Camille
Camille
Fresh Blood Lost in the City
Big Q(ueer)
Czw Lis 05, 2015 8:30 pm
First topic message reminder :

PRACOWNICY
Zgłoś się do pracy!

Simon Johnson (NPC)
Właściciel Klubu
Emma Sprouce (NPC)
Barmanka
Zachary Styles (NPC)
Barman/Kelner
James Nickolson (NPC)
Tancerz


Klub pozornie zupełnie zwyczajny, pozornie kompletnie nierzucający się w oczy. Ale w godzinach późnowieczornych pomiędzy jego fioletowymi ścianami zasiada niemalże cała śmietana towarzyska społeczności LGBT, co czyni to miejsce niezwykle barwnym.
Nim jednak zapadnie zmrok i rozpocznie się dzika impreza pozbawiona jakichkolwiek hamulców, możesz spokojnie zasiąść przy barze, sącząc drinka bez większych ekscesów.


Godzina siedemnasta, a Camille już poza swoim wygodnym łóżkiem? No, no. Ale on, jak to on - gdy tylko poczuł chęć napicia się, nie mógł długo powstrzymywać pragnienia. Zebrał się w sobie i nawet wyszedł z domu, po drodze obdzwaniając znajomych, aby znaleźć sobie towarzystwo. I jak się okazało - czas dla niego miała tylko Sigrunn.
Dobrze, bardzo dobrze. Czasami warto spotkać kogoś bez wacka między nogami. Tak dla oczyszczenia umysłu i pohamowania niepohamowanego popędu seksualnego pana Bordeaux.
Kiedy ostatni raz się widzieli? Minął z miesiąc. Miesiąc, w którym Camille regularnie dawał sobie obić mordę. To tu, to tam. Też dla oczyszczenia atmosfery, oczywiście.

W barze nie było jeszcze wielu klientów. Większość z nich to stali bywalcy, których Francuz bardzo dobrze znał. Alkoholicy i degeneraci ubrani w eleganckie garnitury. Ciekawie wyglądał na ich tle. W  potarganych spodniach i koszuli zapiętej tak, jakby dopiero co opuścił łóżko po dzikim seksie.
Omiótł ich chłodnym, pozbawionym krzty zainteresowania spojrzeniem, marszcząc lekko czoło. Odgarnął włosy z twarzy, wygrzebał z kieszeni ramoneski papierosy i ruszył w kierunku baru, aby tam zaczekać na kumpelę.
- Psia jego mać - mruknął pod nosem. Chyba pierwszy raz w życiu zabrał z domu fajki, ale zapomniał zapalniczki. Zwykle było na odwrót.
- Pijesz coś? - odezwał się wysoki, wytatuowany barman o smukłej sylwetce. Jeden z wielu kochanków Camille'a.
- Nah. Kasy nie wziąłem, na kumpla czekam.
- Pasożyt - odparł mężczyzna ze szczerym rozbawieniem, po czym postawił przed Francuzem fioletowego shota, bez słowa wracając do swoich zajęć.

Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Sro Wrz 14, 2016 10:48 am
Alkohol coraz bardziej dawał mu się we znaki. Nawet w stanie całkowitej trzeźwości mówił dużo i chaotycznie, jednak całe to gadulstwo miało jakieś granice. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się zachwalać swoich łydek, zatem to musiał być efekt uboczny procentów wprowadzonych do krwiobiegu. Trudno mu było uwierzyć, że plan wypicia jednego piwa przed powrotem do domu może tak łatwo zmienić kształt. Miał tylko opróżnić jeden kufel i w gruncie rzeczy tak się stało, lecz nie wziął pod uwagę tego, że za barem znajdzie się nie kto inny jak nikczemny piątoklasista, który za cel postawi sobie upicie go. Bardziej jednak miał żal do siebie za to, że dał się tak łatwo podejść. Duch walki nakazywał mu podnieść rękawicę i udowodnić, że kilka piw to dla niego tak właściwie nic.
Był pijany, co mógł stwierdzić choćby po tym, że wszystko odrobinę falowało. Trudno mu było odbierać wszystkie bodźce z otoczenia, więc skupił się na jednym punkcie. Osoba barmana była wystarczająco zajmująca i ciekawa dla jego zamroczonego w pewnym stopniu umysłu. Wbił swe niezdrowo błyszczące oczęta w jego twarz, grzecznie wyłapując jego słowa. Choć jego gratulacje nie wydawały się do końca szczere, to jednak wywołały na twarzy Hermesa cholernie szeroki uśmiech, w którym odsłonił dwa rzędy zadbanych zębów. Wiele osób składało mu gratulację i za każdym razem czuł się szczęśliwy, jednak w tym przypadku czuł jeszcze większą dumę i satysfakcję, bo jego wyczyn został dostrzeżony przez samego Rafaela, który przecież nie pałał do niego sympatią. Tego wieczoru jednak obaj zmienili do siebie stosunek, przynajmniej minimalnie.
No właśnie – potwierdził gorliwie, przysuwając do siebie z powrotem pełny kufel i podniósł go do ust, aby upić porządny łyk. – Codzienne treningi, ścisła dieta i do tego nauka – dodał ciszej, marszcząc przy tym brwi w konsternacji, próbując poukładać własne myśli. – Ale kocham biegać, naprawdę.
Miłość do biegania był najlepszym wytłumaczeniem dla wszystkich wyrzeczeń. Nikt go przecież do niczego nie zmuszał, sam chciał osiągać jak najlepsze wyniki i robił wszystko, aby wygrywać. I wcale nie chciał wygrywać, aby móc się wywyższać nad przeciwnikami, chodziło mu raczej o wygrywanie z samym sobą, własnymi słabościami. Czy to źle, że chciał się samodoskonalić, być coraz lepszym?
Spojrzał na niego z zaskoczeniem, jakby widząc go właściwie pierwszy raz. To zapewnienie, że cała ta paplanina mu nie przeszkadza, było właśnie tym, czego potrzebował. I już otwierał usta, aby mu podziękować, kiedy nagle z jego ust padły inne słowa i to zaraz po tym, gdy tak bez ostrzeżenia się przysunął. Komplement i rzucenie wyzwania w jednym. Policzki Chambersa momentalnie pokryły się mocnym rumieńcem. W głowie mu zaszumiało od pulsujących intensywniej skroni, a wszystko przez jakieś nieposkładane myśli, bo w końcu otrzymał komplement i Anubis się zbliżył, i wydawał się przy tym tak bardzo pewnym siebie, i jeszcze był całkiem miły, a to było coś nowego.
Nie zdejmę przecież koszulki w miejscu publicznym – odparł szeptem, z zawstydzenia spuszczając wzrok. Czując się totalnie pogubionym i tak bardzo zbitym z tropu, opadł na ladę baru i schował twarz w dłoniach, kiedy czołem przylgnął do chłodnej powierzchni. Mógłby przysiąc, że czuje jak płoną mu uszy od rumieńca.
Upiłeś mnie i jeszcze mi dokuczasz – wyrzucił niewyraźnie pod nosem, właściwie bardziej do siebie, chcąc zmotywować się do przeanalizowania całej sytuacji. W końcu jednak uniósł głowę i spojrzał śmiało na rozmówcę. Posłał mu kolejny uśmiech, tym bardziej nieco bardziej subtelny i o wiele przyjazny od tych wszystkich wcześniejszych uśmieszków.
Nie taki diabeł straszny, co? – spytał żartobliwie, po czym zarechotał. Z jego perspektywy to Anubis był tym złym, tymczasem dla samego Anubisa to Hermes był wrzodem na tyłku. Jednak jakoś zdołali się porozumieć.
W końcu Brandon, zbierając w sobie resztki sił i pozostawiając w dużej mierze wypełniony kufel, spróbował wstać. Kiedy jednak chciał zejść z krzesła, cały świat zawirował i musiał mocno zacisnąć powieki, aby wszystko znalazło się na swoim miejscu. Nieporadnie chwycił się baru i posadził tyłek z powrotem na barowym krześle, po czym zerknął niepewnie na barmana.
Jestem pijany – stwierdził z pewnym zaskoczeniem, choć już wcześniej docierały do niego świadczące o tym sygnały.
Anubis
Anubis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Big Q(ueer)
Pią Wrz 16, 2016 9:05 pm


Ostatnio zmieniony przez Anubis dnia Wto Lis 22, 2016 1:23 pm, w całości zmieniany 1 raz
Lubił obserwować ludzi. Ich reakcje, zachowania, sposób bycia w każdej sytuacji. Widział sporo pijanych ludzi, praca w barze bardzo mu to ułatwiała. Jednak w przypadku Hermesa wszystko wydawało mu się dwukrotnie bardziej śmieszne. Może dlatego, że bezpośrednio uczestniczył w rozmowie z nim. Zazwyczaj wolał trzymać się z daleka od wstawionych nieznajomych. Nie miał również w zwyczaju ich upijać, ale jak widać, robił dzisiejszego wieczora całkiem sporo wyjątków.
Chciał zapytać czemu się tak szczerzy, ale po chwili zrezygnował z tego pomysłu. Raz, że nie obchodziło go to, a dwa, że odpowiedź mogłaby mu się nie spodobać. Cholera wie, co też właśnie pałętało się po zamroczonym alkoholem umyśle czwartoklasisty. Ciekaw był natomiast, czy to pierwszy raz, gdy chłopak doprowadził się, z jego udziałem, do takiego stanu. Poniekąd tak właśnie wyglądał.
- Musi Ci być strasznie nudno w takiej rutynie. Pewnie masz z góry zaplanowany dzień, ustalone, co robić możesz, a czego nie, o której wracać do domu. - I choć słowa te zawierały w sobie dużą dawkę ironii, to jednak w jakimś stopniu współczuł chłopakowi. Życie sportowca do najłatwiejszych nigdy nie należało, a już zwłaszcza lekkoatletów, którzy musieli wyrzekać się wielu przyjemności, by osiągać najlepsze wyniki.
- To dobrze. Ważne jest, by kochać, to co się lubi - kiwnął głową, przecierając blat ścierką. Na razie nie dolewał mu więcej piwa. Zresztą i tak już ledwo trzymał się na nogach, dziwił się sobie, że nagle wzięło go na jakieś skrupuły, bo przecież plan wyglądać miał zupełnie inaczej. Trudno. I tak wyszło nie najgorzej. Hermes obudzi się jutro z kacem tak czy siak, więc jeszcze swoje miał wycierpieć.
Nie był pewien, co dokładnie wywołało rumieńce na twarzy chłopaka. Ilość procentów we krwi, czy moje sama jego osoba, która znajdowała się bliżej niż na wyciągnięcie ręki. Pogłębił uśmiech, słysząc jego słowa.
- Możesz ściągnąć na zapleczu - odparł konspiracyjnym tonem, puszczając mu przy tym perskie oko. Cofnął się trochę do tyłu, gdy chłopak postanowił położyć się na ladzie. Parsknął krótko, prostując się i patrząc na niego z góry.
- Sam się upiłeś - mruknął, umywając ręce od zarzucanej mu zbrodni. Co złego, to przecież nie Rafael. On tu tylko pracował, jego zadaniem było dostarczanie alkoholu chętnej klientali, a przecież Hermes jakoś bardzo się nie opierał. Alkoholu do gardła też mu siłą nie wlał. A że go prowokował, to zupełnie inna, nieistotna dla śledztwa, rzecz.
Nie taki diabeł straszny, co?
- Hmm.. - mruknął i była to jego cała odpowiedź. Nic więcej nie dodał. Nie zapytał również, o którym diable w tej chwili mówili.
Przyglądał mu się badawczo, gdy próbował wstać, a potem jak się zachwiał i siadł z powrotem. Cień bezczelnego uśmiechu przemknął przez lico białowłosego.
- Najwidoczniej - rzekł jedynie.
Bar powoli pustoszał, godzina wskazywała wczesne godziny poranne. Rafael wyszedł z baru, by wyprosić ostatnich maruderów. Na koniec złapał za swoją skórzaną kurtkę i spojrzał na Hermesa.
- Sorry, ale już zamykamy - narzucił skórę na ramiona, zupełnie nie przejmując się obecnym stanem niebieskookiego, po czym ruszył do wyjścia, gasząc po drodze światła, zostawił jedną lampkę, jako że drzwi zamknąć miał właściciel, który został jeszcze na zapleczu, zagrzebany w księgach. Wyszedł przed lokal, wciągając w nozdrza zapach świeżego powietrza, względnie świeżego oczywiście.

/zt.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Wto Wrz 27, 2016 7:34 pm
Zmarszczył brwi w konsternacji po usłyszeniu jego słów i to nie tylko dlatego, żeby zrozumieć ich treść. W jego życiu było mnóstwo rutyny, prawda, jednak nie wydawało mu się przez to aż tak bardzo nudne. Pobudki o wczesnych godzinach nigdy nie były jego ulubionym elementem dnia, ale po pewnym czasie weszły mu w nawyk. Człowiek do wszystkiego może się przyzwyczaić i sam jest na to dowodem. Nigdy też nie był fanem zdrowego odżywiania, teraz zaś dokładnie przygląda się temu, co je. I naprawdę rzadko pozwala sobie na jedzenie słodyczy czy słonych przekąsek. Tylko czasem tak trudno mu się powstrzymać od rzucenia na smakołyki, jeśli te znajdą się na wyciągnięcie ręki. Sam jednak nadał sobie te wszystkie nakazy i zakazy, czyniąc to jak najbardziej świadomie, ponieważ wierzył, że może osiągnąć sukces. I udało mu się, dlatego aż tak bardzo nie narzekał.
Mogę wracać do domu o której tylko chcę – odparł śmiało, rzucając mu nieco urażone spojrzenie i krzyżując dłonie na piersi. Pomimo stępienia zmysłów nadal udawało mu się wyłapać tę kąśliwą nutę w głosie wielkoluda. – Po prostu lubię się wcześnie kłaść, bo wtedy i wczesne pobudki są mniej dotkliwie – dodał po chwili nieco ciszej, niepotrzebnie się w ogóle tłumacząc. Tak, był jednym z tych grzecznych, dobrze ułożonych dzieciaków i to wcale nie był powód do wstydu. Zatem dlaczego czuł się tak idiotycznie pod spojrzeniem starszego chłopaka stojącego za barem? Musiał przyznać, że odrobinę imponowało mu to, jak ten godził pracę z nauką.
Sprawy wcale nie ułatwiało to, że blondyna można było uznać za przystojnego. Hermes był tego świadom, doskonale też wiedział, że ten tylko sobie z niego żartuje. Nie bez powodu dolewał mu co rusz do kufla piwa. I z pełną premedytacją rzucał tekstami, które mogłyby stanowić dowód zainteresowania, gdyby nie to, że przecież wcale za sobą nie przepadali. Miał więc żal do Rafaela, iż ten go upił, jednak większe pretensje miał do siebie, bo dał się upić, dał z siebie żartować i brał wszystko do siebie, bo rumienił się jak ostatni idiota. Ale to wszystko wina alkoholu, nieprawdaż?
Bo nie chciałem wyjść na mięczaka – mruknął pod nosem, tym wyznaniem jedynie się pogrążając. Chciał udowodnić, ze też potrafi się bawić, nawet jeśli wiedział, że nie powinien tyle pić. Jak wielkiego głupka to z niego czyniło?
Próbował się podnieść i ruszyć o własnych siłach do wyjścia, ale to nie było takie proste. Odrobinę smutne było to, że nikt z otoczenia solenizanta nie zdecydował się mu pomóc. Jednocześnie nie dziwiło go to tak bardzo, bo w końcu nie był jednym z tych bogatych dzieciaków, dla nich stanowił jeden z tych ciekawych dodatków do imprezy.
Daj mi chwilę – rzucił rozpaczliwie, po czym czknął, jawnie ukazując swój żałosny stan. Przy kolejnej próbie wstania na równe nogi mocno trzymał się krawędzi blatu. Gdy osiągnął jako taką równowagę, ostrożnie skierował swe chwiejne kroki w stronę wyjścia. Przemieszczanie się szło mu opornie, ale miał to szczęście, że nie napotkał po drodze żadnych kłopotliwych przeszkód i nikt inny nie przyglądał się mu w tym opłakanym stanie.
Na zewnątrz było przyjemnie chłodno, co w jakimś stopniu go otrzeźwiło. Niestety, nie było to wystarczające, bo zaraz zakręciło mu się w głowie, przez co wsparł się zapobiegawczo o ścianę. Dopiero wtedy udało mu się zauważyć obecność wielkoluda i posłać mu gniewne spojrzenie.
Zadowolony? – spytał z wyrzutem, marszcząc przy tym groźnie brwi. I tak już od początku znajomości wielkolud przyglądał mu się z góry pobłażliwie, bo najwidoczniej sprinter stanowił dla niego komiczny widok.
Mama mnie zabije – bąknął jeszcze pod nosem półprzytomnie. – I trening będzie przesrany.
Nie ma szans, żeby cokolwiek wyciągnęło go rano z łóżka, o ile jakimś cudem do niego trafi. Kompletnie nie wiedział, jak wróci do domu i niezbyt właściwie potrafił się tym przejąć, bo bardziej przerażał go obraz rozwścieczonej matki.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Wto Sty 17, 2017 1:20 am
Zbliżała się dwudziesta trzecia, kiedy w okolicy Big Q rozległ się ogłuszający ryk motocykla, wdzierając się w wieczorny gwar z siłą huraganu. Hałas ściągnął uwagę przechodniów i bywalców lokalu, którzy wyszli zapalić lub zwyczajnie się przewietrzyć. W środowy wieczór nie było ich szczególnie dużo, ale też nie dla nich Sylvain się tu zjawił. Jego dzisiejsza, zupełnie nieoczekiwana randka powinna siedzieć już w środku. Lecz mimo tej wiedzy, gdy zdjął kask roztrzepując przy tym ułożoną wcześniej fryzurę, rozejrzał się uważnie w poszukiwaniu tej konkretnej twarzy. Nie dostrzegł wśród zwróconych na niego spojrzeń tego, którego wyczekiwał. Tych przeraźliwie jasnych, niebieskich oczu, które wwiercały się w niego z niewielkiego, profilowego zdjęcia. Miał dzisiaj cholerne szczęście, o ile nie zostanie wystawiony. Facet z portalu w pewien sposób był niezwykle egzotyczny, do tego miał poczucie humoru i jakąś taką sympatyczną osobowość, przynajmniej z wierzchu. Czy można było chcieć czegoś więcej? Jeśli tylko nie okaże się zimną rybą w łóżku, Sylvain uzna tę noc za najlepszą od naprawdę długiego czasu.
Zaparkował tuż przed wejściem i nie zwlekając ruszył do drzwi. Po drodze odpowiedział uśmiechem i krótkim "dzięki" na komplement jednego z mężczyzn stojących przy wejściu. Nie raz słyszał już słowa "piękna maszyna", "niezły motor", by zatrzymały go na dłużej, a na pewno teraz nie miał ochoty na czcze pogaduszki. Przyszedł tu w bardzo konkretnym celu, a kiedy był na coś ukierunkowany, reszta świata mogła nie istnieć. Więc nawet nie zwrócił uwagi czy komplementujący go mężczyzna jest warty uwagi, niemal zupełnie go zignorował.
Przestąpił próg chowając klucze do czarnej, skórzanej kurtki, którą rozpiął gdy tylko poczuł z wnętrza uderzenie gorąca. Zalała go fala różnych zapachów, ciepła i pulsującej dudniącym rytmem muzyki. Skrzywił się. Minęło zbyt wiele czasu odkąd ostatni raz decydował się wybrać do jakiegoś baru. Odwykł od panującego w nich gwaru. Do tego niebieskie światło, z którego słynął ten konkretny lokal zawsze kojarzyło mu się z prosektorium. Każdy zyskiwał w nim niezdrową bladość. Jak więc będzie z kimś o aryjskiej urodzie? Zacznie się świecić? Odrobina humoru wygładziła niezadowolenie na jego twarzy.
Zatrzymał się parę kroków od drzwi i spojrzał w lewo, tam gdzie miał czekać na niego Moon Walker. I gdy dostrzegł siedzącą w oddali sylwetkę, uznał, że źle zapamiętał ten lokal i źle wyobrażał sobie tego konkretnego faceta. Wokół wtulonego pod ścianę stolika panował miękki półmrok i atmosfera intymności, jakby to miejsce i siedzący przy nim mężczyzna nie pasowali do tętniącego życiem, rozbujanego Big Q. Niebieskie światło było jedynie łuną, której refleksy mieniły się w niemal białych włosach Walkera, sprawiając, że Sylvain uznał nick mężczyzny za niezwykle adekwatny w tej właśnie chwili. Tak, zagapił się, ale szybko odzyskał rezon. Sylvain nie należał do osób, które denerwują się takimi spotkaniami, ale teraz na poły przyjemne, na poły denerwujące uczucie niepewności ścisnęło go za żołądek. Niemiec okazał się naprawdę przystojny, aż nasuwała się myśl "co jezst z nim nie tak?" Z drugiej jednak strony, byli pod tym względem podobni, oboje nie mogli narzekać na brak towarzystwa, ale z jakichś przyczyn wybierali portale randkowe, by się umówić. Z roztargnieniem uśmiechnął się do swoich myśli, a potem już pewniej w kierunku towarzysza. Kilka kroków i był przy jego stoliku, wysoki, smukły w skórzanej kurtce, białym podkoszulku i nieco znoszonych jeansach. Prezentował się swobodnie i przez rozczochrane włosy oraz trzymany pod pachą kask, zapewne wyglądał młodziej niż na trzydzieści lat.
- Moon Walker, prawda? Nie sposób cię pomylić. - Spoglądał na mężczyznę z góry, ale bez rezerwy właściwej pierwszym spotkaniom. Wyciągnął dłoń na powitanie. - Nuntius, żeby była jasność. I szczerze, nie byłem pewien czy faktycznie się zjawisz, ale widać natura hazardzisty wygrała. - Mrugnął porozumiewawczo. Głos faktycznie miał głęboki, o czystej, dźwięcznej barwie, co dało się usłyszeć nawet przez gwar lokalu. Uśmiechał się kącikiem ust, starając się powstrzymać bezczelne gapienie się prosto w niesamowite oczy rozmówcy.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Sob Sty 21, 2017 8:41 pm
Więc co, może teraz? Mogę być pod Q za pół godziny.

Zminimalizował okno chatu, odsunął się od biurka i sięgnął do eleganckiej, czarnej aktówki, w której trzymał papierowy kalendarz. Doceniał technologię, ale jej nie ufał i tak nigdy nie zamieszczał na komputerze podłączonym do sieci żadnych ważnych informacji. I tak udało mu się wywalczyć, by permanentnie odłączono internet od jego komputera w pracy, natomiast gdy potrzebował coś sprawdzić, to korzystał z tego należącego do Martineza. Nawet na komórce nie korzystał internetu z oferowanego w swojej sieci komórkowej, zwyczajnie postanowił to wyłączyć. W związku z tym otworzył kalendarz, żeby sprawdzić jutrzejszy dzień. Jeżeli dzisiaj miał sobie trochę pobrykać, to musiał mieć pewność, że nadchodzący dzień go nie wykończy. Był za bardzo odpowiedzialnym człowiekiem, względem pracy oczywiście. Nie można uznać, by umawianie się z nieznajomymi w internecie na przygodny seks było odpowiedzialnym. Na szczęście nie miał zanotowanego niczego szczególnego, a to oznaczało, że o ile nikt nie zadzwoni z miejsca zbrodni, to jutrzejszy dzień będzie wyjątkowo leniwy i spokojny.

Świetnie. Więc do zobaczenia za pół godziny.

Wylogował się z portalu, zamknął komputer i przegrzebał szafę w poszukiwaniu odpowiedniego ubioru. Absolutnie zawsze zajmowało mu to najwięcej czasu, bo o ile do pracy zakładał zwykłe i pozbawione charakteru garnitury, o tyle wieczorem mógł sobie pozwolić na zaprezentowanie siebie. Tylko niekoniecznie zawsze wiedział jak chce być widzianym. Tym razem było o tyle trudniej, że facet był intrygujący i dawno nie trafił mu się ktoś taki. W związku z tym stało przed nim nie lada wyzwanie, musiał się ubrać tak, by go nie wystraszyć, ale i nie pokazać się z jakiejś wyjątkowo zdzirowatej strony. Zasadniczo nie przeszkadzało mu, gdy ktoś tak o nim uważał i mógł być wyuzdany czy rozpustny, zwłaszcza, gdy nigdy więcej tego kogoś nie zobaczy, a ich namiętna noc pozostanie zapomniana na innym kontynencie podczas wymuszonego urlopu z pracy.

Samotny stolik po lewej, zaraz przy wejściu. Będę czekał.

Jak zwykle trochę się pospieszył, ale tę przypadłość naprawdę trudno było stłumić, zwłaszcza, gdy absolutnie cały życie wtłaczano Ci do mózgownicy, że na spotkanie trzeba przyjść co najmniej pięć minut wcześniej, a jak tylko można, to i piętnaście. Mimo wszystko zdążył zamówić sobie drinka i upolować wspominany stolik, co prawda nie był on zajęty, bo nikt nie umawiał się tutaj na randki. Big Q było takim miejscem, do którego przychodziło się kogoś wyrwać, bądź być wyrwanym, a później zmierzało się do toalety na przelotny seks lub dla bardziej wybrednych wyciągało się swoją ofiarę do najbliższego hotelu. I właśnie ta znajomość miejsca zdecydowała o tym, że będzie ono doskonałe do znalezienia się nawzajem. I nikt za bardzo nie zwracał uwagi na to co się działo na samym początku, jeszcze przed barem, tuż przy wyjściu, gdzie nie było nic ciekawego.
- We własnej osobie. – podniósł się i chwycił wyciągniętą dłoń we własną, nieco mniejszą i smuklejszą. - Nie wiedziałem co lubisz, więc nic Ci nie zamówiłem. A zgadywanie, to nie najlepszy pomysł. Nie chciałem strzelić sobie w stopę. Szkoda by było. – przywitał go lekkim uniesieniem kącików ust w górę w zawadiackim uśmiechu.
- Motocykl? Nie za zimno na przejażdżkę? – skierował wzrok na kask, ale szybko wrócił do właściciela przyglądając się jego twarzy z zainteresowaniem, bo mężczyzna prezentował się o wiele lepiej aniżeli na malutkim zdjęciu profilowym. Nie spodziewał się po nim skórzanej kurtki i nieco buntowniczego wyglądu, ale nie narzekał, bo do tego mężczyzny pasował on wręcz doskonale. Sam postawił na luźną klasykę. Dopasowane, proste spodnie, wszakże rurek nie uznawał, grafitowy golf a na niego narzucona sportowa czarna marynarka. Na oparciu fotela przewieszony był czarny płaszcz z domieszką wełny.
- Zamów coś, a ja zaczekam. – wskazał ruchem głowy na bar znajdujący się w pobliżu, ledwie kilka kroków wystarczyło, by stanąć już przy ladzie. Sam z powrotem usiadł na krześle i upił łyk ze szklanki.

Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Pon Sty 30, 2017 7:15 pm
W uszy zakuł go mocny, twardy akcent. Nie spodziewał się, że będzie aż tak wyraźny, podobnie jak nie spodziewał się smukłości dłoni, którą mocno ścisnął. Nie mógł ukryć pełnego zaskoczenia uśmiechu, ale powstrzymał się od komentarzy, przynajmniej na razie.
Odłożył kask na stolik i gdy Walker mówił, Sylvein zsunął z ramion kurtkę, by przerzucić ją przez oparcie wolnego krzesła.
Potrząsnął głową, dając do zrozumienia, że nawet nie oczekiwał aby coś dla niego zamawiał.
- Jest chłodno, ale to mój jedyny środek transportu. - Wskazał kciukiem w stronę wyjścia - Poza tym, liczę, że dzisiaj nie zmarznę. - Uśmiechnął się znacząco, ale nie wpatrywał się w Walkera natrętnie. Odwrócił wzrok w stronę oddalonego baru.
- Zaraz coś sobie przyniosę. - Rzucił na odchodnym. Miał ochotę dodać, że nie przepada za takimi miejscami i najchętniej już by się stąd ulotnił, ale uznał, że sprawiający wrażenie grzecznego Walker, uzna to za przejaw desperacji, a do tej Sylvainowi było daleko. Obaj wiedzieli po co się spotkali, a zamienienie ze sobą kilku słów przed dzikim seksem raczej nie mogło im zaszkodzić, choć ze swojego doświadczenia wiedział, że ludzie byli różni. Te kilkanaście minut równie dobrze mogło zaszkodzić i pomóc. Zaletą przygodnych znajomości było przecież to, że nie trzeba było wnikliwiej poznawać swojego chwilowego partnera, a to stawało się nieuniknione jeśli wdawało się z kimś w posiedzenie przy piwie.
Pomimo swojej niechęci do barów, Sylvein poruszał się wśród klubowiczów z łatwością człowieka obytego w takich miejscach. Tylko wprawny obserwator lub ktoś, kto znał go wystarczająco długo, zauważyłby kilka subtelnych szczegółów jak choćby sztuczny uśmiech, który posłał w kierunku barmana, czy nieco zbyt oszczędne ruchy.
Zamówił piwo i gdy tylko chłodne szkło znalazło się na blacie przed nim, chwycił je i ruszył w drogę powrotną. Poruszał się zwinnie, sprawnie manewrując wśród ludzi podchodzących do baru, dzięki temu nie minęły nawet trzy minuty, a już zajmował miejsce na przeciw Walkera, uprzednio odstawiwszy szklankę na stół.
- Masz karty? - Rzucił uśmiechając się zaczepnie. - Perspektywa zagrania w pokera bardzo mnie bawi. No chyba, że blefowałeś w chwaleniu się swoim szczęściem do kart i teraz podwiniesz ogon i wykpisz się jakąś wymówką. Choć nawet bez kart znajdę sposób, by pozbawić cię ubrań. - Drobna prowokacja nie miała na celu urażenia Walkera w żaden sposób. Zresztą szelmowski uśmiech rozciągający wargi Sylveina oraz błyszczące rozbawieniem oczy nie były oznakami złośliwości. Przemawiała przez niego ciekawość i otwartość bezpruderyjnego człowieka.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Pon Kwi 03, 2017 9:48 pm
Uśmiechnął się jedynie pruderyjnie, gdy mężczyzna wspomniał o marznięciu. Och, zdecydowanie nie zamierzał pozwolić mu zmarznąć. Nawet gdyby miał się okazać seryjnym mordercą, który po odbytym stosunku zechciałby go zabić, nie żałowałby. Mężczyzna miał w sobie jakiś taki magnetyzm i gdyby Lucius nie potrafił nad sobą tak doskonale panować, to nie mógłby oderwać od niego wzroku, ale powstrzymał się, bo uznał, że byłoby to zwyczajnie nietaktowne, a tym bardziej desperackie. A tego starał się unikać jak ognia.
- Szybki jesteś. – spojrzał na szklankę z piwem. Kupienie czegokolwiek w barze zazwyczaj graniczyło z cudem. Po pierwsze trzeba było się do niego najpierw dopchać, to była połowa sukcesu, ponieważ najtrudniejszym była druga część, czyli zwrócenie na siebie uwagi barmana, który przeważnie leniwie obsługiwał klientów lub zaaferowany podrywał jakieś małolaty. Niemniej jednak okazało się, że wbrew pozorom jego towarzysz doskonale radzi sobie w takich sytuacjach, a co za tym idzie nie jest jednym z tych partnerów, którzy w trakcie pójścia po kolejne drinki ginęli w akcji.
- Nie te spodnie. – nawet przez myśl mu nie przeszło, żeby zabrać ze sobą talię kart, ale gdyby się uprzeć, to nawet i o tej porze znaleźliby jakiś sklepik, w którym dałoby się kupić karty, oczywiście jeżeli bardzo by im na tym zależało. - Właśnie zamierzałem zauważyć, że powinieneś mieć lepsze sposoby na pozbawienie mnie ubrań niż gra w karty. I mam wrażenie, że jest wiele ciekawszych sposobów na to, aniżeli szczeniackie rozgrywki ze studiów. – Bo kiedy to było, żeby dał się sprowokować i zagrać w coś takiego, zresztą jeżeli grywał w pokera, to tylko na pieniądze lub o coś naprawdę wartościowego. W końcu był za stary na takie zabawy i o wiele ciekawiej było wymyślać bardziej kreatywne sposoby zmuszenia drugiej osoby do pozbycia się garderoby, jak choćby wylanie na niej jakiejś cieczy. Spojrzał ukradkiem na szklankę z piwem. Nie, nie zamierzał się do tego posunąć. Zamiast tego niewinnie przesunął nogę pod stołem, tak by napotkać opór w postaci tej należącej do Nuntiusa i uśmiechnął się niewinnie spoglądając mu głęboko w oczy.
- Lubisz tańczyć? – raptownie zmienił temat. - Nie wyglądasz jakbyś był szczęśliwy z doboru miejsca, aczkolwiek mam wrażenie, że świetnie się ruszasz. – zagryzł lekko wargę wspierając głowę na dłoni. Irytujące było to oczekiwanie, ale lubił tę grę wstępną, gdy sprawdzali się i przesuwali granice, chcąc poznać jak daleko mogą się posunąć w swojej grze.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Wto Maj 30, 2017 10:54 pm
Pruderia zawsze go drażniła. Nieszczere podchodzenie do własnych pragnień było grzechem, a Sylvain... cóż, był bardzo religijny. Jednak teraz nie zwrócił na nią zbyt dużej uwagi. Może bardziej przejąłby się niewinnym uśmiechem Walkera, gdyby nie był jedynie przygodną znajomością. Ale przecież nie mógł sobie pozwolić na żadną inną, prawda? Więc nie musiał się przejmować.
- Nie we wszystkim. - Zapewnił w odpowiedzi na wzmiankę odnośnie swojej szybkości i upił kilka łyków ze szklanki. Chłód napoju wcale nie pomagał ostudzić rozpalającego się w nim podekscytowania. Nie ostudziła go też wieść, że nie pograją dzisiaj w karty, ani uszczypliwy, nieszczerze poważny ton towarzysza.
- Nie mam nic do zagrywek ze studiów. - Odparł, wygodniej rozsiadając się na krześle. Odchylił się na nim i pierwszy raz obdarzył Walkera pobłażliwym, nieco kpiącym spojrzeniem. Jakoś nie wierzył, że ktoś szczerze mógł mówić takie rzeczy jakie przed chwilą usłyszał. - Dzięki nim czuję się młodziej. - Dodał po chwili i uśmiechnął się nonszalancko. - Skoro znasz sporo lepszych sposobów, musisz mi je koniecznie zdradzić, bo być może stać mnie tylko na te szczeniackie zagrywki. - Naturalna pewność siebie odebrała jego słowom nawet najmniejszą oznakę zwątpienia we własne umiejętności uwodzenia, co mógł przecież zasugerować. Jawnie natomiast, wciągał swojego towarzysza w subtelną grę złośliwości, dość silnie zaznaczając swoją pozycję. Cóż, jeśli Wlaker naprawdę okaże się taki... poważny, to jeszcze piękniejsza będzie chwila, gdy zepsuje jego poważną, ułożoną naturę. Cóż, przynajmniej w tę noc.
Powinien poczuć się niezręcznie gdy Walker okazał się doskonałym obserwatorem i zauważył usilnie skrywaną przez Sylvaina niechęć do barów, ale kto myślałby o takich drobnych niewygodach jak szczypta zażenowania, kiedy miało się przed sobą parę tak pięknych oczu?
Świadomie przeniósł wzrok na zagryzioną wargę Walkera, ale jedynie na chwilę, by zaraz znów dać się usidlić przez hipnotyzujące spojrzenie.
- Tańczę tylko dla niewielkiej publiczności. - Odparł, nachylając się ku niemu, tak, że gdyby chciał, bez problemu mógłby sięgnąć jego ust. - Kto wie, może będziesz nią dzisiaj ty?
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Wto Maj 30, 2017 11:22 pm
Uniósł brwi w uprzejmym zdziwieniu. ”Nie mam nic do zagrywek ze studiów”. Zasadniczo sam nie powinien mieć do nich nic konkretnego, a tym bardziej czepiać się kogoś kogo chciał przelecieć o takie pierdoły, ale studia były dla niego wyjątkowo ciężkim okresem i nie wspominał go zbyt dobrze. Tym bardziej wszelkich kawałów, jakie były wykonywane pod jego adresem i spora część roku uznawała je za wyjątkowo udane, oczywiście poza głównym zainteresowanym. Te poniekąd traumatyczne przeżycia odcisnęły na nim nieokreślony ładunek emocjonalny, który dalej ze sobą dźwigał, gdziekolwiek zawitał. Był to ból, smutek, żal, niezrozumienie. Wszystko w jednym, przeplatające się ze sobą i łączące.
Odwrócił wzrok. Odsunął się od rozmówcy.
Błąd.
Nie powinien tego robić. Nie powinien pozwolić swoim emocjom nim kierować. Nie powinien pozwolić, by jego przeszłość miała ponownie na niego wpływ. Wypił za jednym zamachem resztę drinka.
- Nie cierpię szczeniackich i nieodpowiedzialnych wybryków. – spojrzał ponownie na swojego rozmówcę o wiele delikatniej niż wcześniej, subtelniej. - Ale niegrzeczni chłopcy mnie kręcą. Zwłaszcza w skórzanych kurtkach. – podniósł się z krzesła, okrążył stolik i nachylił się nad swoim towarzyszem, opierając dłoń na blacie stolika. - I wolałbym, żeby ten chłopiec porwał mnie w wiadome miejsce, zamiast rozwodzić się nad prawidłowością studenckich żartów. Chyba, że się rozmyślił. – musnął rozchylonymi ustami małżowinę mężczyzny, gdy szeptał mu te słowa wprost do ucha, otulając je ciepłym oddechem. Potem wyprostował się jakby nigdy nic, złapał go za dłoń i pociągnął w stronę wyjścia, oczekując, że przejdzie ponad tym wszystkim i zdecyduje się zabrać go tam gdzie zmierzali do samego początku.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Czw Cze 01, 2017 1:04 am
Zmarszczył brwi, najpierw w geście niedowierzania, a potem niezrozumienia. Nagle Walker przestał pasować do ram w jakie Sylvain go wcisnął, jeszcze podczas rozmów w sieci. Jego powaga zbijała mężczyznę z tropu, kładła cień na jego pewność. Mimo to odkrył, że niepewność odnośnie zachowań Walkera wcale nie jest drażniąca i jeszcze chwila, a pojmie z kim ma do czynienia, a wtedy wszystko potoczy się tak jak powinno. A przynajmniej taką miał nadzieję.
- Widzę. - Odparł ostrożnie i zdecydowanie poważniej, by faktycznie zakomunikować, że nie będzie się wygłupiał na siłę. Nie mieli się kumplować, mieli się pieprzyć.
Obserwował go, kiedy wstał od stolika. Musiał przyznać, że wtedy widział już oczyma wyobraźni jak popija swoje piwo w żenującej samotności, ale Walker kolejny raz powiedział coś, czego się nie spodziewał. Ciepły oddech załaskotał go w ucho, a nieprzypadkowy zaczepny dotyk ust sprawił, że przeszedł go przyjemny dreszcz.
Pokręcił głową z niedowierzaniem, śmiejąc się przy tym bezgłośnie. Co ten facet miał w głowie?
Gdy Walker zacisnął palce na jego dłoni, odwzajemnił uścisk, ale nie od razu dał się porwać. Najpierw chwycił kask i kurtkę, więc wyszedł tuż po nim, wprost w objęcia chłodnego, jesiennego wiatru.
To by było na tyle jeśli idzie o poznawanie duszy dzielącej z nim tę noc. Może to i dobrze? Niemiec choć cholernie przystojny i zdecydowanie w typie Sylvaina zbyt poważnie podchodził do błahostek, co tak zupełnie po ludzku było drażniące. Kto wie, może miał dobry powód, by zgrywać zgreda? Ale Sylvain nie miał ani czasu ani ochoty na zgłębianie psychiki swojego chwilowego towarzysza. Owszem, mógłby uznać, że facet zwyczajnie mu nie odpowiada, gdyby jednak zrezygnował z jego towarzystwa przez taką pierdołę, czułby się autentycznym przegranym. Dogonił go więc, zatrzymał i pocałował. Krótko, jakby odciskał na jego ustach piętno, jakby przypieczętowali właśnie jakąś niepisaną umowę. Potem, bez słowa wcisnął mu w dłonie kask, by samemu wyciągnąć zapasowy z pod siedzenia motocykla.
Chwilę później dosiadł lśniącej maszyny i poczekał aż Walker zajmie miejsce za nim, w tym czasie zapinając zabezpieczenia kasku. Gdy w końcu poczuł ciepło ud blondyna na biodrach, chwycił jego dłonie i zacisnął na połach swojej kurtki.
- Nie spadnij. - Rzucił, odpalając maszynę. Silnik zaryczał ściągając uwagę tej garstki przechodniów, która zabłądziła w te okolice. Lecz już po chwili światła rozmyły się, obcy zostali za plecami, a przed Moon Walkerem i Nuntiusem rozciągały się pustoszejące ulice miasta i perspektywy wszystkich przyjemności jakich mogli dzisiaj zaznać.

zt x2
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach