▲▼
First topic message reminder :
TEREN WOLVES
Odnowione G.V. ZOO
SIEDZIBA GŁÓWNA WOLVES.
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Szyld ze starą nazwą zniknął, zastąpiony przez całkowicie nowy, będący również symbolem zmiany i odnowy. Mieszkańcy Riverdale City już nie odwracają oczu na widok „Greater Vancouver Zoo", a teren stał się nie tylko siedzibą Wolves, ale i chętnie odwiedzanym przez rodziny miejscem. Doprowadzono do porządku ponad pięćdziesiąt hektarów, zarówno dzięki pracy członków gangu, jak i wsparciu obywateli. W głębi parku dwa budynki oficjalnie stały się siedzibą Wolves, a dostęp do nich mają tylko przynależące do nich osoby. A jednak, mimo odcięcia ich dla zwiedzających, zoo i tak wydaje się kuszącą opcją dla osób, które pragną spędzić przyjemnie czas podczas spaceru i nie obawiać się o przypadkowe napotkanie pozostawionego bez życia ciała. Nie tylko obecność Wolves dająca poczucie bezpieczeństwa przyciąga mieszkańców miasta. Towarzystwo dzikich zwierząt w postaci lisów, wilków, niedźwiedzi i wielkich łosi bez wątpienia stanowi atrakcje dla osób tęskniących za namiastką w pełni wyposażonego zoo. Oczywiście zadbano o to, aby odwiedzający nie zostali głównym pożywieniem zwierząt, oddzielając je poza zasięg ludzkich rąk. Dodatkowo regularnie dba się o zachowanie porządku, dlatego nie raz można się natknąć na osobę zamiatającą liście lub wykonującą drobne naprawy i prace poprawkowe. Za pomocą napisów i znaków wyznaczono strefę dostępną wyłącznie dla Wolves. Niedostosowanie się do wyznaczonej granicy może skutkować mniej lub bardziej nieprzyjemną konfrontacją z członkiem gangu. W końcu pozwolenie na wykorzystanie przez postronnych terenu zoo jako parku nie oznacza zezwolenia na niedostosowanie się do zasad tego miejsca.
Efekt terenu: Odnowione G.V. ZOO po zostaniu oficjalną siedzibą Wilków stało się najczęściej odwiedzanym miejscem w dystrykcie A. To właśnie tu najłatwiej spotkać wszystkich ludzi popierających ich działania, szukających jakiegokolwiek sposobu na okazanie im swojej wdzięczności czy adoracji, ale też po prostu szukających ochrony. W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych gracze, którzy mają minimum dwóch wykupionych NPC zyskują możliwość użycia obu dodatkowych postaci w walce.
__________
Efekt terenu: Odnowione G.V. ZOO po zostaniu oficjalną siedzibą Wilków stało się najczęściej odwiedzanym miejscem w dystrykcie A. To właśnie tu najłatwiej spotkać wszystkich ludzi popierających ich działania, szukających jakiegokolwiek sposobu na okazanie im swojej wdzięczności czy adoracji, ale też po prostu szukających ochrony. W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych gracze, którzy mają minimum dwóch wykupionych NPC zyskują możliwość użycia obu dodatkowych postaci w walce.
- Poprzedni stan miejsca:
- Szyld ze starą nazwą zdaje się bardziej straszyć niż przyciągać zainteresowanych. Ponad pięćdziesiąt hektarów tworzyło niegdyś największe Zoo na terenie nie tylko miasta, ale i prowincji. Korzenie "Greater Vancouver Zoo" w istocie sięgają Aldergrove. Obydwa ogrody zoologiczne nawiązały ze sobą współpracę, wspomagając się finansowo czy konsultując ze sobą wszelki transport zwierząt. Aktualnie teren jest prawie całkiem opustoszały i zdecydowanie nie robi za atrakcję turystyczną dla dorosłych oraz dzieci. Niemal wszystkie zwierzęta zostały wywiezione, bądź zabite na skutek strzelanin. Niewielu śmiałków decyduje się na wkradnięcie na teren zoo, obawiając się ataku zwierząt, które przejęły nad nim kontrolę. Dzikie lisy, psy czy bezdomne koty to nie jedyni lokatorzy. Schronienie tu odnalazły także wilki, niedźwiedzie czy wielkie łosie. Niektórzy mieszkańcy opowiadają pomiędzy sobą, że w jednej z klatek nadal urzęduje jeden z porzuconych tygrysów, teoria ta nie została jednak jak na razie potwierdzona. Nikt szczególnie nie garnie się, by to sprawdzić.
Więc jednak się nie pomylił. Stał przez chwilę w tym samym miejscu nijak się nie poruszając, nim w końcu jego mózg postanowił wznowić wcześniej porzuconą pracę.
"Miło cię widzieć."
Uśmiechnął się do niego. Do niego! I nawet jeśli rzucił typową uprzejmą formułkę, mimo wszystko poczuł się jakby ktoś właśnie ściągnął z niego ciężarówkę. Właśnie tyle wystarczyło, by Jace nieznacznie się zaczerwienił i podniósł prawą dłoń do góry odchrząkując w nią cicho.
Auć.
— M… mhm. Z-znaczy, ciebie też — dodał szybko, mamrocząc coś cicho pod nosem. Po ostatniej imprezie nie był pewien czy ciemnowłosy w ogóle zamierzał się do niego odezwać przy tak przypadkowym spotkaniu jak to. I być moooże trochę za bardzo zaprzątał sobie tym głowę po nocach. Teraz jednak, gdy znalazł się na miejscu, naprawdę mu ulżyło. Pozbierał się więc w sobie, by nie robić już z siebie dłużej idioty i skinął głową.
— Ciekawi mnie co z nim zrobią. Przychodziliśmy tu kiedyś zanim je zamknęli. Przykro się patrzyło na niszczejący teren. Chociaż wątpię, by mieli uzupełnić na nowo wybiegi tygrysami — zaśmiał się cicho, zerkając gdzieś ponad tłumem — ale czasem biegają tu lisy, szopy, wiewiórki i oposy. Te ostatnie są super. Mają takie śmieszne ryjki. Nie rozumiem czemu Kanadyjczycy ich nie lubią.
Jak można było nie lubić, czegoś tak pociesznego?
"Jesteś sam?"
— Ach, t-tak. Znaczy tak… i nie. Nie do końca? — znowu pogubił się we własnych słowach, podnosząc na niego ostrożny wzrok. Dlaczego on musiał mieć takie ładne oczy? Ulokował chwilowo spojrzenie w jego ramieniu, by odzyskać poprzednie skupienie.
— Moje rodzeństwo strasznie chciało przyjść spotkać się ze znajomymi. No ale głupio by było stać im nad głową, więc chodzą sami. Mamy sie spotkać dopiero za kilka godzin. A… — przeniósł z powrotem wzrok na jego tęczówki i zamknął się, zaraz przesłaniając twarz dłonią.
— P-przepraszam. A ty? Przyszedłeś sam czy z kimś? W ogóle to czekolada z świątecznego menu? — zapytał i podszedł w końcu bliżej zamiast stać jak kołek dwa metry przed nim. Ocenił go pokrótce podejrzliwym spojrzeniem.
— Chyba nie przyszedłeś tu do pracy? — no bo hej, każdy zasługiwał na trochę odpoczynku. Uniósł swój kubek do góry upijając kilka łyków. Ciekawe czy mógł kupić to coś, co dostał, do domu?
"Miło cię widzieć."
Uśmiechnął się do niego. Do niego! I nawet jeśli rzucił typową uprzejmą formułkę, mimo wszystko poczuł się jakby ktoś właśnie ściągnął z niego ciężarówkę. Właśnie tyle wystarczyło, by Jace nieznacznie się zaczerwienił i podniósł prawą dłoń do góry odchrząkując w nią cicho.
Auć.
— M… mhm. Z-znaczy, ciebie też — dodał szybko, mamrocząc coś cicho pod nosem. Po ostatniej imprezie nie był pewien czy ciemnowłosy w ogóle zamierzał się do niego odezwać przy tak przypadkowym spotkaniu jak to. I być moooże trochę za bardzo zaprzątał sobie tym głowę po nocach. Teraz jednak, gdy znalazł się na miejscu, naprawdę mu ulżyło. Pozbierał się więc w sobie, by nie robić już z siebie dłużej idioty i skinął głową.
— Ciekawi mnie co z nim zrobią. Przychodziliśmy tu kiedyś zanim je zamknęli. Przykro się patrzyło na niszczejący teren. Chociaż wątpię, by mieli uzupełnić na nowo wybiegi tygrysami — zaśmiał się cicho, zerkając gdzieś ponad tłumem — ale czasem biegają tu lisy, szopy, wiewiórki i oposy. Te ostatnie są super. Mają takie śmieszne ryjki. Nie rozumiem czemu Kanadyjczycy ich nie lubią.
Jak można było nie lubić, czegoś tak pociesznego?
"Jesteś sam?"
— Ach, t-tak. Znaczy tak… i nie. Nie do końca? — znowu pogubił się we własnych słowach, podnosząc na niego ostrożny wzrok. Dlaczego on musiał mieć takie ładne oczy? Ulokował chwilowo spojrzenie w jego ramieniu, by odzyskać poprzednie skupienie.
— Moje rodzeństwo strasznie chciało przyjść spotkać się ze znajomymi. No ale głupio by było stać im nad głową, więc chodzą sami. Mamy sie spotkać dopiero za kilka godzin. A… — przeniósł z powrotem wzrok na jego tęczówki i zamknął się, zaraz przesłaniając twarz dłonią.
— P-przepraszam. A ty? Przyszedłeś sam czy z kimś? W ogóle to czekolada z świątecznego menu? — zapytał i podszedł w końcu bliżej zamiast stać jak kołek dwa metry przed nim. Ocenił go pokrótce podejrzliwym spojrzeniem.
— Chyba nie przyszedłeś tu do pracy? — no bo hej, każdy zasługiwał na trochę odpoczynku. Uniósł swój kubek do góry upijając kilka łyków. Ciekawe czy mógł kupić to coś, co dostał, do domu?
Ubiór: czarna skórzana kurtka, grafitowy szalik zakrywający połowę jej twarzy, czarne jeansy i równie czarne botki na średnim obcasie.
Nie wiedziała co myśleć o tym wszystkim co działo się na ich terenie. Zgodziła się na ten cały jarmark tylko dlatego, że potrzebowali zarówno funduszy jak i pomocy mieszkańców w renowacji siedziby. No i oczywiście pozostawała jeszcze sprawa uznania wśród ludzi. Ich reputacja nieznacznie wzrosła ostatnimi czasy, ale nadal większość pozostawała wobec nich nie ufna. Za bardzo łączono ich z policją, która faktycznie robiła minimum. I przez to oni mieli dwa razy więcej roboty. A ona nie dość, że musiała użerać się z mundurowymi, to jeszcze robiła wszystko tak by wszelkie akcje Wolves pozostawały poza oficjalnymi aktami. W końcu nie zawsze były one zgodne z prawem.
Westchnęła chowając twarz głębiej w szalik, snując się dookoła kolorowych budek oraz innych atrakcji jakie wyrosły z dnia na dzień. Oby tylko faktycznie im się to opłaciło. I lepiej żeby jeszcze ktoś się tu pojawił. Mimo, że pogoda w miarę dopisywała jej i tak było cholernie zimno. Może to był czas by zainwestowała w końcu w porządną kurtkę? Tak, to pewnie by jej pomogło. Na dodatek zapomniała zabrać ze sobą nową paczkę fajek, a obecna wiała pustką. Na szybko napisała smsa do pewnego rudzielca, żeby w końcu ruszył tu swoje dupsko. I najlepiej kupił po drodze papierosy.
Przeciskając się pomiędzy ludźmi starała się jeszcze bardziej ukryć w szarym szaliku. Tłumy nie działały na nią pozytywnie.
Budka z kawą, gdzie była ta pieprzona budka z kawą? Mimo, że poniekąd brała udział przy planowaniu tego całego wydarzenia to nijak pamiętała rozmieszczenie poszczególnych atrakcji. Więc nie pozostało jej nic innego jak przejście wszystkiego dookoła.
Po kolejnych minutach błądzenia w kółko, przeciskania się pomiędzy tłumami nastolatków i rozkrzyczanych dzieci w końcu udało jej się zlokalizować poszukiwany sklepik. I na całe szczęście osoba, której szukała również tam była. I zdaje się, że nie tylko on.
Gdy znikąd kobieta nagle podsunęła jej kubek z grzańcem pod nos, Kiana odsunęła jej rękę machając na bok głową. Chciała kawę, tequilę, a nie wino z przyprawami korzennymi.
“Wybacz, że musiałeś cze— hej, Jace. A ty co tu robisz?” Zaskoczenie osobą blondyna było wyraźnie widoczne na połowie jej twarzy, której akurat nie zasłaniał szalik. No proszę. Nie spodziewała się, że tak szybko się spotkają. Odruchowo przeniosła wzrok na jego zabandażowaną dłoń powstrzymując się by nie obejrzeć jej z bliska. “Mam nadzieję, że wszystko okej?” Wskazała głową na rękę i po chwili przeniosła wzrok z powrotem na Kassira. “Tak. Przepraszam za to. Więc wygląda na to, że wy także się znacie?”
Nie wiedziała co myśleć o tym wszystkim co działo się na ich terenie. Zgodziła się na ten cały jarmark tylko dlatego, że potrzebowali zarówno funduszy jak i pomocy mieszkańców w renowacji siedziby. No i oczywiście pozostawała jeszcze sprawa uznania wśród ludzi. Ich reputacja nieznacznie wzrosła ostatnimi czasy, ale nadal większość pozostawała wobec nich nie ufna. Za bardzo łączono ich z policją, która faktycznie robiła minimum. I przez to oni mieli dwa razy więcej roboty. A ona nie dość, że musiała użerać się z mundurowymi, to jeszcze robiła wszystko tak by wszelkie akcje Wolves pozostawały poza oficjalnymi aktami. W końcu nie zawsze były one zgodne z prawem.
Westchnęła chowając twarz głębiej w szalik, snując się dookoła kolorowych budek oraz innych atrakcji jakie wyrosły z dnia na dzień. Oby tylko faktycznie im się to opłaciło. I lepiej żeby jeszcze ktoś się tu pojawił. Mimo, że pogoda w miarę dopisywała jej i tak było cholernie zimno. Może to był czas by zainwestowała w końcu w porządną kurtkę? Tak, to pewnie by jej pomogło. Na dodatek zapomniała zabrać ze sobą nową paczkę fajek, a obecna wiała pustką. Na szybko napisała smsa do pewnego rudzielca, żeby w końcu ruszył tu swoje dupsko. I najlepiej kupił po drodze papierosy.
Przeciskając się pomiędzy ludźmi starała się jeszcze bardziej ukryć w szarym szaliku. Tłumy nie działały na nią pozytywnie.
Budka z kawą, gdzie była ta pieprzona budka z kawą? Mimo, że poniekąd brała udział przy planowaniu tego całego wydarzenia to nijak pamiętała rozmieszczenie poszczególnych atrakcji. Więc nie pozostało jej nic innego jak przejście wszystkiego dookoła.
Po kolejnych minutach błądzenia w kółko, przeciskania się pomiędzy tłumami nastolatków i rozkrzyczanych dzieci w końcu udało jej się zlokalizować poszukiwany sklepik. I na całe szczęście osoba, której szukała również tam była. I zdaje się, że nie tylko on.
Gdy znikąd kobieta nagle podsunęła jej kubek z grzańcem pod nos, Kiana odsunęła jej rękę machając na bok głową. Chciała kawę, tequilę, a nie wino z przyprawami korzennymi.
“Wybacz, że musiałeś cze— hej, Jace. A ty co tu robisz?” Zaskoczenie osobą blondyna było wyraźnie widoczne na połowie jej twarzy, której akurat nie zasłaniał szalik. No proszę. Nie spodziewała się, że tak szybko się spotkają. Odruchowo przeniosła wzrok na jego zabandażowaną dłoń powstrzymując się by nie obejrzeć jej z bliska. “Mam nadzieję, że wszystko okej?” Wskazała głową na rękę i po chwili przeniosła wzrok z powrotem na Kassira. “Tak. Przepraszam za to. Więc wygląda na to, że wy także się znacie?”
Axel westchnął ciężko, pocierając nasadę nosa, zaraz zwracając się w stronę Słowika.
— To ostatni raz, gdy puszczasz tę piosenkę w tym tygodniu. Przysięgam, jeśli usłyszę ją jeszcze raz, wysadzę cię na najbliższym zakręcie.
— I think I saw you, but I know, I'm not supposed to. I must be dreaming, cause I don't believe in ghosts, yeah! I don't believe in ghosts, I-I don't believe in gho-gho-ghosts! — uniósł kącik ust w złośliwym uśmiechu, ruszając rękami w rytm piosenki. Blondyn przewrócił oczami i złapał go za nadgarstek, zaraz wsuwając swoje palce pomiędzy jego, nim oparł dłoń Słowika o ręczny.
— Nie chce ktoś z was przejąć playlisty, zanim go zajebię? — zapytał, podnosząc wzrok na lusterko, by zatrzymać go na Hailey. Zaraz wrócił uwagą do jezdni, ruszając wraz z zielonym światłem. Słowik parsknął jedynie śmiechem i wychylił się z siedzenia, całując go krótko w policzek.
— Jestem pewien, że i tak śpiewasz ją w myślach, gotując obiad.
— I szczerze cię za to nienawidzę.
Wytknął język, przyglądając się zaraz trasie, nim wskazał palcem wolnej ręki w prawo.
— Tam masz miejsce — powiedział, zabierając swoją dłoń spod jego, by ułatwić mu zadanie. Axel był zajebistym kierowcą. Nic dziwnego, że zaparkowanie zajęło mu zaledwie kilkanaście sekund.
— Mam dziś tylko połowę zmiany, więc podjadę do was za jakieś pięć godzin, jeśli potrzebujecie, by porozwozić was do domów — rzucił do Hailey i Ivo, zaraz marszcząc brwi i wracając uwagą do Słowika, który właśnie przelazł ze swojego siedzenia, wciskając się na jego.
— Nie chcesz z nami pochodzić, chociaż z godzinę?
— Muszę ogarnąć wcześniej salę.
— Pół godziny? Zaraz do was przyjdę — rzucił jeszcze do pozostałej dwójki, wracając wzrokiem do Axela i obejmując jego kark rękami. Wystarczający komunikat, że nie zamierzał się tak łatwo poddać.
— To ostatni raz, gdy puszczasz tę piosenkę w tym tygodniu. Przysięgam, jeśli usłyszę ją jeszcze raz, wysadzę cię na najbliższym zakręcie.
— I think I saw you, but I know, I'm not supposed to. I must be dreaming, cause I don't believe in ghosts, yeah! I don't believe in ghosts, I-I don't believe in gho-gho-ghosts! — uniósł kącik ust w złośliwym uśmiechu, ruszając rękami w rytm piosenki. Blondyn przewrócił oczami i złapał go za nadgarstek, zaraz wsuwając swoje palce pomiędzy jego, nim oparł dłoń Słowika o ręczny.
— Nie chce ktoś z was przejąć playlisty, zanim go zajebię? — zapytał, podnosząc wzrok na lusterko, by zatrzymać go na Hailey. Zaraz wrócił uwagą do jezdni, ruszając wraz z zielonym światłem. Słowik parsknął jedynie śmiechem i wychylił się z siedzenia, całując go krótko w policzek.
— Jestem pewien, że i tak śpiewasz ją w myślach, gotując obiad.
— I szczerze cię za to nienawidzę.
Wytknął język, przyglądając się zaraz trasie, nim wskazał palcem wolnej ręki w prawo.
— Tam masz miejsce — powiedział, zabierając swoją dłoń spod jego, by ułatwić mu zadanie. Axel był zajebistym kierowcą. Nic dziwnego, że zaparkowanie zajęło mu zaledwie kilkanaście sekund.
— Mam dziś tylko połowę zmiany, więc podjadę do was za jakieś pięć godzin, jeśli potrzebujecie, by porozwozić was do domów — rzucił do Hailey i Ivo, zaraz marszcząc brwi i wracając uwagą do Słowika, który właśnie przelazł ze swojego siedzenia, wciskając się na jego.
— Nie chcesz z nami pochodzić, chociaż z godzinę?
— Muszę ogarnąć wcześniej salę.
— Pół godziny? Zaraz do was przyjdę — rzucił jeszcze do pozostałej dwójki, wracając wzrokiem do Axela i obejmując jego kark rękami. Wystarczający komunikat, że nie zamierzał się tak łatwo poddać.
Widok reakcji Jonathana sprawił, że w jego umyśle zabrzmiało echo słów białowłosego chłopaka, którego poznał na imprezie. Pokręcił niezauważalnie głową, starając się wyzbyć z głowy tych myśli. Zastanawianie się nad tym nie przynosiło większego sensu. Dlatego postanowił, że zostawi to własnej ocenie. Nie bardzo czuł się przywykły do takich wypominek od kogoś innego niż jego znajomi lub przyjaciele.
Do nich akurat zdołał się przyzwyczaić.
- Albo przebudują na jakiś inny obiekt - zasugerował ostrożnie, nawiązując do tematu placówki. - Trzymanie Zoo niekoniecznie będzie obecnie opłacalne. Może brakować specjalistów obecnie, którzy zdołaliby utrzymać to miejsce w porządku. - podzielił się z nim swoim poglądem na obecną sytuację.
Oh.
- Jestem sam - przyznał ciemnowłosy. Nie myślał o towarzystwie obecnie, mając w głowie inny swój cel pojawienia się w tym miejscu. - Huh, rodzeństwo... brzmi całkiem miło - zawiesił się na moment. - Trochę szkoda, że zostawili cię samego sobie- - urwał, unosząc nieco napomniany kubek. - Dokładnie. Zaintrygowany? Osobiście polecam.
Słodkawy zapach czekolady drażnił jego nos, zachęcając do skończenia owego napoju. Jednakże nim zdołał to zrobić, dołączyła do nich nowa osoba. Widok znajomej kobiety był niczym zwiastun końca pewnego etapu tutaj.
- Właściwie to przyszedłem... - pokazał kciukiem na Kianę. - A tutaj jest mój pracodawca. Wychodzi na to, że to koniec mojego czasu wolnego - skomentował, zasłaniając zaraz potem usta by stłumić cichot.
Potrząsnął głową, obserwując ich przez krótki moment.
- Tak samo jak i wy. Wychodzi na to, że świat jest mały - skomentował to klasycznym stwierdzeniem. - Chociaż wychodzi na to, że wy lepiej - spojrzał na Jace'a. - Nie byłem pewnym, ale... chyba masz tendencję do obijania się - delikatnie zawahał się i odwrócił głowę. - Powinieneś bardziej uważać na siebie. Jeszcze nie tak dawno uszkodziłeś sobie nos - westchnął na wspomnienie tego, co wydarzyło się na imprezie, od której już upłynął kawałek czasu. - A teraz ręka? - nie bardzo miał co mówić o tym więcej. Nie chciał go pouczać, ale nie chciał zarazem zostawiać to bez echa. Zwłaszcza, że rany z ręką kojarzyły mu się od pewnego wydarzenia dość często z poparzeniami. A tego nikomu nie życzył.
Jednakże...
- Prawdopodobnie na mnie już pora. Jeśli jednak nie znajdziesz towarzystwa do czasu skończenia mojej pracy, mogę ci zaproponować swoje - zawiesił się na moment. - Chyba, że wolisz Kianę? Jest lepszym towarzyszem niż ja - nieco odchylił się od białowłosej. - Całkiem uroczym i dobrym rozmówcą - nie zamierzał ewentualnie dostawać za swoje słowa. - Ale mogę ci dać kontakt do siebie - by wiedzieć, czy po pracy się już zwinąć do domu, czy nie. Spędzanie samotnie czasu nie należało do jego gustów, gdy mógł poświęcić taką chwilę na gry.
Do nich akurat zdołał się przyzwyczaić.
- Albo przebudują na jakiś inny obiekt - zasugerował ostrożnie, nawiązując do tematu placówki. - Trzymanie Zoo niekoniecznie będzie obecnie opłacalne. Może brakować specjalistów obecnie, którzy zdołaliby utrzymać to miejsce w porządku. - podzielił się z nim swoim poglądem na obecną sytuację.
Oh.
- Jestem sam - przyznał ciemnowłosy. Nie myślał o towarzystwie obecnie, mając w głowie inny swój cel pojawienia się w tym miejscu. - Huh, rodzeństwo... brzmi całkiem miło - zawiesił się na moment. - Trochę szkoda, że zostawili cię samego sobie- - urwał, unosząc nieco napomniany kubek. - Dokładnie. Zaintrygowany? Osobiście polecam.
Słodkawy zapach czekolady drażnił jego nos, zachęcając do skończenia owego napoju. Jednakże nim zdołał to zrobić, dołączyła do nich nowa osoba. Widok znajomej kobiety był niczym zwiastun końca pewnego etapu tutaj.
- Właściwie to przyszedłem... - pokazał kciukiem na Kianę. - A tutaj jest mój pracodawca. Wychodzi na to, że to koniec mojego czasu wolnego - skomentował, zasłaniając zaraz potem usta by stłumić cichot.
Potrząsnął głową, obserwując ich przez krótki moment.
- Tak samo jak i wy. Wychodzi na to, że świat jest mały - skomentował to klasycznym stwierdzeniem. - Chociaż wychodzi na to, że wy lepiej - spojrzał na Jace'a. - Nie byłem pewnym, ale... chyba masz tendencję do obijania się - delikatnie zawahał się i odwrócił głowę. - Powinieneś bardziej uważać na siebie. Jeszcze nie tak dawno uszkodziłeś sobie nos - westchnął na wspomnienie tego, co wydarzyło się na imprezie, od której już upłynął kawałek czasu. - A teraz ręka? - nie bardzo miał co mówić o tym więcej. Nie chciał go pouczać, ale nie chciał zarazem zostawiać to bez echa. Zwłaszcza, że rany z ręką kojarzyły mu się od pewnego wydarzenia dość często z poparzeniami. A tego nikomu nie życzył.
Jednakże...
- Prawdopodobnie na mnie już pora. Jeśli jednak nie znajdziesz towarzystwa do czasu skończenia mojej pracy, mogę ci zaproponować swoje - zawiesił się na moment. - Chyba, że wolisz Kianę? Jest lepszym towarzyszem niż ja - nieco odchylił się od białowłosej. - Całkiem uroczym i dobrym rozmówcą - nie zamierzał ewentualnie dostawać za swoje słowa. - Ale mogę ci dać kontakt do siebie - by wiedzieć, czy po pracy się już zwinąć do domu, czy nie. Spędzanie samotnie czasu nie należało do jego gustów, gdy mógł poświęcić taką chwilę na gry.
— Racja... chociaż mam nadzieję, że zostawią, chociaż niektóre wybiegi. Podobno jeden jest przerobiony na lodowisko, a inny na tor saneczkowy. Fajna sprawa, Rosaline nie mogła się go doczekać — uśmiechnął się na samo wspomnienie, bardziej do samego siebie, pochłonięty przez chwilę przez wizję przebudowy.
— No ale, tak czy inaczej, lepiej zrobić z niego cokolwiek niż pozwolić, żeby nadal stało w ruinie — przesunął powoli wzrokiem po otoczeniu. Dzisiejszy dzień uświadomił mu, jak bardzo tęsknił za normalnymi czasami, gdzie podobne festiwale były niemalże cotygodniową atrakcją. Szybko wrócił jednak uwagą do Shane'a, który i tak był dużo ciekawszy niż wszystkie te stoiska razem wzięte.
"Jestem sam."
Palce zaciśniętej na kubku lewej dłoni drgnęły nerwowo, gdy chłopak wstrzymał na chwilę oddech, bardzo mocno starając się skupić na jego kolejnych słowach. Był tu sam. Więc może nie miał co robić? Gorzej jeśli przyszedł tu tylko na chwilę. Ale... czy była szansa, że zgodziłby się na obejście wszystkiego w jego towarzystwie? Tylko dlaczego miałby się zgadzać. Jace od początku miał nadzieję na to, że uda mu się jakoś zrewanżować po imprezie. Tylko akurat teraz cały jego umysł odmówił posłuszeństwa, targając nim w panice na wszystkie strony.
Rodzeństwo. Samego. Skup się Jace. Łącz wątki.
— Sam jest w porządku. Znaczy... — jezu chryste. Załamał się sam sobą, patrząc uparcie w ziemię — mam ich cały czas w domu. Nieszczególnie mogę ich zostawić samych, zwłaszcza w tygodniu, więc m-miło jest czasem... w sensie to nie tak, że nie chcę się nimi zajmować, bo ich kocham i wszystko, ale...
Zgubił się we własnych słowach, wyraźnie nie wiedząc, jak powinien coś przekazać. Nie chciał, by wyszło na to, że jest jakimś beznadziejnym bratem, który szukał powodu, by się ich pozbyć. Bo nie szukał. Nigdy.
Pojawienie się Kiany, niejako pozwoliło mu wybrnąć z sytuacji, choć jednocześnie sprawiło, że jego zaskoczenie tylko wzrosło.
— Rany, hej? Ciebie zdecydowanie się tutaj nie spodziewałem. Zajmujesz się organizacją wydarzenia? — zapytał, kierując swój wzrok na zabandażowaną dłoń. Pomachał głową na boki, nieznacznie się uśmiechając.
— Nic mi nie jest. Całkiem dobrze się goi i chyba nawet obędzie się bez jakiejś paskudnej blizny. Chyba — miał taką nadzieję. Niby stosował codziennie te różne dziwne maści, a jego matka przyniosła mu nawet jakiś preparat w zastrzykach. Wyglądało to dobrze.
"Chociaż wychodzi na to, że wy lepiej."
Zaśmiał się z zakłopotaniem, mierzwiąc delikatnie włosy z tyłu głowy zabandażowaną ręką.
— Tak właściwie to widzimy się drugi raz w życiu — uśmiechnął się do ciemnowłosego, zaraz blednąc, gdy wspomniał o obijaniu się. Tylko po to, by zaraz znowu się zaczerwienić i zasłonić połowę twarzy palcami.
— Błagam, zapomnij o tym. Pierwszy raz piłem alkohol i dostałem nauczkę. Jeszcze raz przepraszam, naprawdę — dokończył nieco przyciszonym tonem, szurając butem po ziemi z wyraźnym zakłopotaniem. Które zaraz zmieniło się w istne zdębienie.
Chwila. Co?
Podniósł na niego wzrok, mrugając kilka razy bez większej inteligencji w oczach.
Okej, zastanawiał się jak go zaprosić. Analizował na milion sposobów, jak powinien poprosić go o kontakt, zwłaszcza że nadal był nieco zazdrosny o to, że Ravn wpadł na ten pomysł przed nim. Ale nigdy w życiu nie spodziewałby się, że Shane zaproponuje coś takiego sam z siebie.
Aż w końcu po tym wszystkim nieznacznie się odblokował, gdy na jego twarzy pojawiła się radość w najczystszej postaci.
— Rany, naprawdę? Byłoby super! — ucieszył się tak bardzo, że nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że z jego ust wydarł się krótki niekontrolowany śmiech.
— I nie, z tobą będzie świetnie! — zbladł nagle, szybko zwracając się w stronę Kiany — Z-znaczy to nie tak, że z tobą by nie było? Na pewno też by było fajnie? A-ale... znaczy...
Spanikował lekko, obracając się szybko pomiędzy Kianą, a Shanem, najwyraźniej nie wiedząc jak z tego wybrnąć. Naprawdę chciał spędzić z nim czas. Ale co jeśli właśnie obraził białowłosą? Nie chciał, by była na niego zła. A jednocześnie chciał się przejść z nim sam. Nawet nie do końca wiedział dlaczego. Spuścił wzrok na ziemię, znowu szurając butem i licząc na to, że jasne włosy, choć częściowo ukryją zarówno jego zażenowanie, jak i czerwone policzki.
— No ale, tak czy inaczej, lepiej zrobić z niego cokolwiek niż pozwolić, żeby nadal stało w ruinie — przesunął powoli wzrokiem po otoczeniu. Dzisiejszy dzień uświadomił mu, jak bardzo tęsknił za normalnymi czasami, gdzie podobne festiwale były niemalże cotygodniową atrakcją. Szybko wrócił jednak uwagą do Shane'a, który i tak był dużo ciekawszy niż wszystkie te stoiska razem wzięte.
"Jestem sam."
Palce zaciśniętej na kubku lewej dłoni drgnęły nerwowo, gdy chłopak wstrzymał na chwilę oddech, bardzo mocno starając się skupić na jego kolejnych słowach. Był tu sam. Więc może nie miał co robić? Gorzej jeśli przyszedł tu tylko na chwilę. Ale... czy była szansa, że zgodziłby się na obejście wszystkiego w jego towarzystwie? Tylko dlaczego miałby się zgadzać. Jace od początku miał nadzieję na to, że uda mu się jakoś zrewanżować po imprezie. Tylko akurat teraz cały jego umysł odmówił posłuszeństwa, targając nim w panice na wszystkie strony.
Rodzeństwo. Samego. Skup się Jace. Łącz wątki.
— Sam jest w porządku. Znaczy... — jezu chryste. Załamał się sam sobą, patrząc uparcie w ziemię — mam ich cały czas w domu. Nieszczególnie mogę ich zostawić samych, zwłaszcza w tygodniu, więc m-miło jest czasem... w sensie to nie tak, że nie chcę się nimi zajmować, bo ich kocham i wszystko, ale...
Zgubił się we własnych słowach, wyraźnie nie wiedząc, jak powinien coś przekazać. Nie chciał, by wyszło na to, że jest jakimś beznadziejnym bratem, który szukał powodu, by się ich pozbyć. Bo nie szukał. Nigdy.
Pojawienie się Kiany, niejako pozwoliło mu wybrnąć z sytuacji, choć jednocześnie sprawiło, że jego zaskoczenie tylko wzrosło.
— Rany, hej? Ciebie zdecydowanie się tutaj nie spodziewałem. Zajmujesz się organizacją wydarzenia? — zapytał, kierując swój wzrok na zabandażowaną dłoń. Pomachał głową na boki, nieznacznie się uśmiechając.
— Nic mi nie jest. Całkiem dobrze się goi i chyba nawet obędzie się bez jakiejś paskudnej blizny. Chyba — miał taką nadzieję. Niby stosował codziennie te różne dziwne maści, a jego matka przyniosła mu nawet jakiś preparat w zastrzykach. Wyglądało to dobrze.
"Chociaż wychodzi na to, że wy lepiej."
Zaśmiał się z zakłopotaniem, mierzwiąc delikatnie włosy z tyłu głowy zabandażowaną ręką.
— Tak właściwie to widzimy się drugi raz w życiu — uśmiechnął się do ciemnowłosego, zaraz blednąc, gdy wspomniał o obijaniu się. Tylko po to, by zaraz znowu się zaczerwienić i zasłonić połowę twarzy palcami.
— Błagam, zapomnij o tym. Pierwszy raz piłem alkohol i dostałem nauczkę. Jeszcze raz przepraszam, naprawdę — dokończył nieco przyciszonym tonem, szurając butem po ziemi z wyraźnym zakłopotaniem. Które zaraz zmieniło się w istne zdębienie.
Chwila. Co?
Podniósł na niego wzrok, mrugając kilka razy bez większej inteligencji w oczach.
Okej, zastanawiał się jak go zaprosić. Analizował na milion sposobów, jak powinien poprosić go o kontakt, zwłaszcza że nadal był nieco zazdrosny o to, że Ravn wpadł na ten pomysł przed nim. Ale nigdy w życiu nie spodziewałby się, że Shane zaproponuje coś takiego sam z siebie.
Aż w końcu po tym wszystkim nieznacznie się odblokował, gdy na jego twarzy pojawiła się radość w najczystszej postaci.
— Rany, naprawdę? Byłoby super! — ucieszył się tak bardzo, że nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że z jego ust wydarł się krótki niekontrolowany śmiech.
— I nie, z tobą będzie świetnie! — zbladł nagle, szybko zwracając się w stronę Kiany — Z-znaczy to nie tak, że z tobą by nie było? Na pewno też by było fajnie? A-ale... znaczy...
Spanikował lekko, obracając się szybko pomiędzy Kianą, a Shanem, najwyraźniej nie wiedząc jak z tego wybrnąć. Naprawdę chciał spędzić z nim czas. Ale co jeśli właśnie obraził białowłosą? Nie chciał, by była na niego zła. A jednocześnie chciał się przejść z nim sam. Nawet nie do końca wiedział dlaczego. Spuścił wzrok na ziemię, znowu szurając butem i licząc na to, że jasne włosy, choć częściowo ukryją zarówno jego zażenowanie, jak i czerwone policzki.
Większość drogi grzecznie siedziała na swoim miejscu, kręcąc się tylko czasem jakby nagle zaatakowały ją owsiki. A, oczywiście obserwowała też uważnie Słowika i jego brata, kiedy porównywała ich twarze kawałek po kawałku. Ładni chłopcy musieli być traumatyzowani jej bacznym spojrzeniem.
"Nie chce ktoś z was przejąć playlisty, zanim go zajebię?"
- I MUST BE DREAMING CAUSE I DON'T BELIEVE IN GHOSTS- - to chyba znaczyło, że biedny Axel się nie uwolni. Co dwa chochliki w aucie to nie jeden. Niestety dla dwóch pozostałych mężczyzn towarzyszących wcześniej wspomnianym dzikusom.
Prychnęła śmiechem kiedy rudzielec zaczął obłapiać swojego chłopca znalezionego w klubie (nadal nie wiedziała za ile go kupił, ech), już wtedy łapiąc za klamkę by wyjść. Wolała jednak nie być świadkiem ruchańska na parkingu, a cholera wiedziała, co im strzeli do głowy.
- Dzięki za podwiezienie, dam znać Ćwirkowi jakbym potrzebowała ubera - rzuciła jeszcze na odchodne, zerkając również porozumiewawczo na drugiego z bliźniaków. Ivo? Ivo. Tak czy siak, spojrzała na niego, jakby chciała mu jasno przekazać, żeby też się oddelegował.
A po oddaleniu się już na parę kroków od metalowej puszki - kek - rozkoszy, wygrzebała ze swojego plecaka termos.
- Chcesz gorącej czekoladki? - rzuciła w eter, nawet nie wiedząc, czy blond bliźniak wysiadł razem z nią czy nie. Równie dobrze mogłaby wyglądać jak chora psychicznie dziewczynka mówiąca do swojego wymyślonego przyjaciela.
"Nie chce ktoś z was przejąć playlisty, zanim go zajebię?"
- I MUST BE DREAMING CAUSE I DON'T BELIEVE IN GHOSTS- - to chyba znaczyło, że biedny Axel się nie uwolni. Co dwa chochliki w aucie to nie jeden. Niestety dla dwóch pozostałych mężczyzn towarzyszących wcześniej wspomnianym dzikusom.
Prychnęła śmiechem kiedy rudzielec zaczął obłapiać swojego chłopca znalezionego w klubie (nadal nie wiedziała za ile go kupił, ech), już wtedy łapiąc za klamkę by wyjść. Wolała jednak nie być świadkiem ruchańska na parkingu, a cholera wiedziała, co im strzeli do głowy.
- Dzięki za podwiezienie, dam znać Ćwirkowi jakbym potrzebowała ubera - rzuciła jeszcze na odchodne, zerkając również porozumiewawczo na drugiego z bliźniaków. Ivo? Ivo. Tak czy siak, spojrzała na niego, jakby chciała mu jasno przekazać, żeby też się oddelegował.
A po oddaleniu się już na parę kroków od metalowej puszki - kek - rozkoszy, wygrzebała ze swojego plecaka termos.
- Chcesz gorącej czekoladki? - rzuciła w eter, nawet nie wiedząc, czy blond bliźniak wysiadł razem z nią czy nie. Równie dobrze mogłaby wyglądać jak chora psychicznie dziewczynka mówiąca do swojego wymyślonego przyjaciela.
Nie czuł większej ciągłego odzywania się podczas jazdy, dlatego większość czasu spędził po prostu na słuchaniu muzyki puszczanej przez Iana i bezdźwięcznym postukiwaniu palcami o swoje udo w rytm lecącej piosenki.
— To ostatni raz, gdy puszczasz tę piosenkę w tym tygodniu. Przysięgam, jeśli usłyszę ją jeszcze raz, wysadzę cię na najbliższym zakręcie.
Parsknął cicho, zerkając na brata, który najwyraźniej nie znał umiaru w powtarzaniu ciągle tego samego utworu. Sam Ivo niespecjalnie widział w tym jakiś większy problem, dlatego jego reakcja ograniczyła się jedynie do spojrzenia na śpiewającą dziewczynę.
— Pół godziny? Zaraz do was przyjdę.
Uniósł brew, chrząkając w zaciśniętą pięść. W przeciwieństwie do brata nie miał zamiaru nijak prosić Axela o pozostanie z nimi jakiś czas na miejscu. Tym bardziej że wciąż nie potrafił określić co naprawdę o nim sądzi.
— Może mu odpuść, skoro się śpieszy — odparł nim wysiadł z samochodu.
Dołączył do dziewczynym, zawieszając wzrok na termosie.
— Hmm, w sumie z chęcią. Przyda się na rozgrzanie.
Chyba rodzice dawno nie ostrzegali go przed tym, że od obcych osób nie należy brać rzeczy oferowanych przez nich rzeczy, a w szczególności tych do jedzenia i picia.
— To ostatni raz, gdy puszczasz tę piosenkę w tym tygodniu. Przysięgam, jeśli usłyszę ją jeszcze raz, wysadzę cię na najbliższym zakręcie.
Parsknął cicho, zerkając na brata, który najwyraźniej nie znał umiaru w powtarzaniu ciągle tego samego utworu. Sam Ivo niespecjalnie widział w tym jakiś większy problem, dlatego jego reakcja ograniczyła się jedynie do spojrzenia na śpiewającą dziewczynę.
— Pół godziny? Zaraz do was przyjdę.
Uniósł brew, chrząkając w zaciśniętą pięść. W przeciwieństwie do brata nie miał zamiaru nijak prosić Axela o pozostanie z nimi jakiś czas na miejscu. Tym bardziej że wciąż nie potrafił określić co naprawdę o nim sądzi.
— Może mu odpuść, skoro się śpieszy — odparł nim wysiadł z samochodu.
Dołączył do dziewczynym, zawieszając wzrok na termosie.
— Hmm, w sumie z chęcią. Przyda się na rozgrzanie.
Chyba rodzice dawno nie ostrzegali go przed tym, że od obcych osób nie należy brać rzeczy oferowanych przez nich rzeczy, a w szczególności tych do jedzenia i picia.
Ach tak, dream duo. Axel przewrócił jedynie oczami, słysząc jak jego nadzieja, umiera w wyjątkowo głośnej i bolesnej agonii. Słowik odwrócił się nawet na fotelu i uśmiechnął do partnera w zbrodni, puszczając jej przy okazji oko. Pokazałby okejkę, ale w obecnej sytuacji mógł mieć z tym drobny problem.
Zaraz parsknął zresztą słysząc jak Hailey nazywa Hayesa Uberem. Blondyn uniósł brew ku górze, rzucając mu spojrzenie, które znał aż nazbyt dobrze.
"Może mu odpuść, skoro się śpieszy."
Kompletnie zignorował Ivo, nie odrywając wzroku od Axela. Jakby nie patrzeć, już od dawna nie miał w zwyczaju słuchać porad swojego brata. Jakichkolwiek argumentów nie wyciągnął, po jakichś dwóch minutach drzwi samochodu otworzyły się z rozmachem, momentalnie uwalniając głośny śmiech Nixona.
— Jezu no dobra, przepraszam! Weź, bo się spierdolę na ziemię!
— Za późno — Axel wylazł z samochodu, przerzucając go sobie wygodniej przez ramię, zaraz zamykając drzwi i blokując je kartą. Kilka kroków wystarczyło, by Słowik wylądował w zaspie na trawniku. Blondyn stał w miejscu z zadowoleniem i otrzepał dłonie, patrząc na rudego, który prychnął głośno, pozbywając się śniegu z nosa, nim znowu wybuchł śmiechem.
— Ale ty jesteś durny.
— Kto to mówi.
— Teraz mnie podnieś.
— Żebyś mnie ściągnął obok siebie? Nie ma takiej opcji — pokazał mu środkowy palec, zaraz prychając pod nosem. Wbrew własnym słowom, wyciągnął do niego rękę i pomógł mu wstać, otrzepując jego tył ze śniegu. Dopiero wtedy Słowik złapał go za dłoń i pociągnął w stronę Hailey i Ivo z resztkami głupiego uśmiechu na twarzy.
— Idzie z nami.
— Trzydzieści minut.
— No wiem, wiem! To jak, co chcecie robić? Jesteście głodni? Chce wam się pić? Czy od razu lecimy na coś śmiesznego? Podobno mają tu tor saneczkowy, jestem pewien, że Ivo zajebiście wyglądałby, zjeżdżając z niego na jabłuszku — uniósł kącik ust w złośliwym uśmiechu.
— Koncert na razie bym sobie odpuścił, ale na całą resztę jestem otwarty. Możemy też zawsze zapytać, co jeszcze tu mają. Chociaż w sumie jestem trochę głodny... — mimo to nie zamierzał narzucać im swojego zdania, skoro już przyjechali tu razem. Skakał więc wzrokiem między jednym a drugim, wyraźnie czekając aż podejmą decyzję.
Zaraz parsknął zresztą słysząc jak Hailey nazywa Hayesa Uberem. Blondyn uniósł brew ku górze, rzucając mu spojrzenie, które znał aż nazbyt dobrze.
"Może mu odpuść, skoro się śpieszy."
Kompletnie zignorował Ivo, nie odrywając wzroku od Axela. Jakby nie patrzeć, już od dawna nie miał w zwyczaju słuchać porad swojego brata. Jakichkolwiek argumentów nie wyciągnął, po jakichś dwóch minutach drzwi samochodu otworzyły się z rozmachem, momentalnie uwalniając głośny śmiech Nixona.
— Jezu no dobra, przepraszam! Weź, bo się spierdolę na ziemię!
— Za późno — Axel wylazł z samochodu, przerzucając go sobie wygodniej przez ramię, zaraz zamykając drzwi i blokując je kartą. Kilka kroków wystarczyło, by Słowik wylądował w zaspie na trawniku. Blondyn stał w miejscu z zadowoleniem i otrzepał dłonie, patrząc na rudego, który prychnął głośno, pozbywając się śniegu z nosa, nim znowu wybuchł śmiechem.
— Ale ty jesteś durny.
— Kto to mówi.
— Teraz mnie podnieś.
— Żebyś mnie ściągnął obok siebie? Nie ma takiej opcji — pokazał mu środkowy palec, zaraz prychając pod nosem. Wbrew własnym słowom, wyciągnął do niego rękę i pomógł mu wstać, otrzepując jego tył ze śniegu. Dopiero wtedy Słowik złapał go za dłoń i pociągnął w stronę Hailey i Ivo z resztkami głupiego uśmiechu na twarzy.
— Idzie z nami.
— Trzydzieści minut.
— No wiem, wiem! To jak, co chcecie robić? Jesteście głodni? Chce wam się pić? Czy od razu lecimy na coś śmiesznego? Podobno mają tu tor saneczkowy, jestem pewien, że Ivo zajebiście wyglądałby, zjeżdżając z niego na jabłuszku — uniósł kącik ust w złośliwym uśmiechu.
— Koncert na razie bym sobie odpuścił, ale na całą resztę jestem otwarty. Możemy też zawsze zapytać, co jeszcze tu mają. Chociaż w sumie jestem trochę głodny... — mimo to nie zamierzał narzucać im swojego zdania, skoro już przyjechali tu razem. Skakał więc wzrokiem między jednym a drugim, wyraźnie czekając aż podejmą decyzję.
A więc jednak jej zaufał z podejrzanmi płynami! Bardzo dobrze, bardzo dobrze. Wyszczerzyła się do Ivo w ślicznym uśmiechu, podając mu kubek. Być może korzenna nuta cynamonu zaskoczy chłopaka, ale nie miała zamiaru zdradzać mu jeszcze sekretnego składnika. Oby tylko nie był na niego uczulony. Przynajmniej nietolerancja laktozy nie groziła mu swoim atakiem - wszystko było przygotowane na napoju ryżowym, jak przystało na hipsterską dziewczynkę.
- Zawsze się tak obłapiają, czy po prostu Słowik się popisuje dla zasady? - spytała z braku lepszego tematu. Mimo wszystko mało co wiedziała o bliźniaku swojego znajomego, więc ciężko było zahaczyć o jego zainteresowania. Później może dowie się o nim trochę, mając okazje usłyszeć rozmowy pomiędzy rodzeństwem. Oby. Nienawidziła takich awkward sytuacji.
Na szczęście nie musiała długo czekać zanim drzwi samochodu się otworzyły. Uratowana.
- Szybko wam poszło - skwitowała tylko, patrząc z góry na leżącego Ćwirka. Przewróciła oczami na ten ich słodki miłosny banter, nim upiła kolejny łyk gorącej czekolady. Kiedy już parka znalazła się bliżej, wyciągnęła do nich swój kubeczek odkręcony od termosu. - Z cynamonem. Dobra. Twój brat się nie otruł.
Chyba. Tak czy owak, kiedy wspomniała o Ivo, zaatakowała go bezczelnie ramieniem przerzuconym przez jego kark. Najsmutniej, kiedy masz przy sobie dzikusa traktującego cię już jak ziomka, tylko dlatego, że jesteś bratem, jej... faktycznego ziomka.
- Wzięłabym coś co można jeść po drodze. Iiii czy oni tam nie stoją z jakimś piciem? Bo czekolada mi się kończy - a mogła jej nie rozdawać wszystkim dookoła, byłoby jej wtedy jeszcze dostatek. Z drugiej strony, miała już nieco dość mlecznych napoi na jeden dzień. Fuj. - Chcę w ogóle zobaczyć, czy mają tu ogród świateł. Lubię światełka.
Czemu zabrzmiała jakby ktoś miał ją za to upodobanie zbesztać?
- Zawsze się tak obłapiają, czy po prostu Słowik się popisuje dla zasady? - spytała z braku lepszego tematu. Mimo wszystko mało co wiedziała o bliźniaku swojego znajomego, więc ciężko było zahaczyć o jego zainteresowania. Później może dowie się o nim trochę, mając okazje usłyszeć rozmowy pomiędzy rodzeństwem. Oby. Nienawidziła takich awkward sytuacji.
Na szczęście nie musiała długo czekać zanim drzwi samochodu się otworzyły. Uratowana.
- Szybko wam poszło - skwitowała tylko, patrząc z góry na leżącego Ćwirka. Przewróciła oczami na ten ich słodki miłosny banter, nim upiła kolejny łyk gorącej czekolady. Kiedy już parka znalazła się bliżej, wyciągnęła do nich swój kubeczek odkręcony od termosu. - Z cynamonem. Dobra. Twój brat się nie otruł.
Chyba. Tak czy owak, kiedy wspomniała o Ivo, zaatakowała go bezczelnie ramieniem przerzuconym przez jego kark. Najsmutniej, kiedy masz przy sobie dzikusa traktującego cię już jak ziomka, tylko dlatego, że jesteś bratem, jej... faktycznego ziomka.
- Wzięłabym coś co można jeść po drodze. Iiii czy oni tam nie stoją z jakimś piciem? Bo czekolada mi się kończy - a mogła jej nie rozdawać wszystkim dookoła, byłoby jej wtedy jeszcze dostatek. Z drugiej strony, miała już nieco dość mlecznych napoi na jeden dzień. Fuj. - Chcę w ogóle zobaczyć, czy mają tu ogród świateł. Lubię światełka.
Czemu zabrzmiała jakby ktoś miał ją za to upodobanie zbesztać?
Przysłuchiwała się ich krótkiej wymianie zdań, przenosząc wzrok z jednego na drugiego. Cichy głosik w głowie podpowiadał jej, że właśnie nieumyślnie wpakowała się z butami w ich wspólne plany. Ale z drugiej strony przecież sama była umówiona z Shanem. Eh, czasem sama siebie nie rozumiała.
"Obiecuje, że nie zajmie to dużo czasu," z resztą z tymi wszystkimi plątającymi się pod nogami ludźmi i tak wiele nie zdziałają. A jeszcze tego brakowało, by ktoś przez przypadek usłyszał coś, czego nie powinien.
Wzruszyła ramionami i opuściła szalik, by nie przysłaniał jej twarzy.
"Poniekąd," odpowiedziała Jace'owi zdawkowo, rozglądając się na boki. Nie jego wina, że nienawidziła zarówno świąt jak i całej tej radosnej otoczki. Jak dla niej grudzień mógłby w ogóle nie istnieć. Chociaż starała się zachować w miarę neutralny ton głosu i wyraz twarzy, tak nie potrafiła wykrzesać w sobie na tyle energii by i jej wzrok wyrażał jakiekolwiek emocje. Westchnęła, nadal przyglądając się zabandażowanej dłoni.
"Całe szczęście. Uważaj na siebie, co?" miała tylko nadzieję, że w najbliższej przyszłości nie wpakuje się w coś poważniejszego lub przykładowo pod samochód.
Podrapała się w tył głowy, i na szybko sprawdziła telefon, czy przypadkiem nie miała jakiejś nowej wiadomości. Niemal od razu po tej czynności schowała dłonie do kieszeni. Kątem oka spojrzała na radosną kobietę rozdającą grzańce i przez chwilę rozważała, czy jednak się nie poczęstować.
Parsknęła cicho z nikłym uśmiechem słysząc słowa Shane'a. Ona lepszym towarzystwem? A to Ci dopiero.
"Widzę, że humor Ci dzisiaj dopisuje, ale żeby aż tak przesadzać?" pokręciła głową z niedowierzaniem.
Nie miała pojęcia, dlaczego tak reagowała, ale widząc zagubienie i panikę na twarzy Jace'a jej dość podły nastrój nieco się poprawił.
"Heh, spokojnie. Sama też bym siebie nie wybrała," odpowiedziała, zawieszając na chwilę wzrok na blondynie, by po chwili przenieść go na Shane'a. Jej brew powędrowała ku górze. Huh...
"Okej, to może zróbmy tak. Mam jakieś..." wyjęła z kieszeni telefon, patrząc na godzinę. Oczywiście rudzielec nie napisał jej kiedy się pojawi, ale znając jego, mogła obstawiać, że zdąży załatwić wszystko, nim przyjedzie. "Powiedzmy pół godziny. Myślę, że damy radę wszystko ogarnąć w tym czasie. Także Jace, za trzydzieści minut Ci go oddam," uniosła kącik ust i rzuciła okiem na budkę z napojami. "Wezmę sobie tylko kawę i możemy iść,"
"Obiecuje, że nie zajmie to dużo czasu," z resztą z tymi wszystkimi plątającymi się pod nogami ludźmi i tak wiele nie zdziałają. A jeszcze tego brakowało, by ktoś przez przypadek usłyszał coś, czego nie powinien.
Wzruszyła ramionami i opuściła szalik, by nie przysłaniał jej twarzy.
"Poniekąd," odpowiedziała Jace'owi zdawkowo, rozglądając się na boki. Nie jego wina, że nienawidziła zarówno świąt jak i całej tej radosnej otoczki. Jak dla niej grudzień mógłby w ogóle nie istnieć. Chociaż starała się zachować w miarę neutralny ton głosu i wyraz twarzy, tak nie potrafiła wykrzesać w sobie na tyle energii by i jej wzrok wyrażał jakiekolwiek emocje. Westchnęła, nadal przyglądając się zabandażowanej dłoni.
"Całe szczęście. Uważaj na siebie, co?" miała tylko nadzieję, że w najbliższej przyszłości nie wpakuje się w coś poważniejszego lub przykładowo pod samochód.
Podrapała się w tył głowy, i na szybko sprawdziła telefon, czy przypadkiem nie miała jakiejś nowej wiadomości. Niemal od razu po tej czynności schowała dłonie do kieszeni. Kątem oka spojrzała na radosną kobietę rozdającą grzańce i przez chwilę rozważała, czy jednak się nie poczęstować.
Parsknęła cicho z nikłym uśmiechem słysząc słowa Shane'a. Ona lepszym towarzystwem? A to Ci dopiero.
"Widzę, że humor Ci dzisiaj dopisuje, ale żeby aż tak przesadzać?" pokręciła głową z niedowierzaniem.
Nie miała pojęcia, dlaczego tak reagowała, ale widząc zagubienie i panikę na twarzy Jace'a jej dość podły nastrój nieco się poprawił.
"Heh, spokojnie. Sama też bym siebie nie wybrała," odpowiedziała, zawieszając na chwilę wzrok na blondynie, by po chwili przenieść go na Shane'a. Jej brew powędrowała ku górze. Huh...
"Okej, to może zróbmy tak. Mam jakieś..." wyjęła z kieszeni telefon, patrząc na godzinę. Oczywiście rudzielec nie napisał jej kiedy się pojawi, ale znając jego, mogła obstawiać, że zdąży załatwić wszystko, nim przyjedzie. "Powiedzmy pół godziny. Myślę, że damy radę wszystko ogarnąć w tym czasie. Także Jace, za trzydzieści minut Ci go oddam," uniosła kącik ust i rzuciła okiem na budkę z napojami. "Wezmę sobie tylko kawę i możemy iść,"
- Cokolwiek by nie chcieli zrobić, potrzebują do tego pieniędzy - skomentował natomiast. - Może dzisiejszy dzień sprawi, że znajdą jakiś inwestorów do projektu odnowy miasta - słowa, które wypowiadał, traktował z obojętnym podejściem. Nie było mu spieszno do powrotu miast do poprzedniego stanu, jednakże zarazem nie preferował chaosu. Zasadniczo, w wielkim podsumowaniu, było mu to obojętne, póki był spokój.
- Po prostu chcesz im dać chwilę swobody? - wysunął niepewną teorię z słów chłopaka. - Niełatwo mi doprecyzować - brak rodzeństwa robił swoje. Wyobraźnia nie stanowiła podstawy do doświadczenia tego na żywo.
Rozmyślania o rodzeństwie odłożył na bok dzięki pojawieniu się Kiany. Dlatego też słowa o imprezie skomentował bezradnym rozłożeniem ramion. No co miał poradzić?
- Nie masz za co przepraszać - nie bardzo rozumiał tego, dlaczego to robił. - Było-minęło. Nie zaprzątaj sobie aż tak tym głowy - jedynie chodziło mu o kwestię uważania na siebie.
Czy... - brak reakcji Jonathana lekko go zaniepokoił. Mimowolnie doszedł do szybkiego wniosku, że mógł przesadzić z taką propozycją. Już otwierał usta, by spróbować naprostować swoje słowa, gdy wtedy Jonathan zaskoczył. Jego reakcja była całkowicie odmienna od tej, którą przedstawił zaledwie kilka sekund później. Jednakże wystarczyło to, by zasłonił usta szalikiem, tłumiąc cichy chichot. Nie mógł powstrzymać skojarzenia z małym szczeniaczkiem, który pierwszy raz widział coś, co go naprawdę zafascynowało.
- Wyrażam swoją opinię na podstawie własnego doświadczenia - odparł Kianie. - Nie mniej, nie więcej.
Podsumował to jeszcze wzruszeniem ramionami.
Chociaż nie wiedział, co powinien zrobić teraz. Czuł się częściowo odpowiedzialny za wpędzenie blondyna w stan zagubienia. Postukał palcem o policzek, zastanawiając się, co powinien zrobić. Za to jasnowłosa przyszła z pomocą, przez co poczuł delikatne ukłucie ulgi.
- Na pewno? - spytał się jej. - Nie musisz specjalnie dostosowywać planów pode mnie - mimo wszystko jego pierwotnym celem było coś innego niż spędzanie po prostu tutaj czasu. Uważał, że nie powinien przekładać przyjemności nad obowiązkami.
Lekko wykrzywił usta w niemrawym uśmiechu.
- Okay. Warto iść, póki jeszcze nie ma sporych kolejek - wskazał głową na pozostałych ludzi współdzielących ideę wypicia kubka gorącej kawy. Korzystając z chwili czekania na kobietę, zdecydował się szybko poinstruować Jonathana odnośnie kontaktu z nim. Nawet jeśli skończyło się to tylko na przekazaniu mu kontaktu przez messengera.
- Jeśli rozmyślisz się czy będziesz musiał pójść, to mi daj znać - zakończył tymi słowami tą krótką wymianę kontaktów. Nie chciał, by przez niedomówienia doszło do nieporozumienia. Zaraz potem dołączył do Kiany.
- Więc? Co zasadniczo oczekujesz ode mnie? - spytał się jej, zaciskając mocniej palce na swoim podręcznym bagażu. - Wcześniej brzmiało, jakby to było coś dużego, a teraz... - zawiesił głos. - Chyba nie zdradzasz mnie z innym elektrykiem? - zażartował krótko.
- Po prostu chcesz im dać chwilę swobody? - wysunął niepewną teorię z słów chłopaka. - Niełatwo mi doprecyzować - brak rodzeństwa robił swoje. Wyobraźnia nie stanowiła podstawy do doświadczenia tego na żywo.
Rozmyślania o rodzeństwie odłożył na bok dzięki pojawieniu się Kiany. Dlatego też słowa o imprezie skomentował bezradnym rozłożeniem ramion. No co miał poradzić?
- Nie masz za co przepraszać - nie bardzo rozumiał tego, dlaczego to robił. - Było-minęło. Nie zaprzątaj sobie aż tak tym głowy - jedynie chodziło mu o kwestię uważania na siebie.
Czy... - brak reakcji Jonathana lekko go zaniepokoił. Mimowolnie doszedł do szybkiego wniosku, że mógł przesadzić z taką propozycją. Już otwierał usta, by spróbować naprostować swoje słowa, gdy wtedy Jonathan zaskoczył. Jego reakcja była całkowicie odmienna od tej, którą przedstawił zaledwie kilka sekund później. Jednakże wystarczyło to, by zasłonił usta szalikiem, tłumiąc cichy chichot. Nie mógł powstrzymać skojarzenia z małym szczeniaczkiem, który pierwszy raz widział coś, co go naprawdę zafascynowało.
- Wyrażam swoją opinię na podstawie własnego doświadczenia - odparł Kianie. - Nie mniej, nie więcej.
Podsumował to jeszcze wzruszeniem ramionami.
Chociaż nie wiedział, co powinien zrobić teraz. Czuł się częściowo odpowiedzialny za wpędzenie blondyna w stan zagubienia. Postukał palcem o policzek, zastanawiając się, co powinien zrobić. Za to jasnowłosa przyszła z pomocą, przez co poczuł delikatne ukłucie ulgi.
- Na pewno? - spytał się jej. - Nie musisz specjalnie dostosowywać planów pode mnie - mimo wszystko jego pierwotnym celem było coś innego niż spędzanie po prostu tutaj czasu. Uważał, że nie powinien przekładać przyjemności nad obowiązkami.
Lekko wykrzywił usta w niemrawym uśmiechu.
- Okay. Warto iść, póki jeszcze nie ma sporych kolejek - wskazał głową na pozostałych ludzi współdzielących ideę wypicia kubka gorącej kawy. Korzystając z chwili czekania na kobietę, zdecydował się szybko poinstruować Jonathana odnośnie kontaktu z nim. Nawet jeśli skończyło się to tylko na przekazaniu mu kontaktu przez messengera.
- Jeśli rozmyślisz się czy będziesz musiał pójść, to mi daj znać - zakończył tymi słowami tą krótką wymianę kontaktów. Nie chciał, by przez niedomówienia doszło do nieporozumienia. Zaraz potem dołączył do Kiany.
- Więc? Co zasadniczo oczekujesz ode mnie? - spytał się jej, zaciskając mocniej palce na swoim podręcznym bagażu. - Wcześniej brzmiało, jakby to było coś dużego, a teraz... - zawiesił głos. - Chyba nie zdradzasz mnie z innym elektrykiem? - zażartował krótko.
Jonathan Everett
The Liberty Individual Trouble Seeker
Re: Odnowione G.V. ZOO
Sro Gru 08, 2021 11:24 pm
Sro Gru 08, 2021 11:24 pm
"Niełatwo mi doprecyzować."
Wdech, wydech Jace. Podniósł ostrożnie wzrok i zatrzymał go uparcie na jego oczach, nawet jeśli doskonale wiedział, że znowu robi mu się ciepło na twarzy.
— To też. Po prostu nie wiem, czy w ostatnich latach miałem kilka godzin wolnego tak jak teraz, by spędzić je z drugą osobą bez martwienia się, że coś sobie zrobią. Chociaż teraz też się martwię — westchnął cicho, patrząc w stronę, gdzie jeszcze chwilę temu zniknęła mu cała trójka.
— Ale w twoim towarzystwie jakoś trochę mniej — uśmiechnął się do niego, unosząc kubek do ust. Co uratowało go też zresztą przed dalszym ciągnięciem tematu imprezy.
"Obiecuję, że nie zajmie to duży czasu."
Jace wydał z siebie krótkie "eh?", pokręcił głową i zamachał obandażowaną ręką, wyraźnie zestresowany.
— N-nie, znaczy się, wasze plany były pierwsze! To ja się trochę wepchnąłem — uśmiechnął się przepraszająco, mierzwiąc bezwiednie włosy z tyłu głowy, zaraz sycząc cicho, nim opuścił ją na dół z mamrotem — uch, wiecznie zapominam.
"Całe szczęście. Uważaj na siebie, co?"
— Jasne, jasne! Zawsze przechodząc przez ulicę, w prawo obracam się trzy razy — zażartował, oddychając cicho z ulgą, gdy okazało się, że jego słowa nie wywołały jakiejś niewygodnej kłótni. Zwłaszcza że zwiesił się nieco słysząc chichot Shane'a i wpatrywał w niego z ciepłym uśmiechem, z którego nawet nie zdawał sobie sprawy. Wyłączył się do tego stopnia, że nie słyszał nawet, co białowłosa do niego mówi, aż do ostatniego zdania.
"Za trzydzieści minut ci go oddam."
Sposób, w jaki sformułowała zdanie, sprawił, że zarumienił się po raz kolejny, odchrząkując cicho z wyraźnym zmieszaniem.
— M-mhm — wyrzucił z siebie cicho w ramach zgody, wybitnie żałując, że w przeciwieństwie do stojącej naprzeciw niego dwójki, nie miał szalika, za którym mógłby się schować. Podskoczył lekko w miejscu, gdy Shane ponownie skupił na nim swoją uwagę i wyciągnął telefon, wpisując wszystko, tak jak dyktował.
"Jeśli rozmyślisz się czy będziesz musiał pójść, to mi daj znać."
— Musieliby mnie chyba postrzelić — chociaż pewnie nawet wtedy, by do niego przyszedł — to do później! Powodzenia, cokolwiek będziecie robić.
Uśmiechnął się jeszcze na odchodne i zostawił ich samych, samemu kierując się w stronę kawiarni, choć w przeciwieństwie do reszty kompletnie zignorował kolejkę, od razu podbijając do kontuaru od strony personelu.
— Wiedziałem, że cię tu złapię — wyszczerzył się do Mitzie, widząc, jak dziewczyna obraca się szybko w jego stronę znad spienionego mleka.
— Jace! Nie miałeś mieć dziś wolnego?
— W sumie to mam wolne. Ale mogę wam pomóc przez najbliższe trzydzieści minut.
Sheila pojawiła się znikąd, rzucając w niego fartuchem.
— Wskakuj, Retrieverze — wyszczerzyła się do niego, wracając do klientów, nim sam do nich dołączył, od razu podbijając do kasy.
— Jak coś to biorę podwójną stawkę!
— Chciałbyś!
Roześmiał się, zwracając w stronę klientki z wesołym uśmiechem.
— Co podać?
Przynajmniej nie będzie się nudził.
Wdech, wydech Jace. Podniósł ostrożnie wzrok i zatrzymał go uparcie na jego oczach, nawet jeśli doskonale wiedział, że znowu robi mu się ciepło na twarzy.
— To też. Po prostu nie wiem, czy w ostatnich latach miałem kilka godzin wolnego tak jak teraz, by spędzić je z drugą osobą bez martwienia się, że coś sobie zrobią. Chociaż teraz też się martwię — westchnął cicho, patrząc w stronę, gdzie jeszcze chwilę temu zniknęła mu cała trójka.
— Ale w twoim towarzystwie jakoś trochę mniej — uśmiechnął się do niego, unosząc kubek do ust. Co uratowało go też zresztą przed dalszym ciągnięciem tematu imprezy.
"Obiecuję, że nie zajmie to duży czasu."
Jace wydał z siebie krótkie "eh?", pokręcił głową i zamachał obandażowaną ręką, wyraźnie zestresowany.
— N-nie, znaczy się, wasze plany były pierwsze! To ja się trochę wepchnąłem — uśmiechnął się przepraszająco, mierzwiąc bezwiednie włosy z tyłu głowy, zaraz sycząc cicho, nim opuścił ją na dół z mamrotem — uch, wiecznie zapominam.
"Całe szczęście. Uważaj na siebie, co?"
— Jasne, jasne! Zawsze przechodząc przez ulicę, w prawo obracam się trzy razy — zażartował, oddychając cicho z ulgą, gdy okazało się, że jego słowa nie wywołały jakiejś niewygodnej kłótni. Zwłaszcza że zwiesił się nieco słysząc chichot Shane'a i wpatrywał w niego z ciepłym uśmiechem, z którego nawet nie zdawał sobie sprawy. Wyłączył się do tego stopnia, że nie słyszał nawet, co białowłosa do niego mówi, aż do ostatniego zdania.
"Za trzydzieści minut ci go oddam."
Sposób, w jaki sformułowała zdanie, sprawił, że zarumienił się po raz kolejny, odchrząkując cicho z wyraźnym zmieszaniem.
— M-mhm — wyrzucił z siebie cicho w ramach zgody, wybitnie żałując, że w przeciwieństwie do stojącej naprzeciw niego dwójki, nie miał szalika, za którym mógłby się schować. Podskoczył lekko w miejscu, gdy Shane ponownie skupił na nim swoją uwagę i wyciągnął telefon, wpisując wszystko, tak jak dyktował.
"Jeśli rozmyślisz się czy będziesz musiał pójść, to mi daj znać."
— Musieliby mnie chyba postrzelić — chociaż pewnie nawet wtedy, by do niego przyszedł — to do później! Powodzenia, cokolwiek będziecie robić.
Uśmiechnął się jeszcze na odchodne i zostawił ich samych, samemu kierując się w stronę kawiarni, choć w przeciwieństwie do reszty kompletnie zignorował kolejkę, od razu podbijając do kontuaru od strony personelu.
— Wiedziałem, że cię tu złapię — wyszczerzył się do Mitzie, widząc, jak dziewczyna obraca się szybko w jego stronę znad spienionego mleka.
— Jace! Nie miałeś mieć dziś wolnego?
— W sumie to mam wolne. Ale mogę wam pomóc przez najbliższe trzydzieści minut.
Sheila pojawiła się znikąd, rzucając w niego fartuchem.
— Wskakuj, Retrieverze — wyszczerzyła się do niego, wracając do klientów, nim sam do nich dołączył, od razu podbijając do kasy.
— Jak coś to biorę podwójną stawkę!
— Chciałbyś!
Roześmiał się, zwracając w stronę klientki z wesołym uśmiechem.
— Co podać?
Przynajmniej nie będzie się nudził.
Pokręciła głową, ale nie wdawała się w dłuższą dyskusje na temat tego czy była dobrą rozmówczynią czy wręcz przeciwnie. Sama sobie nigdy nie wręczyłaby żadnej nagrody za charyzmę czy gadatliwość, ale cóż. Dobrze było usłyszeć, że ktoś uważał inaczej.
“Mhm, na sto procent. Niestety, ale przypilnowanie tego wszystkiego wymaga dużo więcej uwagi niż myślałam,” a zwłaszcza jeśli była totalnie sama, nie licząc ludzi, którzy byli tu by zarobić.
Podeszła do stoiska z kawą, kątem oka obserwując wymianę zdań między Shanem, a Jacem. Ta jej ciekawość.
— Co dla Pani?
“Americano I jeśli jest możliwość to z karmelem,” odparła niemal mechanicznie, a gdy kobieta przyjęła zamówienie położyła odliczoną kwotę na ladzie. Coś czuła, że tego dnia będzie potrzebowała znaczenie więcej kofeiny niż ten jeden kubek. Już pomijając fakt, że od jakiegoś czasu sen nie był jej najlepszym przyjacielem i nawet jak jej się odlecieć, to nie trwało to długo. Tak więc worki pod jej oczami wyglądały jakby namalowała je sobie cieniem. Cóż. Nie żeby to było coś nowego.
Trzymając kubek między palcami odwróciła się do Kassira, jednocześnie rozglądając na boki.
“Chodźmy może powoli w tamtą stronę i wszystko Ci wytłumaczę,” ruszyła w kierunku gdzie znajdowały się główne budynki i tym samym oddalając się od jarmarku.
“Zoo jest w bardziej niż opłakanym stanie. Totalnie nie znam się na elektryce. Chciałabym żebyś rzucił okiem na instalacje w dwóch budynkach, a także na system kamer i ocenił czy jest to w ogóle do odratowania,” upiła łyk napoju rozkoszując się jego ciepłem. Następnie uniosła kącik ust do góry, spoglądając na chłopaka spod rzęs.
“Nigdy,” odpowiedziała z lekkim rozbawieniem.[/color]
“Mhm, na sto procent. Niestety, ale przypilnowanie tego wszystkiego wymaga dużo więcej uwagi niż myślałam,” a zwłaszcza jeśli była totalnie sama, nie licząc ludzi, którzy byli tu by zarobić.
Podeszła do stoiska z kawą, kątem oka obserwując wymianę zdań między Shanem, a Jacem. Ta jej ciekawość.
— Co dla Pani?
“Americano I jeśli jest możliwość to z karmelem,” odparła niemal mechanicznie, a gdy kobieta przyjęła zamówienie położyła odliczoną kwotę na ladzie. Coś czuła, że tego dnia będzie potrzebowała znaczenie więcej kofeiny niż ten jeden kubek. Już pomijając fakt, że od jakiegoś czasu sen nie był jej najlepszym przyjacielem i nawet jak jej się odlecieć, to nie trwało to długo. Tak więc worki pod jej oczami wyglądały jakby namalowała je sobie cieniem. Cóż. Nie żeby to było coś nowego.
Trzymając kubek między palcami odwróciła się do Kassira, jednocześnie rozglądając na boki.
“Chodźmy może powoli w tamtą stronę i wszystko Ci wytłumaczę,” ruszyła w kierunku gdzie znajdowały się główne budynki i tym samym oddalając się od jarmarku.
“Zoo jest w bardziej niż opłakanym stanie. Totalnie nie znam się na elektryce. Chciałabym żebyś rzucił okiem na instalacje w dwóch budynkach, a także na system kamer i ocenił czy jest to w ogóle do odratowania,” upiła łyk napoju rozkoszując się jego ciepłem. Następnie uniosła kącik ust do góry, spoglądając na chłopaka spod rzęs.
“Nigdy,” odpowiedziała z lekkim rozbawieniem.[/color]
Uśmiechnął się jeszcze widząc wiadomości od Jace'a, po czym schował telefon. Postanowił na razie jednak zostawić temat na boku, by nie rozpraszać się. Czas na rozmowy jeszcze przyszedłby, a on na razie miał w głowie bardziej skupienie się na zleceniu od białowłosej. Dlatego też bez zawahania dołączył do niej, po drodze tylko wyrzucając puste opakowanie po czekoladzie.
- O rany - skomentował momentalnie prośbę Kiany. - Czyli potrzebujesz po prostu opinii - westchnął. - Jasne, mogę to zrobić - zapewnił ją. - Na ile zdołam. Chociaż sam nie wiem, czemu nie mogłaś mi po prostu powiedzieć tego wcześniej - zaśmiał się zarazem. - Chociaż ocena nie rozwiąże problemu z brakiem prądu. Bierzesz pod uwagę wymianę całkowicie instalacji?
Był dość zaintrygowany tym faktem jaki został postawiony przed nim. Chociaż nie był do końca pewny, czy rzeczywiście trzydzieści minut wystarczyłoby, by móc ogarnąć cały teren.
- Więc pora na wycieczkę czy jakoś tak, nie? - przekierował wzrok na pierwszy z budynków, gdzie został poprowadzony. - Nim przejdę do tego, sprawdzałaś coś od siebie, czy cokolwiek działa? Czy zostawiono to tak, jak było od tych parunastu miesięcy? - podpytał jeszcze, wkładając dłonie do kieszeni. Był całkiem pozytywnie nastawiony do tego.
- O rany - skomentował momentalnie prośbę Kiany. - Czyli potrzebujesz po prostu opinii - westchnął. - Jasne, mogę to zrobić - zapewnił ją. - Na ile zdołam. Chociaż sam nie wiem, czemu nie mogłaś mi po prostu powiedzieć tego wcześniej - zaśmiał się zarazem. - Chociaż ocena nie rozwiąże problemu z brakiem prądu. Bierzesz pod uwagę wymianę całkowicie instalacji?
Był dość zaintrygowany tym faktem jaki został postawiony przed nim. Chociaż nie był do końca pewny, czy rzeczywiście trzydzieści minut wystarczyłoby, by móc ogarnąć cały teren.
- Więc pora na wycieczkę czy jakoś tak, nie? - przekierował wzrok na pierwszy z budynków, gdzie został poprowadzony. - Nim przejdę do tego, sprawdzałaś coś od siebie, czy cokolwiek działa? Czy zostawiono to tak, jak było od tych parunastu miesięcy? - podpytał jeszcze, wkładając dłonie do kieszeni. Był całkiem pozytywnie nastawiony do tego.
Prowadziła go w stronę budynku, który kiedyś musiał pełnić rolę miejsca, gdzie znajdowała się między innymi informacja, administracja i kantyna. Tego samego budynku, który postanowili przekształcić na główną siedzibę Wolves.
"Nie wydaje mi się, że dzisiaj dałbyś radę zrobić cokolwiek więcej," spojrzała na niego, upijając nieco kawy. Zaraz jednak odchrząknęła i podrapała się w policzek. "Nie, że wątpię w twoje umiejętności tylko... strasznie dużo tu dzisiaj ludzi. I wiesz, nie chce, żeby jakieś dzieciaki poszły za nami i nagle stwierdziły hej, pozwiedzajmy opuszczone budynki, zew przygody, szczur w szufladzie," przedrzeźniała głos nastolatków, zaraz gryząc się w język i kręcąc głową. "Ach, wybacz. Ostatnio mało sypiam," i powoli zaczynało się to odbijać na jej zachowaniu.
Westchnęła na pytanie o kompletnym remoncie.
"Najchętniej bym tego uniknęła, ale jeśli się nie da to i tak nie będę miała wyboru," pytanie, czy starczy im na to wszystko kasy. Niby mieli całkiem przyzwoitą kwotę, ale i tak miała przeczucie, że to zaledwie kropla w morzu.
Kiedy doszli do budynku, Kiana otworzyła kłódkę kluczykiem i wprowadziła Shane'a do środka. Od razu po jej plecach przeszedł zimny dreszcz. Miała wrażenie, że wewnątrz panowała jeszcze mniejsza temperatura niż na dworze.
"Szczerze, wolałam się nie dotykać. Także nie mam pojęcia czy cokolwiek działa." zrobiła dwa kroki do przodu i odwróciła się twarzą do Kassira. "Także tak to wygląda. Na piętrze jest jeszcze parę pomieszczeń. Chcesz zacząć w jakimś konkretnym miejscu?" zapytała, próbując ukryć, że co chwilę przechodziły ją dreszcze.
"Nie wydaje mi się, że dzisiaj dałbyś radę zrobić cokolwiek więcej," spojrzała na niego, upijając nieco kawy. Zaraz jednak odchrząknęła i podrapała się w policzek. "Nie, że wątpię w twoje umiejętności tylko... strasznie dużo tu dzisiaj ludzi. I wiesz, nie chce, żeby jakieś dzieciaki poszły za nami i nagle stwierdziły hej, pozwiedzajmy opuszczone budynki, zew przygody, szczur w szufladzie," przedrzeźniała głos nastolatków, zaraz gryząc się w język i kręcąc głową. "Ach, wybacz. Ostatnio mało sypiam," i powoli zaczynało się to odbijać na jej zachowaniu.
Westchnęła na pytanie o kompletnym remoncie.
"Najchętniej bym tego uniknęła, ale jeśli się nie da to i tak nie będę miała wyboru," pytanie, czy starczy im na to wszystko kasy. Niby mieli całkiem przyzwoitą kwotę, ale i tak miała przeczucie, że to zaledwie kropla w morzu.
Kiedy doszli do budynku, Kiana otworzyła kłódkę kluczykiem i wprowadziła Shane'a do środka. Od razu po jej plecach przeszedł zimny dreszcz. Miała wrażenie, że wewnątrz panowała jeszcze mniejsza temperatura niż na dworze.
"Szczerze, wolałam się nie dotykać. Także nie mam pojęcia czy cokolwiek działa." zrobiła dwa kroki do przodu i odwróciła się twarzą do Kassira. "Także tak to wygląda. Na piętrze jest jeszcze parę pomieszczeń. Chcesz zacząć w jakimś konkretnym miejscu?" zapytała, próbując ukryć, że co chwilę przechodziły ją dreszcze.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach