Riverdale
Riverdale
Administrator Sovereign of the Power
Mieszkanie Oleandra, Malachy'ego i Albrechta


Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos
  Drżącą ręką zapalił światło w przedpokoju.
  — Aha.
  Drugiego tak jadowitego, przesączonego nienawiścią „aha” te ściany jeszcze nie słyszały.
  Jako lokatorowi, Olkowi nie dało się zarzucić niczego. Preferował dojebane słuchawki od raczenia sąsiadów swoją starannie wyselekcjonowaną death metalową playlistą na Spotify, z prawdziwym powołaniem i o własnym portfelu uzupełniał salonowy barek (ostatnio szczególnie często) i dotychczas tylko raz zdarzyło mu się zapomnieć posprzątać oplutej krwią umywalki, gdy wrócili z Malem poharatani do domu.
  Można by w sumie rzecz, że był aniołem. A na pewno on mógłby tak rzec, bo był tego święcie przekonany, jak i faktu, że nie zasłużył sobie na to wyjątkowe okrucieństwo.
  Z najwyższym obrzydzeniem uniósł nuszkę do góry i zdjął ze stopy mokrą skarpetkę w ananasy. Niegdyś piękną, obecnie — pokrytą rzygami Malachy’ego, smutną, przeciwną naturalnemu porządkowi. Wytarł stópkę o leżącą pod ścianą bluzę chłopaka (bo po co na przykład skorzystać z jednego z pięćdziesięciu wieszaków obok, nie?) i przemaszerował wściekle przez mieszkanie, tuptając groźnie, mimo że jego kroków nie było w sumie słychać, jak na bosego skrzata przystało.
  Z kopa otworzył lekko uchylone drzwi do sypialni Mala (złość przesłoniła mu chwilowo zwyczajową troskę o dobro współlokatorów, głównie niewinnego, śpiącego w pokoju obok Albrechta) i pizgnął mu własną zarzyganą skarpetką na klatę. Może nie była to pobudka, o którą prosił, ale na pewno taka, na jaką zasługiwał. Nie żeby Olek był usatysfakcjonowany. Celował w twarz.
  — Wstawaj i wytrzyj swoje rzygi z podłogi zanim ja wstanę i wytrę je tobą — powiedział jadowicie, już stojąc. Co ciekawe, wciąż mierzył te swoje metr sześćdziesiąt, więc kwestia wykonania tej groźby pozostawała pod znakiem zapytania, ale przecież liczą się chęci.
Malachy Zhao
Malachy Zhao
The Jackal Child of Chaos
  Jakby to delikatnie ująć – zachlał wczoraj pałę totalnie. Na pewno nie jest to niczym nowym w życiu Mala, ale i tak za każdym razem na następny dzień żałuje wszystkiego, po co sięgnął poprzedniego wieczora. W głowie ma helikopter, a brzuszek nie daje o sobie zapomnieć. Nigdy nie nauczy się na błędach. Bo i po co?
  No chyba, że zmusi go do tego Oleander. Głośny dźwięk otwieranych drzwi i uczucie mokrej skarpety na nagiej skórze nie było w żaden sposób przyjemnym „dzień dobry”. Nie żeby syf i rzygi, jakie zostawił, były czymkolwiek lepszym w tej sytuacji.
  — Co? — rzucił w odpowiedzi, dosyć niechętnie i niewyraźnie. Nadal do siebie dochodził, a sam fakt, że dzisiejszy dzień zapowiadał się ciężko, w niczym mu nie pomagał. Nie miał nawet siły, żeby myśleć nad jakimś trafnym pociskiem. Po prostu się zaśmiał, wyobrażając sobie Olka, który próbuje wywalić z łóżka dwa razy większego od niego Mala. Nie do końca też wiedział, o jakie rzygi mu chodzi. No generalnie zmiotło go z planszy i nie był świadomy, w jakim wymiarze się aktualnie znajduje.
  — Kurwa… — kolejne elokwentne słowo padło z jego ust, kiedy przecierał dłonią twarz. — Gdzie jakieś „Dzień dobry, kochanie. Zrobiłem ci śniadanie, bo wiem, że masz ciężki poranek”? Co z ciebie za przyszła żona?
  No dramat.
  Zmarszczył brwi, kiedy przeniósł wzrok na skarpetkę. Momentalnie dostał odruchów wymiotnych, więc pod wpływem obrzydzenia jebnął skarpetą na podłogę. Te ananasy chyba nie powinny mieć takiego wzorku. …I zapachu. No nie, tego ewidentnie nie chciał oglądać z rana.
  — Chodź się jebnij obok czy coś, nie wiem. Wstajesz z rana, rzucasz skarpetami, budzisz ludzi i dziwisz się, że masz pierdolca. — Poklepał zachęcająco puste miejsce obok siebie na łóżku. Nie było obrzygane, więc nie powinno być problemu. — Albrecht posprząta — powiedział, zamykając ponownie powieki. To nie był koniec spanka, absolutnie.
Albrecht Wolfe
Albrecht Wolfe
The Liberty Individual Trouble Seeker
  Ostatnich dziesięć godzin przed położeniem się spać spędził grindując instancje w jakimś koreańskim MMO, na szesnastu postaciach należących do jednego z jego stałych klientów. Koleś miał opinię najlepszego gracza na swoim serwerze, ale prawda była taka, że pomimo znajomości świata i obycia ze wszystkimi klasami, bez pomocy z zewnątrz nie byłoby go nawet stać na ekwipunek, którego aktualnie używał. Tylko Albrecht wiedział ile czasu zajęło wyfarmienie wszystkich materiałów potrzebnych do stworzenia i ulepszenia tych przedmiotów. Nie mógł jednak narzekać, bo praca była całkiem przyjemna, a za jedną taką sesję zgarniał średnio dwieście pięćdziesiąt dolców – rzekomą równowartość wypracowanych przez siebie itemków.
  Część wypłaty od razu przejadł w formie wielkiej pizzy hawajskiej, wielkomyślnie zostawiając swoim współlokatorom po kawałeczku w lodówce, a następnie padł jak kłoda na łóżko w nadziei, że może uda mu się tym razem zasnąć w miarę szybko. Przeliczył się jednak srogo, bo przez pierwsze dwie godziny nie dawały mu odpocząć jakieś pijackie śpiewy zza okna, a później impreza ewidentnie próbowała wprosić się do ich apartamentu. W normalnych warunkach może i nawet przejąłby się faktem, że ktoś desperacko próbuje dostać się do jego mieszkania w środku nocy, gdyby nie rozpoznał wcześniej po głosie, że osobą tą jest Malachy. Nie musiał w takim razie martwić się ani o siebie, ani tym bardziej o niego – chłopak prędzej czy później otworzy sobie drzwi sam, po dobroci albo siłą. Al ukrył więc twarz w poduszce, co nieco stłumiło odgłosy stukania kluczem o szyld zamka, i na moment odpłynął do krainy nieprzytomności.
  Kolejny raz z półsnu wyrwał go jednak odgłos rzygania na korytarzu i skrzypnięcie łóżka w sąsiedniej sypialni. Mając nadzieję, że oznaczało to koniec nocnego koncertu, powtórzył sobie tylko w głowie kilka razy, żeby patrzeć pod nogi następnego dnia, kiedy będzie wychodził z pokoju, po czym zakrył się cały swoim flanelowym burrito i spróbował zasnąć po raz kolejny.
  Rano niestety nie obudził go alarm w telefonie, ani tym bardziej śpiew ptaszków na zewnątrz. Nie, to tylko jego durni współlokatorzy postanowili urządzić sobie poranną dyskusję na temat tego pawia w przedpokoju, w którego obiecał sobie tym razem nie wdepnąć.
  Owinięty szczelnie kocykiem, z czarnymi sińcami pod oczami i rozczochraną czupryną, poczłapał do sypialni Mala. Nie wszedł jednak do środka, oparł się tylko o framugę drzwi i zmierzył wzrokiem leżącego na łóżku Chińczyka.
  — No żebyś się, kurwa, nie zdziwił — syknął w odpowiedzi na jego słowa. — Mówiłem ci milion razy, że jak coś oszczasz albo obrzygasz, to będziesz sprzątał to sam. Nie mam zamiaru dotykać niczego, co weszło w kontakt z twoimi wydzielinami — dodał, z widocznym obrzydzeniem spoglądając na skażone wymiotami ubrania walające się po podłodze. — Jak tam główka, nie boli? Bo mnie, na przykład, napierdala. Przez ciebie.
Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos
  — Ciężki poranek to dopiero kurwa przed tobą — powiedział tonem, który być może byłby groźny, gdyby nie wydał się z krtani typa, który wyglądał jak gimnazjalista na speedzie. Przed dłużą chwilę usiłował sobie przypomnieć, dlaczego w ogóle zgodził się na mieszkanie z tym menelem. Najgorsze nie były nawet konsekwencje tej przykrej decyzji czy fakt, że była ona kompletnie nieuzasadniona — Mal nie płacił w końcu milionów monet za możliwość zarzygiwania Olkowi podłogi — ale to, że chłopak pozornie w ogóle nie zdawał sobie sprawy z tego, w jakiej sytuacji go to stawiało. Albo, co gorsza, zdawał sobie sprawę, ale było mu to zupełnie obojętne. Nie przejmował się tym, że może w każdej chwili zostać wyrzucony za drzwi i zmuszony do spania na wycieraczce. Przynajmniej w teorii, bo sposób wykonania takiej eksmisji byłby dość dyskusyjny, biorąc pod uwagę, że zarówno Olek, jak i Al, byli od niego mniejsi i słabsi. Nie czuł respektu. Tak nie mogło być.
  — Jak jesteś głodny, to zawsze możesz zlizać te rzygi, lata mi to koło chuja — powiedział, z trudem powstrzymując swoje oczy od wywinięcia pełnej 360-tki przez jego czaszkę. — Metaforycznie — uściślił po chwili.
  Z westchnięciem zwrócił się w kierunku Albrechta.
  — Nalej zimnej wody do wiadra, oki. Albo przynieś mi nóż. Albo cokolwiek, co cię tam zainspiruje. Zaraz to naprawimy. — Jeśli tortury nie podziałają, to zawsze może wziąć tę skarpetkę i wsadzić mu ją w dupę. Chociaż w tej opcji pozostawało ryzyko, że Mal nie odczułby tego jako należycie srogą karę. W końcu to degenerat.
  — A, i uzupełniłem apteczkę, trzaśnij sobie ibuprom jakiś, bejbe.
  Niezbyt chciał rozmawiać o tym, że znowu nie było go całą noc w domu, choć wyjątkowo okazało się to bardzo opłacalne — nie miał wątpliwej przyjemności czuwania całą noc do jakiegoś menelskiego jazgotu.
Malachy Zhao
Malachy Zhao
The Jackal Child of Chaos


Ostatnio zmieniony przez Malachy Zhao dnia Pon Sty 25, 2021 7:05 pm, w całości zmieniany 1 raz
  „Ciężki poranek to dopiero kurwa przed tobą” – oj tak, z tym musiał się zgodzić. Nie dość, że chyba nie dożyje wieczora przez swojego giga kaca, to jeszcze współlokatorzy najwidoczniej zmówili się, żeby trajkotać mu nad głową bez sensu. Czy naprawdę nikt w tym mieszkaniu nie rozumiał bólu Mala? Zero w nich empatii.
  „Mówiłem ci milion razy, że jak coś oszczasz albo obrzygasz, to będziesz sprzątał to sam” – zaczął go przedrzeźniać, niczym dziecko, którego rodzice zmuszają do posprzątania pokoju. To jemu przeszkadza ten syf czy im? No właśnie. Skoro mają takiego pierdolca na punkcie jakichś tam wymiocin, to sami powinni się tym zająć. Malachy nigdzie się nie rusza. Nie i chuj.
  Chcąc podkreślić swój wyjebanizm, przytulił się do poduszki, odwracając się jednocześnie plecami w ich stronę.
  — Ojej — wydusił z siebie, kiedy Albrecht wspomniał o bolącej głowie. — No popatrz, to jest nas dwóch — dopowiedział i wzruszył ramionami. Od kiedy to on jest odpowiedzialny za jego dolegliwości? Malachy to przynajmniej potrafi przyznać, że zjebał tym zachlaniem się wczoraj. Przyjmuje wszystko na klatę, nie? — Nie bądź pizdą, Al.
  Parsknął, kiedy usłyszał to Olkowe „metaforycznie”.
  — No byłoby to problematyczne, faktycznie — skomentował, zerkając jeszcze na niego przez ramię. Ziewnął po tym i wygodniej ułożył się na łóżku. W końcu zaśnie, może im to przysiąc. Mogą drzeć ryja nad nim do woli, a Zhao ostatecznie odpłynie. Nie da im się tak łatwo.
  — Zainspirować to wy byście się mogli do wyjebania stąd. Po pierwsze – nikt was tu nie zapraszał, a po drugie… — tu przerwał, żeby pokazać im pięknie wyprostowany środkowy palec. Tyle miał im do powiedzenia.
  Gdyby zamykał drzwi na klucz, to nie byłoby, cholera, problemu.
Albrecht Wolfe
Albrecht Wolfe
The Liberty Individual Trouble Seeker
  Słysząc jego odpowiedź, Al tylko westchnął ciężko i teatralnie wywrócił oczami.
  — To było pytanie retoryczne, w chuju mam twoje samopoczucie — prychnął z pogardą, jeszcze bardziej otulając się kocem, jakby to miało go w jakikolwiek sposób ochronić przed skażonym przez Mala powietrzem.
  Skinął tylko głową na słowa Oleandra i zniknął dyskretnie za framugą drzwi, udając się w stronę kuchni, a konkretnie stojącego w niej wiadra. Napełnił je do połowy kranówką, na wszelki wypadek dolewając też trochę płynu do mycia podłóg, choć stracił już nadzieję, że sprawca całego tego syfu poczuje skruchę, a co dopiero po sobie posprząta. Cóż, on albo Olek i tak zrobią dziś z mopa użytek, co do tego nie miał wątpliwości.
Wrócił przed pokój Malachiego, postawił wiadro obok Koreańczyka i teatralnie poklepał go po ramieniu.
  — Zrób z tym na co tam masz ochotę. Szkoda trochę wylewać to na tego pajaca, chociaż jakaś namiastka kąpieli raz na pół roku by mu nie zaszkodziła — rzucił beznamiętnie, choć kącik ust drgnął mu w lekkim uśmiechu na samo wyobrażenie takiego scenariusza. — Z góry tylko uprzedzam, że nie mam zamiaru ścierać jego pawia z podłogi, chyba że rzucisz mu potem tą szmatą w ryj. W takim wypadku zrobię to z przyjemnością — dodał i puścił oko do chłopaka.
  Mal nie był taki zły, serio. Pomijając takie dni po imprezie, bo skacowany był praktycznie nie do życia i gdyby to od Albrechta zależało, nie miałby wstępu do domu dopóki całkiem nie wytrzeźwieje. Ba, dziś pewnie też zostawiliby go w spokoju, gdyby nie ta plama rzygów na podłodze. W korytarzu między pokojami, w części wspólnej mieszkania. Niech sobie Malachy rzyga u siebie, na swoje łóżko i swoje ubrania, wtedy nikt nie będzie miał z tym problemu.
  — Po pierwsze – nikogo nie obchodzi, co masz do powiedzenia — rzucił prześmiewczo niskim głosem, robiąc na chwilę rozbieżnego zeza, jednak zaraz po tym na powrót spoważniał. — Rusz wreszcie dupsko z łóżka i po sobie posprzątaj, chyba że chcesz mieszkać w melinie, to w takim razie zapraszam wypierdalać w podskokach z tego mieszkania.
  Po tych słowach zamachał mu tylko dwoma środkowymi palcami i ponownie oddalił się w stronę kuchni, coby zjeść Malowy kawałek pizzy. Generalnie to chuj mu w dupę, niech sam sobie ogarnia żarcie.
Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos


Ostatnio zmieniony przez Oleander Seo dnia Nie Sty 17, 2021 11:25 pm, w całości zmieniany 1 raz
Moment, w którym Mal odwrócił się do nich dupskiem, zdecydowanie pomógł Olkowi zapanować nad przemożną potrzebą zrobienia mu krzywdy.
  — Ale za to jakie ładne plecki. Odwodnienie ci służy — powiedział troszkę przesadnie flirciarskim tonem, biorąc pod uwagę, że jego stópka wciąż nie została odkażona po wdepnięciu w popełnione przez Mala wymiociny. Fakt faktem, szybko zeszło z niego ciśnienie. Prawda jest taka, że gdyby nie był w stanie rozładowywać swojej złości szybko i skutecznie, to mieszkając z Malem chodziłby wkurwiony dwadzieścia cztery godziny na dobę. I nie była to nawet jego wina, przynajmniej nie dużo większa niż samego Olka. Mal miał swoje wady, ale poza tym był pociesznym przyjacielem i w miarę nieszkodliwym (może tylko trochę śmierdzącym) współlokatorem. Oleander słabo znosił po prostu ludzi, którzy nie słuchali się go w absolutnie wszystkich możliwych kwestiach, a Mal zdecydowanie należał do tych sprawiających spore problemy wychowawcze.
  W przeciwieństwie do Ala, którego pojawienie się w pokoju z wiadrem wody wywołało szeroki uśmiech na jego twarzy.
  — Dziękuję, skarbie. — Jego wzrok stał się dużo bardziej pogardliwy, gdy z powrotem przeturlał się w kierunku Mala. — Widzisz? Mógłbyś być taki kochany jak Albert.
  Albert? A, jebać.
  Usiłował przejąć od chłopaka wiadro, które od razu pociągnęło go do dołu. Postawił je więc z delikatnym chlupotem, udając, że to właśnie planował zrobić od początku. Zmarszczył lekko brwi, gdy poczuł delikatny zapach płynu do podłóg.
  — Ciekawe — zawiesił się na moment. — Nigdy nie próbowałem waterboardingu z detergentem. Dobre myślenie, Al.
  Można by powiedzieć, że się nie zrozumieli.
  Oparł się o framugę drzwi chwilę po tym, jak Albrecht ponownie opuścił ich wątpliwej jakości towarzystwo.
  — To jak będzie? — zapytał niewinnie. Widząc, że chłopak go ignoruje, postąpił kilka kroków do przodu, aż w końcu pochylił się nad nim na łóżku, opierając łapki na łóżku, po obu stronach jego głowy. — Fajfek wstanie i grzecznie posprząta? Czy zostanie ukarany?
  Końcówkę wypowiedział szeptem. Być może nie miał tym razem na myśli tortur. Przynajmniej nie standardowego rodzaju.
Malachy Zhao
Malachy Zhao
The Jackal Child of Chaos
  Mimo, że był wypięty do nich dupskiem, i tak nadsłuchiwał tego, co się dzieje za jego plecami. Musiał być zwarty i gotowy na ten niespodziewany kubeł zimnej wody czy cokolwiek oni tam knuli. Dlatego właśnie tuptańsko Albrechta, które wyprowadziło go z pokoju, wywołało w nim letki niepokuj. Zerknął kątem oka za siebie, kontrolująco, ale na szczęście Olek dalej stał w bezpiecznej odległości. I dobrze. Nie wolno wchodzić na jego terytorium.
  — Mówisz? To wyobraź sobie, że tym odwodnionym pleckom jest smutno, że nikt ich nie rozumie. — Pociągnął teatralnie nosem i skulił się nieco w kłębek. Generalnie już czuł się lepiej, więc niby mógłby w końcu wstać i ogarnąć te jebane rzygi, których najwidoczniej nikt nigdy na oczy nie widział, ale… no jakoś tak lubił się droczyć.
  Kiedy Albrecht wrócił do pokoju, żeby wręczyć coś Oleandrowi, niespokojnie spojrzał za siebie. Wydał z siebie tylko ciche oho, widząc wiadro wypełnione wodą. Potem podsumował to krótką myślą – chyba ich pojebało. Mimo wszystko położył łeb z powrotem na poduszce i udawał, że co złego to nie on.
  Prychnął śmiechem na tego Alberta.
  — Ta, Albert. Spoko, będę jak Albert, Orlando — wytknął mu to, specjalnie w dodatku przekręcając jego imię. Zatrzymajcie tę karuzelę śmiechu.
  Nikogo nie powinno zdziwić, że za chuja nie miał pojęcia co to jest waterboarding. Skojarzyło mu się to z surfowaniem na desce, ale chyba nie mieli zamiaru przerabiać jego pokoju na ocean? Niby miał tutaj syf i brakowało, żeby tylko nasrać na środku, ale bez przesady, co?
  — Aha, no pewnie. Wypierdolę stąd, jak najbardziej. Pójdę gdzieś, gdzie zaczną mnie doceniać. — Malachy drama queen. Kiedyś zrobi im psikusa i naprawdę zamknie się w sobie. Wtedy będą go błagali, żeby wrócił do ich marnych żyć. — Będziecie płacić mi za terapeutę — skwitował jeszcze, kiedy Albrecht wychodził z pokoju.
  Na pierwsze pytanie Oleandra nie odpowiedział. Chciał poczekać aż wyjdzie z jego pokoju, zajmie się sobą, a Mal w tym czasie grzecznie poszedłby wytrzeć podłogę. Tak, dokładnie. Znudziło mu się już to droczenie się.
  Podniósł jedną brew, kiedy poczuł ciężar na łóżku. Zerknął na Olka, a kącik jego ust drgnął ku górze. Co to za nagła zmiana w zachowaniu? Chętnie wykorzystałby tę sytuację, gdyby tylko nie spodziewał się zaraz czegoś w odwecie. Nie mogło być tak pięknie. Nie z tym wrednym szczurem.
  Odwrócił się przodem do niego i złapał go jedną ręką za bioderko, żeby przesunąć nią sugestywnie wzdłuż całego jego tułowia, a na końcu przyciągnąć go bliżej siebie za szyjkę. Uśmiech nadal nie schodził z jego twarzy, a nawet wprost przeciwnie – uśmiechnął się szerzej, przyglądając się temu, na co sobie pozwala. W końcu spojrzał na niego niewinnie.
  — To co? Ty, ja, Albert i mycie zarzyganej podłogi? — spytał, parskając śmiechem. — Na większy romantyzm mnie nie stać, sorki.
Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos
  Obserwował z pewną mieszanką rozbawienia i zaskoczenia, jak wielki sukces odniosło to jedno wiadro z rozcieńczonym płynem do podłóg w pobudzeniu wyobraźni Malachy'ego. Jeszcze kilka minut temu zaspany, nieprzejmujący się otaczającym go światem i uparcie udający niewiniątko, nagle zaczął oglądać się nerwowo za siebie, całkowicie świadomy, że żaden z jego sympatycznych współlokatorów nie powstrzymałby się przed zrujnowaniem mu tego spokojnego poranka, jeśli chłopak wciąż miałby ochotę utrudniać im kooperację.
  To był zresztą taki typowy Malachy. Co złego, to nie on. Ale kompletny brak samoświadomości i bycie nieodpowiedzialnym frajerem stanowiły znaczącą część jego uroku osobistego. Oleander, oczywiście, nie był dużo lepszy.
  — Orlando? — zapytał, kręcąc głową z niedowierzaniem. Wiedział, że Malachy był głupi i nieśmieszny, ale o co chodziło mu tym razem? Przecież wiedział, jak się nazywa. Nawet jedna krytyczna myśl nie skalała Olkowej główki, gdy tak patrzył z poirytowaniem na chłopaka. Może Malachy był jednak trochę opóźniony? Czy Olek powinien być wobec niego bardziej wyrozumiały? — O-le-an-der — powiedział bardzo powoli, akcentując wyraźnie każdą sylabę, wzdychając z tego trudu, z jakim wiązało się bycie dobrym, uczynnym człowiekiem. Co Malachy by bez niego zrobił?
  Tupet, z jakim chłopak pozwalał sobie na mizianie spoglądającego na niego z góry Olka, był względnie blisko granicy bezczelności. Ollie był istotą o dwojakiej naturze, co nie. Z jednej strony był oburzony, gdy byle kto pozwalał sobie na skracanie fizycznego dystansu w tak bezpośredni sposób, a z drugiej... no, dosłownie wpakował się dużo silniejszemu chłopakowi na łóżko. Może więc jednak wcale aż tak bardzo mu to nie przeszkadzało.
  — Mmm... Po co ci terapeuta? — wymruczał, unosząc filuternie kąciki ust. — Przecież możesz mi o wszystkim powiedzieć.
  To... chyba nie była prawda, co nie? Trudno było powiedzieć, czy Ollie mówił poważnie, czy tak sobie gadał, żeby prowokować chłopaka do ciągłych odpowiedzi. Ostatnie słowo musiało w końcu należeć do niego.
  Wywrócił oczami, gdy usłyszał jego uroczą propozycję, ale uśmiech wciąż goszczący na jego twarzy świadczył o tym, że jak na razie nie był jeszcze zdenerwowany.
  — Albert? — powiedział nagle, gdy jego mózg przetworzył dokładniej słowa Malachy'ego. — Ty to jednak jesteś głupi. Albrecht.
  Zachichotał lekko, odsłaniając równe, białe ząbki, kompletnie nieświadomy tego, że z każdym słowem jego IQ spadało o kolejne kilka punktów.
  — W porządku — powiedział z lekko prowokującą nutką, zwiastującą kolejny pocisk, który cisnął mu się na usta. — Jestem przyzwczajony, że na niewiele cię stać.
  Zniżył się trochę, tak jakby chciał go pocałować, ale wyglądało na to, że w połowie się rozmyślił (być może przypomniało mu się, że wciąż musi zagonić Mala do mycia zębów), bo wyprostował ramiona i wstał z łóżka, przeciągając się z głośnym ziewnięciem. Nieprzespana noc naprawdę dawała mu się we znaki, ale spanko nie było pierwszą rzeczą, o której myślał.
  — Nie zapomnij wziąć wiadra~ — przypomniał mu uprzejmie, gdy odwrócił się do chłopaka plecami, chwilę przed tym, jak zniknął za rogiem, udając się w kierunku kuchni.
Albrecht Wolfe
Albrecht Wolfe
The Liberty Individual Trouble Seeker
  Musiał przyznać, że jego też ten Albert rozbawił. Oczywiście nie dał tego po sobie znać, chociaż z trudem przyszło mu stłumienie idiotycznego śmiechu, który usilnie próbował wyrwać się z jego gardła. Prychnął więc tylko z udawaną pogardą i zabrał resztki swojej godności do kuchni, gdzie miał zamiar w spokoju zjeść namiastkę śniadania. Odgrzał więc resztki wczorajszej hawajskiej w mikrofalówce, wyciągnął z lodówki coś do picia, po czym rozsiadł się wygodnie na kanapie przed telewizorem i włączył jeden z regionalnych programów. Rozmoknięta pizza popijana czekoladowym mlekiem, całość jedzona w akompaniamencie kompletnie nierzetelnego dziennikarstwa – to tak na wypadek, gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości co do standardów, jakie Al sobą reprezentował.
  — Twój jest jeszcze w lodówce — rzucił w kierunku Oleandra, gdy ten pojawił się w salonie. — Piekarnika ci jeszcze nie odpaliłem, bo nie miałem pewności kiedy przestaniecie się gzić – dodał, posyłając mu przy tym złośliwy uśmieszek. — Fajfek może sobie zrobić zupkę chińską, podobno jest dobra na kaca.
  Nie chciał w sumie dalej drążyć tematu zarzyganej podłogi, bo biorąc pod uwagę fakt, że w sypialni Malachiego nie doszło do żadnego rozlewu krwi, a Olek wydawał się być w dobrym humorze, to chyba załatwili całą sprawę ugodowo. Szczegółów nie znał i – znając tych dwóch i domniemany charakter ich znajomości – wcale poznawać nie chciał. Al wolał mieć tylko pewność, że to nie on zostanie zaprzęgnięty do tej brudnej roboty.
  — Te, Mal! — wydarł się, odkładając na chwilę talerz z pizzą na kolana i odwracając w stronę korytarza prowadzącego w głąb mieszkania. — Jak sprzątniesz to teraz, to pierdolnę ci jajecznicę, co ty na to?
Ot tak, dla pewności. Wolał już spędzić ten kwadrans nad patelnią, niż męczyć się z mopem w przedpokoju. Tym bardziej, że chyba jako jedyny tutaj jako tako ogarniał gotowanie, nawet jeśli rzadko korzystał z tej umiejętności. Wiadomo, domowy obiad jest sto razy lepszy niż żarcie w proszku, ale pizzuni albo burgerów z dowozu nic przecież nie przebije. Wychodząc z założenia, że długo się nie pożyje, przynajmniej można nie szczędzić sobie fast foodów. I tak zdechnie jeszcze zanim dopadną go ewentualne konsekwencje złej diety, a grzechem byłoby nie wykorzystać faktu, że nie miał żadnych alergii i tolerował praktycznie wszystko.
  — Mamy na dziś jakieś plany? — zagadnął Olka, wyciszając jednocześnie telewizor. — Ostatnio jest całkiem spokojnie, można byłoby spróbować się gdzieś wyrwać na parę godzin. Do jutra wieczorem twój biznes jest ogarnięty i nadzór nie powinien być potrzebny.
  Nie, żeby to jakoś szczególnie zaplanował. Po prostu chciał mieć wolny wieczór dla siebie i swoich spraw, więc ustalenie godzin i miejsc spotkań klientów firmy Oleandra z wyprzedzeniem wydawało mu się idealnym pomysłem. Zakładając przy tym z góry, że przez najbliższych kilkanaście godzin będzie zajęty i poniekąd straci kontrolę nad całym tym interesem, profilaktycznie zdjął stronę z sieci, w jej miejsce wrzucając niewinnie wyglądającą galerię roznegliżowanych postaci z anime. To tak na wszelki wypadek, stali klienci czy ich znajomi i tak będą wiedzieć jak ją później znaleźć.
  — Nie chcielibyście wyskoczyć do baru albo coś? O! Albo na łyżwy! — Podekscytował się wyraźnie. Nie, wcale nie miał nadziei, że nagra któregoś z nich, jak desperacko próbuje nie wywrócić się na lodzie, a potem wrzuci filmik do sieci, zmonetyzuje i zarobi setki monet. Naprawdę. — Cokolwiek, dostosuję się — dodał i uśmiechnął się słodko do współlokatora. Sam nigdzie by nie poszedł, był na to za dużą pipką.
Malachy Zhao
Malachy Zhao
The Jackal Child of Chaos
  Z całym szacunkiem dla Oleandra, ale kompletnie nie widział go w roli terapeuty. Zresztą Malachy na miejscu pacjenta też pasował jak pięść do nosa, chociaż chyba przydałoby mu się to tak czy siak. Zresztą oni wszyscy powinni wybrać się na jakąś terapię grupową. Albrecht też, ale to tak dla własnego dobra, bo na pewno nie jest z nim w 100% w porządku, skoro zadaje się z taką dwójką.
  Podniósł jedną brew do góry i uśmiechnął się delikatnie, kiedy ten po raz drugi poprawił go w kwestii imion. Czasami obawiał się, że Olek naprawdę może być jakiś opóźniony, ale potem uświadamia sobie, że może to po prostu Mal nie rozumie jego żartów i ogólnie poczucia humoru. Była szansa, że miało być to zabawne. W każdym razie – było to absurdalnie komiczne na tyle, że trudno było nie parsknąć śmiechem w odpowiedzi.
  Przyglądał się trochę dłużej jego uśmiechowi, który był miłą odmianą dla tych wszystkich wariacji z samego rana, z zarzyganą skarpetą włącznie. Jakoś tak lepiej mu się od razu zrobiło, mimo że kac dalej był niemiłosiernie uciążliwy. Nie można było tak od razu? Gdyby od samego początku przyszedł się przytulić, to może skróciliby to całe droczenie się o 10 minut co najmniej.
  — To wszystko po to, żebyś potem przyjemnie się zaskoczył. — Puścił do niego oczko. Romantyczna kolacja z płatkami róż, które prowadzą do sypialni? No pewnie!
  Hola, hola – pomyślał, kiedy Olek zbliżył się do niego, a potem… tak po prostu oddalił, robiąc mu tym jedynie nadzieję. Zmarszczył brwi, kompletnie niezadowolony z rezultatu. Niby rozumie, że pewnie jebie wódą i temat wymiocin nie poszedł mu w niepamięć, ale czego nie robi się z miłości? Czasem trzeba zacisnąć zęby i dać buziaczka. No kurwa. Chyba logiczne.
  — Mhm — mruknął do niego w odpowiedzi na to wiadro. No przecież nie pójdzie tego zlizywać.
  Rozłożył się jeszcze na chwilę wygodnie na podusi, zasłaniając sobie oczy przedramieniem. Tak bardzo chciałby móc iść jeszcze w spanko. No ale nie – robota wzywa. Niektórzy mówią, że nie można chlać jak się ma dzieci obowiązki, ale to nieprawda. Można, tylko trzeba wstawać rano. Na tym polega odpowiedzialność.
  Do wstania przekonał go głos Albrechta albo raczej to, co miał mu do zaoferowania – jajecznicę. Postawiło go to na nogi automatycznie. Chwycił więc za wiadro i w mgnieniu oka znalazł się w przedpokoju.
  — Wiesz, że jedzeniu nigdy nie odmówię — rzucił do niego, przechodząc w zarzygane miejsce. Faktycznie wyglądało to nieciekawie. — Mógłbyś już nawet jajka wyjmować — zasugerował, mając na myśli to, że posprząta to w mgnieniu oka! Dosłownie, nim się obejrzą, a wszystko będzie lśnić czystością. Gdyby nie ból głowy, to może nawet by kurze starł przy okazji. — Znaczy te z lodówki, hehe. Szanujmy się. — Po tym zaśmiał się sam do siebie.
  Westchnął, biorąc do ręki mopa. Musiał użyć trochę siły, no bo… nie schodziło to wcale tak łatwo. Nie powinien się temu dziwić, skoro dowody zbrodni są sprzed paru godzin.
  — Oj, nie wiem czy bar to dobry pomysł. Znaczy – no zajebiście byłoby się najebać znowu, ale chyba nie chce mi się kolejny raz rzygów sprzątać. — Serio. Niby każdy dzień jest dobrym dniem na picie i on nigdy nie mówi nie, ale to chyba przesada by już była. Jeszcze ktoś pomyśli, że jest menelem. Lol. — Niech Olek wybierze. Ja to mogę nawet z wami iść kwiatki zbierać i robić wianki.
  Po wytarciu podłogi mopem, przetarł ją jeszcze papierem kuchennym, coby nikt nie narzekał na mokre skarpetki. Taki wspaniałomyślny jest. Jeszcze tylko zgarnął zarzyganą bluzę i wrzucił ją do kosza na pranie. O chuj, ile tasków wykonanych.
  — Olek, skarbie, załóż skarpetkę, bo jeszcze ci nuszki zmarzną — rzucił na koniec, jednocześnie teatralnie ścierając wyimaginowany pot z czoła.
Oleander Seo
Oleander Seo
The Jackal Child of Chaos
  Jego ramiona wciąż był wygięte w dziwny sposób, gdy pojawił się w polu widzenia Albrechta. Stanął koło niego, tak jakby szykując się do zajęcia miejsca na kanapie, po czym wyprostował ręce, czemu towarzyszyło głośne, trudne do zignorowania chrupnięcie, i bezceremonialnie opadł swoim kościstym tyłkiem na miękką podusię.
  — Luzik — rzucił niedbale, po czym odchrząknął. Jedzenie nie było czymś, na co miał teraz szczególną ochotę, choć akurat pitcunia zdecydowanie znajdowała się w bardzo ekskluzywnej i nielicznej grupie potraw, które tolerował. — A tam, gzić — mruknął, wbijając wzrok w zblazowanego spikera, opowiadającego z udawanym przejęciem o niezmiennie dramatycznej sytuacji politycznej w Riverdale. — Chłopak potrzebował motywacji.
  Albrecht miał jednak poza tym sporo racji. Pomimo nieco nerwowej pobudki, wyglądało na to, że rozwiązywanie konfliktów stało u nich na przyzwoitym poziomie. Olek, oczywiście, był przekonany, że była to wyłącznie jego zasługa. Trudno było mu powstrzymać się przed uśmiechaniem głupio, gdy obserwował, jak Mal wywlókł się z własnej sypialni z nietęgą miną. Wywrócił oczami, gdy usłyszał jego serdeczny dowcipas. Nie obyło się też bez znaczącego spojrzenia, które posłał siedzącemu obok chłopakowi.
  — Hmm... — zaczął powoli, zastanawiając się nad rzuconą w jego stronę propozycją. Nie miał żadnych szczególnych planów na dzisiaj. Z początku planował odespać nieprzespaną noc, ale biorąc pod uwagę, że w międzyczasie udało mu się już wszystkich pobudzić, to cały ten pomysł stracił dla niego sens. Z drugiej strony siedzenie wśród śmierdzących, pijanych ludzi, też nie znajdowało się wysoko na liście jego priorytetów. Lodowisko brzmiało za to całkiem cute. Poczuł też niebywałą wdzięczność, gdy usłyszał, że akurat tego dnia nie musiał myśleć o swoim uroczym startupie. Oczywiście nie powiedział "dziękuję", bo nie przyszło mu to do głowy, ale na znak zażyłości i sympatii przekręcił się na miejscu i położył stupki na kolanach Albrechta, jedną gołą, drugą wciąż zdobioną przez skarpetkę w ananasy.
  — Nie wiedziałem, że umiesz jeździć na łyżwach — powiedział z uśmiechem, odgarniając z oczu czarną grzywkę i ignorując krzątającego się w tle Malachy'ego i jego komentarze. Chociaż, gdy faktycznie się nad tym zastanowił, to wizja giganta pokrytego tatuażami, sportującego wianek we włosach, wydała mu się naprawdę zabawna. — Jak znajdziesz jakieś kwiatki w styczniu — powiedział troszkę kpiąco.
  Potarł jedną stópką o drugą, patrząc na Mala z przekąsem, gdy ten skończył już sprzątać i stał, podziwiając efekty swojej ciężkiej pracy.
  — Przynieś. — W tonie głosu, jakim wypowiedział to jedno słowo, nie było szczególnie wiele wyrozumiałości. Oleander czegoś sobie życzył i było to oczywiste, że oczekuje prężnego wykonania polecenia. Był tak pewny posłuszeństwa swojego podręcznego wielkoluda, że znowu zerknął na Albrechta, nie poświęcając Malachy'emu wiele więcej uwagi.
  — Możemy iść na lodowisko — orzekł w końcu, myślami odchodząc już w kierunku stylowego zimowego outfitu, który miałby założyć tego dnia. Nie był chętny dlatego, że łudził się, że znajdzie w tym jakąś frajdę, ale no. Coś należało porobić. Leżenie do góry brzuchem było domeną ludzi biednych. I grubych.
Albrecht Wolfe
Albrecht Wolfe
The Liberty Individual Trouble Seeker
  — Jakby w przyszłości potrzebował jakiejś większej motywacji, to pamiętajcie żeby zamknąć drzwi.
  Nie próbował być złośliwy, no. Po prostu dbał o swoje interesy, a niebycie świadkiem czyichś zalotów było prawdopodobnie najważniejszym z nich. Już wystarczająco dużo razy napatrzył się na, uh... wizytach przedadopcyjnych kotków sprzedawanych przez Oleandra. Dodatkowe wrażenia podobnej kategorii zdecydowanie nie były mu do szczęścia potrzebne, a już na pewno nie przed śniadaniem.
  — Hehe — odpowiedział Malachiemu równie prymitywnym śmiechem. — Gdybym się szanował, to trzymałbym się od was z daleka.
  Westchnął ciężko, jakby ktoś zmuszał go do wstania z kanapy, ignorując jednocześnie fakt, że chwilę temu sam zaoferował się zrobić chłopakowi śniadanie. Delikatnie wysunął się spod nóżek Koreańczyka, talerz z niedojedzonym brzegiem od pizzy stawiając na stoliku przed telewizorem, a nietkniętą szklankę czekoladowego mleka wręczając Oleandrowi. Następnie leniwie odwinął się z kocyka i cisnął nim w znajdujący się nieopodal fotel.
  — Ile chcesz tych jajków, pięć? — spytał nieironicznie, dokładnie taką ich liczbę wyciągając z lodówki. — Co do tego, szynka? Pomidory? Cebula? — wymieniał, szperając zawzięcie w poszukiwaniu wszystkich tych składników.
  Kiedy już przekopał się przez zapas piw, energetyków i reszty niezdrowego żarcia, pizgnął wszystko na kuchenny blat i rozpoczął przygotowania. Krojenie, siekanie, smażenie – generalnie nic ciekawego, po prostu starał się w bardzo dobitny sposób przekazać Malowi że OWSZEM, nie kłamał, ROBI JAJECZNICĘ. W TYM KONKRETNYM MOMENCIE. Oczywiście widział na własne oczy, że bynio grzecznie szoruje podłogę i nie miał wątpliwości, że faktycznie ją dzisiaj sprzątnie, ale dodatkowa zachęta w postaci jedzonka, które już zaraz za moment będzie gotowe, nikomu jeszcze nie zaszkodziła.
  — Serio? — mruknął z niedowierzaniem, kompletnie ignorując wcześniejsze pytanie Olka.
  Na moment oderwał nawet oczy od patelni, ale głośne syknięcie smażącej się na niej szynki momentalnie przywołało do go porządku. Nie chciał przecież spalić koledze śniadania, prawda? No, może troszeczkę...
  — Coś tam umiem. Albo umiałem tak z dziesięć lat temu, ale tego się chyba nie zapomina. — Wzruszył lekko ramionami z udawaną obojętnością.
  Fakt, kiedyś potrafił jeździć i na łyżwach, i na rolkach, nawet na rowerze! Ale rozleniwił się przez tę ostatnią dekadę, kiedy jedyna aktywność, do jakiej był zmuszony, to wyjście z domu po zakupy na dwadzieścia minut albo podbiegnięcie do odjeżdżającego autobusu. Trochę ruchu by mu nie zaszkodziło i był przekonany, że pewnie będzie w stanie utrzymać się na nogach bez większego problemu, ale słaba kondycja nie pozwoli mu zbyt długo cieszyć się zimowym szaleństwem. Zrobi kilka kółek i opadnie na dupkę na środku lodowiska, bo wysiądą mu łydki czy inne kostki.
  — A co z tobą, jeździłeś kiedyś? — zagadnął niby spontanicznie, wbijając ostatnie jajko na patelnię i rozkręcając pod nią palnik. — Mogę nauczyć cię podstaw w razie czego, ale łyżwiarzem figurowym pod moim okiem nie zostaniesz — dodał z przekąsem, ale musiał przyznać, że humor od rana zdążył mu się poprawić.
  Gotowe danie, w bardzo profesjonalny sposób udekorowane dwoma (!) liśćmi szczypiorku, postawił w jadalni, po czym odwrócił się w kierunku Malachiego i, wykonując teatralny ukłon, gestem ręki zaprosił go na posiłek.
  — Podano do stołu. Tylko się nie udław, możesz nam się jeszcze do czegoś przydać.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach