Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Put your hands in the air! [Veto]
Sob Paź 31, 2015 3:21 pm















R O K: 2020, parę dni przed rozpoczęciem roku.
M I E J S C E: Wielka Brytania, Lotnisko.
U C Z E S T N I C Y: Veto, dziesiątki NPC.





Dzień zapowiadał się niezwykle spokojnie, rzec by się chciało - sielankowo. Nawet jak na Wielką Brytanię, którą zwykle zalewały wielkie fale deszczu. Tym razem słońce przegoniło na dobre chmury, sprawiając że na twarzach większości pojawiały się wesołe uśmiechy, gdy wznosili głowy ku górze, by pozwolić promieniom otulić ich policzki przyjemnym ciepłem.
Samochód wiozący Veto pod samo lotnisko, zwinnie ominął wszystkie korki, dowożąc go na miejsce dwie godziny przed czasem. W sam raz, by chłopak mógł na spokojnie oddać bagaż, przejść przez bramki i rozejrzeć się jeszcze po sklepach. Szofer otworzył mu drzwi, czekając aż ten opuści swoje miejsce, by zaraz przejść w stronę bagażnika, ładując wszystkie jego rzeczy na odpowiedni wózek.
- Życzy sobie pan żeby odprowadzić go pod depozyt bagażu? - zapytał kontrolnie idealnie wyprostowany szofer, wyraźnie przygotowany do odprowadzenia go na miejsce. Nim zdążył udzielić szybkiej odpowiedzi, jedna z kobiet wpadła na niego z impetem od tyłu, przewracając się dość efektownie na ziemię. Jej walizka odjechała parę metrów do przodu, a sama sprawczyni, leżała na ziemi pocierając raz po raz głowę z wyraźną dezorientacją.
- Boże przenajświętszy, najmocniej przepraszam! - panika w jej głosie wyraźnie sięgała zenitu, gdy raz po raz zerkała na zegarek, zapominając że w podobnej sytuacji, oprócz samych przeprosin przydałoby się podnieść z ziemi.

Opisz pokrótce w co twoja postać jest ubrana i co ze sobą zabrała w bagażu podręcznym.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Put your hands in the air! [Veto]
Sob Paź 31, 2015 3:51 pm
Veto przez całą drogę na lotniska kierował wzrok przez szybę auta wprost na niebo. Liczył na chmury, lubił deszczową pogodę, taką typowo brytyjską. Cały ten wyjazd kompletnie mu nie pasował. Musiał zrezygnować z turnieju. Pocieszał się faktem, że w Kanadzie poza szkołą i pracą może znaleźć godnych przeciwników oraz innych zapaleńców o podobnym hobby. Choć, trzeba przyznać, nawet on uważał, że ten poziom zafascynowania jest trudny do osiągnięcia.

W końcu auto zatrzymało się, a on mógł wysiąść i zaczerpnąć świeżego powietrza. Jak na osobę posiadającą szofera ubrany był dosyć biednie. Zresztą, nie chciał się nigdy wyróżniać. A i lubił przede wszystkim wygodę. Sportowe buty, które miał na sobie były owszem wysokiej jakości, ale nieco zniszczone od biegania (choć aby to zauważyć, należałoby się przyjrzeć). Zwykłe dżinsy pozbawił paska, by mu na bramkach nie pipczały. Na torsie miał biały t-shirt oraz szarawą koszulę z długimi rękawami podwiniętymi do łokci. Nawet ją wyprasował. Na plecach widniał plecak z jednym ramiączkiem. W środku była jakaś butelka wody, chusteczki, cienka, czarna kurtka zwinięta w rulonik, masę bandaży i gazy oraz komórkę i tak wiecznie wyciszoną.

Już otwierał usta by odpowiedzieć szoferowi, gdy wpadła na niego kobieta. No tak. Tak się kończy wychodzenie w publiczne miejsca.
- Nie przepraszaj - zwrócił się do niej "na Ty" i bez pytania sięgnął ręką i złapał kobietę za przedramię, drugą dłonią zaciskając jej palce na swoim. Wystarczył krok w tył by sprawnym ruchem stanęła na nogi. Zrobił to jednak na tyle delikatnie żeby się nie połamała przy okazji (nie zwrócił uwagi na jej buty) - Biegnij, bo się spóźnisz.

Na pięcie odwrócił się do szofera próbując zignorować kobietę, po czym z przekąsem odpowiedział na jego pytanie.
- Jasne. Za to Ci płacimy ponoć. Ale nie musisz być taki spięty.
Westchnął i zwrócił się w stronę wejścia na lotnisko.
- Pójdę przodem.
Jak powiedział, tak zrobił. Nie chciał zwracać na siebie zbędnej uwagi. I tak miał szczęście, że sporty jakie uprawiał nie są popularne. Gdyby w telewizji puszczano walki Muai Thai równie często co mecze piłki nożnej, prawdopodobnie masa ludzi by go "kojarzyła".
Kroczył szybko w jasno określonym celu. Jak najszybciej wsiąść do samolotu.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Jak na złość, po chmurach nie było ani śladu. Co więcej, nie zapowiadało się, by owy fakt miał się zmienić w ciągu najbliższych godzin, zupełnie jakby i słońce chciało go w ten sposób pożegnać, wraz z pozytywnym akcentem, jakoby w Kanadzie miało być lepiej.
Szofer wyraźnie nie zwracał uwagi na jego ubiór. Tak długo jak mu płacili, pozostawał w końcu paniczem, któremu musiał służyć zgodnie z jego wolą, co widać było niemalże w każdym jego ruchu.
W momencie gdy kobieta zderzyła się z chłopakiem, od razu znalazł się tuż obok niego, gotowy mu pomóc. Nie wtrącał się jednak, widząc że Veto ma wszystko pod kontrolą. Kobieta natomiast w końcu poderwała się do góry, widząc zaoferowaną pomoc, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że ułamał jej się obcas.
- Och nie! - spanikowany krzyk wskazywał na to, że były to jedne z jej ulubionych butów, które właśnie zostały zrujowane.
Błąd.
Błyskawicznie otworzyła leżącą nieopodal walizkę i wymieniła buty na nowe, stare wrzucając do środka. Nie zajęło jej to pewnie nawet dziesięciu sekund. Magia kobiet. Skinęła szybko głową, nawet nie rozwalając sobie przy tym dość fantazyjnego koka.
- Dziękuję! I bardzo przepraszam, Bóg ci w dzieciach wynagrodzi! - uśmiechnęła się szeroko i pognała przed siebie, prawie wpadając na drzwi obrotowe. Zatrzymała się w ostatniej chwili, raz jeszcze odwracając by mu pomachać, po czym na dobre zniknęła mu w oczu.
Szofer wyciągnął gustownym ruchem chusteczkę z kieszeni garnituru i wytarł nim rękaw Veto, który najwyraźnie uznał za zabrudzony całym zdarzeniem.
- Jak sobie pan życzy. - odpowiedział, nie zwracając uwagi na upomnienie. Prawdopodobnie nie potrafił zachowywać się inaczej w jego towarzystwie. Odwrócił się w stronę samochodu, by powoli wypakować wszystkie walizki na wózek. W tym czasie Veto zdążył znaleźć się już w środku.
O dziwo tłum skupił się głównie przy wyjściu. Im dalej się szło, tym bardziej zmniejszała się ilość ludzi. Wielkiej tablicy z napisem 'check-in' nie dało się przegapić, dzięki czemu chłopak nie powinien mieć większych problemów z odnalezieniem odpowiedniej bramki, gdzie będzie mógł odesłać swoją walizkę i odebrać bilet.
Anonymous
Gość
Gość
Nie miał przy sobie gotówki. Gdyby nie to, prawdopodobnie od razu zapłaciłby kobiecie. Nie zdążył w sumie nawet przeprosić. Tak, Veto nie był zbyt rozgarnięty. Obchodził się z każdym podobnie. Kobiety uważał za płeć słabszą, ale nie zawsze o tym pamiętał. Często zapominał o tym, że zwykłe podniesienie z ziemi może skończyć się właśnie złamanym obcasem. Zresztą, kto do cholery wymyślił te obcasy. Nawet jej nie odmachał. Szofer go nieco irytował, ale chłopak go i tak rozumiał. Taka praca. Sam też nie lubił jak ktoś mu pracę ułatwiał (za bardzo).

Lot miał zarezerwowany. W głowie miał wszystkie cyferki potrzebne do sukcesywnego odebrania go. Oczywiście, w formie papierowej również miał wszystkie dokumenty. Mało kto wierzył w jego pamięć do liczb. Ba, często był uważany za idiotę co nie umie do dziesięciu policzyć. Bo przecież każdy kto interesuje się mordobiciem musi być głupi, prawda?

Dotarł do bramki gdzie musiał prawdopodobnie chwilę poczekać w kolejce. W dłoni miał już wszystkie dokumenty. Wyczekiwał tylko szofera, który przywiezie jego bagaż tam gdzie trzeba. Veto zazwyczaj latał w takie podróże sam. Niestety rodzice się uparli by chociaż raz "odleciał" jak bogacz. Chłopak robił wszystko dla rodziny, która za bogata nie była. Wkurzało go, że nie pamiętali kim byli kiedyś, przed sukcesami syna. No, ale zaakceptował to.

Co ważniejsze, gdy dotarł do swojego okienka wyłożył wszystkie potrzebne dokumenty na blat. Liczył na to, że szybko zasiądzie na swoim miejscu na pokładzie i, kolokwialnie mówiąc, pójdzie w kimę.

W głowie zapaliła mu się żółta lampka. Mało ludzi tutaj, dużo przy wyjściu. Może to kwestia godzin przylotów i odlotów?
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Kobieta z pewnością nie wyglądała na taką, która wymagała od niego rekompensaty. Co więdzej, raczej ulżyło jej, że to chłopak jej nie wymagał, po tym jak wpadła niego w pełnym rozbiegu, zwalając się przy tym z nóg.
Kolejka przy bramce nie była aż taka długa, choć i tak chłopak miał wyjętych piętnaście minut z życia. Jakaś para przed nim dość głośno rozmawiała o tym, czy aby napewno wszystko spakowali, bo przecież wyjazd sporo ich kosztował, więc nie chcieliby nagle się cofnąć z braku paszportu. Po lewej jakaś kobieta z pewnością opowiadała historię swojego życia - co dało się wyczuć po tonie jej głosu - o tym jak to zapakowała im tyle kurtek, że starczyłoby na przeżycie zimy na Syberii, choć teraz zamartwia się, czy przypadkiem nie przekroczyła dopuszczonej wagi bagażu. Co szczerze mówiąc było bardzo prawdopodobne, biorąc pod uwagę fakt, że nawet jej torba podręczna wręcz pękała w szwach pod wpływem naładowanych do oporu przedmiotów.
Póki co wszystko było niezwykle spokojne. Szofer pojawił się chwilę po chłopaku, a inni widząc jak zmierza w jego kierunku, odsunęli się posłusznie, milknąc na dłuższą chwilę. Zmierzyli Veto wzrokiem, a w oczach niektórych widać było wyraźne powątpiewanie. Jak ktoś ubrany w zwyczajny dres mógł wynająć własnego kamerdynera? Wcześniej krzyczące o swoim drogim wyjeździe małżeństwo nachyliło się ku sobie, szepcząc coś ukradkiem, zaraz jednak wyprostowali się, gdy nadeszła ich kolej.
Trzy minuty później kobieta skinęła ręką na Veto, zapraszając go do siebie. Wyciągnęła dłoń po bilety, sprawdzając je sprawnym ruchem, zaraz prosząc o paszport.
- Leci Pan do Vancouver? Nie przewozi pan w bagażu podręcznym żadnej broni palnej, ani łatwopalnych środków? - upewniła się krótko, porównując go ze zdjęciem, tylko po to by zaraz oddać mu zarówno dokumenty, jak i bilet lotniczy.
- Bramka trzydzieści dwa. Odlot o godzinie piętnastej czterrdzieści, ale powinien się pan stawić przynajmniej trzydzieści minut wcześniej. - uśmiechnęła się uprzejmie, naklejając nalepki na jego bagaż, zaraz odsyłając go po taśmie.
- Uwaga, jeśli zauważą państwo pozostawiony bagaż, bądź podejrzanego osobnika, uprasza się o natychmiastowe zgłoszenie podobnych przypadków pod numer... - donośny kobiecy głos zagłuszył większość rozmów w standardowym ogłoszeniu anty-terrorystycznym. Większość nie zwróciła na niego większej uwagi, wiedząc że pojawiają się one co piętnaście minut i nie warto przykuwać do nich większej uwagi.
Kamerdyner ukłonił się nisko, żegnając tym samym z Veto.
- Pańscy rodzice kazali przekazać, że na miejscu będzie czekał na pana mężczyzna z kartką z pana imieniem. Pomoże z bagażem i wskaże odpowiednią drogę. Miłej podróży, panie Hideyoshi. - i odszedł w swoją stronę, zakończywszy obowiązek.
Pozostawało już tylko udać się w stronę bramek kontrolnych i udać pod odpowiedni numer, by poczekać na samolot.
Anonymous
Gość
Gość
Do reakcji ludzi podszedł olewczo. Jak zwykle. Przyzwyczajenie. Wszędzie tylko odpowiadał na pytania, spokojnie, bez irytacji. W międzyczasie usłyszał jakiś numer telefonu wypowiadany przez informator. Numery, jak to było wcześniej wspomniane, zostawały mu w głowie szybko. Ale nie ma co przesadzać, raczej nie zwrócił uwagi na telefon. Zapamiętał może pierwsze trzy cyfry. Mało ważne.

Co jeśli spotka tu jakiegoś niebezpiecznego typa? Kto wie, wszystko zależy od możliwości i sytuacji. W międzyczasie szofer coś powiedział do Veto. Możliwe, że coś ważnego.
- Tak, tak, dzięki dzięki.
Bramka trzydzieści dwa. Ruszył wprost do niej, bo na co miał czekać? Nie rozglądał się specjalnie wkoło siebie. Cały czas błądził myślami po nowej szkole, nowych znajomościach, pracy, o nowych wyzwaniach. Wątpliwe, by zwracał teraz uwagę na porzucone bagaże.

Dotarł do bramki i ponownie stanął w kolejce. Nie był typem, który miał przeczucia. W sumie nic go nie mogło tutaj zaniepokoić. Było tak jak zawsze. Spokojnie.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Re: Put your hands in the air! [Veto]
Nie Lis 08, 2015 10:44 pm
Większość z ludzi wychodziła z podobnego założenia co Veto. Słyszeli ogłoszenie, zapamiętywali jednak pojedyncze cyfry - w dodatku przez pierwszych pięć minut jeszcze gdzieś snuły się po ich umysłach, by zaraz na dobre odejść w zapomnienie.
Do bramki stała dość spora, aczkolwiek szybko poruszająca się kolejka. Ochroniarze przesuwali raz po raz plastikowe pojemniki, wskazując po kolei na znajdujące się na ludziach rzeczy, które również wymagały zdjęcia.
Wszystko wyglądało normalnie, jedni narzekali, inni rozmawiali, jeszcze inni zerkali nerwowo na zegarki.
Wtem twój wzrok padł na jednego z mężczyzn. Wyglądał dość młodo - choć ciężko było to stwierdzić z jednego, dość oczywistego faktu. Połowę jego twarzy skrywała chusta. Z pewnością będzie musiał ją zdjąć do kontroli, niemniej póki co stał podrygując nerwowo i rozglądał się na boki, wyraźnie zestresowany. Nie wyglądało na to, by ktoś inny zwrócił na niego uwagę, w dodatku był całkiem blisko bramek, jak nic będzie się więc musiał rozebrać.
Stojący przed nim gruby mężczyzna charknął pod nosem i zakasłał rubasznie, zdejmując z grubych nadgarstków parę wartościowych zegarków, którymi jeszcze chwilę temu świecił dookoła, widocznie chcąc pokazać swoje bogactwo. Obok nich wylądowały trzy najnowsze telefony, nie wyglądało jednak na to by skończył. Przynajmniej pozornie.
Wszystko rozegrało się w ułamku sekundy. Mężczyzna z chustą na głowie pchnął grubasa na ochroniarza, zgarniając wszystkie jego wartościowe rzeczy wyraźnie wyćwiczonym ruchem. To zdecydowanie nie był jego pierwszy raz, choć kto był tak dużym idiotą, by wykonać podobny manewr na lotnisku, na którym roiło się od ochroniarzy?
Niemniej wyglądało na to, że to nie był pojedynczy napad. Czterech takich samych mężczyzn dokonało dokładnie tego samego na sasiędnich taśmach i rzuciło się do ucieczki, przewracając na bok ludzi. Chaos i zamieszanie. Nie dasz rady złapać ich wszystkich, choć pomimo biegnącej za nimi ochrony to ty byłeś najbliżej mężczyzny, który okradł grubego, bogatego mężczyznę, który właśnie podnosił się z ziemi krzycząc coś donośnie, zapluwając sobie przy tym brodę i wskazywał tłustym palcem na złodzieja krzycząc o sowitej nagrodzie, choć większość była zbyt zajęta krzyczeniem i przepychaniem się przez innych, by go słuchać.
Co zrobisz?
Anonymous
Gość
Gość
Obserwował podenerwowanego kolesia w chuście. Veto zakładał, że koleś pewnie cyka się lotu samolotem. Każdy chyba przy pierwszym razie ma taki minimalny chociaż stres. Naturalne.

Gdy nagle zorganizowana akcja przestępcza się rozpoczęła, Hideyoshi tak jak cała reszta był zaskoczony. Ale właśnie przez ten szok zareagował odruchowo. Gdyby był na to gotowy, zignorował by złodzieja, bo ten mu przecież nic nie ukradł. I nadal jest tu ochrona, która powinna działać.

Prawdopodobnie postąpił niesłusznie, ale był tylko człowiekiem. Odruch kazał mu wystąpić z kolejki i złapać "bandziora". Wykonał biegiem może dwa, trzy kroki i wyskoczył do przodu tak, aby stopą zatrzymać się metr przed uciekinierem. Prosty skręt ciała i łokieć na wysokości twarzy oponenta powinny załatwić sprawę.

Jeśli by się nie powiodło, prawdopodobnie zaprzestałby dalszej gonitwy. Adrenalina powinna opaść zaraz po pierwszym ruchu, aby oddać miejsce zdrowemu rozsądkowi.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
I rzeczywiście częściowo mu się udało.
Mężczyzna kompletnie nie spodziewał się ataku i wyłącznie wyrobiony w nim obronny czas reakcji, pozwolił mu uniknąć złamania nosa. Łokieć trafił go w policzek, a głowa odchyliła się mocno w tył posyłając go na ziemię.
- Kurwa! - wykrzyknął w ostatnim geście paniki zanim uderzył tyłkiem o ziemię. Przedmioty upadły obok niego, gdy wysunęły mu się z rąk. Telefony, zegarki. Wszystko odleciało na boki i przejechało po ziemi, znajdując się poza jego zasięgiem. Nie miał w tym momencie najmniejszych szans na pozbieranie ich na nowo i ucieczkę.
Miał w tym momencie tylko jedno wyjście.
Chusta spadła z twarzy mężczyzny odsłaniając ją w pełnej okazałości. Nieznaczny zarost zdobiący jego twarz nadawał mu na oko wyglądu trzydziestopięciolatka. Mocno zarysowana szczęka i garbaty nos dość mocno rzucały się w oczy, czyniąc go na tyle charakterystycznym, by noszenie chusty stało się w tym momencie w stu procentach logicznym wyjściem. Stworzenie portretu pamięciowego owego mężczyzny było prawdopodobnie jedną z najłatwiejszych rzeczy, jaka przyszłaby mu w życiu.
Dlatego furia złodzieja była tym większa, gdy zdał sobie z tego sprawę.
Szybko wykonał proste kopnięcie w nogi Veto, chcąc pozbawić go równowagi i pozbierał się z ziemi, turlając w bok.
- Pierdolony szczeniak, zjebałeś mi akcję! - warknął z wyraźnym poirytowaniem (co nie powinno zresztą dziwić nikogo, kto znalazł się na jego miejscu) i rzucił się na niego, by uderzyć pięścią w brzuch. Dobrze wiedział, że jeśli szybko go nie obezwładni, zaraz znajdzie się tu ochrona, a jego będzie czekało tylko i wyłącznie jedno. Piękne, metalowe kraty. Zapewne właśnie ta paniczna myśl czająca się gdzieś w głębi jego umysłu sprawiała, że jego ataki były niesamowicie mocne, choć zarazem dość niezdarne. Był zbyt zdenerwowany by całkowicie nad sobą panować.
Anonymous
Gość
Gość
Powiedzenie, że Veto był spokojny, byłoby kłamstwem. Walka uliczna różniła się od takiej na ringu, ale zasady pozostawały podobne. Pierwszy cios rzadko jest nokautem, choć tu się z deka przecenił. Mężczyzna był starszy i prawdopodobnie znacznie cięższy. Chłopak trafił w policzek. Nawet jeśli złamał złodziejowi kość policzkową, ten pod wpływem adrenaliny spokojnie mógł walczyć dalej. W końcu poprawnie wykonany cios łokciem porównywany jest do uderzenia młotkiem. I to nie gumowym.

Gdy koleś próbował wytrącić chłopaka z równowagi, ten zrobił skok w tył. Nogi leżącego za dużo nie robią. Veto poczuł zimny pot na czole. Miał wiedzę i umiejętności, wielokrotnie wpadał w uliczne walki, ale tak to z nimi było, że się ich nie spodziewał. Stres jest naturalną reakcją. Jednak ważne jest zachować spokój.

Cios w brzuch (zakładam że prawą ręką) jest dosyć specyficzny w sztukach walki. W karate na przykład ćwiczy się mięśnie brzucha po to, aby nie tracić energii na uniki i blok. Przyjęcie ciosu powinno nie powodować szczególnych skutków. Ale po co ryzykować? Zbir mógł mieć kastety. Dlatego też blokowanie dłonią mogło przynieść tylko pokaleczenie własnej kończyny. Najprostszy był unik, zejście z linii ataku. Veto obrócił się tak, aby prawą dłonią złapać nadgarstek napastnika, gdy jego ręka była w miarę wyprostowana. Lewe przedramię Hideyoshi'ego powędrowało pod łokieć przeciwnika. Szybkie szarpnięcie w górę nastawione było na nienaturalne wygięcie kończyny przeciwnika. W rezultacie złamanie lub naderwanie ścięgien. W jednym i drugim przypadku był to ból wyłączający zazwyczaj z walki.

Szybkie, poziome cięcie prawym łokciem w twarz miało dokończyć dzieła, gdyby cała akcja się powiodła. Lepiej poprawić, niż się potem martwić. W dodatku był to cios "bezpieczny", najwyżej powybija zęby, nie zabije.

Szybko odwrócił się w stronę reszty lotniska (jeśli walka się powiodła). Rozglądał się nie będąc pewien, czy koledzy zbira zaraz nie przyjdą pomóc poległemu.

Jeśli walka się nie udała, Veto wykonał kilka kroków w tył będąc gotowym do obrony.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach