.
  Ollie wciąż nie mógł otrząsnąć się z wrażenia, że skądś go znał. Nie był już sam pewien, czy bardziej dziwił go fakt, że niezawodna zazwyczaj pamięć zdawała się mieć jakieś potężne, niespodziewane luki, czy też że w ogóle go to obchodziło — w końcu nie był człowiekiem, który przejmował się randomami na ulicy, nawet jeśli faktycznie wydawali mu się znajomi. Ten jednak był inny; samo spojrzenie na niego sprawiało, że Olek miał ochotę splunąć mu pod nogi, a gdyby tylko sięgnął, to bardzo chętnie starłby mu z twarzy ten arogancki, lekceważący wyraz. Nie był kompletnie przyzwyczajony do takiej spontanicznej nienawiści wobec kogoś — może wcale go nie kojarzył, po prostu doszedł już do etapu, w którym cała ludzkość była dla niego podobna i wszyscy byli tak samo wkurwiający? Pokręcił głową, tak jakby miało mu to jakoś pomóc w pozbyciu się tej myśli.
  — I co, będziesz tu tak stać? Typ może wracać właśnie z dziesięcioma kolegami — przerwał w pół zdania, mrużąc oczy. Nawet pomimo ciemności udało mu się zauważyć, że nos chłopaka zaczął krwawić, ale nie powiedział nic na ten temat. Było coś fascynującego w sposobie, w jaki Malachy zdawał się zupełnie nie zawracać sobie głowy tym, w co się przed chwilą wpakował, ani własną twarzą, której stanu po otrzymanym ciosie nie mógł być przecież pewny. Często zdarzało mu się oberwać od nieznajomego na ulicy na orzeźwienie?
Malachy Zhao
Malachy Zhao
The Jackal Child of Chaos
Re: i only feel alive when you hurt me
Pią Sty 22, 2021 12:05 am
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA

  Pomimo tego, że Malachy przebywa w towarzystwie nieznajomego chłopaka zdecydowanie za krótko, żeby wyciągnąć jakieś wnioski na jego temat, to już teraz mógł stwierdzić, że było w nim coś… dziwnego. Wbrew pozorom wywoływało w nim to zdecydowanie przeważające zaciekawienie niż niechęć. Patrząc chociażby na różnicę w aparycjach między nimi, nie spodziewał się, że ten mały i na swój sposób uroczy nastolatek będzie w stanie mu odpyskiwać z tak ogromną pewnością siebie, nie bojąc się przy tym jakichkolwiek konsekwencji. A może to po prostu Mal wygląda jak niańka dla dzieci?
  Na to jego a co cię to obchodzi? zareagował jedynie delikatnym uśmiechem. Wzruszył zaraz ramionami, bo nie miał przygotowanej jakiejś błyskotliwej odpowiedzi na to pytanie. Faktycznie to nie jego sprawa. Pewnie on sam odpowiedziałby w tej sytuacji dokładnie do samo, bo nie odczułby potrzeby spowiadania się jakiemuś podejrzanemu typowi, który jeszcze chwilę temu dostał w mordę na własne życzenie.
  Podniósł jedną brew do góry, słysząc jego śmiech. Zaraz odpowiedział mu cichym parsknięciem, nie spodziewając się takiej hipokryzji ze strony Oleandra. Nie miał pojęcia, w co ten chłopak sobie pogrywał i czy zdawał sobie sprawę z tego, jak oni obaj wyglądają w tej sytuacji, ale ogromnie go to bawiło i nie zamierzał tego ukrywać.
  — Faktycznie nieodpowiedzialnie z mojej strony. Kto to widział, żeby tak po nocach łazić? — rzucił sarkastycznie, chociaż nawet nie miał pewności, czy niższy zrozumie aluzję. Możliwe, że ten żył w jakimś innym świecie, biorąc pod uwagę całe to jego specyficzne zachowanie i sposób bycia. No i jeszcze ten pies… Zerknął na niego. Nie miał pojęcia, jakim cudem takie bydle słuchało się kogoś takiego jak ten chłopak, ale to tylko potęgowało to dziwne uczucie, że coś tutaj jest bardzo nie tak. Może ktoś mu coś wcześniej dosypał do drinka w barze i dlatego doświadcza teraz coś realnie nierealnego? Nie miał pojęcia o co chodzi, ale dziwnie go to ekscytowało.
  Zmarszczył brwi, słysząc pijackie odgłosy rozmów jakiejś większej grupki ludzi. Nie było w tym nic dziwnego, zważając na to, że znajdowali się obok baru, ale i tak zerknął w tamtą stronę, jakby chcąc się upewnić, czy Oleander przypadkiem niczego nie wykrakał. Nie zauważył tam jednak znajomego mu czarnoskórego, więc na tę chwilę odetchnął z ulgą.
  — Mamy jakieś wspólne, nieciekawe wspomnienia ze sobą, że jesteś taki wredny i teraz się odgryzasz czy po prostu taka twoja natura? — zadał w końcu pytanie, które męczyło go od dłuższej chwili. Jedna, jak i druga opcja, nie zdziwiłaby go jakoś szczególnie. Malachy miał sporo wrogów, którym kiedyś przyszło mu się naprzykrzać, ale też nie wykluczał tego, że ten charakterek Oleandra to po prostu niejakie dopełnienie całej tej jego specyficznej prezencji.
  Pociągnął nosem. Wydawało mu się, że ma po prostu katar, ale kiedy tylko zbliżył swoje palce, żeby wytrzeć mokry ślad, zauważył na nich krew. Westchnął zrezygnowany, naprawdę mając po dziurki w nosie doznań tego typu. Może i czasem zdarzało mu się mieć momenty, w których odczuwał chęć wdania się w bójkę, a późniejsze efekty dawały mu jakąś niezdrową satysfakcję, ale teraz nie za bardzo chciał robić za worek treningowy.
  Rozmowy nagle stały się donośniejsze, co sugerowało, że wcześniej dostrzeżona grupka może zbliżać się w kierunku parkingu. Spojrzał jeszcze raz w jej kierunku i tym razem udało mu się dostrzec osobę, której miał nadzieję już nie spotkać przy nocnych eskapadach. Czy naprawdę miał ochotę mieszać się w jakieś grupowe sprzeczki, mając do dyspozycji jedynie jakiegoś dzieciaka i jego futrzaka? To oczywiste, że był na przegranej pozycji.
  — I co, będziesz tu tak stać? Typ właśnie wraca z dziesięcioma kolegami — przedrzeźnił go, mając mu jakby trochę za złe, że albo przewidział przyszłość, albo najzwyczajniej w świecie faktycznie wszystko wykrakał. Wyminął Olka z zamiarem udania się w uliczkę, z której chłopak wcześniej przyszedł. Nie żeby jakoś szczególnie mu na tym zależało, ale skoro już przyszło im się na siebie natknąć, to mogliby jeszcze trochę poprzebywać w swoim towarzystwie. …I może w nieco dogodniejszym miejscu. Normalnie on sam pociągnąłby go za sobą, ale patrząc na to bydle obok jego nogi, to wolał nawet nie myśleć o tym, żeby chłopaka dotknąć.
Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos
Re: i only feel alive when you hurt me
Pią Sty 22, 2021 12:17 am
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA
  Z pozoru Oleander wydawał się jedynie grzeczniutkim chłopcem z sąsiedztwa (czasami dziewczynką, w zależności od kąta padania światła) i zdecydowanie stanowił ze względu na to idealny przykład, że wygląd potrafi sprawiać bardzo mylne wrażenie. W gruncie rzeczy Malachy miał w końcu całkowitą rację; jego dotychczasowe zachowanie najzwyczajniej w świecie nie było normalne, zwłaszcza biorąc pod uwagę robiącą raczej znikome wrażenie aparycję. Warczący u nogi doberman pewnie ratował trochę sytuację, ale przecież Olek nie mógł naprawdę oczekiwać, że jego pies poradziłby sobie z niemalże dwumetrowym olbrzymem, na którym ewidentnie nawet lepa na ryj nie zrobiła szczególnego wrażenia. Być może to dlatego chłopak nie czuł jednak zagrożenia ze strony Malachy’ego. Znaczy, brak instynktu samozachowawczego na pewno odgrywał tu kluczową rolę, ale był też ten drugi aspekt; Mal wydawał się po prostu trochę zbyt zblazowany, żeby byle pyskówka miała wytrącić go z równowagi. Każdy kolejny uśmieszek tylko utwierdzał Oleandra w tym przekonaniu.
  Normalnie trzeba mu było wiele, żeby zawiesić na kimś wzrok. Nie chodziło nawet o to, że trudno było odmówić Malachy’emu bycia tak zwyczajnie przystojnym. Większość ludzi, których Olek napotykał na swojej drodze, była po prostu do wyrzygania podobna. Wszyscy mieli podobne reakcje na te same rzeczy, a choć znakomita większość z nich była całkowicie zrozumiała (pewne sprawy są po prostu uniwersalnie przykre czy niepokojące), to składało się to na to, że chłopak nie był nimi szczególnie zainteresowany. Mal też był tylko jakimś tam randomem, którego napotkał na ulicy — mało to takich? Gdyby pobił się z tamtym czarnym, wkurzył, splunął na ziemię i odszedł wzburzony, powłócząc nogami, to Olek nawet by się na niego nie obejrzał. Brak oczywistej reakcji był dokładnie tym, co trzymało go w miejscu, zupełnie jakby stopy zapadły mu się w beton.
  — No — rzucił nieco lakonicznie w odpowiedzi na postawione przed nim pytanie retoryczne. Wypowiedź chłopaka zbiła go trochę z tropu; no wiadomo, że nieodpowiedzialnie, przecież sam powiedział to sekundę wcześniej? Ściągnął brwi i pokręcił głową, wciąż błogo nieświadomy tego, że krytyka, którą bezmyślnie skierował wcześniej w stronę Malachy’ego, tyczyła się go w tym samym stopniu. No ale on był przecież innej kategorii; jemu było wolno. O co chodziło temu typkowi?
  Świat byłby piękniejszy, gdyby Olek był jedynie narkotykową halucynacją Malachy’ego, ale prawda była niestety inna. Chłopak był już gotowy odpowiedzieć mu coś na kolejny sarkastyczny przytyk, ale głos w ostatniej chwili uwiązł mu w gardle. Wbił swoje duże czarne oczka w twarz Malachy’ego (na szczęście była między nimi wystarczająco duża odległość, żeby nie musiał zarywać głowy do góry, no bo to byłoby już nie do zaakceptowania), ale próba skojarzenia jej z czymś, co miałby w bazie danych ponownie spełzła na niczym. Skoro nawet ktoś tak genialny jak Olek (heloł) nie mógł rozwikłać tej zagadki, to zdecydowanie musieli się po prostu nie znać, co nie? Chyba że…
  Zatrzymał galopującą przez jego myśli retrospekcję zanim w ogóle zdążyła się przeobrazić w cokolwiek. Nie. Na pewno nie.
  — Nie znam cię — powiedział chłodno, nie przerywając nawet na chwilę kontaktu wzrokowego. — Sorry. — Jakimś cudem udało mu się kompletnie przeinaczyć wydźwięk oryginalnego pytania i zabrzmieć w odpowiedzi tak, jakby robił Malachy’emu łachę i wogl to sorki kmiocie, nie kojarzę cię. Czy był w stanie odpowiedzieć na cokolwiek w nieantagonistyczny sposób? Być może. Nie wiadomo w sumie. Nie tym razem, to na pewno.
  Przygryzł nieco dolną wargę w wyrazie czegoś, co dla niewprawionego oka mogło nawet przypominać zmartwienie, gdy Malachy wytarł krew z twarzy. Zanim zdążył jednak powiedzieć na temat jego możliwie złamanego nosa coś, w czym zdecydowanie nie byłoby już krzty troski, jego uszu dobiegły donośne okrzyki z boku i, tak jak Mal, skierował głowę w ich kierunku.
  — No pewnie — warknął pod nosem, gdy okazało się, że (jak zwykle) miał rację. Cóż, to że typ nie dałby Malachy’emu spokoju tak szybko było raczej do przewidzenia… w końcu najwyraźniej nie tylko został upokorzony, ale i nie udało mu się należycie zemścić. Bez większego namysłu Olek potuptał za Malachym, bardzo skory do tego, żeby jak najszybciej znaleźć się w jakimś innym miejscu. Jeszcze w Korei nie raz i nie dwa zdarzało mu się wdawać w uliczne bijatyki, ale wiedział doskonale, że teraz sytuacja była nieco inna. Po pierwsze, pod względem masy wypadał żałośnie słabo w stosunku do przeciętnego Kanadyjczyka. Po drugie, był tu zupełnie sam, bez swoich znajomków, a Mal, pomimo wzrostu, zdawał się być kompletnie bezużyteczny.
  Ani myślał zatrzymać się nim nie był pewny, że odgłosy za nimi ucichły na dobre. Truchtał za Malachym całkiem raźnie, poniekąd dlatego, że zza pleców wciąż dobiegały go w oddali zdenerwowane okrzyki, a poniekąd dlatego, że Mal miał dużo dłuższe nogi i robił denerwująco dłuższe kroki.
  — Nie no, spoko, szybciej może trochę — powiedział po chwili, podirytowany, troszkę już dysząc, zupełnie tak jakby miał w ogóle obowiązek za nim iść, a Mal powinien automatycznie na niego grzecznie zaczekać. Trudno było mu ukryć wrodzoną paniczykowatość.
  Mimo że mógł już na spokojnie powiedzieć wysokiemu koledze adiós i pójść sobie szczęśliwie w swoją stronę, to nie miał na to żadnej ochoty. Nie skończyli przecież rozmawiać, tak? No i jeśli popatrzy na niego jeszcze chwilę, to może przypomni sobie w końcu, skąd może go znać…
Malachy Zhao
Malachy Zhao
The Jackal Child of Chaos
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA

  Nie wiedział, czy to podejście Oleandra do niego bardziej go bawiło czy może wkurzało, bo nie czuje przed nim żadnego respektu, chociaż powinien. Malachy może z charakteru nie był jakiś straszny i raczej można porównać go do potulnego baranka, ale już nieraz spotykał się z określeniem, że wygląda groźnie i przez to niekiedy ludzie czuli się w jego towarzystwie niekomfortowo. Nie zależało mu też jakoś szczególnie na wprowadzaniu swoją obecnością jakiegoś terroru (już nie), ale… kompletnie mu to nie schlebiało. Nie rozumiał, dlaczego wszystko wyglądało inaczej w przypadku tej mini wersji człowieka. Intrygowało go to do takiego stopnia, że z pewnością miał zamiar znaleźć odpowiedź na to nurtujące go pytanie w najbliższym czasie.
  Cała ta lakoniczność, obojętność i nieświadomość ze strony chłopaka powinna go raczej irytować i doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale nic nie mógł poradzić na to, że już mu się to podobało. Nie ma pojęcia, z czego to wynikało. Olek swoim istnieniem nie wnosił właściwie niczego do życia Malachy’ego, a już na pewno nie takimi półsłówkami, z których nic nie wynikało, ale jednak mimo tego z jakiegoś powodu czuł, że to jest właśnie rzecz, której szukał tej nocy. Coś nowego, niezwykłego; coś, czego nie spotkał do tej pory. Aż sam jest zdziwiony, że rozwiązaniem problemu z nudą nie okazał się standardowy one night stand, jak to bywało do tej pory, a po prostu dziwny chłopak, napotkany przypadkiem.
  Zmarszczył brwi, kiedy okazało się, że nie poznali się wcześniej. Po chwili podniósł do góry jedną z nich na to Sorry z jego ust. Aż musiał przez chwilę przeanalizować całą sytuację i przypomnieć sobie to, co powiedział, żeby sprawdzić, czy nie zabrzmiał jakoś… desperacko. W końcu jednak zrozumiał, że nic takiego nie miało miejsca i to po prostu ta aura Oleandra. Uśmiechnął się głupio, jakby ten powiedział do niego coś przyjemnego. Chyba zaczyna powoli mieć wrażenie, że bezmyślnie szczerzyłby się nawet w sytuacji, w której ten wyzwałby go od idiotów.
  Jedyne, co go irytowało, to to, że ten knypek miał rację, a Malachy zamiast jakoś heroicznie się zaprezentować, to ucieka z podkulonym ogonem. Dodatkowo miał wrażenie, jakby Oleandra cała ta sytuacja jakoś nieszczególnie obeszła. Wkurzające wydawało się to, że taki maluch dumnie kroczył w nocy uliczkami, kompletnie się nie obawiając o własne zdrowie. Jeszcze ktoś, patrząc na nich obu z boku, zarzuciłby mu, że jest mniej odważny od jakiegoś dzieciaka, a to byłaby kpina.
  Niewzruszony uciekał z miejsca zbrodni, trzymając ręce w przednich kieszeniach spodni i nawet nie myślał o tym, żeby zerknąć do tyłu. Zdenerwowane okrzyki nie były w jakikolwiek sposób zachęcające. Poza tym przecież nie przerabiał tego pierwszy raz, ale to tylko bardziej potęgowało jego znudzenie, spowodowane całym tym zajściem.
  Zerknął na narzekającego chłopaka i się zaśmiał. Właściwie to nie sądził, żeby musieli dalej uciekać. Komu chciałoby się maszerować za dwoma przegrywami tylko dla jakiegoś wpierdolu? Jak już, to pewnie Mal go dostanie przy pierwszej, lepszej okazji, jeżeli jeszcze raz zajrzy do tego nieszczęsnego baru. Nie było więc czym się przejmować.
  Zatrzymał się nagle i odwrócił w stronę mniejszego, żeby nieświadomie zmierzyć go wzrokiem.
  — Jak ty w ogóle się nazywasz? — Wcześniej jakoś nie było okazji, żeby o to zapytać, a okoliczności ich poznania się i tak były wystarczająco dziwne. — Bo chyba nie chcesz być ciągle nazywany knypkiem? — dodał, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów i zapalniczkę. Wyciągnął jednego, zapalił go i się zaciągnął. Wydmuchując dym, zmrużył oczy, na nowo przyglądając się chłopakowi. Ile on mógł mieć lat?
  — Śpieszy ci się gdzieś? — Wystawił w jego stronę paczkę, chociaż szczerze wątpił, że się poczęstuje. No ale w jego przypadku już niejednokrotnie przekonał się, że pozory mogą mylić. Ale taki dzieciak z papierosem…? Nie potrafił sobie tego wyobrazić.
Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA
  Skłamałby, gdyby próbował komuś wmówić, że wygląd Malachy’ego nie przyciągnął jego uwagi. Co więcej, udawało mu się ją sukcesywnie utrzymać, nawet w momencie, w którym Oleander dawno już straciłby zainteresowanie kimś innym. Chciałby móc powiedzieć, że to wyłącznie obiecująca osobowość i skłonność do wpadania w kłopoty skłoniły go, żeby podążyć za chłopakiem w ciemną noc, ale był na to chyba zbyt pusty. Lęk nie był jednak tym, co czuł gdy patrzył na jego wysoką, szczupłą sylwetkę, szerokie ramiona czy — nie do końca widoczne w mroku — tatuaże. W zasadzie było dokładnie odwrotnie; rzecz z Oleandrem miała się tak, że im bardziej ktoś wyglądał na potencjalnego psychopatę, tym bardziej chłopak był nim zainteresowany. Oczywiście bezmyślna agresja nie stanowiła dla niego niczego fascynującego; mimo że Malachy postanowił obejść się smakiem i zostawić sobie faktyczne potyczki na inną noc, to jego zachowanie, tym razem względnie przecież normalne, pozostało dla chłopaka intrygujące. Jak normalny faktycznie był? Ledwo co się poznali, a jemu już udało się poznać jedną z jego granic. Gdzie leżały inne?
  To nie tak, że Ollie próbował być tajemniczy na siłę. Lakoniczność wynikała z jego ogólnej obojętności; nie obchodziło go odpowiadanie na żadne pytania, nie zależało mu kompletnie na tym, żeby zaspokoić czyjąkolwiek ciekawość i generalnie nie zamierzał być pomocny, jeśli sam nie miałby z tego jakichś widocznych korzyści. Tym razem on również chciał dowiedzieć się, skąd kojarzy mu się twarz chłopaka, ale jako że jedyną wyraźną w tamtym momencie alternatywą było powiązanie go ze wspomnieniem, które wydało się Olkowi po prostu niedorzeczne, to podjął decyzję, że Malachy musiał być, w istocie, kimś kompletnie nieznaczącym — i musiał się z tym pogodzić, czy miało to dla niego sens, czy nie.
  Obcowanie z Olkiem trochę na tym polegało; jeśli chciało się być po jego stronie, to wiązało się to z utrzymywaniem tej wersji rzeczywistości, którą uważał w danej chwili za korzystną. W większości przypadków był całkowicie konsekwentny i nie mam też na myśli, że był kompulsywnym kłamcą, po prostu nie znosił się mylić i nie tolerował wypominania mu błędów. Pewność siebie, którą czuł za każdym razem, gdy jego przewidywania i oceny okazywały się słuszne, była warta wszelkiego podejmowanego w momencie ich wygłaszania ryzyka. Tym razem było dokładnie tak samo — mimo że szedł za chłopakiem, to nos miał zadarty wysoko, dumny z siebie, że uczulił go na możliwość powrotu tamtego drugiego faceta. Próbował odgadnąć, co też mógł sobie myśleć? Czy było mu głupio, że tak to się potoczyło? Czy w ogóle się tym przejmował? Starał się wyczytać coś z jego twarzy, gdy w końcu się zatrzymał i odwrócił w jego stronę, ale nie przyniosło to żadnych rezultatów. Jedyne, co zauważył, to nieco nieuprzejmy sposób, w jaki chłopak obleciał go wzrokiem od góry do dołu. Już był gotów zwrócić mu uwagę, żeby sobie nie pozwalał, ale w momencie gdy otworzył usta, Malachy przerwał mu pytaniem.
  — Knypkiem? — wyrzucił tylko, niemalże z niedowierzaniem. Owszem, był świadomy swojego niewysokiego wzrostu, ale za oburzające uważał, że ktoś mógł nie tylko oceniać go przez jego pryzmat, ale też wykorzystywać go jako powód do kpin! Zacisnął zęby ze złości, gdy zdał sobie sprawę, że nie miał szczególnie dobrej odpowiedzi. W końcu Malachy był irytująco wysoki. Był tak wysoki, że wręcz karykaturalny — Olek bardzo chętnie wyśmiałby jego tyczkowaty wzrost, ale kurczę, bycie tak wysokim było trochę cool, kto przejąłby się tego typu obelgą? Zrezygnowany przez wzgląd na swoją z góry przegraną pozycję machnął tylko głowę, zarzucając grzywką na bok.
  — Dlaczego miałbym mówić swoje imię jakiemuś creepowi w ciemnej alejce? — Dlaczego poszedłeś za jakimś creepem do ciemnej alejki? — Kim ty w ogóle jesteś? I skąd mam wiedzieć, czy nie jesteś jakiś… pijany, czy coś? — Dokończył już trochę ciszej, mrużąc oczy i odsuwając nieco głowę do tyłu, gdy w nozdrza uderzył go drażniący zapach. Prychnął na widok wyciągniętej w jego stronę paczki papierosów. Nie dość, że wkurza go swoim wzrostem, to jeszcze będzie mu smrodził? Chyba w jego snach.
  Wyciągnął dłoń przed siebie i zręcznym ruchem przechwycił całą paczkę, zanim Malachy zdążył zorientować się, co zamierza zrobić. Zerknął na nią z pogardą, tak jakby była w jakiś sposób winna jego poirytowaniu, po czym skrzyżował ręce na piersi, wciąż zaciskając wokół niej palce. Dla efektu wolałby wytrącić mu tego papierosa z ręki, tak żeby pokazać mu dokładnie, co sądził na temat takiego bezczelnego smrodzenia mu prosto w twarz… ale no, nie dosięgnąłby. Więc to musiało wystarczyć.
  — Lubisz śmierdzieć? — zapytał wprost, świadom że teksty o „wypierdalaniu z tym gównem” mógł zachować dla siebie. Może wypowiadałby się swobodnie, gdyby Malachy był chociaż z dziesięć centymetrów niższy, ale gdy widział, jak ten nachylał do niego głowę, to czuł się po prostu jak idiota — i wiedział, że dokładnie tak by brzmiał, gdyby usiłował powiedzieć coś groźnego. Zmrużył oczy, coraz bardziej zirytowany i coraz mniej chętny, by odejść. Mimo że praktycznie każde słowo, które padało z ust Malachy’ego, wywoływało w nim oburzenie, to nie mógł zignorować tej dziwnej fascynacji, którą czuł wobec niego. W istocie nigdzie mu się nie spieszyło… musiał się jeszcze jakoś zemścić za te wszystkie zniewagi.
Malachy Zhao
Malachy Zhao
The Jackal Child of Chaos
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA

  Nazywanie Oleandra knypkiem i irytowanie go całym tym swoim sposobem bycia, nie satysfakcjonowało go jakoś specjalnie. To nie tak, że za cel obrał sobie zdenerwowanie go do granic możliwości, bo czuł nad nim fizyczną przewagę i zapragnął się nad nim poznęcać, wiedząc, że nie zrobi nic, oprócz ewentualnej agresji słownej. Zdawał sobie sprawę z tego, że może to wyglądać tak, jakby się wywyższał, ale w zasadzie poniekąd to Olek go prowokował, no i nie sądził, żeby mimo wszystko robił coś złego. Chłopak nie wydawał się tym przejmować, a nawet ciągnął całą zabawę dalej, co jedynie wywoływało uśmiech na twarzy Mala. Świetnie się przy tym wszystkim bawił, chociaż nie ukrywa faktu, że fajnie byłoby dowiedzieć się o nim czegoś więcej w przerwie od tego dogryzania sobie wzajemnie. Po co ten wcześniej stał i się gapił, a teraz jak na zawołanie szedł za Malachym, skoro na jakiekolwiek pytania Oleander ma zamiar reagować słowami „a co cię to obchodzi”?
  Z każdą chwilą czuł się coraz bardziej zagubiony w tym wszystkim i sam już nie wiedział, czy to wszystko to jawa czy sen; jakiś głupi wytwór wyobraźni. Wszystko teraz było absurdalne i nie mógł nadziwić się sytuacji, w jakiej się znalazł. Normalnie machnąłby ręką na takiego typka, odchodząc w swoją stronę, ale mimo wszystko stoi tutaj, przed nim, próbując nawiązać z nim jakąś rozmowę, chociaż z nieco marnym skutkiem. Nawet samego siebie już nie rozumiał i dlaczego nie da sobie po prostu spokoju. No ale z jakiegoś powodu to jest to, czego podobno tej nocy szukał, nie?
  Podniósł jedną brew do góry, kiedy powtórzył za nim tego knypka. Chyba nie musiał się powtarzać? Dokładnie tego słowa użył i uznał je za adekwatne, więc z góry bezsensowne wydało mu się jakiekolwiek oburzenie ze strony Oleandra. Czekał na jakiś komentarz w związku z tym, bo zauważył już, za jakiego mistrza riposty się uważał. Ten jedynie machnął dumnie grzywką, wywołując tym ciche parsknięcie Mala. On był niemożliwy.
  Nie żeby spodziewał się, że Azjata od razu chętnie podzieli się swoim imieniem… Przez tę chwilę zdążył przywyknąć do jego stylu odpowiedzi, ale nie mógł ukryć delikatnego zirytowania, spowodowanego tym, że odbiera mu jakąkolwiek możliwość poznania go lepiej. Właściwie poznania go w ogóle. No bo chyba nie mścił się głupio za tego knypka? Dlaczego tak nagle odezwała się w nim potrzeba zachowania bezpieczeństwa, skoro do tej pory zachowywał się tak bezmyślnie? Mimo wszystko uśmiechnął się, zakrywając usta dłonią, w której trzymał papierosa.
  — Mam wrażenie, że z naszej dwójki, ja mam mniej powodów do bycia nazywanym creepem, wiesz? — powiedział, bo być może trzeba było go w tym uświadomić. Nie zamierzał jednak tego rozwijać, ale przez to wątpił, że Oleander cokolwiek zrozumie. Malachy przecież jedynie naraził się jakiemuś typowi w barze i dostał w ryj, co jest dosyć… normalnym zjawiskiem? To nie on wyłonił się z ciemnej uliczki razem z jakimś potworem, urządzając sobie ze wszystkiego spektakl. I to nie on grzecznie podąża za nieznajomym wgłąb ciemnych uliczek, próbując wytrącić go z równowagi swoim zachowaniem. — Wyluzuj trochę — dopowiedział jeszcze, jakby tym chcąc sprawić, że nagle błyskawicznie mu zaufa. Zresztą… co on miałby zrobić z jego imieniem? Zacząć biegać po ulicach i mówić wszystkim, że dziwny dzieciak z psem nazywa się tak i tak?
  — Jak tak bardzo chciałeś palić, to wystarczyło powiedzieć i załatwiłbym ci papierosy, a nie od razu zabierasz całą paczkę — zażartował, nie biorąc za bardzo do siebie całej tej sytuacji, która – jak zwykle zresztą – wydała mu się na swój sposób komiczna. Chciał tym jakoś zirytować Mala? Właściwie nie miał pojęcia, jaki był jego zamiar, ale starał się odrzucić od siebie jakiekolwiek myśli o porównywaniu Oleandra do czegokolwiek… uroczego.
  Na jego kolejne słowa zaśmiał się, tym razem już nie dusząc tego w sobie. Tej nocy humor najwidoczniej zaczął mu dopisywać, przez co chyba mógł stwierdzić, że Olek zapewnia mu swojego rodzaju rozrywkę.
  — A co cię to obchodzi? — odpowiedział jego wcześniejszą odpowiedzią, drocząc się z nim bardziej. — Może lubię. Nie będziemy się przecież przytulać, żebyś musiał mnie wąchać. — Zaciągnął się i chcąc zrobić mu na złość, ukucnął, a zniżając się, dmuchnął mu dymem prosto w twarz. Teraz to Oleander patrzył na niego z góry, co nie było jakieś komfortowe, ale niekoniecznie się tym przejmował.
  — Jak bardzo przypałowe musisz mieć imię, że nie chcesz się nim podzielić? Aż tak cię rodzice skrzywdzili? — pociągnął dalej wspomniany wcześniej temat, obawiając się trochę, że przez to zaraz ponownie dostanie w ryj. Ale takie małe piąstki chyba nie zrobią mu za dużej krzywdy?
Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA
  Malachy zdecydowanie przeceniał poziom inteligencji emocjonalnej Oleandra, jeśli wydawało mu się, że chłopak nie był aż tak małostkowy, by pogrzebać całą perspektywę jakiejkolwiek rozmowy w imię zachowania dumy po tym, jak został przez niego boleśnie przezwanym. Nie miał w końcu żadnego powodu, żeby non stop być tak uszczypliwym, zwłaszcza że był w stanie przyznać przed samym sobą, że Mal też go interesował i każdy rozsądny obserwator zauważyłby, że powinien z miłą chęcią zagłębić się w choćby najnudniejszą rozmowę z kimś, kto przykuł jego uwagę na tyle, żeby włóczyć się za nim po nocy. No ale Olek nie miał zbyt dużo sensu sam w sobie i skoro już postanowił, że musi chłopaka jakoś ukarać za ciągle okazywany mu brak szacunku — choćby poprzez bycie kompletnie niekooperatywnym w rozmowie — to trudno było mu się z tą perspektywą pożegnać i zacząć odpowiadać po ludzku.
  Mimo to sprawa nie wydawała się aż tak prosta, jak mógł na początku przypuszczać. Żadne z jego groźnych spojrzeń czy jadowitych tekstów nie zrobiły na Malachym większego wrażenia… nie był jeszcze na tym etapie, by zacząć panikować, ale nieprzewidywalność chłopaka, wciąż bardzo fascynująca, zaczęła powoli wzbudzać w nim letki niepokuj. W końcu przyzwyczajony był do dominowania w każdej dyskusji i relacji, a choć o tej nie mogło być w ich przypadku jeszcze mowy, bo przebywali w swoim towarzystwie nie więcej niż dwadzieścia minut, to Olkowi bynajmniej nie podobał się kierunek, w którym jak na razie to zmierzało. Z drugiej strony, patrzenie w jego czarne, obłe oczy, których ciężar czuł na sobie praktycznie cały czas, też było na swój sposób przyjemne; jak długo nie trafił na swojej drodze na nikogo, kto nie odwracałby od niego wzroku, niezależnie od usłyszanych nieprzyjemności, niezależnie od przerażającego psa ani czegokolwiek innego? Zacisnął palce drugiej dłoni wokół smyczy Winstonka, który grzecznie siedział przy jego nodze, czekając aż ich wymiana zdań się zakończy, wciąż bacznie obserwując każdy ruch Malachy’ego.
  — No to masz błędne wrażenie — powiedział bez ogródek, wciąż kompletnie nieświadomy tego, jak dziwaczny sam musiał wydawać się tej nocy. — Z naszej dwójki to nie ja wrócę dzisiaj do domu z obitym ryjem.
  No, to nie było jeszcze wcale takie pewne. A nawet jeśli miał mieć rację, to nie miało to, oczywiście, żadnego związku z byciem creepem — no ale musiał coś powiedzieć, bo inaczej po prostu by jebnął, co nie? W odpowiedzi na jego kolejne słowa wywrócił jedynie oczami. Wyluzuj. Ech, może typ miał trochę racji. Dlaczego ciągle szczycił jego głupkowate słowa i bezmyślne przytyki swoją uwagą? Co go w ogóle obchodziło, co jakiś frajer ze złamanym nosem myślał sobie na temat jego wzrostu? Prychnął, próbując pozbierać resztki pozostałej mu dumy, ale gdy wydawało mu się już, że odzyskał nad sobą panowanie, nadciągający żarcik ponownie zbił go z pantałyku.
  — Ja nie... co? — ściągnął brwi w wyrazie prawdziwego gniewu, który na jego puciowatej twarzy wyglądał po prostu komicznie, gdy zorientował się, że wszystko, co robił, wywoływało w chłopaku jedynie rozbawienie. Naprawdę, co było z nim nie tak? Statystycznie znakomita większość osób, z którymi Olek sobie na co dzień pogrywał, była od niego wyższa, a jednak coś trzymało ich w ryzach. Nawet jeśli nie bali się jego muskularnego dobermana, to ludzie, których spotykał w podobnych okolicznościach, zwykle czuli się nieswojo w jego towarzystwie — roztaczał w końcu wokół specyficzną aurę, która nie była zbyt łatwa do zniesienia dla każdego. W tym przypadku wydawało mu się jednak, że nie było nic, co mógł powiedzieć, żeby w końcu pokazać temu typowi, żeby z nim nie zadzierał. Nie miał przy sobie noża ani niczego takiego, wyszedł tylko na spacer z psem, do cholery! To nie do pomyślenia, że ten głupi zbieg okoliczności miał skazać go teraz na wysłuchiwanie, jak jakiś menel z ulicy się z niego naśmiewa. Może naprawdę powinien sobie iść?
  Gdy Malachy ponownie wybuchnął śmiechem, Oleander od razu przedrzeźnił jego rechot, jak dziecko, któremu niewiele brakowało, żeby tupnąć zaraz nóżką. No ale był, mimo wszystko, prawie dorosłym facetem, więc się powstrzymał, opuszczając zamiast tego ręce i rzucając mu paczkę z powrotem leniwym ruchem, tak jakby od niechcenia.
  — Masz rację — mruknął zrezygnowany — truj się jak tam chce... — Zakaszlał, gdy nagły atak dymu prosto w oczy przerwał mu w pół zdania. Zacisnął zęby z wściekłości. Winston musiał wyczuć, że sprawy zaszły za daleko (i prawdopodobnie nie podobało mu się to, jak blisko znalazł się nagle Malachy), bo poderwał się na równe nogi i zaczął warczeć ostrzegawczo, obnażając swoje kły. Ollie odetchnął głęboko, odchylając głowę do tyłu i korzystając z tej krótkiej chwili, gdy mógł w końcu spojrzeć na Malachy’ego z góry. Dokładnie tak, jak powinno być od początku.
  — Nazywam się Oleander i nie mam pojęcia, co cię to kurwa obchodzi — powiedział w końcu, plując sobie w brodę, że te dwadzieścia minut temu nie skręcił w jakąś inną uliczkę.
Malachy Zhao
Malachy Zhao
The Jackal Child of Chaos
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA

  Może i faktycznie powinien zacząć obawiać się Oleandra, zamiast tak się nim bezmyślnie fascynować i bez większego powodu doceniać jego obecność, ale chyba sam incydent z barem i czarnoskórym mężczyzną pokazuje, jak mały instynkt samozachowawczy ma. Zresztą byli chyba dosyć podobni pod tym względem? Oni obaj zachowywali się tak, jakby nie dostrzegali jakiegokolwiek zagrożenia, które w tym przypadku dla obu stron było dosyć wyraźne. Chyba właśnie dzięki temu dalej stoją na tej niezbyt malowniczej ulicy i drażnią siebie nawzajem, próbując wyprowadzić siebie wzajemnie z równowagi. Kto wie, jak daleko ich to zaprowadzi?
  Nie zdziwił się, kiedy Olek się z nim nie zgodził, co do tego wrażenia. Właściwie to nawet takiej odpowiedzi się spodziewał, bo chyba zaczynał powoli go rozgryzać i to, w jaki sposób reaguje najwidoczniej na niego samego. Jednakże pomimo tego nadal nie mógł wyjść z podziwu wobec tego, z jaką łatwością przychodzi mu to całe odpyskiwanie i unoszenie się dumą. Z każdą taką sytuacją miał ochotę prowokować go jeszcze bardziej, żeby usłyszeć jeszcze więcej opryskliwych odpowiedzi, skierowanych w jego stronę. Zupełnie jakby traktował Oleandra niczym maskotkę, która po naciśnięciu wypowiada randomową falę wyzwisk, przy okazji sprawiając tym Malowi ogromną frajdę.
  Co do tego obitego ryja to on sam nie miał pewności. Noc jeszcze długa, a te ciemne uliczki mogą chować w sobie jeszcze masę niespodzianek i jeszcze większą ilość pijanych typków, których palą łapki, żeby komuś wyjebać. Patrząc na nich, to nie wiadomo o której w ogóle zaczną zbierać się do domów, więc… wszystko było możliwe.
  Zaśmiał się, kiedy Oleander najwidoczniej sam tak do końca nie wiedział co mu odpowiedzieć na ten jego żałosny żarcik o paczce papierosów. Nie żeby mu się dziwił – Mal przez większość czasu właściwie sam nie wiedział, co takiego mówi i pewnie miałby problem, żeby jakoś na to zareagować. Musiał jednak przyznać, że ten jego rozkoszny gniew na twarzyczce był wart tego nielogicznego bełkotania i w tym momencie Malachy był niesamowicie z siebie dumny. Chyba nie potrafiłby brać na poważnie jakiejkolwiek jego agresji, nawet gdyby zaczął grozić mu tym dobermanem.
  Na to jego przedrzeźnianie miał ochotę specjalnie powiedzieć, że jest uroczy, ale obawiał się, że tym zdenerwowałby go na tyle, że po prostu by sobie poszedł, a przecież nie chciał kończyć tego w ten sposób. Nie teraz.
  — Więc jednak potrafisz się śmiać? — powiedział jedynie, nie wypowiadając swoich poprzednich myśli na głos. Nawet jeżeli to było tylko i wyłącznie przedrzeźnianie, to i tak nie sądził, żeby w najbliższym czasie usłyszał jego śmiech. Zależałoby mu na tym, ale nie ma zamiaru robić sobie złudnych nadziei, że swoim głupkowatym zachowaniem rozbawi chłopaka.
  Nie przejął się za bardzo warczeniem dobermana i spojrzał na niego nieco obojętnie. Nie żeby nie bał się bycia pogryzionym przez psa i właściwie nie mógł powiedzieć, że ufał Oleandrowi, ale… ponownie nie dostrzegał absolutnie żadnego zagrożenia. To nie byłby pierwszy raz, gdyby swoim zachowaniem ściągnął na siebie kłopoty i przy okazji uszkodził sobie twarz.
  Zmarszczył brwi, kiedy usłyszał jego imię, a ręka, która sięgała do warg, żeby włożyć między nie papierosa, nagle zamarła w zastanowieniu. Przez ten czas, kiedy Mala chomiki pracowały na najwyższych obrotach, próbując przypomnieć sobie cokolwiek związanego z tym imieniem, chłopakowi na jego pytanie odpowiadała jedynie głucha cisza. W końcu mężczyzna odchrząknął, rzucił papierosa na chodnik i podniósł się na równe nogi.
  — Nudzi mi się, chodźmy się napić — zaproponował, przygniatając niedopałek butem. Na razie nie miał zamiaru mówić mu kim jest. Wcale nie pytał.
  Nie czekając nawet na zgodę Olka, już chciał iść w stronę monopolowego, który znajdował się nieopodal, ale zatrzymał się nagle, marszcząc brwi. Czy chłopak był w ogóle pełnoletni?
  — Chociaż nie wiem. Miałeś kiedykolwiek alkohol w ustach? Nie będę rozpijać smarków. — No smarkiem to go chyba jeszcze nie nazwał, a knypek najwidoczniej mu się znudził.
Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos


Ostatnio zmieniony przez Oleander Seo dnia Czw Sty 28, 2021 2:35 pm, w całości zmieniany 2 razy
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA
  Choć Olek nie życzył Malachy’emu śmierci, w każdym razie jeszcze nie, to wiedział, że jedyny śmiech, jakim miał nadzieję go zaszczycić w najbliższym czasie, byłby szyderczy — i nad jego grobem. I choć w głowie Oleandra brzmiało to dużo bardziej przekonująco, niż gdyby zestawić tę myśl z rzeczywistością, w której, jak na razie, nie radził sobie zbyt dobrze, to i tak był całkiem z siebie zadowolony. Taki prawdziwy śmiech nie przychodził mu łatwo. Humor był jedną z tych rzeczy, których mu brakowało, zaraz obok empatii, szczerych zainteresowań i mózgu. To nie tak, że był kompletnie sztywny… ale znajdowanie radości w żartach i memach, w których lubowali się statystyczni osiemnastolatkowie, nie było mu za bardzo po drodze. Rzeczy, które wywoływały w nim radochę, były raczej z kategorii tych niecenzuralnych, o czym Mal miał się zapewne jeszcze przekonać.
  Nie wiedział, z jakiego powodu wciąż tolerował bezczelne zachowanie Malachy’ego. Dużo łatwiej było mu złożyć to na karb własnej słabości, niż przyznać się do tego, że z nieokreślonych bliżej przyczyn zdawał się popuszczać mu więcej, niż powinien. Nie żeby w tej konkretnej sytuacji i tak był w stanie zrobić z nim zbyt wiele — nie spodziewał się, że będzie musiał zacząć nosić ze sobą broń nawet na takie głupie spacery, ale to nieszczęsne spotkanie i następujący szereg upokorzeń, których doświadczył, były wystarczająco przekonującymi argumentami. Mimo to nie miał pewności, czy fizyczna groźba zrobiłaby na Malachym jakieś wrażenie, skoro wszystkie poprzednie zdawały się przelatywać mu koło uszu. Sprawiał wrażenie osoby, która nie była szczególnie przejęta ani tym, co się działo dookoła, ani własnym zdrowiem — Olek zawiesił wzrok na śladach niestarannie wytartej strużki krwi, które wciąż widniały pod jego relatywnie prostym, nawet pomimo uderzenia, nosem. Coś było z nim bardzo nie tak. Może nawet byli pod tym względem trochę podobni?
  Utożsamianie się z kimś, nawet bardzo powierzchowne, było trochę powyżej możliwości emocjonalnych Olka, odgonił więc tę myśl i pociągnął mocniej za smycz, na której drugim końcu znajdował się wciąż warczący Winston.
  —  Cicho — warknął do niego, na co pieseł zareagował praktycznie od razu, patrząc na swojego pana z wyrzutem, widocznie niezadowolony z tego, ile musiał czekać. —  Napić? — odpowiedział mu pytaniem na pytanie, mrużąc nieufnie oczy. Co to za nagła zmiana tematu? Dopiero co wyciągnął od niego imię, teraz nagle chciał z nim pić? Jeszcze nazwał go smarkiem prosto w twarz, wiedząc już, jak się nazywa! Malachy naprawdę znajdował się w czołówce najbardziej bezczelnych osób, na jakie Olek miał nieszczęście trafić podczas swoich nocnych spacerów. Nie było ich wiele… Ech, powinien od tak dawna leżeć wygodnie w łóżeczku, a zamiast tego siedział tutaj, z nim.
  —  Jasne, możemy się napić — powiedział niby nonszalancko, ale jednak z wojowniczą nutą, tak jakby zrozumiał słowa chłopaka jako wyzwanie i chciał mu od razu oświadczyć, że zamierza go zniszczyć. Czy miał duże doświadczenie w piciu? Niezbyt — większość czasu, który w Korei obracał się w nie najlepszym towarzystwie, musiał być trzeźwy. To, co tam popili, to ich, ale mimo wszystko niedowaga i brak dużego obycia z alkoholem działały na jego niekorzyść. Takie rzeczy nigdy nie stanowiły jednak dla niego przeszkody, żeby spróbować zrobić na kimś wrażenie, w ten czy inny sposób. Co złego mogło się stać?
  —   Jak będziesz grzeczny — zaczął powoli, unosząc kąciki ust w nieco liskowatym uśmiechu —  to mogę ci nawet postawić.
  Jakąś wódkę, ofc.
  Choć Malachy wystawił cierpliwość Olka na próbę wiele razy podczas ich krótkiej znajomości, to gniew chłopaka zdawał się zanikać z sekundy na sekundę. Całą tę sytuację zobaczył on jako okazję, by przechylić szalę na swoją stronę — wiedział doskonale, że ludzie lgnęli do tych, którzy byli przy kasie, więc za sprawdzony sposób, by skupić na sobie uwagę innych, uważał szastnięcie nią w odpowiednim momencie. A akurat na uwadze Malachy’ego zależało mu w tym momencie w szczególności — miał dość słuchania obelg i pyskówek pod swoim adresem. Widział ten tajemniczy błysk w jego oku i mimo, że nie miał na razie powodów, by sądzić, że to zainteresowanie może być takiej natury, to nie zamierzał poddać się bez spróbowania. Mal był w końcu przyjemny dla oka, a Olek lubił dostawać to, czego sobie akurat zażyczył.
  —  Możesz zacząć od przedstawienia się — powiedział niby przyjemnie, ale i ostrzegawczo, ruszając powoli z miejsca i nie spuszczając z chłopaka oka.
Malachy Zhao
Malachy Zhao
The Jackal Child of Chaos
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA

  Spodziewał się, że taka zmiana tematu i dodatkowo wyjście z inicjatywą, może wywołać jakieś skonsternowanie w Oleandrze, bo sam zdążył już zauważyć, że było to dosyć… osobliwe. Nie przejmował się tym jednak za bardzo, no bo chłopak albo się zgodzi, albo nie. Chociaż z góry założył, że i tak pójdą się napić, skoro Olek jest na tyle dziwny, że przytuptał z nim aż do ciemnej uliczki, a upicie się z nieznajomym pewnie wcale nie byłoby dla niego niczym niepokojącym.
  Uśmiechnął się dumnie, kiedy ostatecznie usłyszał wyrażenie zgody z jego ust. Poszło łatwiej, niż przypuszczałem – pomyślał, nie próbując powiedzieć tego na głos, bo ten jeszcze przypadkiem nagle zmieniłby zdanie, żeby dodatkowo się z nim podroczyć i zrobić mu na złość. Mal już go przejrzał i nie da mu się tak łatwo.
  — Nikt nie będzie ci przynudzał kazaniami, kiedy wrócisz do domu pod wpływem o tak później porze? — spytał, podnosząc jedną brew do góry i wpakowując swoje łapy z powrotem do przednich kieszeni spodni. — Może powinienem bezpiecznie odstawić cię do domku? — Tak naprawdę wcale się o to nie martwił i w rzeczywistości miał to gdzieś, więc żadna troska czy cokolwiek takiego nie miały u niego miejsca. Chciał się po prostu dowiedzieć trochę na temat tego, jak mieszka, gdzie mieszka i z kim mieszka chłopak. Skoro może tak swobodnie się przechadzać nocą po uliczkach, to musiało być coś nie tak, a Malachy musiał dowiedzieć się, co takiego tam nie grało.
  Ta jego propozycja postawienia mu pod warunkiem, że będzie grzeczny, początkowo wywołała w nim nieco niedowierzający i rozbawiony śmiech. Potem jednak odchrząknął i spojrzał na niego już z większą powagą. Nie lubił być szantażowany, szczególnie przez napuszonych dzieciaków, ale jeżeli w grę wchodził alkohol… mógł ewentualnie zastanowić się nad byciem potulnym barankiem. Darmowa wódeczka piechotą nie chodzi!
  — No proszę — w ten sposób skwitował całą tę sytuację, nawet nie spodziewając się wcześniej tego, że to wszystko pójdzie w takim kierunku. Olek i bycie hojnym? Coś tutaj było nie tak. — Więc ty tu rządzisz, szefie — rzucił jeszcze tylko, próbując jakoś połechtać jego ego, chociaż też z drugiej strony nieco się naśmiewał, ale liczył, że może ujdzie to uwadze chłopaka. Może też nie do końca wierzył, że ten postawi mu cokolwiek, zanim zostaną wyrzuceni z monopolowego przez ten jego cały baby face. Zresztą nie ufał mu – najpierw dostanie coś darmowego w swoje łapki, a potem uwierzy w jego wspaniałomyślność.
  Zerknął na niego, uśmiechając się szyderczo, kiedy nagle zapragnął usłyszeć jego imię. Bawiło go trochę to, z jaką wyższością wypowiadał się chłopak, nadal nieświadomy swojej fizycznej maleńkości. Jak Mal niby miał go brać na poważnie?
  — Myślisz, że to będzie teraz takie łatwe? — Ruszył z miejsca razem z nim, na ten moment wpatrując się w ciemną przestrzeń przed nimi. — Ja musiałem się napocić, żeby usłyszeć, że nazywasz się Oleander i nie wiesz, co mnie to kurwa obchodzi, a poza tym jesteś podejrzanym typkiem i najpierw muszę ci zaufać, żeby podać ci tak poufne dane. — Zaśmiał się pod nosem z samego siebie, korzystając z tego, że humor dalej mu dopisywał. Odwracał kota ogonem i nieco się przekomarzał, rzucając mu w twarz jego własnymi tekstami, a sprawiało mu to ogromną frajdę. — Przy alkoholu może rozplączesz mi język. — Posłał mu wyzywający uśmiech, już nie mogąc się doczekać, aż otworzą odpowiednie trunki i może ich rozmowy nabiorą nieco innego tempa.
Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA
  Nie mógł powstrzymać parsknięcia, gdy dobiegło go to ckliwe pierdolenie o odstawianiu do domu. Choć Olek miał swoje gorsze momenty, głównie gdy w grę wchodziły relacje i odgadywanie emocji innych ludzi, to jako kompulsywny manipulator jego rozumienie przekrętów i pospolitego wścibstwa było bardzo wprawne. W związku z tym na rzuconych niby od niechcenia komentarzach poznał się od razu. Jednak nie ta beztroska próba wyłudzenia informacji była powodem jego rozbawienia.
  — Bezpiecznie? — Jego ton był tak perfidnie kpiący, że zdecydowanie wystarczał, by w nawet najbardziej cierpliwej osobie wzbudzić potrzebę podniesienia go i wyrzucenia przez okno. — A jakby ktoś nas zaczepił, to bezpiecznie byś spierdolił gdzie pieprz rośnie, tak jak przed chwilą?
  Nie żeby Oleander w ogóle potrzebował jakiekolwiek pomocy, zwłaszcza we własnym mniemaniu. Przecież nigdy nie opuściłby o takiej porze swojej bezpiecznej, strzeżonej posiadłości, gdyby nie był przekonany, że poradzi sobie z każdym ewentualnym zagrożeniem. Choć dla postronnego obserwatora mogłoby się to wydawać znaczącym przecenianiem własnych możliwości, to chodziło raczej o to, że nie bał się konfrontacji. Nie uważał za szczyt przykrości, gdyby ktoś miał go zaczepić, zwyzywać czy gdyby nawet miał się z kimś pobić. Jak już, to w swoim zdeprawowanym pociągu do pełnych przemocy wrażeń może właśnie na to liczył. To przecież właśnie on skłonił chłopaka do zatrzymania się akurat w tamtym momencie i to właśnie przez niego w ogóle prowadził teraz tę rozmowę z Malachym. Czuł, że chłopak jest dokładnie taki sam i doskonale to rozumie, więc tym bardziej nie kupował jego uroczej propozycji.
  Jak na razie nie dawał się mu sprowokować, mimo że widział, że Mal świetnie się bawił jego kosztem. Młody wygląd, z którego Olek zdawał sobie przecież sprawę, no bo miał lustra w domu, miał swoje wady i zalety. Wpędzenie go w zakłopotanie z powodu delikatnej urody należało jednak do rzeczy niemożliwych; chłopak właściwie do perfekcji opanował wykorzystywanie uroczej aparycji, by zawsze dostawać to, czego chciał, z jego perspektywy była więc ona jedynie bardzo skutecznym narzędziem, jednym z wielu dowodów na to, że od urodzenia pisane mu było bycie lepszym i piękniejszym od innych.
  Wyminął go, dając mu może ze dwie sekundy na zauważenie uśmieszka, który wciąż trzymał się jego bladej twarzy. Normalnie preferowałby pewnie trzymać się z tyłu, skoro nie znał miejsca, w którym aktualnie przebywał, ale tym razem już wychwycił na horyzoncie szyld 7–Eleven, więc nie widział powodu, dla którego miałby snuć się za kimś, jeszcze tak bezczelnym i nieznającym swojego miejsca, jak ten gość.
  — Spoczko — powiedział z zaskakującą, nieco podejrzaną dozą beztroski, nawet nie odwracając się w jego stronę, tak jakby naprawdę go to nie obchodziło. — To na razie będziesz Fajfus, co ty na to?
  Żwawym krokiem minął wejście do sklepu i podbił do stojącego tuż obok bankomatu. Nie wziął na spacer z psem żadnych dokumentów, zresztą i tak nie miał skończonych dwudziestu jeden lat… wiedział więc, że ta wódeczka będzie go wyjątkowo dużo kosztować. Wypłacił sobie dwieście dolców na oczach Malachy’ego, po czym schwycił je między dwa szczupłe palce, niby to od niechcenia, i pomachał mu z wesołym uśmiechem. Następnie wydał Winstonkowi odpowiednią komendę i gdy upewnił się, że pieseł usiadł grzecznie przed wejściem i nie zamierzał się nigdzie wybrać, wszedł do środka, wciskając banknoty do kieszeni.
  Od razu uderzył go chłód płynący z jakiejś naprawdę zawziętej klimatyzacji. Zadrżał, raźnie ruszając w kierunku stoiska z alkoholem, zmotywowany tym cholernym zimnem.
  — Fajfek, cho — powiedział do ociągającego się trochę Malachy’ego, samemu wpatrując się już w poustawiane koło siebie butelki. — Co chcesz? — Spojrzał na niego i bezczelnie zlustrował go wzrokiem, tak jakby sam był towarem na półce. — Wyglądasz jak ktoś, kto pije jakieś tanie sikacze. Wybierz coś porządnego.
  Jak na kogoś, kto nie był w stanie dosięgnąć do najwyżej poustawianych trunków, zdecydowanie przyjemnie było mu wydawać innym rozkazy, co?
Malachy Zhao
Malachy Zhao
The Jackal Child of Chaos
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA

  Nieco wkurzało go to, jak chłopak ciągle mu cisnął, bo on sam osobiście uważał, że momentami należały mu się jakieś słowa podziwu. Poza tym do tej pory spotykał raczej takie osoby, które nieustannie go podziwiały i spuszczały się nad czymkolwiek, co tylko ten zrobił, więc aktualna sytuacja to coś zupełnie odbiegającego od ustalonej wcześniej normy. Czy naprawdę nie wywierał na nim żadnego wrażenia? Z drugiej jednak strony dochodził do wniosku, że jakby zachowywał się tak, jak inni, to prawdopodobnie nie zwróciłby na niego uwagi. Więc jednak mu się to podobało?
  Jak najbardziej zdawał sobie sprawę z tego, jak zaprezentował się tamtą ucieczką, ale to wcale nie oznaczało, że jest bezbronny! Byłby w stanie postawić się nawet dziesięciu typom, ale tak właściwie to po co? Nie jarało go to za bardzo, a skoro miał otwartą furtkę z napisem „ucieczka”, to po prostu z niej skorzystał. To nie tak, że nie może zapewnić komuś bezpieczeństwa. Jego duma została urażona i to w chuj.
  Zerknął na chłopaka, podnosząc brew do góry na widok jego uśmiechu. Dziwił się Olkowej pewności siebie tym bardziej przez to, że Malowi się wydawało, że to raczej on będzie tym, który wybierze sklep do ogarnięcia alkoholu i zajmie się zakupem. Oleander z kolei wyglądał co najwyżej na piętnastolatka i w związku z tym nie mogli liczyć na jakkolwiek marne powodzenie całej akcji. Mylił się? Nie sądził.
  Zmarszczył brwi, kiedy ten nazwał go fajfusem. I tyle? Nie będzie go nalegał, żeby podał mu swoje imię? Tak po prostu to zaakceptował? Ale irytujący… Mimo wszystko – parsknął śmiechem i z uśmiechem na ustach poszedł za Oleandrem, kręcąc przy tym głową. Ten chłopak chyba nie przestanie go zaskakiwać.
  Obserwował go uważnie, kiedy podeszli do bankomatu. Cały czas trzymając ręce w kieszeniach, przyjrzał się uważnie banknotom, które wypłacił. Gwizdnął pod nosem na ten widok. Bardzo możliwe, że to było więcej, niż on sam miał aktualnie w portfelu.
  — No nie — rzucił, przejeżdżając wzrokiem z jego palców na twarz. — Całe twoje kieszonkowe? — Nie mógł się powstrzymać przed głupim komentarzem i jeszcze głupszym uśmieszkiem, który znowu zagościł na jego twarzy. Poza tym, nawet jeżeli był pod jakimś tam wrażeniem, to nie zamierzał dawać mu tej satysfakcji. Nie, dopóki jest w jego oczach fajfusem.
  Posłusznie, ale też trochę od niechcenia, poszedł za nim do sklepu, czując, że to po prostu się nie uda i wyjdą z pustymi rękami. Szkoda, bo już się napalił na jakąś dobrą, darmową wódeczkę. No ale może chociaż ktoś na jego oczach utrze Olkowi nosa, pokazując mu, że nie zawsze może robić to, na co ma ochotę?
  Zmarszczył komicznie nos na tego fajfka, jednocześnie zastanawiając się, jak daleko posunie się z wymyślaniem dla niego kolejnych pseudonimów. Nie żeby on sam był lepszy, no ale skoro był starszy i większy, to należała mu się chociaż odrobina szacunku!
  — Wiesz co… — zaczął od razu, słysząc jego insynuację, że podobno pije jakieś sikacze. Teatralnie położył dłoń na swojej klatce piersiowej w miejscu, gdzie znajduje się serce. — Tu mnie boli za każdym razem, kiedy mnie tak obrażasz. Jeszcze trochę i zamknę się w sobie. — Pociągnął nosem, chcąc tym bardziej podkreślić swoje słowa.
  Nie przeciągając tego dalej, rozejrzał się po sklepowej półce, a kiedy jego wzrok napotkał jeden, upatrzony wcześniej alkohol, natychmiast po niego sięgnął, nie przejmując się ceną. Grey Goose zawsze był poza jego zasięgiem, a przyrzekł sobie, że kiedyś tego spróbuje. Teraz nadarzyła się taka okazja. Po tym zerknął od niechcenia na Oleandra.
  — Może jeszcze jakaś popita dla naszego skarba? — powiedział prześmiewczo, sięgając po colę, która znajdowała się niedaleko. Bez żadnego pytania poszedł do kasy i ułożył wszystko na ladzie przed kasjerem, który już na wstępie dokładnie zmierzył ich wzrokiem. Mal jedynie odsunął się na bok, oparł łokciem o blat i zostawił pole do popisu dla Olka. Niby miał jakąś nadzieję, że ukryty wdzięk chłopaka sprawi, że wyjdą stąd bogatsi o Grey Goose, ale coś podpowiadało mu, że bardziej prawdopodobne w tym momencie było wyjście bogatszym o wstydliwe wspomnienie związane z 7–Eleven.
Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos
i only feel alive when you hurt me

RETROSPEKCJA
  Oleander był ewidentnie niezmiernie z siebie zadowolony — było to wypisane na jego twarzy, gdy z chytrym, aczkolwiek w jego wykonaniu wciąż uroczym uśmieszkiem wpatrywał się w czarne oczy Malachy'ego, gdy ten wygłaszał swoje żale. Czego oczekiwał, od początku naśmiewając się z jego wzrostu i wyglądu? Najpewniej po prostu się nie spodziewał, że ktoś tak mały i niepozorny może być tak nieznośny, ale była to pierwsza (i chyba jedna z ważniejszych) lekcja w ich świeżutkiej relacji. Ostatnie słowo należało do Olka.
  — Swobodnie się zamykaj — powiedział, podnosząc się z kucek i klepiąc go w to samo miejsce, po serduszku, gdy przechodził obok. — Troszkę tego i raz dwa cię otworzymy. — Skinął głową z aprobatą na wybraną przez Mala butelkę. Jego ton miał wciąż tę samą, nieco rozbawioną barwę, ale poza tym, to chłopak brzmiał dużo łagodniej niż jakiś czas temu; odzyskanie utraconej na ulicy dumy widocznie poprawiło mu humor. Nie potrzebował słyszeć od niego słów uznania. Doskonale wiedział, jak na przeciętnego człowieka działała taka bezmyślna burżuazja. Zwrócenie na siebie jego uwagi było jedynym, czego potrzebował, a to mu się zdecydowanie udało.
  Choć Mal mógł to z łatwością przegapić, to oczy Olka zabłyszczały dziwnie, gdy szli w kierunku kasy. Nie okazywał mu co prawda szczególnego zainteresowania, ale nie było tak bynajmniej dlatego, że go nie odczuwał. Olek nie był po prostu przyzwyczajony do tego, żeby ktoś naprawdę przykuł jego uwagę. Znakomitą większość ludzi uważał za nudną do bólu, niezależnie od tego, jak atrakcyjni byli. Nie był pewien, jak miał się czuć w związku z tym, że tym razem trafił na delikwenta, od którego nie tylko nie mógł oderwać wzroku, ale i którego wszystkie ruchy obserwował z niekłamaną ciekawością. Spisał to na karb chwilowej fascynacji — na razie Mal wydawał mu się intrygujący, ale był pewien, że już niedługo miało się okazać, że pod tą obiecującą powłoką nie skrywało się nic. Nie zamierzał więc obnażać się, wychodzić na jakiegoś lamusa, czy w ogóle dawać mu tego poczucia satysfakcji, skoro i tak spodziewał się, że zaraz straci nim zainteresowanie.
  — No, wódki to ja na sucho na piję — powiedział, unosząc lekko brwi do góry. — Szanujmy się.
  W sumie wódka i tak nie była czymś, co pijał. Nawet soju, które zdarzało mu się robić ze swoimi ziomkami w Korei, było zwykle niskoprocentowe. Niemniej jednak obiecał, że Malachy będzie mógł sobie wybrać cokolwiek, więc... tak właśnie miała wyglądać dalej ta noc.
  Oparł się jedną ręką nonszalancko o blat, gdy już doszli do kasy. Chłopak stojący za nią wyglądał, jakby nie mógł być dużo od nich starszy; chudy, pociągający nosem (musiał w końcu stać cały czas w tej okropnej klimie...), z wielkimi worami pod oczami, z których wnioskować można było, że zmiany nocne mu nie służyły. Ollie nie zdążył nawet nic powiedzieć, gdy ten wypalił:
  — Eee, jakiś dokument zobaczę? — Zmrużył oczy, wpatrując się to w jednego, to w drugiego.
  — Pewnie — powiedział Olek tonem tak pewnym siebie i beztroskim, że gdyby nie było absolutnej pewności, że nie jest starszy od Mala, to niedziwne by było, gdyby faktycznie za chwilę wyciągnął dowodzik. Zamiast tego jednak sięgnął do kieszeni i, niby to od niechcenia, położył dwie stówki przed sobą. — Reszty nie trzeba. Dzięki — powiedział i schwycił obie butelki w swoje małe łapki w sposób, który jasno wskazywał, że nie miał wątpliwości, że to zadziała; nie za szybko, bo się nie bał, ale i nie za wolno, bo nie zamierzał czekać na pozwolenie. Odwrócił się i wcisnął wódkę Malowi, od razu kierując się w stronę drzwi. Chłopak przy kasie wpatrywał się w nich tępo, z lekko rozchylonymi ustami, ale przewidywania Oleandra okazały się słuszne — po szybkim rozejrzeniu się, czy nikt nie patrzy, rozmienił banknoty i schował należną sobie kasę do kieszeni.
  Gdy ponownie uderzyło ich ciepłe, nocne powietrze na zewnątrz, chłopak przeciągnął się lekko i wziął w wolną rękę smycz Winstonka, który machał już na ich widok ogonkiem.
  — To pewnie dużo więcej, niż zarobił przez cały dzień — powiedział do Mala, szczerząc równe, białe ząbki w głupim uśmieszku i kręcąc głową. — To dokąd idziemy? Nogi mnie już trochę bolą od tego łażenia — przyznał, ściągając nagle brwi. Zawsze dostawał to, czego chciał. Po minionej dopiero co akcji było to już chyba oczywiste. Tym razem chciał do domu.
  Normalna osoba pewnie zawahałaby się przed zaproszeniem do siebie jakiegoś dopiero co poznanego w ciemnej uliczce typa, ale Olek nie był normalny. Nie mógł znieść tego, jak okropnie czuł się sam w tym mieście, w swoim ogromnym domu. Wolał już pić z jakimś (przystojnym) frajerem z ulicy niż wpatrywać się tępo w kartony aż do zaśnięcia.
  — Wstajesz jutro rano? Jak nie, to zapraszam do mnie. Tho złapiemy taksi, bo serio mi się nie chce, oki.
  To też nie było pytanie.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach