Jeremy
Jeremy
The Fox Mischievous Trickster
let it kill you
Czw Sty 07, 2021 3:38 pm
Let it kill you

RETROSPEKCJA
Jej dłonie ujmują złamanego papierosa tak, jakby to jej serce się nieopatrznie skruszyło. Z niezrozumieniem obserwuje te skaczące po fajce opuszki palców, które w niemym namaszczeniu gładzą opadający tytoń. Jest w tym coś dramatycznego, aluzja do zbliżającej się prośby, czy też jej powtórzenia. W głowie i jego, i jej szeleszczą pieniądze, te właśnie wydawane, wydawane po gruntownych przemyśleniach kobiety i pochopnych decyzjach mężczyzny. Pamięta, że tamtego dnia uderzyła go pokora z jaką klientka prosiła o nadzór małżonka. Ta iskra w jej oku, ten dech zatrzymany na poziomie klatki piersiowej. Olśniewająca, myśli, a olśnienie to miesza się z ponurymi oparami jej mieszkania.
Jest pociągająca. Na tyle, na ile pociągają go obce kobiety, zazwyczaj mężatki, ta ich ostrość spojrzenia i mocne uściski na malutkich, ręcznie zdobionych filiżankach. Skromne pociągnięcia nosem, zawieszenia głosu i zgrabne łydki zarzucone jedna na drugą. I choć nie odwdzięczy się erotyzmem równym tych zamyślonych oczu, to docenia wyprostowane jak struna sylwetki.
— Bez zbędnej gry w chowanego. Mąż jest na to zbyt spostrzegawczy — mówi po dłuższej pauzie, wrzuca niedopałek fajki w zimną już kawę. — Powiem, że jesteś korepetytorem Neila. Więcej informacji przekażę wkrótce. Nie chcę żadnych pisemnych wiadomości, telefonów. Nic, co byłoby fizycznym potwierdzeniem naszych rozmów.
Skończyła rozmowę tak, jak kończą je wszystkie desperatki. Z ostrym spojrzeniem wbitym w jego oczy, z nagłym odsunięciem krzesła. Korepetytor. Może być i ta fucha, dodatkowo płatna, zapewne banalnie prosta, dzieciak jak dzieciak, licealista z zakusami na bycie kimś. Kimś przez duże „ka”. Zapewne jak ojciec, bo ojcowie to figura niezbywalna, najtrwalsza, z silnymi ramionami i gorącym sercem.
No kurwa nie.
Sub rosa — mówi do niego.
Sub rosa — odpowiada.
Znaczy „w dyskrecji”.

Na jego ciele sweter wciśnięty na białą koszulę, krawat schowany za lichą marynarką. Okulary z minimalną wadą. Tak, aby słowo „korepetytor” wyryte było przez schemat widniejący wszystkim w głowach. Do drzwi wejściowych podchodzi wolno, choć pewnie, z zegarkiem cykającym coraz bliżej godziny osiemnastej. W oknie, jak zapowiedziała, widzi sylwetkę męża. Po raz pierwszy i dzisiaj ostatni. Wolny krok pozwala na dostrzeżenie papierów trzymanych przez mężczyznę w dłoniach. Masywne palce wciskają opuszki w kolejno nadrukowane zdania listów. Jest zdenerwowany, starcze żyły rysują się na odsłoniętych przedramionach.
Dzwonek do drzwi jest krótki, urywany.
— Do Neila, ta?
Bez wstępnych ceregieli ojciec wpuszcza go na swoje terytorium, nie raczy go nawet nikłym wspomnieniem. Wpuszcza jak gada do domu, jak książkowego krwiopijcę na własne zaproszenie. I światła drgają na korytarzu, bo jego oczy niespokojne skaczą z listu na list, ze słowa na słowo, łączą i zdania, i kropki w jedno.
— Pierwsze piętro, pierwsze drzwi po lewej.
I to by było na tyle tego spotkania. Krótkiego, ale jakże znaczącego. I Jeremi uśmiecha się mdło, składa na twarzy mężczyzny jedno z tych spojrzeń, które świadczą o współczuciu. Wraz ze znikającymi plecami Arrowooda, nogi niosą go wyżej, już mniej poważnie, jakby zadanie już się skończyło.
— Neil? — puka w półprzymknięte drzwi. — Tutaj Thomas, przyniosłem moje podręczniki ze studiów.
Wtedy jego głos był wyższy niż obecnie. Zaokrąglający się rozbawieniem. Teatralnym? Być może.
Neil Arrowood
Neil Arrowood
The Wolf Rookie (Ω)
Re: let it kill you
Pią Sty 08, 2021 11:19 pm
Let it kill you

RETROSPEKCJA
  Spiorunował macochę wzrokiem, obserwując, jak przechadza się w szpilkach po starannie wyczyszczonym jasnym dywanie. Każde słowo, które przecisnęło się przez jej gardło, brzmiało w uszach chłopaka jak syk żmii. Brakowała tylko tego, aby z jej zębów ciurkiem leciała trucizna zdolna do uśmiercenia wszystkich mieszkańców domu.
  — Od kiedy to ty zajmujesz się moją edukacją? Dotychczas sam szukałem korepetytorów, a ojciec jedynie ich zatwierdzał. Nie udawaj, że nagle zaczęło ci poważnie zależeć na moich ocenach. Uwielbiasz dowiadywać się o nowych oblanych sprawdzianach, bo wtedy masz pretekst do wygłaszania po raz enty swoich kazań — powiedział, nie kryjąc w głosie szyderstwa, wręcz pozwolił mu na bycie jeszcze bardziej słyszalnym.
  — Wszystko konsultowałam z twoim ojcem. To nie ty musisz słuchać o tym, jak bardzo beznadziejny z ciebie przypadek jeśli chodzi o szkołę. Postanowiłam więc znaleźć kogoś na poziomie, kogoś potrafiącego przekazać swoją wiedzę nawet komuś takiemu jak ty.
  Parsknął, podnosząc szklankę sokiem w geście udawanego toastu. W niebieskich oczach przebiegł cień rozbawienia, jakby cała ta sytuacja była jedynie dobrym przedstawieniem, a nie kolejną kłótnią z żoną ojca.
  — Wypijmy za to, że zaczęłaś się o mnie troszczyć — zaśmiał się. Przechylił naczynie, upijając kilka łyków. — Może parę lat temu uwierzyłbym w twoje dobre chęci, ale teraz nawet dziecko nie dałoby się na to nabrać. Oboje doskonale wiemy, że nawet narzekania ojca nie skłoniłby cię do jakiejkolwiek pomocy. Tylko czekasz aż to twój syn wybije się ponad mnie i przejmie to, na co tata tak ciężko pracuje.
  Kobieta zatrzymała się, kładąc dłoń na blacie stołu. Jej perfekcyjnie pomalowane paznokcie zastukały o drewno. Chłopak obserwował, jak przymyka oczy, a na jej twarz wypływa grymas będący czymś pomiędzy smutkiem a niezadowoleniem.
  — Oczywiście, że nie uwierzysz w nic, co mogłoby świadczyć o tym, że robię coś dobrze. Ale proszę bardzo, jeśli tak bardzo przeszkadza ci to, że wybrałam korepetytora, nie musisz się z nim spotykać. Odwołam go, a ty się wytłumaczysz Nolanowi.
  Westchnął, odkładając szklankę na blat. Zbyt wiele lat upłynęło na wspólnym mieszkaniu, aby Neil w ciągu kilku chwil potrafił przynajmniej odrobinę zmienić zdanie na temat macochy. Z wielkim trudem zdobywał się na okazanie jej przynajmniej szczątkowego szacunku, nie mówiąc już o zaufaniu, które wypaliło się do końca już dawno temu.
  — Nie, spotkam się z tym kimś, ale nie myśl, że ciebie nie będę miał na oku.
  Decyzja zapadła.
___________________________

  Był już gotowy, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Wstał, ostatni raz zerkając na siebie w odbiciu przeszklonych drzwi szafki z alkoholami. Z zadowoleniem mógł stwierdzić, że na idealnie wyprasowanej koszuli nie pojawiło się ani jedno zagniecenie. Jeszcze tylko uśmiech na twarz i mógł śmiało powitać człowieka, którego macocha zachwalała.
  — Cześć — powiedział, wyciągając dłoń na przywitanie. Pierwszy rzut oka na nieznajomego wystarczył, aby darował sobie jakiekolwiek bardziej wyniosłe formy wypowiadania się do niego. Nie lubił odzywać się w formalny sposób do innych, jeśli sytuacja tego nie wymagała. Może właśnie dlatego ojciec tak rzadko zabierał go na biznesowe spotkania w większym gronie. — Pozwól, że przejdziemy do mojego pokoju. Jest zdecydowanie lepszy do nauki niż ten.
  Ruchem głowy wskazał na schody, nim ruszył przed siebie. Mijali liczne drzwi, ale przy żadnych Neil nie zatrzymał się ani przez chwilę. Dopiero gdy dotarli na prawie najdalszy koniec parteru, chłopak pchnął drzwi, wpuszczając Thomasa do środka. Sporych rozmiarów pokój mógłby być z powodzeniem pomylony z salą służącą do prób zespołów muzycznych, gdyby tylko wizerunku nie zaburzały niektóre meble i duże łóżko.
  — Z ciekawości, co studiujesz? — zapytał, siadając przy biurku. Ręką wskazał na drugie krzesło. — Ach, właśnie, nie przeszkadza ci, kiedy mówię na "ty"? Może wolisz formę "pan"?
  Z doświadczenia wiedział, że większości studentów jeżyły się włosy na głowie, kiedy słyszeli, jak ktoś mianował ich per pan lub pani. Być może sądzili, że podobne słowa zmieniały liczby w ich metryce urodzenia na niekorzyść.
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach