Anonymous
Gość
Gość
Dear daddy, you'll always be my number one. WTZYSDv

Leilani Cigfran i Louis Ashworth | późny wieczór pod koniec października 2023 | gdzieś w Riverdale City.

Bywały jesienne wieczory, gdy wymykała się z domu, by kręcić się po opustoszałych ulicach dawnego Vancouver i próbując wmówić sobie, że krople na jej policzkach to deszcz, a nie łzy. Nie mogła znieść ani chwili dłużej z ojcem (właściwie, z mężczyzną, który oficjalnie nim był) nawet nie kryjącym się z tym, że zamierza się spotkać z kochanką i pijaną matką, która inaczej nie potrafiła sobie poradzić w życiu. Ona również chciała uciec od tego wszystkiego oddając się narkotykom, ale jak na złość nie mogła dodzwonić się do swojego dilera. Może to i lepiej? W roztrzęsieniu o wiele łatwiej o przedawkowanie.
Pogrążona w myślach nie zauważyła nawet kiedy dzielnica powoli zmieniła się w mniej przyjemną, a latarnie coraz rzadziej rzucały pomarańczowe światło na mokre od deszczu ulice. Dopiero, gdy usłyszała za sobą kopaną pustą puszkę zdała sobie sprawę, że jest sama pośrodku Niczego i że ktoś za nią idzie. Czując, jak jej serce wali jak szalone, przyśpieszyła kroku. Tajemniczy obserwator nie zamierzał pozostawać w tyle, zupełni jakby chciał się napawać jej lękiem oraz bezradnością. Doskonale wiedział, że była sama i że nie może liczyć na żadną pomoc.
Boże, niech on skręci w jakąś uliczkę i da mi spokój.
Szybki krok zamienił się w bieg, który ze względu na słabą kondycję Leilani nie mógł długo trwać; po zaledwie kilkudziesięciu metrach zaczęła czuć, że jej nogi robią się jak z waty, w ustach czuła metaliczny smak własnej krwi. Starczyło jej jednak siły na krótki błagalny krzyk, zanim napastnik wepchnął ją do zaułka tłumiąc jej dalsze próby zaalarmowania kogokolwiek.
Tyle musiało wystarczyć. Błagała w myślach, by tyle wystarczyło. By kogoś zaniepokoił urwany krzyk.
Louis Ashworth
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Zaraz zza mężczyzny wyrósł cień, uderzając napastnika w potylicę z taką siłą, że odgłos łamanego drewna odbił się od ścian budynków tak, jak ten głuchy krzyk. Człowiek runął na na beton obezwładniony, chwytając się za podstawę czaszki, a nieco dalej, obok kontenera na śmieci, ciśnięta została broń. Ashworth, ściągając z ust czarną chustkę, w półmroku zaczął obserwować przez kilka sekund sylwetkę, po czym kopnął ją, obracając na plecy, czemu partnerował zbolały jęk. Schylił się do nieruchomego ciała, po czym wyjął z tylnej kieszeni spodni telefon i zrobił zdjęcie z flashem twarzy delikwenta, jednocześnie oślepiając go.
Wśród ciemności zaczął szukać wzrokiem ofiary, a widząc w snopie światła fragment butów, złapał roztrzęsioną kobietę za ramię, wyciągając ją dalej w stronę światła lampy ulicznej.
Wszystko w porządku? Co tu robisz o tej godzinie? ─ pytał, zwalniając uścisk na niskiej pannie, a gdy dosięgnęło ich słabe oświetlenie, na moment zawiesił głos, cofając się, żeby zachować większy dystans. „Te oczy.”Musimy stąd odejść. Odprowadzę Cię do domu, dobrze?
Marszcząc czoło, kontrolnie rzucał okiem, czy znokautowany sztachetą agresor nie wstał, aczkolwiek cisza przerywana przez nieregularny oddech nieznajomej nie wskazywała kontrataku. Raz za razem wracał wzrokiem do zapłakanej, wciąż lustrując ją od czoła po podbródek.
„Te oczy.”
Anonymous
Gość
Gość
To wszystko stało się zbyt szybko, by zdążyła zarejestrować właściwy przebieg wydarzeń. W jednej chwili miała zatkane usta, a zimna ręka próbowała wedrzeć się pod jej bluzkę. Czuła gorący oddech napastnika tuż przy swoim uchu, a jego kolano wdarło się między jej uda próbując je rozchylić. W następnej mężczyzna leżał na ziemi, a ona kolejny raz tego wieczora poczuła mocne szarpnięcie. Była w tak dużym szoku, że dopiero w blasku latarni zdołała z siebie coś wykrztusić.
N-nie wiem — wyglądało na to, że to odpowiedź na oba z pytań. Pod wpływem adrenaliny nie czuło się bólu, tak jak ona teraz nie czuła obtarcia pleców i kilku siniaków, których nabawiła się będąc przyciskaną do ściany. Dopiero teraz podniosła wzrok na twarz swojego wybawcy i zamarła w uczuciu dziwnego deja-vu.
Gdzieś już Cię widziałam.
Otarła łzy rozmazując tym samym tusz do rzęs pod oczami, przez co wyglądała jak mała zasmarkana panda, ale to było najmniejszym z jej zmartwień. Nie mogła wyzbyć się wrażenia, że człowiek przed nią stojący nie jest jej do końca obcy.
Nie. Nie chcę wracać do domu — pokręciła głową, po czym pociągnęła mężczyznę za rękaw w stronę bardziej... przyjaznym nocnym spacerom dzielnic. Nawet nie obejrzała się na zaułek, chciała po prostu jak najszybciej odejść z tamtego przeklętego miejsca. Zanim ściągną na siebie uwagę nocnego patrolu.
Może zabrzmi to głupio, ale... mam wrażenie, że gdzieś już pana widziałam — zaczęła niepewnie gdy dwie ulice dalej znaleźli się w lepiej oświetlonym miejscu.
I wtedy jej spojrzenie padło na tatuaż na jego szyi i wszystko stało się jasne, a z jej ust wyrwało się tylko ciche westchnienie.
Louis Ashworth
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Mimo że z jego umiejętnościami matematycznymi nie było najlepiej, dodał dwa do dwóch, obserwując zastygającą w bezruchu niedoszłą ofiarę. Ona z tego osłupienia nie mogła mu odpowiedzieć, czy ten zboczeniec jej coś zrobił, a Ashworthowi nie opadła adrenalina na tyle, aby odpuścić. Zacisnął pięści, błądząc wzrokiem ku zaułkowi, aczkolwiek gdy znów spojrzał na twarzyczkę z czarnymi smugami wokół oczodołów, poluźnił uścisk.
Nie chciał drążyć dziury w brzuchu wstrząśnietej dziewczynie, zwłaszcza, że wyglądało na to, że jedyny uszczerbek jakiego dostała, to psychiczny. Świerzbił go nóż w kieszeni kurtki.
Uciekłaś z domu? ─ dopytał półgłosem, oddalając dłoń od skrytki na ostrze, dając ciągnąć swoje krępe cielsko przez słabowitą rękę, licząc, że dziewczyna zmieni zdanie.
Znów skręcił sobie kark, aby skontrolować przestrzeń za nimi, nerwowo zagryzając przy tym wargę. „Masz zdjęcie, zajmij się uciekinierką.” ─ powtórzył sobie, idąc za w przenośni i dosłownie smarkatą.
Na pana to trzeba wyglądać i mieć pieniądze. ─ odpowiedział, wyciągając zakupioną niedawno paczkę papierosów, która była genezą wyjścia z domu Louisa do monopolowego. Zanim jednak wysunął tutkę, pudełeczkiem dotknął ramię nieznajomej dwa razy. ─ Palisz? Mogę Cię przenocować.
Miał ogromne obawy względem tego, gdzie mogła widzieć go ta panna i liczył, że nie zmusi go do zostawienia jej na środku chodnika. Miał mieszane uczucia co do niej, nie chciał, aby powiedziała, że wygląda jak ten przestępca, przed którym ostrzegały australijskie władze i media, aby w szczególności kobiety i dzieci nie snuły się po zmroku. A teraz, o ironio, prowadził ją do swojego mieszkania.
Anonymous
Gość
Gość
Uciekłam...? Można tak powiedzieć — wzruszyła ramionami. Nie miała ochoty rozmawiać o swojej sytuacji rodzinnej z pierwszą lepszą napotkaną osobą. Wątpiła, by ktokolwiek jej uwierzył. Wystarczyło tylko spojrzeć na ubiór Leilani, by wiedzieć że pochodzi z dobrego domu. Jaka ona niby mogła mieć problemy? Że rodzice nie pozwolili jej pójść na domówkę do kolegi ze szkoły?
Na pana wystarczy być starszym — odpowiedziała z wdzięcznością przyjmując papierosa, którego jej podsunął. Przenocować u niego? U zupełnie obcego faceta, który właśnie zgarnął ją z ulicy? — Dzięki, nie chcę krążyć całą noc po mieście.
Chyba oszalała zgadzając się na coś takiego. Z drugiej strony nie miała nic do stracenia. Była zmęczona chowaniem butelek przed matką i zaprowadzaniem jej do sypialni, gdzie pomagała się jej położyć. A skoro ten człowiek rzucił się na jej napastnika, to raczej nic złego jej nie zrobi. Prawda?
Niech pan prowadzi — odpaliła papierosa własną zapalniczką — Tylko ostrzegam, że jestem kuzynką chłopaka Blacka. Jeśli coś mi się stanie, to całe miasto zostanie wywrócone do góry nogami!
Tak naprawdę, to nie. Wątpiła, że Alan przejął się jej zniknięciem, a tym bardziej by zaangażował w to Mercury'ego, ale postraszyć zawsze można. Choć chyba w jej sytuacji powoływanie się na rzekome znajomości było głupie. Już sam fakt tego, że znalazła się sama w takim miejscu powinien świadczyć o tym, że dziewczyna raczej nie ma na kogo liczyć.
Louis Ashworth
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Wyciągał już rękę w jej stronę, aby dać jej ognia, ale cofnął się, widząc, że dziewczyna jest ubezpieczona i ma własną zapalniczkę. Podpalił swojego papierosa i zaciągnął się mocno, napełniając płuca. Wprowadzanie obcego do swojego mieszkania absolutnie nie było roztropne, aczkolwiek bardziej niedorzecznym byłoby zostawić go samego sobie. Ashworth miał zasady. Nie miały one nic związanego z kodeksem prawa, lecz stanowczo zabraniały zmuszania dzieci do wracania do rodziców.
Twój ochroniarz czekał w śmietniku na akcję? ─ sarknął, skręcając na skrzyżowaniu w prawo i zerkając, czy nowa znajoma za nim nadąża. Związana z Blackami, a lata po nocy bez opieki po zawszonych dzielnicach stolicy.
Jego mieszkanie nie było oddalone od tamtego miejsca o kilometry, kto o zdrowych zmysłach okrążałby Riverdale po obwodzie o paczkę papierochów. Mieściło się w wieżowcu na niewielkim, niebyt zamożnym, betonowym osiedlu. Tuż przed wejściem do klatki schodowej zgasił żarzący się popiół pod podeszwą buta, po czym otworzył przed panną drzwi, wypuszczając dym przez nos. Po wejściu do nieco obskurnej, ale działającej windy i naciśnięciu guzika, obrócił się lekko do szatynki.
Lubisz psy? ─ zapytał połowicznie dla odwrócenia jej uwagi od napaści, a za tym też czaiła się przestroga, co za widok może ujrzeć za chwilę.
Zwłaszcza, że po wyjściu z windy i umieszczeniu w zamku klucza za drewnem zaczęły się burzyć aż cztery różne głosy. Louis pchnął drzwi barkiem, rozwierając je bardziej, a we framudze zaraz ukazały się cztery najeżone zębami paszcze, które właściciel odciągał, torując dla panienki przejście.
One boją się Ciebie bardziej niż ty ich. ─ mówiąc, zaraz odprawił stadko w dalszą część niewielkiego mieszkania, a te przestały szczekać, tylko badawczo wyglądały ślepiami zza ścian. Wszystkie za pominięciem słabo widzącej, włochatej chihuahuy, którą Ashworth wziął na rękę, drapiąc lekko za nietoperzym uchem.
Anonymous
Gość
Gość
Nabrała powietrza w policzki ostentacyjnie odwracając się w drugą stronę.
Mój ochroniarz ma dzisiaj wolne — wymamrotała zaciągając się dymem. Tak jak myślała, nie uwierzył jej. Cóż, gdyby tak się stało, uznałaby go za niesamowicie naiwnego. Leia zresztą nie była dobrym kłamcą. Uciekała spojrzeniem, a jej głos drżał, podobnie jak dłonie, które do tego się pociły.
Przez całą drogę do mieszkania Louisa nie odezwała się ani słowem, podobnie jak mężczyzna nerwowo kończąc papierosa dopiero przed klatką. Przez cały czas starała się dorównać jego szybkim (w jej mniemaniu) krokom, zerkając na niego z ukosa.
Ten tatuaż jest zbyt charakterystyczny, by można go pomylić z kimkolwiek innym.
Psy? — uniosła do góry brew po czym uśmiechnęła się tajemniczo — Kocham psy. Nawet bardziej niż ludzi.  
Dlatego też, gdy tylko przekroczyła próg mieszkania wcale się nie bała. Rozumiała, że zwierzęta potrzebują czasu na oswojenie się z intruzem jakim niewątpliwie była Leia, dlatego też starała się nie wykonywać żadnych gwałtownych ruchów, które psy mogłyby wziąć za rzekomy atak na swojego pana. Zastanawiała się tylko kiedy któryś podejdzie zaintrygowany zapachem jej oraz jej własnego czworonoga.
Na wzmiankę o tym, że ktoś może się jej bać zareagowała uśmiechem. Zaraz jednak spoważniała wpatrując się w mężczyznę błękitnymi oczami.
Conrad — szepnęła i zanim gospodarz zdążył zareagować podsunęła mu pod nos zgięte na pół zdjęcie, które wyjęła z portfela — To pan, prawda?
Owa fotografia przedstawiała matkę dziewczyny oraz obejmującego ją Louisa-Conrada w niby przyjacielskim uścisku. Przy okazji, w świetle nastolatka wydawała się do niej niesamowicie podobna. Tylko włosy miała ciemniejsze.
Mama mówiła, że był pan jej dobrym znajomym, gdy mieszkała w Australii. Oh, właśnie... Gdzie moje maniery... Jestem Leilani, córka Jonny. Urodziłam się pół roku po tym jak rodzice przeprowadzili się do Anglii.
Louis Ashworth
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Kocham psy. Nawet bardziej niż ludzi.
Może to absurdalne, ale podbudowały go nieco te słowa, gdyż, jeżeli nie łgała, to oznaczało, że Louis jeszcze nie oszalał. Odłożył zaraz oszołomionego psa na drewnianą podłogę, a on podreptał do aneksu kuchennego, gdzie jego miska z karmą, a sam właściciel przystąpił do rozwiązywania butów, lecz nie zdążył się nawet pochylić, a po jego plecach przeszedł przeszywający dreszcz.
Conrad.
W jednej sekundzie obraz bladej twarzy oraz zgiętej, podniszczonej kartki rozmazał mu się, a głos zniekształcił, aby zaraz zmienić się w szum w jego uszach. Poziom stresu tak wzrósł, że dostał fizycznych dolegliwości, co nie ostudziło furii, jaka nasyciła krew w jego żyłach. Bez zawahania zacisnął rękę na wątłym nadgarstku, pociągając znajomą sylwetkę do siebie, a za nią zrzucił szafę, która upadłszy pod skosem na przeciwległą ścianę, zablokowała wyjście z mieszkania.
Gdy w tle rozległy się psie piski i poszczekiwania, Ashworth wręcz cisnął chuderlawym ciałem do dużego pomieszczenia, które pełniło rolę salonu w tym domu. Zapalił uderzeniem pięści światło, zacisnął ręce na ramionach szatynki i wstrząsnął nią, choć do tego nie użył takiej siły, z jaką ją do tego pokoju zawlókł.
…Gwendolyne. Jonna. ─ powiedział słabo, nawiązując z nią kontakt wzrokowy, a jego ściągnięte, zmarszczone brwi opadły. Całkowicie zignorował imię, którym nastolatka się przedstawiła. Jakby rzeczywiście ogłuchł na te kilkanaście sekund, tylko wybiórczo przeforsowało barierę to, co wydało mu się znajome.
Nie oswobodził jej z uścisku, lecz wyjął z jej palców kartkę z papieru fotograficznego, oglądając bacznie zdjęcie. Zaraz zdjął z jej barku drugą rękę, zasłaniając sobie pół twarzy. Był załamany, porażony i bezsilny. Badał bladą, niespecjalnie trzeźwą postać, która obejmowała się z człowiekiem, który wyglądał jak sobowtór Louisa. Ugryzł się w kciuk, nie mogąc oderwać oczu od osoby, której niemalże idealną kopię 1:1 miał przed sobą. Którą przed momentem szarpnął jak intruzem, który wszedł na jego teren.
Obrócił papier, na którego odwrocie było napisane jego imię i data. Upuścił bezwładnie fotografię pod ich nogi. Najpotworniejsze w tym było to, że znów zaczął pamiętać wszystkie najboleśniejsze wypowiedziane i usłyszane zdania, które desperacko chciał wymazać ze swojej historii.
Boże... Tak Cię przepraszam... ─ niemalże załkał, zaciskając palce na swoich włosach. ─ Nigdy nie zabrałem Cię na Hawaje ani do zoo.
Anonymous
Gość
Gość
W jednej chwili pożałowała, że w ogóle zgodziła się pójść z mężczyzną do jego mieszkania. Co ona sobie w ogóle myślała, zgadzając się mu towarzyszyć? Teraz zrozumiała dlaczego matka zbywała ją, gdy pytała o Conrada. Leilani jako rodzic też nie chciałaby, by jej dziecko próbowało szukać kontaktu z kimś, kto ma problemy z agresją.
Chwycona za nadgarstek rozpaczliwie próbowała się wyrwać, jednak bez skutku. Pozostało jej jedynie poddać się woli silniejszego mężczyzny i dać się szarpać jak szmaciana lalka. Istniała szansa, że nie widząc oporu, odpuści sobie... albo nakręci się jeszcze bardziej.
Oczy dziewczyny rozszerzyły się ze zdumienia, kiedy usłyszała imię zmarłej siostry. Kolejne zdanie nieco zbiło ją z tropu. Hawaje? Zoo? Czy Conrad zignorował to, co do niego wcześniej mówiła i wziął ją za Gwen? Co stało się blisko siedemnaście lat temu, że zareagował aż tak emocjonalnie?
Z jakiegoś powodu widok dawnego przyjaciela matki łapał ją za serce. Już nie patrzyła na niego ze strachem, a z wyrazem smutku i współczucia.
Boże, on o niczym nie wie.
Obawiam się, że już nigdzie nie zabierzesz Gwendolyn — wyjaśniła spokojnie już nie bawiąc się w nazywanie Conrada panem — To, co z niej zostało to rozkładające się tkanki sześć stóp pod ziemią.
Założyła kosmyk włosów za ucho, zrobiła krok do przodu i położyła rękę na ramieniu mężczyzny. Powinna się go bać, powinna uciekać stamtąd jak najszybciej, ale nie potrafiła go zostawić samego w stanie przypominającym jej załamanie. Szczególnie gdy okazało się, że znał jej rodzinę.
Tak jak mówiłam, jestem Leilani. Młodsza siostra Gwen.
Louis Ashworth
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Gwen nie żyje.
Ashworth był na liście mieszkańców Ziemi ostatnim człowiekiem, którego mogłaby zaboleć ludzka śmierć. Mimo to na Conrada to podziałało jak cios w splot słoneczny. Takiego przesytu emocji nie miał od co najmniej osiemnastu lat. Amoku, w którym równocześnie usychał za winem pitym w obecności ponętnej Jonny i chciał zdradzieckiej suce skręcić kark z targającej nim furii. Oddychał głęboko, ciągle uciskając palcami głowę. Bał się, że gdy mięśnie puszczą, rozleci się cały i obróci się w bezwartościowy popiół. Choć czy wtedy coś uległoby zmianie?
Lubił smarkulę, chociaż nie nawiązał z nią żadnej głębszej więzi ─ zwyczajnie dziecko, jakim ówcześnie sześciolatka była, miało w sobie coś, czego w życiu brakowało Conradowi. Autentyczności. Przedszkolak nigdy nie dźgnie cię nożem w plecy, a gdy dasz mu banknot studolarowy, zacznie składać z niego samolocik.
Przed godziną w głowie miał tylko nałóg. Teraz chciał wiedzieć, jakim prawem odebrano życie czystej, niezapisanej tablicy, a on, bestia, wciąż stąpa po tej ziemi.
Leilani. ─ powtórzył, gdy ta ułożyła rękę na jego ramieniu, cucąc go z letargu.
Zawiesił oczy na jej bladej, usianej piegami twarzyczce, która ewidentnie znając jego tożsamość, nie bała się go, a wręcz chciała dodać mu otuchy, pomimo agresji, z jaką ją szarpał dwie minuty temu. Wydała mu się być tak nieskalana i czysta, jak sześciolatka, która nie osądzała wujka za to, że przyjmuje leki, bo jest chory i musi chodzić na zastrzyki do takiego pana. Nawet jej dłonie były jak u porcelanowej laleczki wpisywały się w ten obraz cnoty. W kontraście do tych Savage’a ─ dużych, gwałtownych, noszących ślady po walce, wyłamujących pręty i ściskających zboczeńców za gardła.
Leilani. Urodzona po wyprowadzce rodziców z Australii do Anglii, co zazębiało się z umieszczeniem Conrada w izolatce po wizycie Jonny w zakładzie karnym. Ostatnich odwiedzinach, jakich doświadczył przez jedenaście lat zamknięcia w ciasnej, wilgotnej celi. Narodzona tuż po liście niepodającym nowego adresu, za to oświadczającym, że Jonna zabije ich poczęte dziecko.
Conrad, Jonna miała szare oczy. Leilani ma oczy twoje i twojej Audrey.
Nie mogę w to uwierzyć. ─ zaczął, roztrzęsionym głosem, równie rozedrganymi dłońmi obejmując z największą delikatnością buzię dziewczyny w trakcie, gdy łza na jego policzku przecierała szlaki. ─ Twoja matka pisała, że Cię usunie. Nie zrobiła tego. Boże, to najszczęśliwszy dzień mojego życia. Ty żyjesz. ─ mówiąc, przetarł lekko kciukiem po jej skórze, chcąc udowodnić sobie samemu, że to nie jest marzenie senne.
Anonymous
Gość
Gość
Życie wcale nie było sprawiedliwe, o czym przyszło jej się przekonać dość wcześnie. Do tej pory myślała o śmierci jak o czymś abstrakcyjnym; czymś co uderza w innych wokół, ale nie w jej rodzinę. Widząc tłum żałobników nie myślała, że któregoś dnia sama będzie jednym z nich. Że będzie błagać w myślach, by to wszystko okazało się tylko złym snem. Nawet jeśli Leilani zdawała się przywyknąć do tego, że jej siostra nie żyje i mówić od niej bez łez spływających po policzkach, to wewnątrz wciąż targało nią rozgoryczenie. Dlaczego Gwen? Dlaczego ze wszystkich musiało paść właśnie na nią?
Nie miała pojęcia, że ma do czynienia z mordercą, ale nawet gdyby była świadoma grzechów, jakich dopuścił się w przeszłości, nie zostawiłaby go. Zrozpaczony człowiek w samotności zaczyna się sypać. Wystarczyło, by spojrzała na to, jak skończyła jej matka. Smutna kobieta, której tyran zwany mężem zniszczył psychikę. Do niedawna brzydziła się jej alkoholizmu, uważając Jonnę za "tą złą". Teraz, gdy zaczęła dorastać, zaczęła zauważać, że świat wcale nie jest czarno-biały, tylko pełen odcieni szarości. I że tak naprawdę nie ma prawa oceniać innych ludzi.
Domyśliła się kim Conrad był dla jej matki. Wiedziała to już w chwili, gdy po pokazaniu jej fotografii ujrzała na jej twarzy wyraz głębokiego smutku, tęsknoty oraz czułości, z jaką nigdy nie patrzyła na męża.
Wiedziałam, że byłeś jej kochankiem... ale... czy Ty sugerujesz, że jesteś moim ojcem? — wykrztusiła z siebie po chwili przyglądając się mężczyźnie z niedowierzaniem i jednoczesnym gniewem. Przez te wszystkie lata matka ukrywała przed nią, że ten potwór George wcale nie był jej biologicznym ojcem. Może to i lepiej, że nie łączą ją z nim żadne więzy krwi, ale nie potrafiła zrozumieć dlaczego całe życie była okłamywana. W pierwszym odruchu chciała cofnąć się nie pozwalając Conradowi jej dotknąć, a potem wyjść, trzasnąć drzwiami i już nigdy tu nie wracać, ale nie potrafiła się ruszyć.
Oczywiście, że musisz nim być... — szepnęła z łagodnym uśmiechem ocierając łzę z jego policzka, gdy emocje zaczynały opadać — Nie płacz.
Cóż za akt hipokryzji; wypowiadając te słowa sama Leilani walczyła z chęcią rozpłakania się, by ostatecznie z nią przegrać. A powodów do łez miała kilka; okazało się, że jej życie było jednym wielkim kłamstwem; czułą ulgę, że George jednak nie jest jej ojcem i że po raz pierwszy ktoś cieszył się z tego, że po prostu była.
Louis Ashworth
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Obserwował jej twarz, mimo że obraz rozmazały mu łzy ─ widział, jak gniew eskaluje i transformuje się w niewypowiedzianą ulgę. Conrad czuł, jakby z jego barków zeszło co najmniej sto kilogramów, a on dostał nowych sił, których broń Boże nie chciał używać do przemocy, tylko do zamknięcia Leilani w swoich objęciach i, paradoksalnie, bycia barierą odgradzającą ją od wszelkiego okrucieństwa.
Wtedy też pobocznie dotarło do niego, że dał jej papierosa, a dobry ojciec nigdy nie truje swojej córki jakimiś świństwami. Aczkolwiek czy po… ilu? Szesnastu, siedemnastu latach nieobecności dało się naprawić bycie bezapelacyjnie jednym z najgorszych typów ojców?
Ty też. Jesteś za piękna i zbyt inteligentna, żeby płakać. ─ zwrócił jej uwagę, po czym otarł słone krople z obu jej policzków. Co do tego IQ, nie kłamał, wytropienie taty kryminalisty było nie lada zadaniem. W szczególności, gdy się o nim pojęcia nie miało. ─ Ja nie mogę tego nie robić ─ zaczął, pochylając się, aby zetknąć swoje czoło z jej. ─ Nie było mnie nigdy przy Tobie. Nie nauczyłem Cię chodzić, mówić, nie widziałem Twojego pierwszego dnia w szkole. Nie wiem, kiedy masz urodziny. Nie znam Twoich przyjaciół. W życiu nie powinnaś mi tego wybaczyć.
Czuł jakby obudził się ze śpiączki po nastu latach. Wszystko to przez to, że żył w przeświadczeniu, że Jonna dokonała aborcji w obawie przed tym kutasem i odcięła się. Gdyby tylko wiedział, dołożyłby wszelkich sił, żeby mała miała tatę, choćby miała się z nim bawić w dom przez szybę pancerną w pomieszczeniu widzeń. Choćby miał jej opowiadać bajki przez telefon z trującym dupę, odliczającym czas klawiszem za plecami. Nawet jeżeli matka wyprowadziłaby się, pisałby listy. Całą masę. I czekałby na odpowiedź, gdy tylko nauczyłaby się pisać. A gdyby wciąż nie znał adresu, zrobiłby wszystko, żeby się dowiedzieć. Nawet jeśli oznaczałoby to słanie korespondencji na marne, bo nikt tego nie przeczyta.
A teraz przyszła pora tłumaczeń. Niełatwych, ale mała ma prawo do prawdy.
Posłuchaj, Lei… jeżeli mogę tak do Ciebie mówić. ─ zaczął, wzdychając głęboko i tłumiąc łzy, jak tylko mógł. ─ Nie mów Twojej mamie, że tu jestem. Nie mów nikomu. Będę Twoją tajemnicą. ─ a dlaczego, Conrad? Powiedz jej, nie bój się. Może nie ucieknie przez balkon. ─ Byłem w więzieniu, wiesz? Nie jestem tutaj legalnie. ─ powiedział, patrząc jej w oczy i odgarniając splątane wiatrem włosy za ucho.
Anonymous
Gość
Gość
Niezaprzeczalnie utracili coś ważnego. Głęboki żal związany z tym uczuciem był wyczuwalny w każdym słowie, geście, a nawet oddechu. Mieszkanie nagle wydało się ciaśniejsze, zupełnie jakby w jego kątach zebrały się cienie przeszłości, której nie było im dane wspólnie dzielić. Ale rozpamiętywanie tego nie miało na dłuższą metę sensu. Powinni skupić się na tym, co najważniejsze. Na obecnej chwili.
Nie możesz obwiniać się za coś, na co nie miałeś wpływu — odpowiedziała — Nie mam do Ciebie o to żalu.
Przez moment zastanawiała się jak wyglądałoby jej życie, gdyby od początku znali prawdę. Gdyby mama rozwiodła się z George'm, a Leilani mogła spotykać się ze swoim biologicznym ojcem. Zapewne nie mieliby tyle pieniędzy co teraz, ale czy naprawdę warto przekładać wygodne życie ponad własne szczęście? Widok matki wpadającej coraz głębiej w nałóg utwierdzał ją w przekonaniu, że jednak nie.
Siódmy lipca — dodała po chwili — Urodziny mam siódmego lipca. I nie masz kogo poznawać. Ja nie mam przyjaciół.
Ale wciąż nie wiedziała najważniejszego; kim był Conrad i dlaczego przez lata matka w ogóle o nim nie wspominała. Przecież kto jak kto, ale Leilani (prawie) zawsze stała po jej stronie. W końcu obie musiały mierzyć się każdego dnia z tym samym tyranem.
Westchnęła ciężko, a jej dłonie objęły szyję ojca, gdy stając na palcach wtuliła się w niego.
Może gdyby się dowiedziała, że tu jesteś, to przestałaby pić. Ale skoro tak uważasz, to nie pisnę nikomu ani słowa... — szepnęła. Więzienie to przecież nie koniec świata. Jego kolejne słowa nieco rozjaśniły całą sytuację. Był uciekinierem. Przycisnęła się do niego mocniej, jakby w obawiała się, że za drzwiami mieszkania już czeka na nich policyjna obława, gotowa rozdzielić ich w chwili, gdy dopiero co się odnaleźli.
Za co siedziałeś? — zapytała bez zastanowienia. Ciekawość jak zwykle wzięła górę. Ale czy można mieć jej za złe to, że chciała się dowiedzieć wszystkiego o swoim ojcu? Nawet jeśli niektóre pytania mogły się wydać nie na miejscu.
Louis Ashworth
Louis Ashworth
Fresh Blood Lost in the City
Dziwił się jej. Cholernie się dziwił, że nie ma do niego żalu, jeżeli nie okłamywała sama siebie, odpowiadając mu. On był człowiekiem o wielu, wielu odstraszających wadach, w tym mściwość i zazdrość, impulsywność i brutalność, upartość i pycha. Nigdy w życiu nie zdarzyło mu się wybaczyć pierdoły, a co dopiero abstynencji, gdy tonąc, na gwałt szukało się po omacku czyjejkolwiek ręki.
Po jej pytaniu, na które zaraz będzie mu dane odpowiedzieć, tym bardziej nie byłby w stanie sobie darować. Schyliwszy się, otoczył ją ciasno wytatuowanymi ramionami tak, że wyczuwalne było jego normujące się tętno. Bliskość jej drobnego ciała miała na niego działanie wręcz terapeutyczne, natychmiast rozgoniło wszelkie obawy. Siódmy lipca.
Jednakże nadeszła chwila, w której należało odsłonić karty i obnażyć się ze swoich zagrań. Mogła być sceptycznie nastawiona, co do słuszności tej tajności przez to, że to kryminalista przez przeciętnego człowieka utożsamiany może być zarówno z alimenciarzem, złodziejem jak i z gwałcicielem. Aczkolwiek Savage’owi zostały postawione zarzuty za coś, co nie równało się kalibrem z kradzieżą samochodu.
Nigdy nie rozmawiał z nikim o swoim ojcu ani śmierci Delight. To naturalne, że dzielenie się takimi informacjami nawet, a zarazem zwłaszcza z dzieckiem jest bolesne. W szczególności, że były to przeżycia tak traumatyczne dla Conrada, że w wieku trzydziestu sześciu lat budzi się w środku nocy zlany potem z rękojeścią noża ściśniętą w pięści. To absolutnie nie jest coś, o czym chciałby opowiadać Leilani, jednakże ten temat był nie do obejścia.
Oderwał się od niej, aby usadowić ją na dwuosobowej, materiałowej kanapie i samemu siąść obok. Ujął jej rękę w swoją i przez kilka sekund tkwił źrenicami w podłodze, kłócąc się wewnętrznie sam ze sobą. Nie chciał łgać. Gdyby chciała słuchać parszywych kłamstw, nie zgarnąłby jej z ulicy.
Za trzy morderstwa. ─ wydusił z siebie, nawiązując z nią kontakt wzrokowy. Nie miał nic na swoją obronę, był nagi. ─ Mogłem zabić albo być zabitym. ─ przystopował, na zmianę zaciskając usta w wąską linię i zagryzając wargę. ─ Broniłem mojej mamy i siostry przed moim ojcem.
Nie chciał wdawać się w szczegóły, o czym świadczyć mogły jego drżące ręce, ale musiał. A to nie jest nawet jedna setna rzeczy, które musi jej wytłumaczyć.
Anonymous
Gość
Gość
To nie Conrad był osobą, do której powinna żywić jakiekolwiek negatywne uczucia. Nie wiedział o istnieniu córki, tak jak ona aż do teraz nie wiedziała kto jest jej biologicznym ojcem. Jedyną osobą, którą należało obwiniać za zaistniałą sytuację była Jonna, ale nawet jej należałoby najpierw dać się z tego wytłumaczyć. Leilani była niemalże pewna, że ukrywając prawdę chciała ich ochronić. Dziewczynę przed opinią córki kryminalisty, byłego kochanka przed poczuciem żalu, że nie będzie mógł w pełni uczestniczyć w życiu Lei.
A więc jej ojciec był mordercą.
Świadomość tego, czego w przeszłości dopuścił się Conrad docierała do niej powoli. Zabił aż trzy osoby. Dłoń, którą trzymał zadrżała, a z ust wyrwało się ciche westchnienie. Trzykrotnie popełnił tę samą zbrodnię. Jej źrenice rozszerzyły się z przerażenia, a ciało zesztywniało.
Czy zabrzmię jakbym była niespełna rozumu, jeśli powiem, że wcale się Ciebie nie boję? — zapytała patrząc mu wciąż prosto w oczy. To nie ojca się obawiała, a konsekwencji tego, co zrobił. Nie była na tyle naiwna by nie domyślić się, że ktoś, kto zamordował trójkę dzieci będzie mógł wyjść z więzienia po kilkunastu latach za dobre sprawowanie.
"Broniłem mojej mamy i siostry przed moim ojcem."
Jakże znajomo to brzmiało. Co prawda siostry nie musiała już przed nikim chronić (zwłaszcza, że gdyby Gwen nie zginęłaby w tamtym wypadku, zapewne studiowałaby teraz w Nowym Jorku, z dala od Cigfranów), a "ojciec" okazuje się być ojczymem, ale ona również prowadziła małą walkę. Co prawda nie stawiała się mu fizycznie, była przecież zbyt krucha i słaba na coś takiego, ale chroniła mamę w inny sposób. Piorąc jego koszule z ostentacyjnie pozostawionymi na nich śladami czerwonej szminki, poprawiając po niej wszystkie domowe obowiązki, by nie musiała wysłuchiwać jak bardzo jest beznadziejna i przede wszystkim skupiając większość agresji George'a na sobie.
...a kim były pozostałe dwie osoby? — sama dziwiła się, że w ogóle zdecydowała się zadać to pytanie. Skoro jednak już zdecydował się powiedzieć jej o swojej przeszłości, to niech powie wszystko. Ona też miała swoje grzeszki, które w swoim czasie zamierzała mu wyznać.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach