▲▼
Nie mógł siedzieć w mieszkaniu.
Przytłaczające go ściany, powodowały nieprzyjemny dyskomfort. A im gorzej się czuł, tym wolniej pracował jego umysł.
Stąd też wziął się pomysł na przewietrzenie głowy. Skoro zaczynała go boleć, jaki sens byłoby ją bardziej nadwyrężać?
Szybko ogarnął domowe sprawy, nałożył na siebie odpowiednie do pogody ubranie (oczywiście utrzymane w swoim stylu) i wybył. Kolejne samotne przechadzki po obcym mieście i poznawanie jego „skromnych“ progów. A nuż spotka kolejną interesującą osobę? Byłoby całkiem fajnie mieć jakiś znajomych na poziomie, z którymi mógłby czasami spędzić czas,
Naprawdę tak myślisz, Francis? Ty i wspólne szalone wypady? własnymi myślami zganił sam siebie, zaciągnąwszy się przy tym mocniej papierosem wystającym z długiej, eleganckiej lufki. Obserwował wypuszczony dym, który unosił się ku zachmurzonemu niebu. Czasami przedzierało się słońce, co nieco podrażniało oczy Francuza.
Musiał aż je mrużyć.
Strzepał popiół i ruszył dalej chodnikiem wzdłuż plaży. Starał się omijać piach, co by nie pobrudzić butów. Omijał też paru przechodniów, którzy zajęci swoimi sprawami, niespecjalnie zwracali uwagę na znużonego morskim widokiem Francisa. Nie znaczyło to, ze nie lubił widoków morza. Ogólnie odczuwał znudzenie. Im dłużej pracował - chociaż pracę swoją kochał - zapominał o tym, iż również ma swoje życie, które niestety zatrzymało się wraz ze zniknięciem znajomego. Żeby nie podupaść bardziej, musiał wpaść w stan pracoholizmu.
Czy służył?
Ciężko powiedzieć.
Ku jego oczom ukazała się dość odrapana, niewielka budka. Z kolorowej, lecz już wyblakłej tablicy wiszącej przy zadaszeniu wyczytał, że kiedyś oferowała chłodne przekąski na upalne dni. Nie omieszkał podejść bliżej, chociażby w celu zabicia ciekawości. Nie interesował się zbytnio historiami opuszczonych, prostych miejsc - chodziło bardziej o to, że Francis miał w sobie podkłady sentymentu, sam niegdyś włóczył się po pustostanach. Przystanął przy budce, zaglądnąwszy do jej środka przez okno, które nie było chronione żadną, stalową żaluzją - za jej zniknięciem zapewne stały miejscowe menele. Dostrzegł zniszczone lub ograbione urządzenia przygotowujące koktajle albo popularne włoskie lody. Właściwie dotarło do niego, że nie znał zbytnio dobrych lokali publicznych.
Gdzie niby miałby więc wybyć ze znajomymi, aby spędzić z nimi przyjemny czas?
Plaża. Piękne miejsce, na którym powinien każdy chociaż raz postawić nogę. Poczuć przyjemny chłód bijący od morza, pozwolić przesypywać się piaskowi pomiędzy palcami stóp, zabawić się, wyszaleć, spędzić czas z przyjaciółmi...
... może wszędzie indziej by to działało, ale nie tu.
Sceneria wyglądała tak samo, jak myślała - było przede wszystkim zimno. Nie były to już czasy zimy, ale nie mogła powstrzymać się od chęci ponarzekania w myślach, że mogłoby już nastać lato, dzięki któremu nie musiałaby się zastanawiać, czy powinna wziąć szalik na dzień dzisiejszy, czy jednak nie. Potrząsnęła przecząco głową, kopiąc niewidoczny kamyk. Mało kto tutaj przychodził obecnie bez posiadania konkretnego celu. Nawet teraz fioletowowłosa widziała nieliczne persony, zajmujące się swoimi sprawami, które kompletnie ją nie interesowały. Wykrzywiła usta w krzywym uśmiechu, zakrytym przez maskę.
Z tego wszystkiego nie mogła powstrzymać od zastanawiania się nad wspomnieniami z przeszłości. Wygięła się trochę do tyłu, by spojrzeć na krótką chwilę na niebo. Kiedy odwiedziłam coś w stylu plaży? W czasie pracy? Na randce? - wyprostowała się, nachmurzając się lekko. - A kij wie. Było-minęło. Krótkie, ale zarazem ponure podsumowanie... teraz była zdolna wydobyć się tylko na to. Z jej ust wyrwało się westchnienie, gdy wyciągnęła przed siebie prawą rękę. Z brakiem zaangażowania przyglądała się paznokciom, na dłużej jednak uwieszając wzrok na połowie brakującego palca.
W sumie, może zrobię tu kiedyś stream na żywo? Napisałabym do widzów, jaką piosenkę im ogarnąć z tego... albo nie. Po prostu, gdy pogadać.
- O czym ja myślę w ogóle - zaśmiała się cicho, pozostawiając palce w spokoju, by sięgnąć po telefon. Szybkie sprawdzenie, czy przyszła nowa wiadomość. - Jeszcze trochę i zachce mi się wrócić do starych czasów. Błeh - poprawiła niewielki, workowaty plecak, jaki znajdował się na lewym ramieniu, dając mentalnego kopa sobie.
Brakuje jeszcze wzruszającej sceny zachodu słońca z tego wszystkiego.
Wyjście na plażę było świetnym pomysłem. Smuggler był na to świetnie przygotowany. Eleganckie, czadowe gatki, parawanik, żeby nikt mu się nie wpierdalał w jego przestrzeń osobistą, klapki i obowiązkowo parasol, aby ochronić się przed słońcem. W zestawie oczywiście okulary przeciwsłoneczne. Niestety był jeden problem.
Próżno było szukać słońca.
I tak oto trzęsący się, po części z zimna, po części z nerwów, Smuggler dotarł do Miko. I jak gdyby nigdy nic, zaczął rozkładać swój parawan. Przyszedł, żeby się poopalać na plaży i będzie się kurwa opalał na plaży. Nawet przygotował ręcznik oraz krem do opalania.
Rzucił przed Miko piłkę plażową ze spuszczonym powietrzem.
- Nadmuchaj - powiedział, nawet na nią nie spoglądając.
Nikt nie zniszczy jego wymarzonej wyprawy na plażę. Nawet pogoda.
Ten kto wpadł na pomysł by iść na plażę powinien się dwa razy zastanowić czy to na pewno dobry pomysł. Nie to, że nie lubił wody, ale bezkresna, mokra głębia wzbudzała w nim mieszane uczucia. Na wszelki wypadek zabrał w torbę dwie butelki bliżej nieokreślonego trunku na bazie spirytusu i jakiś owoców. Wystarczająco by nie było drętwo i nudno. Pogoda była wystarczająco depresyjna, ten zimny wiatr, piasek włażący w buty, kłęby brudnej piany wywlekanej co chwilę na brzeg. Przynajmniej wiało od strony lądu, to nie śmierdziało zdechłymi od chemikaliów rybami. W ogóle pachniało tak jakoś... niczym.
Ubrany względnie na ciepło skierował swe kroki bliżej brzegu, dalej jednak zachowując przynajmniej kilkunastometrową odległość. Podążył wzdłuż szumiących fal szukając kogokolwiek znajomego, bo nie wierzył, że był pierwszy na miejscu zabawy. Błądzenie po piachu bez celu to nie był jego rodzaj rozrywki. Gdzieś minął wzrokiem jakieś przypadkowe osoby, aż trafił na osobliwą scenę rozkładania się na plaży w stroju ewidentnie nie przeznaczonym na tę pogodę. Kichnął. Ta, zdecydowanie ktoś tu zgubił parę klepek.
- Yo - Machnął parce ręką na powitanie.
Miał już skomentować to niedo(jebanie)stosowanie się do warunków pogodowych Smugglera, ale ugryzł się w język. Jeszcze mu się kiedyś odegra... ale to nie dzisiaj. No, ale jak sobie wypije to niczego nie obiecuje. Wsadził łapki w kieszenie spodni, ugh, troszkę jednak zimniej nad tą wodą.
- ... - Miko musiała przyznać, że niewiele było sytuacji w jej życiu, gdzie nie wiedziała, co powiedzieć. Taką była właśnie obecna, w której jej niebieskawe ślepia obserwowały Smugglera. Nie ruszyła się z miejsca, bardziej próbując zrozumieć, sens tego wszystkiego.
Nie za zimno? A zresztą...
Poddała się, uznając, że nic jej do tego. Chciał się bawić w ten sposób, to jego sprawa. Ona zdecydowanie nie zamierzała jojczyć na temat zimna i tym podobnym sprawom. Wyciągnęła ręce do góry, przeciągając się, by rozruszać nieco kończyny.
Piłka... Czemu nie? Na swój sposób brzmiało to całkiem zabawnie.
- Oka - wyrywając się z tego chwilowego stanu odrętwienia, przekierowała wzrok na kolorową piłkę plażową. Zsunęła maskę na brodę, po czym schyliła się, biorąc do rąk napomniany wcześniej przedmiot. Wypuściła ostrożnie powietrze, otrzepując kolorowy materiał, upewniwszy się potem, że przy ustniku nie znajdowały się ziarenka piasku. Dopiero wtedy przystąpiła do tego zadania... Które dość szybko oceniła jako uciążliwe i zajmujące. Ale przynajmniej realne do spełnienia.
Do tego wszystkiego dołączyła nowa osoba. Oderwała się na moment od piłki, zerkając jedynie w stronę przybysza. Kto jeszcze zachciał ich odwiedzić tutaj?
- Elo, dziadku. Ty nie zamierzasz się opalać? - niewidoczne usta wykrzywiły się w ponurym uśmiechu, gdy zrozumiała, kogo przywiało. - Zdecydowanie byłoby ci do twarzy w różowych spodenkach - chociaż wolała odpuścić sobie pobudzanie wyobraźni w tym momencie.
Dlatego skupiła się bardziej na ocenie własnej pracy.
- Powinno być dobrze. Łap! - stwierdziła koniec końców.
Zatkała ustnik od piłki, po czym rzuciła ją w stronę blondyna, by zaraz potem poprawić ponownie maseczkę, zakrywając pół twarzy.
Przejmowanie plaży mogło brzmieć jak idealny wypad, by się odstresować. W końcu nawet niejednokrotnie pływające dupskiem do góry zwłoki nie były w stanie całkowicie pozbawić ich rozrywki płynącej z piasku. Pod warunkiem, że lubiło się w ogóle takie miejsca. Psia maska skrywała skrzywiony pysk Bloodhoundów, gdy robili kolejne kroki, doceniając ubranie dziś wojskowych butów. Chyba tylko one chroniły ich przed tym syfem wpadającym do środka.
Zdecydowanie woleli góry. Wspinanie się na ich szczyt, zamiast leżenia plackiem jak bekon czekający na usmażenie na grillu. Zresztą chyba tylko prawdziwy masochista byłby w stanie wytrzymać w ich obecnym kostiumie nie umierając z gorąca w upale. Maska mogła mieć wiele funkcij, ale systemu chłodzenia jeszcze w niej nie zainstalowali. Zresztą ich nienawiść do słońca była na tyle mocna, by nawet w tak przeciętny pogodowo dzień nie byli zbyt zadowoleni z faktu, że musieli wyjść przed zmrokiem.
Szybko dostrzegli innych Szakali, nie spieszyli się jednak jakoś szczególnie do zabaw piłką czy biegnięcia do nich radośnie jak w filmach dla nastolatków. Zamiast tego stanęli przy znaku kierującym ludzi wgłąb plaży i wyciągnęli z torby ciemnoczerwony spray, zmieniając ozdobne "Beach" na "Fuck you Beach" co zresztą uznali za całkiem zabawne. Nadal ignorując obecność reszty szakali, od razu skierowali się w stronę budek z lodami. Czas na pokaz artyzmu. Stoiska mogły być zamknięte, ale to tylko ułatwiało zakomunikowanie światu na czyj teren właśnie wchodzili. Strzelili krótko każdym palcem z osobna i przystąpili do robienia wielkiego napisu "Claimed by Jackals".
— Fokking fallegt — skwitowali już na początku swojej pracy, obracając kilka razy głowę na boki, słysząc przyjemny trzask kości.
Co za obrzydliwe, cuchnące miejsce, to było pierwsze zdanie jakie przeleciało mu przez myśl gdy wyszedł na piaszczystą plaże. Woda i piasek, dwie rzeczy którymi gardził ponad wszystko. No dobra, może nie wszystko, ale zdecydowanie zajmowały wysokie miejsca na jego liście. Stąpał po plaży tak, by żadne ziarenka piasku nie wpadły mu przypadkiem do butów. Wyciągnął z kieszeni kurtki lizaka i nie odrywając wzroku od złowieszczych fal odwinął papierek i włożył słodycz do ust. Co on by zrobił bez tych łakoci. Przechodząc obok znaku dostrzegł na nim świeżo namalowane napisy i pokiwał głową z uznaniem. Nie ma to jak sztuka uliczna. To miejsce zdecydowanie potrzebowało wprawionej ręki artysty. Że też akurat dzisiaj nie zabrał ze sobą żadnego sprayu. A mógłby dorysować jakieś urocze kocie uszy czy może pingwina...
Powoli zbliżył się do grupki ludzi, którzy urządzili sobie dzień plażowania. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że na ten moment bardziej prawdopodobne było to, że spadnie śnieg niż na niebo zawita słońce.
Kris podłamał się lekko na widok rozstawionego parawanu i leżącej obok kolorowej, dmuchanej piłki. Oho najwyraźniej Janusz wraz ze swoją Grażyną zaklepali już kawałek plaży na nadchodzący sezon. Co następne, wydzielą sobie własny basen? Wzdrygnął się na samą myśl o wodzie i mokrym piasku. Ohyda. Zatrzymał się obok parawanu chowając dłonie do kieszeni kurtki.
"O tej porze roku zdecydowanie lepiej opalicie się na Hawajach," rzucił ciumkając lizaka i rozkoszując się jego smakiem.
Ta walka była przegrana od samego początku. To jednak nic. Żadne wyzwanie cywilizacyjne nie było w stanie zniechęcić Travitzy, nawet jeśli nie miał szans na wygraną. Plaża jest plaża. Zasady są proste, wskakujemy w gatki i jest milutko i cieplutko. Nieważne, że wieje wiatr. Nieważne, że słońce jest zasłonięte chmurami. Nieważne, że trafiłeś do grupki emo-dzieciaków, które z jakiegoś powodu stwierdziły, że jebanie plaży jest c00l. Jest milutko i cieplutko.
I jeszcze ten z lizakiem. Kurwa jego mać. Jak on nienawidził takich typów. Przyjdzie, przypierdoli się i jeszcze będzie ciumkał tego jebanego lizaka, jak jakaś jebana giwazda porno, która musi coś poczuć w ustach.
Travitza rzucił w niego piłką plażową.
— Patrzcie kurwa, Arystoteles się znalazł — ogłosił wszem i wobec. Aż się podniósł dla niego. — Dalej, chodźcie, chodźcie, posłuchajcie mądrości. Albo czekaj, ja mam jedną dla ciebie — Smuggler rzucił okiem w kierunku budek z lodami. O, idealnie. Dzięki Bloodhound! — O, widzisz tam? Tam jest napisane, że masz stąd wypierdalać. Albo my cię stąd wypierdolimy. Albo nie, lepiej, zakopiemy cię w tym piasku, tak żeby fale miło orzeźwiały twoją twarz. I wyjmij te ręce z kieszeni, młody człowieku.
Nie wiedział, skąd wziął mu się pomysł na to ostatnie zdanie. Czyżby parawanik faktycznie zamieniał go w prawdziwego Janusza?
Cały efekt mógł psuć fakt, że wciąż lekko się trząsł z zimna. A może to już z nerwów?
Dostała info o grupowej popijawie na plaży, więc jedynym słusznym wyjściem było się tam skierować. Daleko nie miała! Żadnych innych planów też nie.
Masywne buty za kostkę nie ułatwiały chodzenia po sypkim terenie, ale zapewniały stopom bezpiaskowy komfort, a to się ceni. Szła lekko zgarbiona od ciężarku przeładowanego plecaka, który zwykle ze sobą nosiła, niczym żółw noszący swoją skorupę. Z każdym jej krokiem dało się słyszeć rozkoszne pobrzękiwanie butelek wypełnionych dobroczynnym płynem.
Przystanęła na chwilę i mrużąc oczy odczytała nowopowstałe tagi, parskając przy "Fuck you Beach". Tak. Śmieszne.
Dotarła na miejsce w samą porę. Pierwsza burda, hurrra!
— Siema! — rzuciła, jak gdyby wcale nie słyszała (jak zgadywała) toczącej się właśnie sprzeczki. Na razie tylko słownej. Ostrożnie zdjęła z ramion plecak i postawiła go przed sobą. Zsunęła z głowy kaptur, choć część twarzy Lux nadal przysłaniał daszek bejsbolówki. Rozsunęła zamek błyskawiczny i wyciągnęła trzy litrowe butelki jakiegoś taniego alkoholu i cztery nieduże puszki piwa. Tylko tyle udało jej się unieść i podwędzić — Nie jest ci zimno? Powinieneś się rozgrzać — powiedziała do typka, który przed chwilą psioczył o kopaniu kogoś żywcem i rzuciła w jego kierunku puszkę piwa. Matka Teresa z Kalkuty, chciała pogodzić zwaśnione strony! — Możecie się częstować — oznajmiła reszcie, sama chwytając za drugą puszkę i otwierając ją ostrożnie, coby się nie oblać. Miała na sobie ulubioną bluzę, a robienie prania w jej wypadku nie było specjalnie łatwe i przyjemne. O ile robienie prania kiedykolwiek takie było. A dzieliła się chętnie, bo czemu by nie? I tak nie zapłaciła za większość asortymentu.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
TEREN JACKALS
Plaża
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Nie wyróżnia się niczym na tle innych plaż. Tony złotego piasku skrywają pod sobą różnego rodzaju muszelki, które plażowicze tak chętnie lubią wykopywać, aby później cieszyć się ich widokiem. Kiedyś miasto nie dopuszczało do tego, aby stanowisko ratownika było puste, teraz już nikt nie patroluje osób bawiących się w wodzie, ani nie wywiesza flagi informującej o tym czy można wchodzić do morza. W chłodne dni próżno szukać odpoczywających turystów i mieszkańców. Za to podczas upałów ciężko znaleźć miejsce dla siebie, jeśli nie przyjdzie się odpowiednio wcześnie. Choć niektórzy unikają wodnych zabaw, obawiając się znalezienia zwłok z uwiązanym kamieniem u szyi. Znajduje się tu parę opuszczonych budek z lodami, watą cukrową, goframi i innymi fast foodami, oraz jedna większa restauracja — która jako jedyna nadal działa i zaprasza zgłodniałych plażowiczów w swoje progi.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Jackals, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Jackals, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
Nie mógł siedzieć w mieszkaniu.
Przytłaczające go ściany, powodowały nieprzyjemny dyskomfort. A im gorzej się czuł, tym wolniej pracował jego umysł.
Stąd też wziął się pomysł na przewietrzenie głowy. Skoro zaczynała go boleć, jaki sens byłoby ją bardziej nadwyrężać?
Szybko ogarnął domowe sprawy, nałożył na siebie odpowiednie do pogody ubranie (oczywiście utrzymane w swoim stylu) i wybył. Kolejne samotne przechadzki po obcym mieście i poznawanie jego „skromnych“ progów. A nuż spotka kolejną interesującą osobę? Byłoby całkiem fajnie mieć jakiś znajomych na poziomie, z którymi mógłby czasami spędzić czas,
Naprawdę tak myślisz, Francis? Ty i wspólne szalone wypady? własnymi myślami zganił sam siebie, zaciągnąwszy się przy tym mocniej papierosem wystającym z długiej, eleganckiej lufki. Obserwował wypuszczony dym, który unosił się ku zachmurzonemu niebu. Czasami przedzierało się słońce, co nieco podrażniało oczy Francuza.
Musiał aż je mrużyć.
Strzepał popiół i ruszył dalej chodnikiem wzdłuż plaży. Starał się omijać piach, co by nie pobrudzić butów. Omijał też paru przechodniów, którzy zajęci swoimi sprawami, niespecjalnie zwracali uwagę na znużonego morskim widokiem Francisa. Nie znaczyło to, ze nie lubił widoków morza. Ogólnie odczuwał znudzenie. Im dłużej pracował - chociaż pracę swoją kochał - zapominał o tym, iż również ma swoje życie, które niestety zatrzymało się wraz ze zniknięciem znajomego. Żeby nie podupaść bardziej, musiał wpaść w stan pracoholizmu.
Czy służył?
Ciężko powiedzieć.
Ku jego oczom ukazała się dość odrapana, niewielka budka. Z kolorowej, lecz już wyblakłej tablicy wiszącej przy zadaszeniu wyczytał, że kiedyś oferowała chłodne przekąski na upalne dni. Nie omieszkał podejść bliżej, chociażby w celu zabicia ciekawości. Nie interesował się zbytnio historiami opuszczonych, prostych miejsc - chodziło bardziej o to, że Francis miał w sobie podkłady sentymentu, sam niegdyś włóczył się po pustostanach. Przystanął przy budce, zaglądnąwszy do jej środka przez okno, które nie było chronione żadną, stalową żaluzją - za jej zniknięciem zapewne stały miejscowe menele. Dostrzegł zniszczone lub ograbione urządzenia przygotowujące koktajle albo popularne włoskie lody. Właściwie dotarło do niego, że nie znał zbytnio dobrych lokali publicznych.
Gdzie niby miałby więc wybyć ze znajomymi, aby spędzić z nimi przyjemny czas?
Powolne nadejście wiosennej pory powodowało w nim raz na jakiś czas chęć przewietrzenia głowy. Zwykła, chociaż niecodzienna zachcianka, którą mógł spełnić w wolnym czasie - tak oto traktował wybór dotyczący wyjścia na zewnątrz, przekładając go priorytetowo nad grami. Tak też, kierując się zwykłym kaprysem, tym razem zdecydował się na przejście się na plażę.
Kontrast pomiędzy wspomnieniami a rzeczywistością był bardzo ostry. Mając w pamięci, jak wyglądały dane miejsca jeszcze parę lat temu, czuł głównie zdezorientowanie. Tam, gdzie wcześniej aż kipiało od życia, obecnie było całkowicie cicho. A to najczęściej wywoływało niepokój. Nie było wiadomo co przyniesie kolejna chwila i czy przypadkiem nie natrafi się na coś, co mogło być ostatnim wydarzeniem w życiu. Uśmiechnął się krzywo, przypominając sobie, że jego życie miało mniej więcej tyle samo sensu co przed zmianami w tym mieście.
Przynajmniej nie muszę głowić się ciągle nad dachem i jedzeniem.
Uśmiechnął się z lekka do siebie. Wspomnienia z tamtych czasów wolał przesunąć na całkowity bok, bez powracania do nich co jakiś czas. Ich istnienie było głównie srogim przypomnieniem jego nastoletniego buntu, który skończył się prawie upadkiem dla niego.
A co milszych wspomnień...
- Szkoda. Mieli tutaj całkiem dobre lody - skomentował cicho, patrząc z lekką nostalgią na opuszczony budynek. Nie miał pojęcia jak potoczyły się losy właściciela, a nie potrafił sobie przypomnieć, czy widział jakąś kartkę na ów temat.
Przenosząc wzrok, dostrzegł nieopodal sylwetkę nieznajomego mężczyzny. Jego istnienie było mu zasadniczo... obojętne? Przynajmniej obecnie, ale w głowie zapaliła mu się ostrzegawcza lampka.
Z drugiej strony...
- Proszę uważać na dziury - krzyknął w jego stronę, wyjmując dłonie z kieszeni. Mógł być niebezpiecznym typem, ale zarazem też zwykłym mieszkańcem. Przez właśnie ową drugą możliwość, decydował się na uprzedzenie go słownie o możliwym zagrożeniu.
Kontrast pomiędzy wspomnieniami a rzeczywistością był bardzo ostry. Mając w pamięci, jak wyglądały dane miejsca jeszcze parę lat temu, czuł głównie zdezorientowanie. Tam, gdzie wcześniej aż kipiało od życia, obecnie było całkowicie cicho. A to najczęściej wywoływało niepokój. Nie było wiadomo co przyniesie kolejna chwila i czy przypadkiem nie natrafi się na coś, co mogło być ostatnim wydarzeniem w życiu. Uśmiechnął się krzywo, przypominając sobie, że jego życie miało mniej więcej tyle samo sensu co przed zmianami w tym mieście.
Przynajmniej nie muszę głowić się ciągle nad dachem i jedzeniem.
Uśmiechnął się z lekka do siebie. Wspomnienia z tamtych czasów wolał przesunąć na całkowity bok, bez powracania do nich co jakiś czas. Ich istnienie było głównie srogim przypomnieniem jego nastoletniego buntu, który skończył się prawie upadkiem dla niego.
A co milszych wspomnień...
- Szkoda. Mieli tutaj całkiem dobre lody - skomentował cicho, patrząc z lekką nostalgią na opuszczony budynek. Nie miał pojęcia jak potoczyły się losy właściciela, a nie potrafił sobie przypomnieć, czy widział jakąś kartkę na ów temat.
Przenosząc wzrok, dostrzegł nieopodal sylwetkę nieznajomego mężczyzny. Jego istnienie było mu zasadniczo... obojętne? Przynajmniej obecnie, ale w głowie zapaliła mu się ostrzegawcza lampka.
Z drugiej strony...
- Proszę uważać na dziury - krzyknął w jego stronę, wyjmując dłonie z kieszeni. Mógł być niebezpiecznym typem, ale zarazem też zwykłym mieszkańcem. Przez właśnie ową drugą możliwość, decydował się na uprzedzenie go słownie o możliwym zagrożeniu.
A jednak samotne zwiedzanie plaży zostało przerwane.
Francis odwrócił się od razu w stronę mężczyzny, który znalazł się w pobliżu.
Proszę uważać na dziury
- Masz mnie za niezdarę? - bąknął pod nosem, unosząc przy tym brew. Kim był ów typek?
Złodziej? Dziwak? Może zwykły, życzliwy przechodzień i tylko Francuz wpadł w paranoję?
- Tak, dziękuję bardzo za ostrzeżenie. - odpowiedział głośniej, żeby nieznajomy mógł go usłyszeć. Odsunął się o krok od budki, pozostawiając ją na chwilę w spokoju. Lepiej zaczepić odważnego przechodnia, niżeli wpatrywać się w opustoszały kawał metalu i plastiku.
- Czy na tej plaży wszystkie budki z przysmakami są pozamykane? Są jakieś plażowe knajpki? - zapytał, od tak, żeby podtrzymać rozmowę. Skoro chłopak zagadał pierwszy, nie omieszkał nie skorzystać. Oczywiście nie obeszło się bez przyjrzenia jego sylwetce.
Francis jak zwykle musiał ocenić.
- Uroczo. - uśmiechnął się półgębkiem, nie łudząc się nawet, że typek zainteresuje się pochwałą. Tak czy siak, Dumont na bezczelnego zmniejszył między nimi odległość. Jego krokom jak zwykle towarzyszył stukot obcasów. I jak wiadomo - starannie omijał wszystkie przeszkody - w końcu śmiały człowieczek go uprzedził.
Taki przemiły nieznajomy.
Tylko czy aby na pewno można każdemu ufać?
Francis odwrócił się od razu w stronę mężczyzny, który znalazł się w pobliżu.
Proszę uważać na dziury
- Masz mnie za niezdarę? - bąknął pod nosem, unosząc przy tym brew. Kim był ów typek?
Złodziej? Dziwak? Może zwykły, życzliwy przechodzień i tylko Francuz wpadł w paranoję?
- Tak, dziękuję bardzo za ostrzeżenie. - odpowiedział głośniej, żeby nieznajomy mógł go usłyszeć. Odsunął się o krok od budki, pozostawiając ją na chwilę w spokoju. Lepiej zaczepić odważnego przechodnia, niżeli wpatrywać się w opustoszały kawał metalu i plastiku.
- Czy na tej plaży wszystkie budki z przysmakami są pozamykane? Są jakieś plażowe knajpki? - zapytał, od tak, żeby podtrzymać rozmowę. Skoro chłopak zagadał pierwszy, nie omieszkał nie skorzystać. Oczywiście nie obeszło się bez przyjrzenia jego sylwetce.
Francis jak zwykle musiał ocenić.
- Uroczo. - uśmiechnął się półgębkiem, nie łudząc się nawet, że typek zainteresuje się pochwałą. Tak czy siak, Dumont na bezczelnego zmniejszył między nimi odległość. Jego krokom jak zwykle towarzyszył stukot obcasów. I jak wiadomo - starannie omijał wszystkie przeszkody - w końcu śmiały człowieczek go uprzedził.
Taki przemiły nieznajomy.
Tylko czy aby na pewno można każdemu ufać?
Kassir uznał w myślach, że nie zapowiadało się najgorzej. Nie usłyszawszy w odpowiedzi słów sugerujących, by wyniósł się i dał spokój drugiej osobie, oraz nie doznał na własnej skórze argumentacji dotyczącej tego, dlaczego nie powinien otwierać ust. Jego plany nie obejmowały niczego więcej oprócz ostrzeżenia nieznajomego o możliwym zagrożeniu. Zasadniczo pod tym względem, lepiej było zapowiedz ewentualnemu nieszczęściu niż potem próbować poradzić sobie z jego skutkami.
Nim jednak odwrócił się i udał w stronę zachodzącego słońca... wróć, po prostu oddalił się, by zająć się swoimi sprawami, usłyszał pytanie. To zmusiło go, by skupił się bardziej na mężczyźnie, stawiając czoła własnemu, a zarazem poprzedniemu wyborowi. W tym przypadku uznał, że uzupełnienie wiedzy nieznajomego nie było czymś złym.
- Jest jedna czynna restauracja - odpowiedział Shane, sięgając pamięcią wstecz. - Ale nie pamiętam, czy coś jeszcze ostatnio było więcej - nie wydawało mu się, by cokolwiek jeszcze się ostało. Wiele innych budynków było w podobnym stanie ten co znajdował się obok nich. Porzucone i zapomniane przez swoich właścicieli.
Lekki uśmiech i wzruszenie ramionami były końcowym komentarzem do jego wypowiedzi. Jego myśli krążyły już po zamiarze odejścia stąd - w końcu byli jedynie nieznajomymi, których na moment połączył wspólny temat i chwilowa śmiałość ciemnowłosego - jednakże jeszcze nie doszło do tego. Uwaga, którą wypowiedział tamten, zasadniczo nie została zarejestrowana przez umysł Shane'a. Jednakże przyjrzenie się już tak i z tego powodu poczuł lekki dreszcz na plecach.
- Więc... Potrzebuje Pan jeszcze coś wiedzieć? - spytał się, widząc, że tamten zmniejszył dość drastycznie odległość między nimi. Stukot obcasów dobiegł i do niego, powodując lekkie zaskoczenie dość trywialną sprawą. Albowiem - taki typ butów i plaża? Kłóciło się to według niego.
Nim jednak odwrócił się i udał w stronę zachodzącego słońca... wróć, po prostu oddalił się, by zająć się swoimi sprawami, usłyszał pytanie. To zmusiło go, by skupił się bardziej na mężczyźnie, stawiając czoła własnemu, a zarazem poprzedniemu wyborowi. W tym przypadku uznał, że uzupełnienie wiedzy nieznajomego nie było czymś złym.
- Jest jedna czynna restauracja - odpowiedział Shane, sięgając pamięcią wstecz. - Ale nie pamiętam, czy coś jeszcze ostatnio było więcej - nie wydawało mu się, by cokolwiek jeszcze się ostało. Wiele innych budynków było w podobnym stanie ten co znajdował się obok nich. Porzucone i zapomniane przez swoich właścicieli.
Lekki uśmiech i wzruszenie ramionami były końcowym komentarzem do jego wypowiedzi. Jego myśli krążyły już po zamiarze odejścia stąd - w końcu byli jedynie nieznajomymi, których na moment połączył wspólny temat i chwilowa śmiałość ciemnowłosego - jednakże jeszcze nie doszło do tego. Uwaga, którą wypowiedział tamten, zasadniczo nie została zarejestrowana przez umysł Shane'a. Jednakże przyjrzenie się już tak i z tego powodu poczuł lekki dreszcz na plecach.
- Więc... Potrzebuje Pan jeszcze coś wiedzieć? - spytał się, widząc, że tamten zmniejszył dość drastycznie odległość między nimi. Stukot obcasów dobiegł i do niego, powodując lekkie zaskoczenie dość trywialną sprawą. Albowiem - taki typ butów i plaża? Kłóciło się to według niego.
Uroczo, że nieznajomy mężczyzna uraczył Francuza odpowiedzią. Nie tylko zagadał jako pierwszy, również posłużył radą. Dumont zawsze zwracał uwagę na takie drobne szczegóły.
- Wspaniale. A może orientuje się Pan, co ona takiego oferuje? Wolę wiedzieć, nim przekroczę kiedyś jej próg. - oczywiście wypytywał o restaurację. Chciał znać czy opłacało się zostawiać w niej pieniądze, czy też omijać szerokim łukiem.
- Mam wyrafinowany gust. - dorzucił od niechcenia, aczkolwiek doskonale wiedział, że nieznajomy miał w nosie kim jest jegomość z francuskim akcentem oraz butami na obcasach.
Dodatkowo Francuz miał czelność go ocenić, acz ocena nie należała do negatywnej,
Wręcz przeciwnie. Dumont zwiesił na nim oko.
- Cóż. Ciężko mi powiedzieć. Jestem nowy w mieście, niewiele o nim wiem, - ile razy zdążył powtórzyć tą formułkę? Uśmiechnął się lekko w momencie gdy podszedł. Nie przejmował się zbytnio tym, iż mężczyzna mógł poczuć się nieco przytłoczony - Przyjaciel radził, żeby zbierać jak najwięcej znajomości, a skoro Pan do mnie jako pierwszy zagadał... - i kolejny krok w jego stronę. Wyciągnięta dłoń otulona skórzaną rękawiczką w kolorze czerwieni - Francis Dumont. Przybyłem do Riverdale w celu polepszenia swojego życia. Acz... To chyba nie jest zbyt miłe miasto, czyż nie? Skoro tyle miejscowych budek z frykasami sięga dna. - może i mówił za dużo. Może i nie powinien. Co jednak miał niby zrobić? Jeśli nieznajomy zgodził się wymienić uprzejmości - uzyska towarzysza na krótką przechadzkę po plaży.
I oczywiście po chodniku, bo Francuz nie zamierzał tąpać w swoich eleganckich butach po piasku. Właściwie nie przepadał za nim..
- Kim Pan jest i czym się Pan tutaj zajmuje? - zapytał zaciekawiony, lustrując jego sylwetkę drapieżnym wzrokiem - wyglądało to tak, jakby Francuz pragnął przedrzeć się przez jego powłokę i prześwietlić go na wskroś.
- Wspaniale. A może orientuje się Pan, co ona takiego oferuje? Wolę wiedzieć, nim przekroczę kiedyś jej próg. - oczywiście wypytywał o restaurację. Chciał znać czy opłacało się zostawiać w niej pieniądze, czy też omijać szerokim łukiem.
- Mam wyrafinowany gust. - dorzucił od niechcenia, aczkolwiek doskonale wiedział, że nieznajomy miał w nosie kim jest jegomość z francuskim akcentem oraz butami na obcasach.
Dodatkowo Francuz miał czelność go ocenić, acz ocena nie należała do negatywnej,
Wręcz przeciwnie. Dumont zwiesił na nim oko.
- Cóż. Ciężko mi powiedzieć. Jestem nowy w mieście, niewiele o nim wiem, - ile razy zdążył powtórzyć tą formułkę? Uśmiechnął się lekko w momencie gdy podszedł. Nie przejmował się zbytnio tym, iż mężczyzna mógł poczuć się nieco przytłoczony - Przyjaciel radził, żeby zbierać jak najwięcej znajomości, a skoro Pan do mnie jako pierwszy zagadał... - i kolejny krok w jego stronę. Wyciągnięta dłoń otulona skórzaną rękawiczką w kolorze czerwieni - Francis Dumont. Przybyłem do Riverdale w celu polepszenia swojego życia. Acz... To chyba nie jest zbyt miłe miasto, czyż nie? Skoro tyle miejscowych budek z frykasami sięga dna. - może i mówił za dużo. Może i nie powinien. Co jednak miał niby zrobić? Jeśli nieznajomy zgodził się wymienić uprzejmości - uzyska towarzysza na krótką przechadzkę po plaży.
I oczywiście po chodniku, bo Francuz nie zamierzał tąpać w swoich eleganckich butach po piasku. Właściwie nie przepadał za nim..
- Kim Pan jest i czym się Pan tutaj zajmuje? - zapytał zaciekawiony, lustrując jego sylwetkę drapieżnym wzrokiem - wyglądało to tak, jakby Francuz pragnął przedrzeć się przez jego powłokę i prześwietlić go na wskroś.
[ Przejmowanie terenu - 1/15 ]
Strój (wraz z maseczką czarną z materiału)
Strój (wraz z maseczką czarną z materiału)
Plaża. Piękne miejsce, na którym powinien każdy chociaż raz postawić nogę. Poczuć przyjemny chłód bijący od morza, pozwolić przesypywać się piaskowi pomiędzy palcami stóp, zabawić się, wyszaleć, spędzić czas z przyjaciółmi...
... może wszędzie indziej by to działało, ale nie tu.
Sceneria wyglądała tak samo, jak myślała - było przede wszystkim zimno. Nie były to już czasy zimy, ale nie mogła powstrzymać się od chęci ponarzekania w myślach, że mogłoby już nastać lato, dzięki któremu nie musiałaby się zastanawiać, czy powinna wziąć szalik na dzień dzisiejszy, czy jednak nie. Potrząsnęła przecząco głową, kopiąc niewidoczny kamyk. Mało kto tutaj przychodził obecnie bez posiadania konkretnego celu. Nawet teraz fioletowowłosa widziała nieliczne persony, zajmujące się swoimi sprawami, które kompletnie ją nie interesowały. Wykrzywiła usta w krzywym uśmiechu, zakrytym przez maskę.
Z tego wszystkiego nie mogła powstrzymać od zastanawiania się nad wspomnieniami z przeszłości. Wygięła się trochę do tyłu, by spojrzeć na krótką chwilę na niebo. Kiedy odwiedziłam coś w stylu plaży? W czasie pracy? Na randce? - wyprostowała się, nachmurzając się lekko. - A kij wie. Było-minęło. Krótkie, ale zarazem ponure podsumowanie... teraz była zdolna wydobyć się tylko na to. Z jej ust wyrwało się westchnienie, gdy wyciągnęła przed siebie prawą rękę. Z brakiem zaangażowania przyglądała się paznokciom, na dłużej jednak uwieszając wzrok na połowie brakującego palca.
W sumie, może zrobię tu kiedyś stream na żywo? Napisałabym do widzów, jaką piosenkę im ogarnąć z tego... albo nie. Po prostu, gdy pogadać.
- O czym ja myślę w ogóle - zaśmiała się cicho, pozostawiając palce w spokoju, by sięgnąć po telefon. Szybkie sprawdzenie, czy przyszła nowa wiadomość. - Jeszcze trochę i zachce mi się wrócić do starych czasów. Błeh - poprawiła niewielki, workowaty plecak, jaki znajdował się na lewym ramieniu, dając mentalnego kopa sobie.
Brakuje jeszcze wzruszającej sceny zachodu słońca z tego wszystkiego.
I co ja mam z tym wszystkim zrobić... - zastanowił się w myślach, czując narastający dyskomfort. Nie potrafił wyłapać źródła pochodzenia jego w tym momencie, ale sięgając w przeszłość, miał wrażenie, że nie było to pierwszy raz, gdy odczuwał się w taki sposób. Tylko gdzie...? Spotkania? Picie? Granie... Nie. Chyba praca. To ostatnie wydawało mu się najbardziej prawdopodobne przez napotykanie różnych rodzai ludzi, kierujących się swoistym zachowaniem.
- Niestety nie - odparł międzyczasie na pytanie mężczyzny, nie zdradzając po sobie własnych myśli. - Nie przypominam sobie przynajmniej - chociaż był prawie pewny, że to był lokal oferujący całkowicie zwykłe jedzenie, bez wchodzenia w jakieś wykwintności związane z daną kuchnią świata. Byleby zadowolić jakoś odwiedzających.
Co. Kolejna osoba, która przyjechała tutaj z własnej woli? - miał swoiste szczęście, że natrafiał na takie osoby w ostatnim czasie. Napotkanie kogoś takiego z ostatniego czasu było wystarczająco świeże, że zaczynał powoli odnosić wrażenie, że ludzie musieli być albo zdesperowani, albo szaleni, że decydowali się na to.
Lub obie opcje.
Znajomości...
- Shane Kassir - wyciągnął rękę, by uścisnąć jego. - Um... Można powiedzieć, że nie wybrał Pan najlepszy czas na odwiedzanie takiego miejsca - zwłaszcza, że brzmiało to niczym zgodzenie się na brak swobodnego wyjazdu. Ale Kassir zarazem uznał, że to nie w jego interesie, by oceniać innych. Mógł uważać, ze decyzje były co najmniej dziwne, ale wiedząc, że każdy ma swój powód... Wniosek mu się nasuwał sam. Tak samo jak i działało to w drugim kierunku, gdzie chociażby on sam nie zdecydował się wyjeżdżać stąd.
Nie żeby miał dokąd.
- Wiele osób najwyraźniej zdecydowało się odpuścić handlowanie w takim miejscu - jego spojrzenie przeszło po zniszczonym budynku. - Jak zresztą widać. Na to już nie da się poradzić.
Lekko wzruszył ramionami, po czym zacisnął palce prawej dłoni na swoim lewym ramieniu. Uznając, że ucieczka z tego miejsca i pozostawienie nowopoznanej osoby bez słowa byłaby powodem prowokującym jakieś nieprzyjemności, postanowił chociaż kilka minut dodatkowych poświęcić tej sytuacji.
- Um - mówienie jednak o sobie było lekko krępujące. - Nie bardzo rozumiem pytania, ale chyba chodzi o... zawód? - Ha, ha, Shane, brawo dla twojego intelektu. Było nie opuszczać szkoły. - Zajmuję się elektroniką... na co dzień - przyznał. - Pozwolę sobie odbić pytanie - czyli sam chciał pozyskać tą samą wiedzę.
Przynajmniej wydawało się to być sprawiedliwe względem próby rozpoczęcia rozmowy. Taką oto piękną wizję miał w głowie.
- Może skierujemy kroki ku restauracji, przynajmniej Pan zobaczy, co tam jest - zaproponował mu ewentualny kierunek dla tej krótkiej przechadzki.
- Niestety nie - odparł międzyczasie na pytanie mężczyzny, nie zdradzając po sobie własnych myśli. - Nie przypominam sobie przynajmniej - chociaż był prawie pewny, że to był lokal oferujący całkowicie zwykłe jedzenie, bez wchodzenia w jakieś wykwintności związane z daną kuchnią świata. Byleby zadowolić jakoś odwiedzających.
Co. Kolejna osoba, która przyjechała tutaj z własnej woli? - miał swoiste szczęście, że natrafiał na takie osoby w ostatnim czasie. Napotkanie kogoś takiego z ostatniego czasu było wystarczająco świeże, że zaczynał powoli odnosić wrażenie, że ludzie musieli być albo zdesperowani, albo szaleni, że decydowali się na to.
Lub obie opcje.
Znajomości...
- Shane Kassir - wyciągnął rękę, by uścisnąć jego. - Um... Można powiedzieć, że nie wybrał Pan najlepszy czas na odwiedzanie takiego miejsca - zwłaszcza, że brzmiało to niczym zgodzenie się na brak swobodnego wyjazdu. Ale Kassir zarazem uznał, że to nie w jego interesie, by oceniać innych. Mógł uważać, ze decyzje były co najmniej dziwne, ale wiedząc, że każdy ma swój powód... Wniosek mu się nasuwał sam. Tak samo jak i działało to w drugim kierunku, gdzie chociażby on sam nie zdecydował się wyjeżdżać stąd.
Nie żeby miał dokąd.
- Wiele osób najwyraźniej zdecydowało się odpuścić handlowanie w takim miejscu - jego spojrzenie przeszło po zniszczonym budynku. - Jak zresztą widać. Na to już nie da się poradzić.
Lekko wzruszył ramionami, po czym zacisnął palce prawej dłoni na swoim lewym ramieniu. Uznając, że ucieczka z tego miejsca i pozostawienie nowopoznanej osoby bez słowa byłaby powodem prowokującym jakieś nieprzyjemności, postanowił chociaż kilka minut dodatkowych poświęcić tej sytuacji.
- Um - mówienie jednak o sobie było lekko krępujące. - Nie bardzo rozumiem pytania, ale chyba chodzi o... zawód? - Ha, ha, Shane, brawo dla twojego intelektu. Było nie opuszczać szkoły. - Zajmuję się elektroniką... na co dzień - przyznał. - Pozwolę sobie odbić pytanie - czyli sam chciał pozyskać tą samą wiedzę.
Przynajmniej wydawało się to być sprawiedliwe względem próby rozpoczęcia rozmowy. Taką oto piękną wizję miał w głowie.
- Może skierujemy kroki ku restauracji, przynajmniej Pan zobaczy, co tam jest - zaproponował mu ewentualny kierunek dla tej krótkiej przechadzki.
[ Przejmowanie terenu - 2/15 ]
Wyjście na plażę było świetnym pomysłem. Smuggler był na to świetnie przygotowany. Eleganckie, czadowe gatki, parawanik, żeby nikt mu się nie wpierdalał w jego przestrzeń osobistą, klapki i obowiązkowo parasol, aby ochronić się przed słońcem. W zestawie oczywiście okulary przeciwsłoneczne. Niestety był jeden problem.
Próżno było szukać słońca.
I tak oto trzęsący się, po części z zimna, po części z nerwów, Smuggler dotarł do Miko. I jak gdyby nigdy nic, zaczął rozkładać swój parawan. Przyszedł, żeby się poopalać na plaży i będzie się kurwa opalał na plaży. Nawet przygotował ręcznik oraz krem do opalania.
Rzucił przed Miko piłkę plażową ze spuszczonym powietrzem.
- Nadmuchaj - powiedział, nawet na nią nie spoglądając.
Nikt nie zniszczy jego wymarzonej wyprawy na plażę. Nawet pogoda.
[ Przejmowanie terenu - 3/15 ]
Ten kto wpadł na pomysł by iść na plażę powinien się dwa razy zastanowić czy to na pewno dobry pomysł. Nie to, że nie lubił wody, ale bezkresna, mokra głębia wzbudzała w nim mieszane uczucia. Na wszelki wypadek zabrał w torbę dwie butelki bliżej nieokreślonego trunku na bazie spirytusu i jakiś owoców. Wystarczająco by nie było drętwo i nudno. Pogoda była wystarczająco depresyjna, ten zimny wiatr, piasek włażący w buty, kłęby brudnej piany wywlekanej co chwilę na brzeg. Przynajmniej wiało od strony lądu, to nie śmierdziało zdechłymi od chemikaliów rybami. W ogóle pachniało tak jakoś... niczym.
Ubrany względnie na ciepło skierował swe kroki bliżej brzegu, dalej jednak zachowując przynajmniej kilkunastometrową odległość. Podążył wzdłuż szumiących fal szukając kogokolwiek znajomego, bo nie wierzył, że był pierwszy na miejscu zabawy. Błądzenie po piachu bez celu to nie był jego rodzaj rozrywki. Gdzieś minął wzrokiem jakieś przypadkowe osoby, aż trafił na osobliwą scenę rozkładania się na plaży w stroju ewidentnie nie przeznaczonym na tę pogodę. Kichnął. Ta, zdecydowanie ktoś tu zgubił parę klepek.
- Yo - Machnął parce ręką na powitanie.
Miał już skomentować to niedo
[ Przejmowanie terenu - 4/15 ]
- ... - Miko musiała przyznać, że niewiele było sytuacji w jej życiu, gdzie nie wiedziała, co powiedzieć. Taką była właśnie obecna, w której jej niebieskawe ślepia obserwowały Smugglera. Nie ruszyła się z miejsca, bardziej próbując zrozumieć, sens tego wszystkiego.
Nie za zimno? A zresztą...
Poddała się, uznając, że nic jej do tego. Chciał się bawić w ten sposób, to jego sprawa. Ona zdecydowanie nie zamierzała jojczyć na temat zimna i tym podobnym sprawom. Wyciągnęła ręce do góry, przeciągając się, by rozruszać nieco kończyny.
Piłka... Czemu nie? Na swój sposób brzmiało to całkiem zabawnie.
- Oka - wyrywając się z tego chwilowego stanu odrętwienia, przekierowała wzrok na kolorową piłkę plażową. Zsunęła maskę na brodę, po czym schyliła się, biorąc do rąk napomniany wcześniej przedmiot. Wypuściła ostrożnie powietrze, otrzepując kolorowy materiał, upewniwszy się potem, że przy ustniku nie znajdowały się ziarenka piasku. Dopiero wtedy przystąpiła do tego zadania... Które dość szybko oceniła jako uciążliwe i zajmujące. Ale przynajmniej realne do spełnienia.
Do tego wszystkiego dołączyła nowa osoba. Oderwała się na moment od piłki, zerkając jedynie w stronę przybysza. Kto jeszcze zachciał ich odwiedzić tutaj?
- Elo, dziadku. Ty nie zamierzasz się opalać? - niewidoczne usta wykrzywiły się w ponurym uśmiechu, gdy zrozumiała, kogo przywiało. - Zdecydowanie byłoby ci do twarzy w różowych spodenkach - chociaż wolała odpuścić sobie pobudzanie wyobraźni w tym momencie.
Dlatego skupiła się bardziej na ocenie własnej pracy.
- Powinno być dobrze. Łap! - stwierdziła koniec końców.
Zatkała ustnik od piłki, po czym rzuciła ją w stronę blondyna, by zaraz potem poprawić ponownie maseczkę, zakrywając pół twarzy.
[ Przejmowanie terenu 5/15 ]
Przejmowanie plaży mogło brzmieć jak idealny wypad, by się odstresować. W końcu nawet niejednokrotnie pływające dupskiem do góry zwłoki nie były w stanie całkowicie pozbawić ich rozrywki płynącej z piasku. Pod warunkiem, że lubiło się w ogóle takie miejsca. Psia maska skrywała skrzywiony pysk Bloodhoundów, gdy robili kolejne kroki, doceniając ubranie dziś wojskowych butów. Chyba tylko one chroniły ich przed tym syfem wpadającym do środka.
Zdecydowanie woleli góry. Wspinanie się na ich szczyt, zamiast leżenia plackiem jak bekon czekający na usmażenie na grillu. Zresztą chyba tylko prawdziwy masochista byłby w stanie wytrzymać w ich obecnym kostiumie nie umierając z gorąca w upale. Maska mogła mieć wiele funkcij, ale systemu chłodzenia jeszcze w niej nie zainstalowali. Zresztą ich nienawiść do słońca była na tyle mocna, by nawet w tak przeciętny pogodowo dzień nie byli zbyt zadowoleni z faktu, że musieli wyjść przed zmrokiem.
Szybko dostrzegli innych Szakali, nie spieszyli się jednak jakoś szczególnie do zabaw piłką czy biegnięcia do nich radośnie jak w filmach dla nastolatków. Zamiast tego stanęli przy znaku kierującym ludzi wgłąb plaży i wyciągnęli z torby ciemnoczerwony spray, zmieniając ozdobne "Beach" na "Fuck you Beach" co zresztą uznali za całkiem zabawne. Nadal ignorując obecność reszty szakali, od razu skierowali się w stronę budek z lodami. Czas na pokaz artyzmu. Stoiska mogły być zamknięte, ale to tylko ułatwiało zakomunikowanie światu na czyj teren właśnie wchodzili. Strzelili krótko każdym palcem z osobna i przystąpili do robienia wielkiego napisu "Claimed by Jackals".
— Fokking fallegt — skwitowali już na początku swojej pracy, obracając kilka razy głowę na boki, słysząc przyjemny trzask kości.
Przejmowanie terenu 6/15
Co za obrzydliwe, cuchnące miejsce, to było pierwsze zdanie jakie przeleciało mu przez myśl gdy wyszedł na piaszczystą plaże. Woda i piasek, dwie rzeczy którymi gardził ponad wszystko. No dobra, może nie wszystko, ale zdecydowanie zajmowały wysokie miejsca na jego liście. Stąpał po plaży tak, by żadne ziarenka piasku nie wpadły mu przypadkiem do butów. Wyciągnął z kieszeni kurtki lizaka i nie odrywając wzroku od złowieszczych fal odwinął papierek i włożył słodycz do ust. Co on by zrobił bez tych łakoci. Przechodząc obok znaku dostrzegł na nim świeżo namalowane napisy i pokiwał głową z uznaniem. Nie ma to jak sztuka uliczna. To miejsce zdecydowanie potrzebowało wprawionej ręki artysty. Że też akurat dzisiaj nie zabrał ze sobą żadnego sprayu. A mógłby dorysować jakieś urocze kocie uszy czy może pingwina...
Powoli zbliżył się do grupki ludzi, którzy urządzili sobie dzień plażowania. Nie było by w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że na ten moment bardziej prawdopodobne było to, że spadnie śnieg niż na niebo zawita słońce.
Kris podłamał się lekko na widok rozstawionego parawanu i leżącej obok kolorowej, dmuchanej piłki. Oho najwyraźniej Janusz wraz ze swoją Grażyną zaklepali już kawałek plaży na nadchodzący sezon. Co następne, wydzielą sobie własny basen? Wzdrygnął się na samą myśl o wodzie i mokrym piasku. Ohyda. Zatrzymał się obok parawanu chowając dłonie do kieszeni kurtki.
"O tej porze roku zdecydowanie lepiej opalicie się na Hawajach," rzucił ciumkając lizaka i rozkoszując się jego smakiem.
Przejmowanie terenu 7/15
Ta walka była przegrana od samego początku. To jednak nic. Żadne wyzwanie cywilizacyjne nie było w stanie zniechęcić Travitzy, nawet jeśli nie miał szans na wygraną. Plaża jest plaża. Zasady są proste, wskakujemy w gatki i jest milutko i cieplutko. Nieważne, że wieje wiatr. Nieważne, że słońce jest zasłonięte chmurami. Nieważne, że trafiłeś do grupki emo-dzieciaków, które z jakiegoś powodu stwierdziły, że jebanie plaży jest c00l. Jest milutko i cieplutko.
I jeszcze ten z lizakiem. Kurwa jego mać. Jak on nienawidził takich typów. Przyjdzie, przypierdoli się i jeszcze będzie ciumkał tego jebanego lizaka, jak jakaś jebana giwazda porno, która musi coś poczuć w ustach.
Travitza rzucił w niego piłką plażową.
— Patrzcie kurwa, Arystoteles się znalazł — ogłosił wszem i wobec. Aż się podniósł dla niego. — Dalej, chodźcie, chodźcie, posłuchajcie mądrości. Albo czekaj, ja mam jedną dla ciebie — Smuggler rzucił okiem w kierunku budek z lodami. O, idealnie. Dzięki Bloodhound! — O, widzisz tam? Tam jest napisane, że masz stąd wypierdalać. Albo my cię stąd wypierdolimy. Albo nie, lepiej, zakopiemy cię w tym piasku, tak żeby fale miło orzeźwiały twoją twarz. I wyjmij te ręce z kieszeni, młody człowieku.
Nie wiedział, skąd wziął mu się pomysł na to ostatnie zdanie. Czyżby parawanik faktycznie zamieniał go w prawdziwego Janusza?
Cały efekt mógł psuć fakt, że wciąż lekko się trząsł z zimna. A może to już z nerwów?
[ Przejmowanie terenu 8/15 ]
Dostała info o grupowej popijawie na plaży, więc jedynym słusznym wyjściem było się tam skierować. Daleko nie miała! Żadnych innych planów też nie.
Masywne buty za kostkę nie ułatwiały chodzenia po sypkim terenie, ale zapewniały stopom bezpiaskowy komfort, a to się ceni. Szła lekko zgarbiona od ciężarku przeładowanego plecaka, który zwykle ze sobą nosiła, niczym żółw noszący swoją skorupę. Z każdym jej krokiem dało się słyszeć rozkoszne pobrzękiwanie butelek wypełnionych dobroczynnym płynem.
Przystanęła na chwilę i mrużąc oczy odczytała nowopowstałe tagi, parskając przy "Fuck you Beach". Tak. Śmieszne.
Dotarła na miejsce w samą porę. Pierwsza burda, hurrra!
— Siema! — rzuciła, jak gdyby wcale nie słyszała (jak zgadywała) toczącej się właśnie sprzeczki. Na razie tylko słownej. Ostrożnie zdjęła z ramion plecak i postawiła go przed sobą. Zsunęła z głowy kaptur, choć część twarzy Lux nadal przysłaniał daszek bejsbolówki. Rozsunęła zamek błyskawiczny i wyciągnęła trzy litrowe butelki jakiegoś taniego alkoholu i cztery nieduże puszki piwa. Tylko tyle udało jej się unieść i podwędzić — Nie jest ci zimno? Powinieneś się rozgrzać — powiedziała do typka, który przed chwilą psioczył o kopaniu kogoś żywcem i rzuciła w jego kierunku puszkę piwa. Matka Teresa z Kalkuty, chciała pogodzić zwaśnione strony! — Możecie się częstować — oznajmiła reszcie, sama chwytając za drugą puszkę i otwierając ją ostrożnie, coby się nie oblać. Miała na sobie ulubioną bluzę, a robienie prania w jej wypadku nie było specjalnie łatwe i przyjemne. O ile robienie prania kiedykolwiek takie było. A dzieliła się chętnie, bo czemu by nie? I tak nie zapłaciła za większość asortymentu.
Strona 1 z 4 • 1, 2, 3, 4
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach