Kotarou
Kotarou
The Writers Alter Universe
How I met... my husband
Pią Gru 11, 2020 12:14 am
First topic message reminder :

Fuck it, I’mma make ’em all bleed

RETROSPEKCJA
09.2027
| ubiór |


  Złote oczy wyłapywały blask księżyca niemal równie intensywnie, co ślepia nocnych zwierząt. Noc była ciemna, a szlak oświetlany jedynie mdłym światłem z nieba znacznie odbiegał od bezpieczniejszych terenów miasta. Żaden z tych czynników nie powstrzymał ciemnowłosego nastolatka przed wkroczeniem na niebezpieczne trasy. Szedł przed siebie niewzruszony, całą swoją uwagę poświęcając otoczeniu i idącej kilkanaście metrów naprzód
postaci.
  Zapytany o powód tego spaceru nie potrafiłby udzielić odpowiedzi. Mijany na ulicy stróż roztaczał wokół siebie aurę, która zwyczajnie rozkazała Kotarou podążać śladem nieznajomego. Chłopak nawet się nie zastanawiał; odczekał odpowiednia chwilę i ruszył naprzód, cały czas dokładając starań, by zachować odpowiednią odległość. Ciepły, jesienny wietrzyk uderzał mu w piegowata twarz i rozwiewał niesforne kosmyki na wszystkie strony, podczas gdy niebo nabierało szkarłatu, granatu i fioletów.
  Ostatnie promienie słońca zniknęły za horyzontem w przeciągu kilku krótkich minut.
  Gdzieś z tyłu głowy walały się myśli, równie niepotrzebne co odrzucona w kąt pokoju zmięta kartka. Wszystko krzyczało i wrzeszczało, że absolutnie nie powinien łamać reguł, wychodzić po zmroku w ciemny las, szlajać się własnymi ścieżkami, gdy mrok otulał cały świat.
  Wyrywał się z rąk, którymi próbowano go pochwycić i posyłał uśmiech ku kolejnym zakazom. Wiedział lepiej, wierzył w swoje instynkty, wiedział, że przeczucia były trafne.
  Z wysuniętą poza zaciśnięte wargi końcówką języka i dzikim blaskiem w oczach wyciągnął rękę przed siebie, chcąc pochwycić rozmazaną sylwetkę za ubranie.

Akuto Koyasuryo
Akuto Koyasuryo
The Writers Alter Universe
Re: How I met... my husband
Sob Gru 12, 2020 3:59 pm
Wrzesień 2027, Oguni

RETROSPEKCJA
  Obrócił głowę, spoglądając w kierunku wejścia. Tkwił tak obrócony przez dłuższy czas, być może koncentrując się na bliżej nieokreślonej myśli, a być może nasłuchując odgłosów deszczu.
  — Wątpię. Jeszcze nie pora — odpowiedział spokojnie przerywając wcześniejszą kontemplację i unosząc czarkę z naparem ku górze — jeśli się jednak utrzyma, weźmiemy parasole i będziemy liczyć na to, że nie zainteresuje się nimi żaden Amefuri kozo — stwierdził spokojnie, patrząc na niego kątem oka, mimo że ledwo w ogóle zwrócił głowę w jego kierunku — jeśli nie chcesz go ubierać, po prostu przerzuć je przez ramiona. Ogrzeje cię zamiast płaszcza, gdy będziemy wracać. Odbiorę je w wolnej chwili.
  Upił w końcu kilka łyków herbaty, nim odstawił czarkę z powrotem na stolik, tłumiąc ciche stuknięcie z pomocą małego palca. Wysłuchał wszystkich jego teorii, standardowo mu nie przerywając. Nigdy nie miał tendencji do przekrzykiwania się z innymi. Jeśli nie byli
zainteresowani usłyszeniem co ma do powiedzenia, mogli go po prostu przegadać. Podobne zachowanie było sygnałem, że i tak nie miał ochoty z nimi rozmawiać. Dzieciak potrafił jednak zarówno mówić, jak i słuchać. Oparł łokieć o stół, podpierając twarz dłonią, nawet na chwilę nie odrywając od niego wzroku. Nawet gdy skończył mówić, jeszcze przez chwilę wpatrywał się w niego w ciszy, zupełnie jakby chciał mu dać kilka sekund na dojście do siebie po dość gorzkich słowach jak na kogoś tak młodego.
  — Chcesz znać moją opinię? — pytanie było bardziej retoryczne, biorąc pod uwagę fakt, że mężczyzna zaraz się wyprostował, zakładając ręce na klatce piersiowej.
  — Stróże nie zostali powołani dla bezpieczeństwa ludzi, lecz dla poczucia bezpieczeństwa. Czy zabicie rzekomego yokai zmniejszy ich liczebność, bądź sprawi że dadzą mieszkańcom na jakiś czas spokój? Szczerze w to wątpię — tak jak w ich istnienie — czy gdyby wszyscy po prostu przestrzegali godziny policyjnej, nadal byliby atakowani przez demony, które polują na samotnych wędrowców? Czy zmieniłyby swoje nawyki? To wyłącznie teoria niepoparta żadnymi dowodami, ale szczerze w to wątpię. Yokai od stuleci działają według pewnych okreslonych w książkach schematów, mniej lub bardziej nieregularnych, ale jednak schematów. Bekataro nie zaczną nagle kraść diamentów zamiast jedzenia, a Dorotabo nie staną się topielcami. Nie wiem jak powstały yokai, być może były efektem skumulowanej negatywnej energii, może istniały jeszcze przed nami, a może powstały na skutek opowieści mających być przestrogą przed różnymi zachowaniami, bo przecież właśnie tu mają największy wpływ na nasze zachowanie. Nie wychodź z domu po zmroku, nie marnuj jedzenia, nie chodź sam na bagna, nie zapuszczaj się w ciemne zaułki, nie oceniaj innych po wyglądzie, nie rozmawiaj z obcymi — wyliczał coraz to kolejne punkty, ponownie dając mu krótką chwilę na przetrawienie - tym razem - wypowiedzianych przez niego słów. Bez wątpienia nie skończył jednak mówić i zaraz ponownie podjął temat. — Ludzie żyli w strachu. Bali się, że któryś z demonów wędrujących po ulicach zawita jednak do ich domu i ściągnie na nich nieszczęście. Wtedy nagle pojawia się wieść, że rody osobiście zajęły się selekcją i treningiem najlepszych jednostek, by wypuścić na ulice ich obrońców. Stróży. Stróży z latarniami odstraszającymi złe demony. Czy sama latarnia wystarczy by je odstraszyć? Oczywiście, że nie. Ale dla większości nie ma to już najmniejszego znaczenia, śpią spokojnie bo ktoś jest gotów oddać swoje życie w obronie miasta i może się mierzyć z yokai jak równy z równym. Wszystko inne przestaje ich interesować. Przypadki opętań nie spadają do zera, ale tu z pomocą przychodzą mnisi. Egzorcyzmy pozwalające odegnać złe duchy, rytuały oczyszczenia i pomocne maści. Czy to znaczy, że nikt nie umiera bądź jesteśmy bezpieczni? Nie. Nadal mamy do czynienia z ich ingerencją. Zmuszają ludzi do samobójstw czy morderstw. Ale nikt nie panikuje, bo to pojedyncze przypadki. Najwidoczniej byli słabi. Nie zginęli w końcu w fizycznej walce, yokai zaatakował ich umysł — podniósł jedną z rąk dotykając swojej skroni palcem wskazującym — a oni są przecież silni. Nic ich nie złamie.
  Opuścił powoli dłoń, ponowie zakładając je na klatce piersiowej. Mimo tych drobnych ruchów, nawet na chwilę nie odrywał wzroku od brązowowłosego.
  — To właśnie moje zdanie. Reszta którą podałeś jest jak najbardziej słuszna, lecz wydaje mi się bardziej skutkiem tej pojedynczej decyzji niż jej przyczyną. Choć mogę się mylić — dodał ze spokojem, przymykając na chwilę powieki. Dawno nie miał chwili oddechu. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że nie może spędzić tu zbyt wiele czasu, postanowił jednak wykorzystać go jak najlepiej.
  — Nic się w tym temacie nie zmieniło. Nie znaczy to jednak, że jestem na tyle okrutny, by targać przemarzniętego dzieciaka przez całe miasto w deszczu — jak widać nawet tak drobne gesty jak jego kichnięcia, nie uchodziły uwadze mężczyzny. Dolał herbaty zarówno do swojej, jak i jego czarki, odstawiając porcelanowy czajnik z powrotem na stolik.
  — Dopij resztę herbaty, musimy zaraz ruszać. Mamy przed sobą wcale nie tak krótką drogę — zwłaszcza po zmroku, gdy lepiej było omijać niektóre miejsca.
Kotarou
Kotarou
The Writers Alter Universe
Re: How I met... my husband
Sob Gru 12, 2020 4:02 pm
Wrzesień 2027, Oguni

RETROSPEKCJA
  Tu kiedyś był post, ale moje IQ zatrzymało się na poziomie zygoty, więc już nie istnieje.
Akuto Koyasuryo
Akuto Koyasuryo
The Writers Alter Universe
Re: How I met... my husband
Sob Gru 12, 2020 4:06 pm
Wrzesień 2027, Oguni

RETROSPEKCJA
  Nadzieja... tak, nadzieja byłaby tu zapewne całkiem niezłym słowem. Jej podtrzymywanie mogło robić cuda. Ludzie zawsze chcieli w coś wierzyć, dlatego wymyślali tyle... wszystkiego. Całe niezwykle skomplikowane wierzenia wypełnione barwnymi postaciami, które często brzmiały w tak absolutnie odrealniony sposób. Reprezentowały konkretny zestaw cech, bądź zachowań, które były pożądane - bądź wbrew przeciwnie. Sięgnął dłonią po czarkę, upijając drobny łyk herbaty.
  — Ciężko stwierdzić — zaczął dwoma prostymi słowami, wzdychając cicho by zaraz znów podnieść na niego niewzruszony — to nie jest temat, w którym można coś jasno określić. Czy nasza praca ma w ogóle jakikolwiek wpływ? Nie wiem. Gdy wypuszcza się żołnierzy na wojnę, ich oddanie ma wiele namacalnych dowodów. Choćby w postaci rozkładających się trupów. Jesteś w stanie wyrżnąć całe miasteczko i wiesz, że faktycznie doprowadziłeś do jego opustoszenia. My nie mamy tego komfortu. Mierzymy się z czymś niewyjaśnionym. Nie wiemy skąd wzięła się klątwa, ani jak dokładnie działają yokai. Czy zabijając Teke Teke zmniejszasz ich szeregi, czy doprowadzasz do resetu? Jeśli zaatakuje cię dwa razy z rzędu czy jest to ten sam duch, a może zupełnie inny? Czy robimy to w ogóle poprawnie? Gdyby ich szeregi miały ograniczoną liczbę, nasze akcje miałyby jakikolwiek sens. W Oguni jest dziesięć podobnych duchów, zabiliśmy dwa, osiągnęły spokój, zatem zostało osiem. Ale my nie wiemy nic. Prawda jest taka, że jedynymi, którzy z całą pewnością umierają, jesteśmy my sami.
  Bezgłośnie odstawione na stół naczynie, nie ściągnęło wzroku Akuto, który nadal w pełni skupiał go na siedzącym przed nim chłopaku.
  — Czy jest to zatem samobójcza misja? A może po prostu wyjątkowo beznadziejna wojna, w której i tak z góry jesteśmy skazani na przegraną. Może wychodzi też na jedno i to samo? Być może kiedyś nastąpi przełom, który udowodni mi że się mylę. Być może nawet tego nie dożyję — spokojne wypowiedzi średnio pasowały do wypowiadanych przez niego słów. Albo wręcz przeciwnie? Wyglądało na to, że stróż całkowicie pogodził się z losem, z którym przyszło mu się zmierzyć. Nawet jeśli słowa wskazywały, że nie podążał za nim aż tak ślepo jak mogłoby się wydawać.
  — Odpowiadając na twoje pytanie, myślę że każdy z nas ma z tego co innego. Pieniądze, status, poczucie własnej siły, wypełnienie obowiązku przekazanego przez rodzinę, sprostanie ich oczekiwaniom, zasłużenie na ich pochwały i podziw, nie zdziwiłbym się gdyby niektórzy wykorzystywali to jako metodę na podryw, bądź wręcz przeciwnie - próbę ucieczki od ożenku. Ilu ludzi, tyle powodów. Każdy zawsze usprawiedliwi swoje wybory i znajdzie dla nich zadośćuczynienie. A fakt, że stawiają na szali swoje życie, z reguły pozwala im żądać więcej — wzrok jeszcze przez chwilę skoncentrowany na Kotarou, powoli przesunął się ku wyjściu, gdy Akuto ponownie zaczął nasłuchiwać. Deszcz zdawał się uspokoić, choć nie był w stanie stwierdzić czy nie zmienił się po prostu w mżawkę. Było to bez wątpienia dużo lepsze niż wcześniejsza ulewa. Obrócił nieznacznie głowę w jego stronę, gdy jego telefon znalazł się tuż obok niego. Skupił na nim wzrok z wyraźnym zastanowieniem.
  — Nie jesteś mi nic winien. Jeśli chcesz mi się odwdzięczyć, przestań chodzić nocą i dokładać nam pracy — beznamiętne słowa w uszach większości zawsze brzmiały jak odmowa. A jednak jego dłonie ujęły urządzenie, wstukując w nie ciąg cyfr, tuż przed odsuwając go w jego stronę — jest dużo więcej ciekawych zajęć, którym możesz się oddać, Momobashi.
  Wstał z miejsca, zgarniając ze stolika lisią maskę i założył ją ponownie na twarz, nim podszedł do swojego płaszcza, wkładając go pojedynczym płynnym ruchem. Naciągnął kaptur, nim opuścił pomieszczenie nie patrząc w jego kierunku. Deszcz rzeczywiście zdawał się zelżeć. Mimo to przy wyjściu zgarnął z szafy jeden z parasoli, wręczając go chłopakowi.
  Kucnął przed latarnią, gdy jedna z jego rąk zniknęła pod płaszczem. Chwilę później błysnęła w niej całkowicie nowa świeca i zapalniczka, gdy rozpalił na nowo błękitny płomień. Wyjaśniło się zatem co trzymał w woreczku.
  — Ruszajmy.
Kotarou
Kotarou
The Writers Alter Universe
Re: How I met... my husband
Sob Gru 12, 2020 4:09 pm
Wrzesień 2027, Oguni

RETROSPEKCJA
  – Jesteś naprawdę dziwnym człowiekiem – odezwał się po dłuższej chwili ciszy. – Sprawiasz wrażenie twardego tradycjonalisty. Wypowiadasz się też w sposób, który nakierowuje myślenie na jeden konkretny tor, by później mimo brzmiących na odmowę słów zrobić coś całkiem innego – Zerknął porozumiewawczo na telefon. Nie chciał przyznać tego na głos, ale wizja odejścia z tego miejsca bez numeru stróża wydawała się... Nieswoja. Porwał więc urządzenie, gdy tylko stróż odstawił je z powrotem na stolik. Dla pewności zajrzał nawet w listę kontaktów i odszukał nową pozycję.
  Sam nie wiedział, po co to wszystko, ale skoro mięśnie działały bez interwencji mózgu, to najwyraźniej był w tym jakiś ważny cel.
  Wysłał kontrolną wiadomość bez żadnej konkretnej treści, żeby któregoś dnia stróż nie zablokował serii sms'ów z myślą, że ktoś przypadkiem podłapał jego numer.
  – Dobrze, już dobrze. Obiecuję nie wchodzić do ponurego lasu w środku nocy – mruknął pod nosem, bardzo delikatnie nadymając policzki w wyrazie naburmuszenia. Nie byłby sobą, gdyby nie znalazł drobnego kruczka w poleceniu.
  – Znam jedno takie zajęcie – rzucił po chwili, podnosząc kurtkę z podłogi. Przerzucił ją przez ramię i ruszył w ślad za mężczyzną, cały czas stawiając kroki na tyle ostrożnie, by żadna z luźniejszych desek nie wydała nawet najmniejszego dźwięku.
  Za parasolkę złapał dość zdziwiony, zaraz jednak skinął głową w podzięce. Nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio doświadczył tylu miłych gestów jednego dnia. I nawet jeśli chciał być wobec nich podejrzliwy, to wystarczyło jedno spojrzenie w kierunku Koyasuryo, by zrozumieć, że za pomocą nie kryło się drugie dno, nie było żadnego haczyka, zero oczekiwań na jakikolwiek zwrot.
  – Szkolenie na stróża pod wprawnym okiem jest jednym z nich – Posłał mężczyźnie przekorny uśmiech. Postępując krok naprzód, rozłożył parasol; przez chwilę oceniał jego wielkość, a gdy na piegowate lico wpłynął wyraz satysfakcji, młody wilk zbliżył się do nocnego wędrowcy na tyle, by i jego uchronić przed atakiem spadających z nieba kropel. Wzrost czarnowłosego zmusił go do trzymania parasola dość wysoko, ale nie wyglądał na przejętego. W zasadzie ślady zadowolenia ani na chwilę nie znikały mu z pyska.
  – Tak jest, panie władzo – zasalutował entuzjastycznie; sam nie wiedział, skąd ta nagła poprawa nastroju. Wieczór był coraz chłodniejszy, przemoczone ubrania doprowadzały ciało do lekkiego dygotania, a nos drapał od nadchodzącego kichnięcia, więc naprawdę nie rozumiał obecnego stanu.
  Na razie nie chciał się nad tym zastanawiać, więc znów zerknął na lisią maskę.
  – Zrobiłeś ją własnoręcznie? – dopytał, powoli knując nad własną wersją. Spodobał mu się nie tylko sam przedmiot, ale i cała jego idea. Już teraz nie mógł doczekać się momentu, w którym mógłby pokazać własny wyrób stróżowi. Dokładnie sekundę później uderzyła go myśl, że przecież i tak uzyska w zamian niczego więcej ponad obdartą z emocji reakcję. A mimo tego nie chciał rezygnować.
  Dziwne były te wszystkie nowe odczucia. Nie potrafił do nich przywyknąć.
Akuto Koyasuryo
Akuto Koyasuryo
The Writers Alter Universe
Re: How I met... my husband
Sob Gru 12, 2020 4:11 pm
Wrzesień 2027, Oguni

RETROSPEKCJA
  Spojrzał w jego kierunku nieporuszony jego słowami. Nie był to pierwszy raz, gdy słyszał coś podobnego z cudzych ust, niemniej zawsze miał do powiedzenia dokładnie to samo.
  — Nie odmówiłem — były to jedyne słowa, które opuściły jego wargi. Nic więcej nie musiał na ten moment dodawać. Gdyby nie chciał podzielić się z Momobashim swoim numerem, powiedziałby mu to wprost. Nawet jeśli kompletnie nie wiedział po co właściwie go potrzebował. Akuto nie należał do osób, które smsowały z innymi czy dzwoniły do nich w okresach nudy. Być może właśnie dlatego, że praktycznie ich nie miewał. Nigdy nie nosił przy sobie telefonu podczas nocnej pracy, nie dało się zatem słyszeć żadnych wibracji. Nawet jeśli sygnał od Kotarou dotarł do drugiej strony, będzie musiał poczekać nieco dłużej na zapisanie go w kontaktach.
  Powstrzymał cisnący mu się na usta komentarz, gdy ten zaczął coś bredzić o lesie, nie obracając się nawet w jego stronę. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że ciągłe wałkowanie tego samego tematu i tak nie sprawi, że magicznie odniesie sukces. Dopóki Momobashi dobrowolnie nie postanowi zmienić swojego zachowania, pozostawało mu jedynie liczyć, że podczas swoich idiotycznych wędrówek trafi na stróży, którzy regularnie będą odstawiać dzieciaka do domu. Co za upierdliwość.
  "Znam jedno takie zajęcie."
  — Nie mogę się doczekać — wyrzucił z siebie suchym tonem. Zdążył się już niejako zorientować w akcjach, które podejmował chłopak i choć jego sposób myślenia nadal pozostawał tajemnicą, jedno było pewne. Kłopoty, kłopoty i jeszcze raz kłopoty. Tak bardzo chciał na siebie zwrócić uwagę, potrzebował czyjejś opieki, a może kryło się za tym coś więcej? Nie miał pojęcia. Zawsze miewał trudności w interpretacji ludzkich zachowań, zwłaszcza tak nielogicznych.
Momobashi zresztą go nie zawiódł. Pomysł, który z siebie wyrzucił był absurdalny. Szkolenie na stróża?
  — Niewykonalne — podsumował unosząc latarnię nieco wyżej. Jego grafik nie pozwalał mu nawet na wciśnięcie w niego chwili na dodatkowy sen, a co dopiero braniu sobie uczniaka, którego musiałby od początku nauczyć wszystkich podstaw? Podobny trening zabierał nie miesiące, lecz lata. I równie dobrze był być jego niedzielnym kaprysem dyktowanym nudą w deszczową noc.
  Nie odsunął się od niego, gdy wpadł na pomysł osłonięcia ich obu przed mżawką, mimo że szata zapełniała mu wystarczającą ochronę. Krople wody skutecznie ześlizgiwały się po materiale, pozostawiając go całkowicie suchym w środku, a lekkie futro od środka pozwalało na wędrowanie przez długie godziny nawet w niższych, nocnych temperaturach. Jedynie jego ubrana w czarną rękawiczkę dłoń z uniesioną wysoko latarnią co jakiś czas łapała pojedyncze krople, spływające po opalonej skórze.
Kiwnął ledwo dostrzegalnie głową w odpowiedzi na pytanie o maskę, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że przy podobnych warunkach ruch ten mógł zostać przeoczony bez najmniejszych trudności.
  — Mhm — niski pomruk musiał mu wystarczyć w tym momencie za odpowiedź. Powtarzając wcześniejszy rytuał, ukłonił się nisko przed bramą torii, nim przekroczył ją wychodząc z powrotem na ulicę.
  — Druga z nich jest imitacją inugami — dodał, być może odrobinę starając się podtrzymać rozmowę. Akuto nie miał problemu z absolutną ciszą. Jakby nie patrzeć, przez większość czasu nie miał się nawet do kogo odezwać, naturalne więc że milczenie stało się jego sprzymierzeńcem. Regularnie otrzymywał jednak od brata reprymendy, że zwykli ludzie w większości nie przywykli do podobnych zachowań — spodobałaby ci się.
  W końcu widział jego przywieszkę wilka przy telefonie.
Kotarou
Kotarou
The Writers Alter Universe
Re: How I met... my husband
Sob Gru 12, 2020 4:14 pm
Wrzesień 2027, Oguni

RETROSPEKCJA
  – Niewykonalne.
  Ręce mu opadły.
  – Nawet tego nie przemyślałeś... Odpowiedziałeś w sekundę. Może jeszcze szybciej – wytknął z teatralnym żalem. Mimo próby nadania sytuacji żartobliwych tonów czuł się odrobinę zawiedziony. Nigdy przecież nie ulegał chwili. Zapadająca decyzja zawsze była u niego ostateczna, nie wspominając już o tym, że nie znosił przedwcześnie rezygnować. Jedno postanowienie było trwałe, wykonywał je od początku do końca. Jednocześnie wiedział, że nie było prawa, które pozwoliłoby mu się złościć.
  Idący tuż obok mężczyzna wyznawał swoje własne, twarde zasady. Wychowano go w całkiem innej wierze niż młodego wilka i nawet jeśli dla nastolatka coś mogło być oczywiste i jasne, to dla rozmówcy już nie musiało. Poza tym... Nie znali się praktycznie wcale; jeden mógł uznawać drugiego za kapryśnego gówniarza i wcale nie mieć racji. Zasada działała oczywiście w obie strony, więc Kotarou zrezygnował z buntu po chwili chłodnej kalkulacji.
  – Jeszcze zmienisz zdanie, obiecuję – mruknął tylko. Początkowo chciał wyskoczyć z pytaniami i naręczem argumentów, jak to miał w zwyczaju. Zdążył już jednak zauważyć, że ten sposób nie wywoływał na Koyasuryo żadnego efektu. A ich brak był z kolei nie na rękę dla samego nastolatka. Postawił więc na kilka prostych słów niezaowalonych żadną arogancją, żadnym nadmiarem pewności, a jedynie spokojem.
  Przyglądał się spowitemu mgłą otoczeniu. Ulewa znacznie zelżała, a większość ciężkich od deszczu chmur gdzieś uciekła. Był jakiś środek nocy, choć Kotarou nie potrafił dokładnie określić godziny. Wiedział tylko, że matka nie będzie zadowolona, jeśli przyłapie go na wchodzeniu do domu o takiej porze. Rola menadżerki sprawiała, że pani domu rzadko chodziła spać o wczesnej porze i zdecydowanie nie byłaby skłonna do pojednania nawet mimo argumentu o towarzystwie stróża.
Oczy rozbłysły mu na nowo, gdy usłyszał o istnieniu drugiej maski. W dodatku z motywem, o którym myślał ledwie chwilę temu.
  – Niewątpliwie – zaśmiał się krótko pod nosem. – Teraz, jak już zdradziłeś jej istnienie, chciałbym ją kiedyś zobaczyć – Już ta obecna przypadła mi do gustu, więc co tu mówić o takiej, która jeszcze bardziej trafiała w jego gusta?
  – Kiedyś bardzo chciałem własnego psa – zaczął niespodziewanie, odrywając wzrok od nocnego wędrowcy. – Szkoda, że to raczej kiepska opcja biorąc pod uwagę hotel. Rodzice zaczynali się krzywić na każde wspomnienie o zwierzaku, więc po czasie rozmowy przestały mieć jakikolwiek sens – Poruszył krótko ramionami. Pies w połączeniu z hotelem rzeczywiście był wysokim progiem do przeskoczenia, ale nie niewykonalnym. Tak przynajmniej twierdził sam Kotarou, ale rodzice nigdy nie chcieli słuchać, a bracia nie spieszyli z pomocą, zbyt zajęci własnymi sprawami.
  – Poza tym... – urwał niespodziewanie, marszcząc śmiesznie nos i ściągając brwi ku sobie. Nie, nieważne. – Poza tym uważają mnie za nieodpowiedzialnego, bo czasami ładuję się w kłopoty. Cóż, chyba sam jestem sobie winny – Delikatny śmiech wieńczący wypowiedź świadczył o tym, że wypowiedziane słowa nie były tymi, o których dzieciak myślał pierwotnie.
  Już bez udziału świadomości palce nieco mocniej ścisnęły rączkę parasolki.
Akuto Koyasuryo
Akuto Koyasuryo
The Writers Alter Universe
Re: How I met... my husband
Sob Gru 12, 2020 4:20 pm
Wrzesień 2027, Oguni

RETROSPEKCJA
  — Nie ma nad czym myśleć — zwłaszcza w tym momencie. Urwanie tematu z jego strony mogło się wydawać chłodne i bez serca, lecz Akuto znał swoje granice. Niezależnie od ambicji, ze względu na swoje obowiązki wiedział, że musiał podejmować rozsądne decyzje. Zbyt duże obciążenie organizmu i doprowadzi do katastrofy, która odbije się nie tylko na nim, ale i na reputacji jego rodziny. A na to zdecydowanie nie mógł pozwolić. Rzecz jasna, gdyby to ród zlecił mu szkolenie młodego Kotarou, sprawa wyglądałaby zupełnie inaczej. Jego poczucie obowiązku było na zupełnie innym poziomie niż u większości i w każdym momencie był w stanie zrezygnować ze swojej wygody, by spełnić oczekiwania swego brata.
  "Jeszcze zmienisz zdanie, obiecuję."
  Skąd u niego ta determinacja? Chwilowa fascynacja wynikająca z ich spotkania i fakt, że mógł zobrazować swoje dotychczasowe wizje o stróżach? Powinien zatem potraktować jego zachowanie jako pochlebstwo, skłaniające się ku opinii, że spełniał jego oczekiwania? Nie zamierzał myśleć o tym wszystkim dłużej niż to konieczne, choć aprobata zawsze stanowiła spory element życia Koyasuryo. Sęk w tym, że szukał jej głównie we własnych szeregach, nie cudzych.
  W Kotarou było natomiast coś, co sprawiało że mimowolnie miał ochotę ciężko westchnąć. Darował sobie jednak zbędne dźwięki. W przeciwieństwie do gestów. Wolna dłoń ubrana w czarną rękawiczkę uniosła się niespiesznie do góry, nim pstryknął chłopaka palcem w czoło z tą samą nieprzeniknioną miną co wcześniej.
  — Powodzenia, Momobashi — jego wzrok zaraz ponownie całkowicie skoncentrował się na drodze, zupełnie jakby całe to zajście nigdy się nie wydarzyło.
  — Wykaż się gorliwością w odwiedzaniu naszej światyni, a może będziesz miał szczęście — ton jego głosu wiecznie uniemożliwiał stwierdzenie czy mówił poważnie, czy też zwyczajnie sobie żartował. Ciężko było w końcu oczekiwać, by Kotarou nagle zaczął regularnie stawiać się w ich murach, tylko po to by zobaczyć zrobioną przez niego maskę. Zwłaszcza, że Akuto pomagał w świątyni mocno nieregularnie, a spotkanie go tam wiązało się z nie lada szczęściem.
  — Argument zwierzęcia obronnego też ich nie przekonywał? Czy bali się opętania przez Inugami? — być może skrzywienie zawodowe nakazywało mu w pierwszej kolejności szukać powodu przeróżnych nieszczęść i ogólnych wydarzeń w obecności fanatyków Yokai. Dopiero w drugiej dopuszczał do siebie resztą argumentów taką jak choćby fakt, że jego rodzice prowadzili hotel, przez który przewijała się masa turystów. Biegający wszędzie pies i futro na każdym kroku zapewne nie były zbyt mile widziane. Nie chciało mu się jednak wierzyć, że żaden z turystów nigdy nie pojawił się na miejscu ze swoim pupilem, którego zabrał z domu na wakacje. A może w takim wypadku nakazywano im się ich pozbyć?
  — Udowodnij im zatem, że się mylą — odpowiedział, przystając na chwilę, by ostatecznie zmienić nieco kurs, prowadząc go inną drogą.
  — Rzecz jasna każdy ładuje się czasem w kłopoty. Możesz ich unikać, a one i tak zrobią wszystko, by cię dopaść, nie unikniesz tego choćbyś nie wiadomo jak się starał. Sęk
w tym, by nie dać im się pochłonąć i rozwiązać sytuację w sposób, który twoi rodzice uznają za zrozumiały, słuszny i świadczący o twojej dojrzałości. Jeżeli poważnie myślisz o zostaniu tarczą Oguni dającą innym poczucie bezpieczeństwa, lekcja ta przyda ci się nie tylko do zdobycia psa.
Kotarou
Kotarou
The Writers Alter Universe
Re: How I met... my husband
Sob Gru 12, 2020 4:46 pm
Wrzesień 2027, Oguni

RETROSPEKCJA
  – Nie ma nad czym myśleć.
  Gdyby nie trzymana w ręce parasolka, już dawno zaplótłby ręce na piersi. Nie rozumiał skąd taka postawa. Był przyzwyczajony raczej do zbywania próśb ręką, a nie tak twardej odmowy. Spodziewał się raczej przytknięcia; zauważył, że starsi często kiwali głowami, byleby tylko dano im spokój. Rzucą krótkim potwierdzeniem, odwloką temat w przyszłość, a gdy nastąpi odpowiedni moment, zerżną głupa, jakby rozmowa nigdy nie miała miejsca.
  Właśnie czegoś takiego oczekiwał. Tej ignoranckiej postawy, dzięki której mógłby znaleźć czynnik łączyć stróża z pozostałymi ludźmi. Ale nie. Nawet w czymś takim musiał się różnić, przez co powieka Kotarou zadrżała niewidocznie w irytacji.
  Szukał w nim wad, których nie mógł nigdzie znaleźć. Ten człowiek nawet nie sprawiał wrażenia osoby, która uważa się za kogoś ponad innymi. Nie. Trwał w tej swojej lodowej otoczce, nie łapał żadnych haczyków, nie dawał się prowokować i pozostawał przy tym tak cierpliwy, że to aż krzyczało o pomstę do nieba. Kotarou pracując non stop z ludźmi poznał się nieco na ich charakterach i sposobie myślenia. Zawsze też uważał, że dzięki temu zdobył doświadczenie w czytaniu ludzkiej natury i to na całkiem niezłym poziomie. Ale tym razem, w przypadku Koyasuryo? Nie miał pojęcia, za którą myśl złapać, co zrobić, żeby zrozumieć jego motywy.
  Nagłe pstryknięcie rozszerzyło oczy młodego wilka w szoku. Spojrzał czym prędzej w kierunku mężczyzny, ale ten pozostawał cały czas tam samo niewzruszony, tak samo niemożliwy do rozczytania, a jednocześnie tak oczywisty. Niczego przecież nie ukrywał, nie chował się za motywami, za uśmiechami, za zaczepkami. Był kompletnym przeciwieństwem idącego tuż obok nastolatka.
  – Hah, nie ma problemu – odparł, wyginając usta w walecznym wyrazie. – Wypomnę ci to kiedyś, gdy będziesz próbował się mnie pozbyć – Żartobliwe nuty ani na moment nie znikały z głosu bruneta. A mimo tego... Poczuł się dziwnie. Tak dziwnie, że przez chwilę miał wrażenie, jakby wyszedł ze swojego ciała i obserwował całą scenerię z dystansu. Dlaczego miałby się przejmować, gdyby stróż rzeczywiście próbował się go pozbyć? Nie znali się, jeszcze kilka godzin temu byli dla siebie kompletnie obcy, więc dlaczego, cholera, dlaczego poczuł zimny chłód w piersi? Od długich lat izolował się od wszystkich spotkanych na swojej drodze osób. Tym razem nie było przecież inaczej.
  Nie powinno, wręcz nie mogło być inaczej. A mimo tego pełna trwogi cisza przed burzą nie opuszczała umysłu chłopaka. Sam już nie widział, co go nawiedzało – złość, czy może zagubienie.
  Na szczęście stróż podłapał temat i po raz kolejny wyrwał Kotarou z niebezpiecznego ciągu myśli.
  – Czasami mam wrażenie, że jedyne czego boją się rodzice, to szczury wyjadające zapasy – Wolną ręką zaczesał wpadające do oczu kosmyki w tył. – Wydaje mi się, że nie w tym rzecz. Psy są mimo wszystko postrzegane za coś... Absurdalnie dobrego, czystego. Pozbawionego ludzkich skaz. Niemniej byłem wtedy dużo młodszy, więc może rzeczywiście w grę wchodził zwykły strach nawet mimo tego przekonania, kto wie.
  Starał się cały czas patrzeć przed siebie, ale po czasie wzrok samoistnie powracał do lisiej maski, próbując wyłapać jakiekolwiek drgnięcie skrywanej pod nią twarzy.
Długo się zastanawiał, jak powinien na to wszystko odpowiedzieć.
  – To... Dość skomplikowane – mruknął w końcu, smakując na języku wszystkie kolejne słowa. – Można powiedzieć, że wciąż chcę psa, ale wiem, że nie mogę sobie na niego pozwolić. Nie chodzi o to, że boję się odpowiedzialności, czy czegoś, bo nie boję. Mam dwóch starszych braci, którymi nierzadko trzeba się zajmować jak dziećmi, żeby nie zrobili sobie krzywdy. Zresztą, nie w rytm rzecz... Porównałbym to do sytuacji, w której ktoś nagle i niespodziewanie oznajmia dziecku, że musi się pożegnać z wieloletnim przyjacielem, bo przyszedł czas na przeprowadzkę. A myśl o rozstaniu jest... Cóż – druzgocąca. Wzruszył jednak bezwiednie ramionami, bo nie miał zamiaru pokazywać, na jak grząski grunt weszli.
  Pies oznaczał przywiązanie, oznaczał głęboką więź. Więź, która mogła zostać przerwana nagle o niespodziewanie, a tego Kotarou nie miał zamiaru przeżywać już nigdy więcej.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach