▲▼
Wiedziała, że sięganie po alkohol za każdym razem gdy miała parszywy humor nie było wyjściem. Wiedziała też, że otwieranie drugiej butelki tequili, gdy pierwsza się skończyła było jeszcze gorszym pomysłem. Nie zmieniło to faktu, że gdy i druga butelka wylądowała na ziemi obok sofy, zamiast zostać w domu, Kiana stwierdziła, że potrzebuje również trzeciej. I precli. Niestety biorąc pod uwagę godzinę oraz to, że zasadniczo nie wzięła z domu żadnych pieniędzy, zamiast w sklepie wylądowała w jednej z parkowych alei. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że była ubrana w wyciągnięty T-shirt, stare leginsy i ledwo mogła ustać bez zataczania się na boki.
Nawet przed samą sobą musiała przyznać, że dzisiejszego dnia przegięła. Próbowała dostać się na drugą stronę parku gdy gdzieś z prawej strony doszedł ją dziwny dźwięk. Jej przyćmiony alkoholem umysł w pierwszej chwili nie ogarnął co takiego usłyszała. Mimo to podeszła chwiejnie do drzewa i spojrzała w górę, prawie upadając.
„Głupi zwi’rzak. Po ch’j tam wlaz’ś,” język plątał jej się niemiłosiernie, a wzrok gubił ostrość, ale mimo to dostrzegła na jednej z gałęzi białego, puchatego kota, który po raz kolejny wydał z siebie przeciągły miauk.
Kiana zmarszczyła brwi zastanawiając się przez ułamek sekundy co powinna zrobić. Następnie bardzo niezdarnie i powoli wdrapała się na drzewo omal z niego nie spadając. Gdy była już na gałęzi, na której siedział biały kocur wyciągnęła przed siebie ręce by go złapać, przysuwając się w jego stronę.
„Ch’dź tu skczybku,” wymamrotała mierząc się z kotem na spojrzenia. Przez chwilę oboje wlepiali w siebie wzrok, po czym nagle zwierzak zamiauczał i zeskoczył, lądując z gracją tuż obok pnia, liżąc swoje łapki.
Kiana patrzyła przez chwilę to na pustą gałąź, to na kota nie wiedząc co się właśnie stało.
„D’chuja pana… ty z’wsony, biały liz’czu masła!” Dziewczyna zaczęła się wydzierać machając przy tym obiema rękami. Kilkukrotnie zachwiała się i omal sama nie spadła. Kot natomiast wlepił w nią swój wzrok i obserwował.
„I cz’go się gapisz. Jak ja mam stąd zejść!” Opuściła głowę gdy zaczęło jej się robić niedobrze.
Głupi kocur…
Dzisiejsze miejsce było dość nietypowe. Jakby nie patrzeć, zaznaczanie swojej obecności na terenach typu sąd czy urząd było niezwykle proste. Park natomiast pozostawał trudniejszym przeciwnikiem. No bo co w sumie mieli robić, rysować wilki na drzewie? Napisać na tabliczce przy wejściu, że objęli go swoim patronatem?
Zresztą najwidoczniej znalezienie ich szanownego Herszta nie miało być takie znowu łatwe.
— Pierdolę, zamontuję jej kurwa GPS — burknął pod nosem, po dziesięciu minutach łażenia dookoła bez celu.
Meow.
Nie cierpiał kotów. W ogóle nie przepadał za zwierzętami. Wymagały opieki, były cholernie upierdliwe i zostawiały wszędzie sierść. Uporczywe dźwięki mimo wszystko sprawiły, że spojrzał w tamtą stronę. I zgadnijcie kogo zobaczył stojącego pod drzewem. Przystanął kilkanaście metrów od niej, odpalił papierosa i przyglądał się w milczeniu jej wyczynom. Musiał przyznać, że już samo niezdarne wdrapywanie się przyniosło mu na tyle dużo rozrywki, by dość szybko wyciągnął telefon i zaczął ją nagrywać.
To dopiero będzie doskonały materiał do szantażu.
Dopiero gdy zniknęła w drzewie, a kot zeskoczył na ziemię, aż uniósł brew ku górze. No kurwa mistrzyni pierwszego planu. Wyłączył nagrywanie i ruszył w jej stronę, stając centralnie obok futrzaka. Którego rzecz jasna olał na wszystkie możliwe sposoby.
— Widzę, że świetnie się bawisz. Znudziło ci się rządzenie Wilkami i trenujesz na cyrkowca? Bo jak tak to na razie idzie ci beznadziejnie. Zrób jakiś przewrót czy coś — nie mógł darować sobie skomentowania całej sytuacji tym samym wypranym z emocji głosem co zawsze. Kogoś innego pewnie by zlał, ale zdecydowanie nie białowłosą. Dręczenie jej było dużo ciekawsze niż byle mieszkańca.
Kiana siedziała pochylona do przodu, praktycznie leżąc na konarze. Było jej niedobrze i powoli zmęczenie brało nad nią górę. Nie mogła sobie jednak pozwolić na sen. Na pewno nie w tym miejscu. Po cholerę pchała się na to drzewo. Gdyby nie była zalana w trupa postąpiła by inaczej. A przynajmniej zastanowiłaby się nieco dłużej czy pierwszy lepszy kot był tego warty. Teraz jednak było już za późno na gdybanie. Musiała jakoś zejść. I preferowała opcję, która nie zawierała spierdolenia się paru metrów w dół.
Odkąd niezdarnie usiadła na gałęzi miała wrażenie, że helikopter w jej głowie tylko się nasilił. Czyżby ostatnia butelka tequili dawała o sobie znać? Jeśli tak to miała mocno przejebane.
Po kolejnych minutach spędzonych na drzewie Kiana postanowiła, że najwyższy czas by spróbować się jakoś podnieść. Dokładnie w tej samej chwili z dołu dobiegł ją o jakże znany głos. Poderwała głowę znad gałęzi i przeniosła swój zamglony wzrok na postać stojącą obok białej kulki sierści.
„Marchewa!” Wykrzyknęła wymachując rękami do góry i tym samym powodując, że zachwiała się na gałęzi omal nie spadając. Złapała się o boki konaru, stabilizując swoją pozycję. „Uff, było blisko,” powiedziała sama do siebie, po czym ponownie spojrzała na Connora.
„Co tu r’bisz? Z resztą. Ścią’nij mnie s’ąd!” bełkotała jak potłuczona, mimo, że w jej głowie zdania jakie wypowiadała były jak najbardziej poprawne.
„A ty!” Wskazała palcem na kota. „To wsz’ko twoja wina! Parszywy kocur,” nawet przez sekundę nie pomyślała, co w tym momencie mógł o niej pomyśleć Josten i szczerze mówiąc mało ją to obchodziło.
Dojrzenia jej w podobnym stanie zdecydowanie się nie spodziewał. Kiana zawsze pilnowała swojego wizerunku przy innych w mniejszy lub większy sposób. Jasne, przy Wilkach pozwalała sobie na więcej, ale bez wątpienia nie wyobrażał sobie, że zacznie skakać po drzewach. Choć jej obecna pozycja wskazywała bardziej na kurczowe trzymanie się konara.
Przyglądał się jak prawie spierdala się na ziemię z nieznacznym zainteresowaniem. Wyglądało jednak na to, że uratowała się w ostatnim momencie. Co za szkoda.
"Ściągnij mnie stąd!"
— Bez szans. Sama wlazłaś, sama złazisz — powiedział odpalając papierosa. Jego współczucie w podobnych sytuacjach było bliskie zero. Słysząc oskarżenie w stronę kota, zerknął w jego stronę przez ułamek sekundy.
— Trzeba było po niego nie wchodzić. Nie zwalaj teraz winy na głupiego futrzaka za własne głupie decyzje. Dawaj śnieżynka, przytul się do pnia i zsuwaj jak małpa.
Obruszyła się jak małe dziecko, krzyżując ramiona przed sobą i machając nieporadnie nogami. „Głupia marchewa,” burknęła pod nosem, następnie spojrzała na mężczyznę i wymierzyła w niego oskarżycielski palec.
„Już nigdy nie dam Ci ani fajek ani kawy!” Ponownie krzyknęła, ale tym razem zaczęła się także rozglądać za najszybszą drogą na dół. W sumie nie siedziała znowu tak wysoko, ale skok nawet z tej wysokości mógł się dla niej skończyć niezbyt ciekawie. Z drugiej strony powód jej wycieczki w koronę drzew jakoś dał radę. A jeśli futrzakowi nic się nie stało, to może i ona będzie miała szczęście?
„Ej marchewa? A złapiesz mnie jak skoczę?” W normalnych okolicznościach w życiu nie zadałaby mu tego pytania. Ale umówmy się, w tym momencie przemawiała przez nią głównie tequila. „I lepiej żebyś mnie nie upuścił…,” dodała już sama do siebie.
To co zamierzała zrobić było idiotyczne i nieodpowiedzialne, ale jakiś cichy głosik w jej głowie podpowiadał jej, że jeśli teraz nie zejdzie, za chwilę i tak siłą rzeczy spierdoli się z drzewa na ryj.
Bardzo, ale to bardzo niezręcznie zwiesiła się z gałęzi, dyndając przez chwilę jak bombka choinkowa. Następnie puściła się gałęzi i mogła już tylko liczyć na to, że jej lądowanie nie będzie równoznaczne z wycieczką do najbliższej kliniki.
— Tobie to nie powinni dawać alkoholu — odparł bez przejęcia na jej groźbę, wypuszczając w jej stronę dym z papierosa. Było go na nie stać, nie potrzebował jałmużny. Zresztą podejrzewał, że jak wytrzeźwieje to i tak zrobi jej się tak głupio, że zacznie go przekupywać, byle nie powiedział o tym innym. Nie żeby zamierzał to zrobić. Miał ich głęboko w dupie.
"Ej marchewa? A złapiesz mnie jak skoczę?"
— Nie.
Bo niby dlaczego miałby to robić. Stronił od dotykania innych i nie zamierzał tego zmieniać w tym przypadku, zwłaszcza że sama się w to wpakowała. Nie spodziewał się jednak, że będzie miała w dupie jego opinię i faktycznie postanowi skoczyć.
— No chyba cię popier — nie zdążył nawet skończyć. Odsunął jedynie rękę z papierosem w bok. Kiana wyjebała w niego całym ciałem i choć starał się ją utrzymać, przez jej kompletny bezwład wyjebał na plecy leżąc przez chwilę na ziemi.
— Ja cię kurwa zajebię. Masz dwie sekundy, żeby ze mnie wstać i módl się żeby mój papieros nie był złamany.
Od kiedy to ziemia była tak miękka, przeleciało jej przez myśl gdy znalazła się z powrotem na gruncie. Wsparła się na dłoniach i uniosła górną część ciała mrugając kilkukrotnie. Krótka podróż z drzewa wcale nie pomogła na jej powiedzmy lekkie problemy z równowagą. Coś jednak ciągle jej nie pasowało. Podrapała się po głowie, chaotycznie przerzucając włosy z twarzy. Spojrzała w bok i choć świat jej wirował była w stanie rozpoznać białą, puszystą kulkę sierści.
„O kicia. Nadal tu jesteś?” Jej ton był niezwykle wysoki i pełen szczerego zdziwienia. Odepchnęła się mocniej od podłoża siadając prosto i dopiero wtedy spojrzała w dół.
„Huh? Marchewa? A ty co tu robisz? I czemu leżysz na ziemi?” Doprawdy to przecież było totalnie bez sensu. Nie byli przecież na plaży. A nikt normalny nie rozkładał się w parku tak o.
„Jak chciałeś iść na piknik było powiedzieć,” zaczęła się rozglądać na boki, nie do końca ogarniając co się dokładnie stało, ani w sumie dlaczego byli w parku. Ostry ton chłopaka spowodował, że ponownie na niego spojrzała i westchnęła, zbywając go machnięciem ręki.
„No już dobra, dobra. Jeju, nie ma co się tak wzburzać,” zgramoliła się z niego siadając na trawie. „Wiesz, że leżenie na ziemi, o tej porze nie jest zdrowe? Jeszcze się przeziębisz, a ja nie zamierzam przynosić Ci rosołku i słuchać twojego narzekania,” musiała podeprzeć się dłonią gdy grawitacja zaczęła stanowić problem.
„Ojej, ale tu wieje,” po sekundzie ciszy Kiana zaczęła się śmiać sama z siebie. „Często tak spędzasz czas? Wylegując się pod drzewem z papierosem w ręce? I co podziwiasz gwiazdy ponad drzewami?” Wlepiła wzrok w Connora i choć widziała go niewyraźnie i co chwilę przechylał się raz w jedną raz w drugą to uparcie czekała na jego odpowiedź.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
First topic message reminder :
TEREN WOLVES
Wesołe Miasteczko
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Wstęp na teren Wesołego Miasteczka płatny 10$ od osoby.
Wstęp na teren Wesołego Miasteczka płatny 10$ od osoby.
Zachwyt ludzi nie miał końca, gdy Wilki postanowiły na nowo tchnąć nieco rozrywki w ich szare życie. Dotychczasowy park o wątpliwej reputacji został wysprzątany, a drzewa przesadzone. Poszerzono ścieżki i całymi dniami zwożono wielki sprzęt, montując go — miejmy nadzieję zgodnie z zasadami BHP — pod oknami średnio zadowolonych wtedy mieszkańców. Gdy jednak wszystko dobiegło końca, nikt nie zamierzał już narzekać. No, może poza starszą panią Benedict spod czwórki, która nieustannie krzyczy, że wynajęła to miejsce, by słuchać przed snem przepełnionych nieszczęściem agonii, a nie wesołego śmiechu. Na teren można wejść z dwóch stron, a miejsce nieustannie jest patrolowane przez ochroniarzy, którzy z przyjemnością pozbędą się kłopotliwych jednostek.
Atrakcje:
- Diabelski Młyn zwany potocznie wielkim kołem;
- Karuzele: klasyczne + wirujące filiżanki;
- Dmuchane zjeżdżalnie, domki z kulkami;
- Trampoliny z linami bungee;
- Gokarty;
- Dom strachów, dom luster, tunel dla par;
- Nisko budżetowy, nieco skrzypiący rollercoaster, w którym czasem nie domykają się wagoniki;
- Stragany z konkurencjami do wygrywania nagród;
- Budki z jedzeniem i piciem.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Wolves, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
Atrakcje:
- Diabelski Młyn zwany potocznie wielkim kołem;
- Karuzele: klasyczne + wirujące filiżanki;
- Dmuchane zjeżdżalnie, domki z kulkami;
- Trampoliny z linami bungee;
- Gokarty;
- Dom strachów, dom luster, tunel dla par;
- Nisko budżetowy, nieco skrzypiący rollercoaster, w którym czasem nie domykają się wagoniki;
- Stragany z konkurencjami do wygrywania nagród;
- Budki z jedzeniem i piciem.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Wolves, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
- Dawniej:
- Za czasów świetności to właśnie w parku Charleson regularnie organizowano regaty małych żaglówek, a ludzie nieustannie dodawali hałaśliwego elementu, korzystając z miejsc do ćwiczeń. Obecnie przeciętni mieszkańcy wolą omijać go szerokim łukiem. Nic dziwnego - w końcu to tutaj średnio raz w tygodniu znajduje się w zbiorniku wodnym jakiegoś nieszczęśnika, którego porachunki nie zakończyły się w szczęśliwy sposób. Ta ponura przestroga dla innych stała się niejaką atrakcją. Nie raz i nie dwa, żądni przygód nastolatkowie zakładają się kto pierwszy znajdzie w danym tygodniu topielca. W nocy bardzo często słychać strzały, które dodatkowo nie zachęcają do wylegiwania się na tutejszych ławkach i przebywania na łonie natury. Niektórzy żartobliwie rzucają, że przynajmniej w Charleson nie ma problemu z bezdomnymi. Ci, którzy decydują się przejść przez park, z reguły wybierają główną drogą, nieufnie zerkając w stronę mniejszych dróżek. Kto oswoił się z tym miejscem najmocniej? Mieszkańcy pobliskiego osiedla rzecz jasna.
Moda to całkowicie obcy temat dla niego, chociaż w kwestii dobierania kolorów nie miał najmniejszego problemu. Był artystą, więc jakieś wyczucie stylu posiadał, ale mimo to ten temat średnio go interesował. – Worek po ziemniakach brzmi okrutnie. – Zaśmiał się. Było to śmieszne, bo nawet to sobie wyobraził. Elegancką, ładną kobietę, ubraną w worek po ziemniakach w czerwonych szpilkach. No nie bardzo. – Co prawda nie znam dosłownie każdego zakątka tego miasta, ale te najlepsze i najczęściej odwiedzane miejsca już tak. – Fakt. Nie można było zmusić nikogo do zostania. Ta reguła dotyczyła wszystkiego. Przyjaźni, miłości, lub zwykłej znajomości. – Jeśli komuś na kim zależy to siła do tego nie jest potrzebna. – Tak. Logiczne wytłumaczenie. Nawet jeśli łatwiej było pozwolić komuś zostać niż odejść to wypuszczenie osób, na których nam zależało było odwagą. – Surrey, aczkolwiek nigdy nie wiązałem przyszłości z tym miejscem. Zbyt dużo wspomnień z nim związanych, dlatego wylądowałem tutaj, aby zacząć coś od nowa. – W zasadzie powiedział prawdę. Chciał koniecznie zapomnieć o dzieciństwie i odciąć się od świata, który go więcej ranił niż ścielił różami. Nagle jego towarzysz nabrał tempa chodzenia. Nie, żeby mu to przeszkadzało, ale rozejrzał się z jakiego powodu. Może bezdomny wrócił? A nie to ptaszyska. Francis chyba był troszkę przewrażliwiony. W szczególności, kiedy chciał zmienić miejsce. – Jasne możemy. Możemy nawet napić się jej u mnie w mieszkaniu. Na pewno nie ma w nim zbędnych lokatorów i innych niespodzianek. – rzucił propozycją. Nie chciał narażać go na niepotrzebne nieprzyjemności.
Gdy usłyszał śmiech, zaskoczony uniósł brew. Szybko jednak się poprawił i uśmiechnął szeroko, przez co mógł wydawać się mniej szczery niżeli wesoły - Jeśli zacznie grać mi na nerwach, naprawdę otrzyma worek. - dorzucił sztywno. W końcu Francis nie należał do osób, które podkulają ogonki, nawet przy swoich klientach. Sama postawa Francuza wskazywała na wysoką pewność siebie.
Zbyt wiele przeżył, żeby spuszczać głowę.
- Dobrze wiedzieć. W razie czego, będę wiedzieć do kogo mam uderzyć. - chodziło oczywiście o oprowadzenie po mieście. Dumont odgórnie założył, że życzliwy Calvin zechce oprowadzać go po mieście, gdy nadejdzie ochota. Jeśli komuś na kimś zależy...
Prychnął pod nosem, lecz nie na słowa mężczyzny. Samo wspomnienie „nagłego zniknięcia“ przyjaciela wzbudzało w Dumont niezbyt pozytywne odczucia. Chociaż się przed nimi wzbraniał, co by się bardziej nie dołować.
- Czasami nie ma się wpływu na decyzję innych. Jeśli nawet obiecują zostać, za chwilę mogą rozpłynąć się w powietrzu, nim zdążysz zareagować. - za bardzo uniósł się w wypowiedzi, a przecież Josten nie był niczemu winien.
Ciężko westchnął Francuz.
Całe szczęście, że temat został zmieniony. Wypowiedź Calvina pozostawiła wiele do myślenia.
Zacząć od nowa przez wspomnienia. Gdy są one pełne szczęścia, raczej nie chce się ich odrzucać. Nie zamierzał jeszcze wypytywać młodzieńca o przeszłość - nie znali się na tyle. Nie omieszkał jednak skomentować - Stanąć na nogi w nowym świecie wymaga sporej pewności siebie. Cóż, do odważnych świat należy. Nie można dać zabić się przeszłości. - nie mogło się obyć bez dumnej miny. Właściwie można śmiało powiedzieć, że Francuz zaczął zadzierać nosa.
Szkoda tylko, że ptaszyska tak mocno na niego zadziałały.
Jeśli Calvin spróbowałby cokolwiek skomentować, zapewne spotkałby się z odbitą piłką.
Propozycja kawy została potwierdzona i dodatkowo urozmaicona zaproszeniem do mieszkania. Francuz przyjrzał się uważnie swojemu rozmówcy, nim podjął decyzję.
Do odważnych świat należy.
Własne słowa i miał niby samemu sobie zaprzeczyć? Żwawszy krok ku mężczyźnie, znacząco zmieniając odległość: niemal stykali się ramionami.
- Brzmi ciekawie i chętnie skorzystam. Dawno nie gościłem na cudzych włościach. - uniesie kącik ust, wyraźnie ożywiony. Cóż, jeśli nawet Clavin okazałby się seryjnym mordercą albo jakimś innym zwyrodnialcem, Dumont i tak chętnie lepiej by go poznał.
z/t dla obu panów
Zbyt wiele przeżył, żeby spuszczać głowę.
- Dobrze wiedzieć. W razie czego, będę wiedzieć do kogo mam uderzyć. - chodziło oczywiście o oprowadzenie po mieście. Dumont odgórnie założył, że życzliwy Calvin zechce oprowadzać go po mieście, gdy nadejdzie ochota. Jeśli komuś na kimś zależy...
Prychnął pod nosem, lecz nie na słowa mężczyzny. Samo wspomnienie „nagłego zniknięcia“ przyjaciela wzbudzało w Dumont niezbyt pozytywne odczucia. Chociaż się przed nimi wzbraniał, co by się bardziej nie dołować.
- Czasami nie ma się wpływu na decyzję innych. Jeśli nawet obiecują zostać, za chwilę mogą rozpłynąć się w powietrzu, nim zdążysz zareagować. - za bardzo uniósł się w wypowiedzi, a przecież Josten nie był niczemu winien.
Ciężko westchnął Francuz.
Całe szczęście, że temat został zmieniony. Wypowiedź Calvina pozostawiła wiele do myślenia.
Zacząć od nowa przez wspomnienia. Gdy są one pełne szczęścia, raczej nie chce się ich odrzucać. Nie zamierzał jeszcze wypytywać młodzieńca o przeszłość - nie znali się na tyle. Nie omieszkał jednak skomentować - Stanąć na nogi w nowym świecie wymaga sporej pewności siebie. Cóż, do odważnych świat należy. Nie można dać zabić się przeszłości. - nie mogło się obyć bez dumnej miny. Właściwie można śmiało powiedzieć, że Francuz zaczął zadzierać nosa.
Szkoda tylko, że ptaszyska tak mocno na niego zadziałały.
Jeśli Calvin spróbowałby cokolwiek skomentować, zapewne spotkałby się z odbitą piłką.
Propozycja kawy została potwierdzona i dodatkowo urozmaicona zaproszeniem do mieszkania. Francuz przyjrzał się uważnie swojemu rozmówcy, nim podjął decyzję.
Do odważnych świat należy.
Własne słowa i miał niby samemu sobie zaprzeczyć? Żwawszy krok ku mężczyźnie, znacząco zmieniając odległość: niemal stykali się ramionami.
- Brzmi ciekawie i chętnie skorzystam. Dawno nie gościłem na cudzych włościach. - uniesie kącik ust, wyraźnie ożywiony. Cóż, jeśli nawet Clavin okazałby się seryjnym mordercą albo jakimś innym zwyrodnialcem, Dumont i tak chętnie lepiej by go poznał.
z/t dla obu panów
[Przejmowanie terenu 1/15]
Wiedziała, że sięganie po alkohol za każdym razem gdy miała parszywy humor nie było wyjściem. Wiedziała też, że otwieranie drugiej butelki tequili, gdy pierwsza się skończyła było jeszcze gorszym pomysłem. Nie zmieniło to faktu, że gdy i druga butelka wylądowała na ziemi obok sofy, zamiast zostać w domu, Kiana stwierdziła, że potrzebuje również trzeciej. I precli. Niestety biorąc pod uwagę godzinę oraz to, że zasadniczo nie wzięła z domu żadnych pieniędzy, zamiast w sklepie wylądowała w jednej z parkowych alei. I pewnie nie byłoby w tym nic dziwnego gdyby nie fakt, że była ubrana w wyciągnięty T-shirt, stare leginsy i ledwo mogła ustać bez zataczania się na boki.
Nawet przed samą sobą musiała przyznać, że dzisiejszego dnia przegięła. Próbowała dostać się na drugą stronę parku gdy gdzieś z prawej strony doszedł ją dziwny dźwięk. Jej przyćmiony alkoholem umysł w pierwszej chwili nie ogarnął co takiego usłyszała. Mimo to podeszła chwiejnie do drzewa i spojrzała w górę, prawie upadając.
„Głupi zwi’rzak. Po ch’j tam wlaz’ś,” język plątał jej się niemiłosiernie, a wzrok gubił ostrość, ale mimo to dostrzegła na jednej z gałęzi białego, puchatego kota, który po raz kolejny wydał z siebie przeciągły miauk.
Kiana zmarszczyła brwi zastanawiając się przez ułamek sekundy co powinna zrobić. Następnie bardzo niezdarnie i powoli wdrapała się na drzewo omal z niego nie spadając. Gdy była już na gałęzi, na której siedział biały kocur wyciągnęła przed siebie ręce by go złapać, przysuwając się w jego stronę.
„Ch’dź tu skczybku,” wymamrotała mierząc się z kotem na spojrzenia. Przez chwilę oboje wlepiali w siebie wzrok, po czym nagle zwierzak zamiauczał i zeskoczył, lądując z gracją tuż obok pnia, liżąc swoje łapki.
Kiana patrzyła przez chwilę to na pustą gałąź, to na kota nie wiedząc co się właśnie stało.
„D’chuja pana… ty z’wsony, biały liz’czu masła!” Dziewczyna zaczęła się wydzierać machając przy tym obiema rękami. Kilkukrotnie zachwiała się i omal sama nie spadła. Kot natomiast wlepił w nią swój wzrok i obserwował.
„I cz’go się gapisz. Jak ja mam stąd zejść!” Opuściła głowę gdy zaczęło jej się robić niedobrze.
Głupi kocur…
Ubiór: mundur wojskowy, czarne
vansy, nakładki na przedramionach.
vansy, nakładki na przedramionach.
_______________________________
[Przejmowanie terenu 2/15]
Dzisiejsze miejsce było dość nietypowe. Jakby nie patrzeć, zaznaczanie swojej obecności na terenach typu sąd czy urząd było niezwykle proste. Park natomiast pozostawał trudniejszym przeciwnikiem. No bo co w sumie mieli robić, rysować wilki na drzewie? Napisać na tabliczce przy wejściu, że objęli go swoim patronatem?
Zresztą najwidoczniej znalezienie ich szanownego Herszta nie miało być takie znowu łatwe.
— Pierdolę, zamontuję jej kurwa GPS — burknął pod nosem, po dziesięciu minutach łażenia dookoła bez celu.
Meow.
Nie cierpiał kotów. W ogóle nie przepadał za zwierzętami. Wymagały opieki, były cholernie upierdliwe i zostawiały wszędzie sierść. Uporczywe dźwięki mimo wszystko sprawiły, że spojrzał w tamtą stronę. I zgadnijcie kogo zobaczył stojącego pod drzewem. Przystanął kilkanaście metrów od niej, odpalił papierosa i przyglądał się w milczeniu jej wyczynom. Musiał przyznać, że już samo niezdarne wdrapywanie się przyniosło mu na tyle dużo rozrywki, by dość szybko wyciągnął telefon i zaczął ją nagrywać.
To dopiero będzie doskonały materiał do szantażu.
Dopiero gdy zniknęła w drzewie, a kot zeskoczył na ziemię, aż uniósł brew ku górze. No kurwa mistrzyni pierwszego planu. Wyłączył nagrywanie i ruszył w jej stronę, stając centralnie obok futrzaka. Którego rzecz jasna olał na wszystkie możliwe sposoby.
— Widzę, że świetnie się bawisz. Znudziło ci się rządzenie Wilkami i trenujesz na cyrkowca? Bo jak tak to na razie idzie ci beznadziejnie. Zrób jakiś przewrót czy coś — nie mógł darować sobie skomentowania całej sytuacji tym samym wypranym z emocji głosem co zawsze. Kogoś innego pewnie by zlał, ale zdecydowanie nie białowłosą. Dręczenie jej było dużo ciekawsze niż byle mieszkańca.
[Przejmowanie terenu 3/15]
Kiana siedziała pochylona do przodu, praktycznie leżąc na konarze. Było jej niedobrze i powoli zmęczenie brało nad nią górę. Nie mogła sobie jednak pozwolić na sen. Na pewno nie w tym miejscu. Po cholerę pchała się na to drzewo. Gdyby nie była zalana w trupa postąpiła by inaczej. A przynajmniej zastanowiłaby się nieco dłużej czy pierwszy lepszy kot był tego warty. Teraz jednak było już za późno na gdybanie. Musiała jakoś zejść. I preferowała opcję, która nie zawierała spierdolenia się paru metrów w dół.
Odkąd niezdarnie usiadła na gałęzi miała wrażenie, że helikopter w jej głowie tylko się nasilił. Czyżby ostatnia butelka tequili dawała o sobie znać? Jeśli tak to miała mocno przejebane.
Po kolejnych minutach spędzonych na drzewie Kiana postanowiła, że najwyższy czas by spróbować się jakoś podnieść. Dokładnie w tej samej chwili z dołu dobiegł ją o jakże znany głos. Poderwała głowę znad gałęzi i przeniosła swój zamglony wzrok na postać stojącą obok białej kulki sierści.
„Marchewa!” Wykrzyknęła wymachując rękami do góry i tym samym powodując, że zachwiała się na gałęzi omal nie spadając. Złapała się o boki konaru, stabilizując swoją pozycję. „Uff, było blisko,” powiedziała sama do siebie, po czym ponownie spojrzała na Connora.
„Co tu r’bisz? Z resztą. Ścią’nij mnie s’ąd!” bełkotała jak potłuczona, mimo, że w jej głowie zdania jakie wypowiadała były jak najbardziej poprawne.
„A ty!” Wskazała palcem na kota. „To wsz’ko twoja wina! Parszywy kocur,” nawet przez sekundę nie pomyślała, co w tym momencie mógł o niej pomyśleć Josten i szczerze mówiąc mało ją to obchodziło.
Park Charleson był jednym z tych miejsc, które były najwygodniejsze do wyprowadzania psów. Mimo, że zarówno Vex, jak i Parallax byli doskonale ułożeni, ich pyski zdobiły srebrne kagańce mające na celu uspokojenie innych mieszkańców.
Nie żeby widział w tym większy sens. Oba jego psy miały dużo gorsze metody na powalenie kogoś na ziemię, a metalowy kaganiec potrafił komuś zmasakrować twarz równie boleśnie co kły.
— Jak ci idzie na stażu? — obrócił się nieznacznie w stronę Vi, nadając jednocześnie tempo ich spacerowi. Długie nogi bez wątpienia ułatwiały mu zakatowywanie innych osób, które przy krótszych nogach niejednokrotnie musiały wysilać wszelkie mięśnie by za nim nadążyć.
Jego uwagę zwróciła Vex, która spowolniła nieznacznie kroku w wyjątkowo charakterystyczny dla siebie sposób, węsząc w powietrzu. Zatrzymał się w miejscu, momentalnie zmuszając do tego samego nie tylko psy, ale i towarzyszącego mu chłopaka. Podążył wzrokiem za łbem suki, zatrzymując spojrzenie na kocie i stojącym obok niej mężczyzną wyraźnie wpatrującym się w drzewo. Wyjątkowo dziwny widok.
Nie żeby widział w tym większy sens. Oba jego psy miały dużo gorsze metody na powalenie kogoś na ziemię, a metalowy kaganiec potrafił komuś zmasakrować twarz równie boleśnie co kły.
— Jak ci idzie na stażu? — obrócił się nieznacznie w stronę Vi, nadając jednocześnie tempo ich spacerowi. Długie nogi bez wątpienia ułatwiały mu zakatowywanie innych osób, które przy krótszych nogach niejednokrotnie musiały wysilać wszelkie mięśnie by za nim nadążyć.
Jego uwagę zwróciła Vex, która spowolniła nieznacznie kroku w wyjątkowo charakterystyczny dla siebie sposób, węsząc w powietrzu. Zatrzymał się w miejscu, momentalnie zmuszając do tego samego nie tylko psy, ale i towarzyszącego mu chłopaka. Podążył wzrokiem za łbem suki, zatrzymując spojrzenie na kocie i stojącym obok niej mężczyzną wyraźnie wpatrującym się w drzewo. Wyjątkowo dziwny widok.
Ostatnimi czasy, miał wrażenie, że śnił ja jawie, bo od paru dni najzwyklejsze rzeczy jakie robił w tym popranym mieście, sprawiały mu odrobinę przyjemności. Być może zostało to spowodowane nowymi lekami, jakie przepisał mu terapeuta, podczas sesji online. Kiedy zażywał owe przepisane substancje czuł się lepiej i chciało mu się wprowadzać małe zmiany w swoich codziennych nawyka. Nawet ostatnio przyłożył się do swojego stażu, który odbywał na posterunku policji.
A obecnie nabijał sobie kroków, biorąc udział w spacerze po Parku Charleson. Przebywanie na świeżym powietrzu dobrze mu zrobi, a w szczególności w towarzystwie niejakiego Netta, którego poznał… Po prostu go poznał i był z lekka zdziwiony, że chciał przebywać w jego towarzystwie.
- Stażu…? Ach, nawet dobrze, tylko ostatnio muszę nadrobić parę godzin. A tak to dobre, nie mam z nikim zatargów, więc myślę, że jest w porządku - odpowiedział za zadane pytanie, zaskoczony, bo nikt nie pytał się go jak idzie mu na stażu, który ostatnimi czasy sporo opuścił, zważając na swój stan psychiczny. Nie wspominając swojemu towarzyszowi, że może być z nim coś nie tak.
Prawda, że Nett był wyższy od niego, ale to mu nie przeszkadzało. Odpukać, że miał to standardowe sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, a nie niżej, bo dodatkowo musiał nadrabiać przebierania nogami podczas tego spaceru.
Nagle przystaną na chwilę, bo sunia coś wyczuła. Rozejrzał się okolicy i zobaczył białego kota - to był rzadki okaz, aby spotkać kota z takim umaszczeniem i mężczyznę, który gapił się w drzewo jak sroka w gat. Z tej perspektywy dziwnie i trochę zabawnie to wyglądało.
- Widzę, że Vex jest bardzo bystra, skoro podczas zwykłego spaceru może zaoferować nam takie atrakcje - cicho się zaśmiał, przy okazji chwaląc jednego z dwóch pupili Netta oraz wskazując brodą to, co działo się po drugiej stronie.
A obecnie nabijał sobie kroków, biorąc udział w spacerze po Parku Charleson. Przebywanie na świeżym powietrzu dobrze mu zrobi, a w szczególności w towarzystwie niejakiego Netta, którego poznał… Po prostu go poznał i był z lekka zdziwiony, że chciał przebywać w jego towarzystwie.
- Stażu…? Ach, nawet dobrze, tylko ostatnio muszę nadrobić parę godzin. A tak to dobre, nie mam z nikim zatargów, więc myślę, że jest w porządku - odpowiedział za zadane pytanie, zaskoczony, bo nikt nie pytał się go jak idzie mu na stażu, który ostatnimi czasy sporo opuścił, zważając na swój stan psychiczny. Nie wspominając swojemu towarzyszowi, że może być z nim coś nie tak.
Prawda, że Nett był wyższy od niego, ale to mu nie przeszkadzało. Odpukać, że miał to standardowe sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, a nie niżej, bo dodatkowo musiał nadrabiać przebierania nogami podczas tego spaceru.
Nagle przystaną na chwilę, bo sunia coś wyczuła. Rozejrzał się okolicy i zobaczył białego kota - to był rzadki okaz, aby spotkać kota z takim umaszczeniem i mężczyznę, który gapił się w drzewo jak sroka w gat. Z tej perspektywy dziwnie i trochę zabawnie to wyglądało.
- Widzę, że Vex jest bardzo bystra, skoro podczas zwykłego spaceru może zaoferować nam takie atrakcje - cicho się zaśmiał, przy okazji chwaląc jednego z dwóch pupili Netta oraz wskazując brodą to, co działo się po drugiej stronie.
[Przejmowanie terenu 4/15]
Dojrzenia jej w podobnym stanie zdecydowanie się nie spodziewał. Kiana zawsze pilnowała swojego wizerunku przy innych w mniejszy lub większy sposób. Jasne, przy Wilkach pozwalała sobie na więcej, ale bez wątpienia nie wyobrażał sobie, że zacznie skakać po drzewach. Choć jej obecna pozycja wskazywała bardziej na kurczowe trzymanie się konara.
Przyglądał się jak prawie spierdala się na ziemię z nieznacznym zainteresowaniem. Wyglądało jednak na to, że uratowała się w ostatnim momencie. Co za szkoda.
"Ściągnij mnie stąd!"
— Bez szans. Sama wlazłaś, sama złazisz — powiedział odpalając papierosa. Jego współczucie w podobnych sytuacjach było bliskie zero. Słysząc oskarżenie w stronę kota, zerknął w jego stronę przez ułamek sekundy.
— Trzeba było po niego nie wchodzić. Nie zwalaj teraz winy na głupiego futrzaka za własne głupie decyzje. Dawaj śnieżynka, przytul się do pnia i zsuwaj jak małpa.
Brak zatargów bez wątpienia był dobrą wiadomością, gdy miało się stanowisko w podobnym miejscu. Jakby nie patrzeć policjanci byli momentami niezwykle przewrażliwieni na własnym punkcie, a najmniejsze wpadki kończyły się w tak przerysowany sposób, że było to najzwyczajniej w świecie żałosne.
— Postaraj się, by tak zostało. Już jako stażysta otwierasz przez sobą sporo drzwi, które mogą ci się przydać w przyszłości — zwłaszcza w takim mieście jak Riverdale, gdzie to się właśnie liczyło. Znajomości, znajomości i jeszcze raz znajomości. Im więcej miało się ich na koncie, tym łatwiejsze stawały się wszystkie czynności. W końcu ciężko było się spodziewać standardowej ścieżki prawnej z zachowaniem pełnego obiektywizmu. Im wyżej ktoś był postawiony, tym mniej chcieli się go pozbyć ze społeczeństwa. Zwłaszcza, gdy reszta śmietanki towarzyskiej nie odwracała się do niego plecami, a zaczynała wpływać na organy ścigania.
Przesunął wzrok na Vex, gdy chłopak wypowiedział się pozytywnie na jej temat. Zatrzymał na niej swoją uwagę, nie zwalniając jej jednak nijak na komendę.
— Ma doskonały węch — potwierdził pokrótce, nie do końca dzieląc się jednak szczegółami na temat jej tresury. Nie było to w tym momencie potrzebne.
— Ostatnie wydarzenia były dość intensywne, macie pewnie zatem pełno roboty? — zapytał wracając uwagą do Vi i wcześniej poruszonego tematu jego pracy. Vex widząc, że Nett wznawia krok momentalnie straciła zainteresowani kocurem i wróciła do wcześniejszego spaceru u jego boku.
— Postaraj się, by tak zostało. Już jako stażysta otwierasz przez sobą sporo drzwi, które mogą ci się przydać w przyszłości — zwłaszcza w takim mieście jak Riverdale, gdzie to się właśnie liczyło. Znajomości, znajomości i jeszcze raz znajomości. Im więcej miało się ich na koncie, tym łatwiejsze stawały się wszystkie czynności. W końcu ciężko było się spodziewać standardowej ścieżki prawnej z zachowaniem pełnego obiektywizmu. Im wyżej ktoś był postawiony, tym mniej chcieli się go pozbyć ze społeczeństwa. Zwłaszcza, gdy reszta śmietanki towarzyskiej nie odwracała się do niego plecami, a zaczynała wpływać na organy ścigania.
Przesunął wzrok na Vex, gdy chłopak wypowiedział się pozytywnie na jej temat. Zatrzymał na niej swoją uwagę, nie zwalniając jej jednak nijak na komendę.
— Ma doskonały węch — potwierdził pokrótce, nie do końca dzieląc się jednak szczegółami na temat jej tresury. Nie było to w tym momencie potrzebne.
— Ostatnie wydarzenia były dość intensywne, macie pewnie zatem pełno roboty? — zapytał wracając uwagą do Vi i wcześniej poruszonego tematu jego pracy. Vex widząc, że Nett wznawia krok momentalnie straciła zainteresowani kocurem i wróciła do wcześniejszego spaceru u jego boku.
[Przejmowanie terenu 5/15]
Obruszyła się jak małe dziecko, krzyżując ramiona przed sobą i machając nieporadnie nogami. „Głupia marchewa,” burknęła pod nosem, następnie spojrzała na mężczyznę i wymierzyła w niego oskarżycielski palec.
„Już nigdy nie dam Ci ani fajek ani kawy!” Ponownie krzyknęła, ale tym razem zaczęła się także rozglądać za najszybszą drogą na dół. W sumie nie siedziała znowu tak wysoko, ale skok nawet z tej wysokości mógł się dla niej skończyć niezbyt ciekawie. Z drugiej strony powód jej wycieczki w koronę drzew jakoś dał radę. A jeśli futrzakowi nic się nie stało, to może i ona będzie miała szczęście?
„Ej marchewa? A złapiesz mnie jak skoczę?” W normalnych okolicznościach w życiu nie zadałaby mu tego pytania. Ale umówmy się, w tym momencie przemawiała przez nią głównie tequila. „I lepiej żebyś mnie nie upuścił…,” dodała już sama do siebie.
To co zamierzała zrobić było idiotyczne i nieodpowiedzialne, ale jakiś cichy głosik w jej głowie podpowiadał jej, że jeśli teraz nie zejdzie, za chwilę i tak siłą rzeczy spierdoli się z drzewa na ryj.
Bardzo, ale to bardzo niezręcznie zwiesiła się z gałęzi, dyndając przez chwilę jak bombka choinkowa. Następnie puściła się gałęzi i mogła już tylko liczyć na to, że jej lądowanie nie będzie równoznaczne z wycieczką do najbliższej kliniki.
Dostał pochwałę? Chyba tak, tak to się nazywało, ale jego mimika twarzy nie pokazała tego, że doznał pozytywnych cech. Jednak w środku poczuł dziwną iskierkę, że ktoś się nim interesuje albo to tylko takie pozory. Niech pozostanie, że to tylko takie pozory, przynajmniej na trochę uwierzy w odrobinę pozytywizmu.
- Tak, postaram się to utrzymać i zdobyć sporo kontaktów - wiedział, że posady i pozycje były nadawane przez tych, którzy mieli władzę w tym mieście. A jeśli potoczy się w dobrym kierunku to spełni niemą obietnicę, składaną w towarzystwie Netta. Powiedział tak, bo nie chciał pokazać swoich wad, które zatuszował przyjętymi w ciągu dnia lekami.
O wzmiance, że Vex miała doskonały węch, kiwną tylko głową, że potrafiła wyczuć z takiej odległości kota, za którymi psowate nie przepadały.
- Prawda, było pełno do zrobienia, a na moje barki spadła najgorsza fucha, czyli zajęcie się papierkami - odparł na kolejne pytanie i cicho westchnął, że musiał wspomnieć o tym, bo musiał zerwać dwie nocki, aby przełożony nie przyczepił się, że nie wykonuje swoich obowiązków jako stażysta. W sumie i tak w wielu przypadkach szedł mu na rękę, kiedy jego choroba potęgowała i nie mógł wyjść z mieszkania.
Po chwili miał zamiar kontynuowali spacer, jednak zastanawiało go, co tam się działo po drugiej stronie przy drzewie, przy którym stał mężczyzna z rudymi włosami. Dobrze, że nie opuścił tego miejsca, bo zobaczył zwisającą kobietę z drzewa, a ona wydawała mu się znajoma. Odruchowo, szybko wyciągnął telefon i zrobił zdjęcie, oczywiście tak, aby tamci się nie połapali. Nastęnie tak samo schował urządzenie do kieszenie spodni jak go wyciągnął. Przyspieszył trochę kroku, aby nadążyć za Nettem.
- Tak, postaram się to utrzymać i zdobyć sporo kontaktów - wiedział, że posady i pozycje były nadawane przez tych, którzy mieli władzę w tym mieście. A jeśli potoczy się w dobrym kierunku to spełni niemą obietnicę, składaną w towarzystwie Netta. Powiedział tak, bo nie chciał pokazać swoich wad, które zatuszował przyjętymi w ciągu dnia lekami.
O wzmiance, że Vex miała doskonały węch, kiwną tylko głową, że potrafiła wyczuć z takiej odległości kota, za którymi psowate nie przepadały.
- Prawda, było pełno do zrobienia, a na moje barki spadła najgorsza fucha, czyli zajęcie się papierkami - odparł na kolejne pytanie i cicho westchnął, że musiał wspomnieć o tym, bo musiał zerwać dwie nocki, aby przełożony nie przyczepił się, że nie wykonuje swoich obowiązków jako stażysta. W sumie i tak w wielu przypadkach szedł mu na rękę, kiedy jego choroba potęgowała i nie mógł wyjść z mieszkania.
Po chwili miał zamiar kontynuowali spacer, jednak zastanawiało go, co tam się działo po drugiej stronie przy drzewie, przy którym stał mężczyzna z rudymi włosami. Dobrze, że nie opuścił tego miejsca, bo zobaczył zwisającą kobietę z drzewa, a ona wydawała mu się znajoma. Odruchowo, szybko wyciągnął telefon i zrobił zdjęcie, oczywiście tak, aby tamci się nie połapali. Nastęnie tak samo schował urządzenie do kieszenie spodni jak go wyciągnął. Przyspieszył trochę kroku, aby nadążyć za Nettem.
[Przejmowanie terenu 6/15]
— Tobie to nie powinni dawać alkoholu — odparł bez przejęcia na jej groźbę, wypuszczając w jej stronę dym z papierosa. Było go na nie stać, nie potrzebował jałmużny. Zresztą podejrzewał, że jak wytrzeźwieje to i tak zrobi jej się tak głupio, że zacznie go przekupywać, byle nie powiedział o tym innym. Nie żeby zamierzał to zrobić. Miał ich głęboko w dupie.
"Ej marchewa? A złapiesz mnie jak skoczę?"
— Nie.
Bo niby dlaczego miałby to robić. Stronił od dotykania innych i nie zamierzał tego zmieniać w tym przypadku, zwłaszcza że sama się w to wpakowała. Nie spodziewał się jednak, że będzie miała w dupie jego opinię i faktycznie postanowi skoczyć.
— No chyba cię popier — nie zdążył nawet skończyć. Odsunął jedynie rękę z papierosem w bok. Kiana wyjebała w niego całym ciałem i choć starał się ją utrzymać, przez jej kompletny bezwład wyjebał na plecy leżąc przez chwilę na ziemi.
— Ja cię kurwa zajebię. Masz dwie sekundy, żeby ze mnie wstać i módl się żeby mój papieros nie był złamany.
[Przejmowanie terenu 7/15]
Od kiedy to ziemia była tak miękka, przeleciało jej przez myśl gdy znalazła się z powrotem na gruncie. Wsparła się na dłoniach i uniosła górną część ciała mrugając kilkukrotnie. Krótka podróż z drzewa wcale nie pomogła na jej powiedzmy lekkie problemy z równowagą. Coś jednak ciągle jej nie pasowało. Podrapała się po głowie, chaotycznie przerzucając włosy z twarzy. Spojrzała w bok i choć świat jej wirował była w stanie rozpoznać białą, puszystą kulkę sierści.
„O kicia. Nadal tu jesteś?” Jej ton był niezwykle wysoki i pełen szczerego zdziwienia. Odepchnęła się mocniej od podłoża siadając prosto i dopiero wtedy spojrzała w dół.
„Huh? Marchewa? A ty co tu robisz? I czemu leżysz na ziemi?” Doprawdy to przecież było totalnie bez sensu. Nie byli przecież na plaży. A nikt normalny nie rozkładał się w parku tak o.
„Jak chciałeś iść na piknik było powiedzieć,” zaczęła się rozglądać na boki, nie do końca ogarniając co się dokładnie stało, ani w sumie dlaczego byli w parku. Ostry ton chłopaka spowodował, że ponownie na niego spojrzała i westchnęła, zbywając go machnięciem ręki.
„No już dobra, dobra. Jeju, nie ma co się tak wzburzać,” zgramoliła się z niego siadając na trawie. „Wiesz, że leżenie na ziemi, o tej porze nie jest zdrowe? Jeszcze się przeziębisz, a ja nie zamierzam przynosić Ci rosołku i słuchać twojego narzekania,” musiała podeprzeć się dłonią gdy grawitacja zaczęła stanowić problem.
„Ojej, ale tu wieje,” po sekundzie ciszy Kiana zaczęła się śmiać sama z siebie. „Często tak spędzasz czas? Wylegując się pod drzewem z papierosem w ręce? I co podziwiasz gwiazdy ponad drzewami?” Wlepiła wzrok w Connora i choć widziała go niewyraźnie i co chwilę przechylał się raz w jedną raz w drugą to uparcie czekała na jego odpowiedź.
Skinął głową na jego zapewnienie, nie dodając nic więcej. Przeciąganie rozmowy na siłę nigdy nie leżało w jego zakresie zainteresowań.
"Prawda, było pełno do zrobienia, a na moje barki spadła najgorsza fucha, czyli zajęcie się papierkami."
Nie dziwiło go to. Zawsze zrzucali najgorsze rzeczy na stażystów. A jeśli cokolwiek spierdolili, wmawiali innym że to właśnie ci na niższych stanowiskach byli za odpowiedzialni. Nie uważał tego jednak za nic dziwnego. Tak w końcu działał łańcuch pokarmowy i ogólnie przyjęta hierarchia, im wyżej się znajdowałeś, tym więcej byłeś w stanie osiągnąć. I tym szersza stawała się twoja władza.
Dopiero gdy Vi wyciągnął nagle telefon, złapał go za nadgarstek.
— Niezbyt mądra decyzja — skomentował krótko, stając w miejscu. Oba psy momentalnie zjeżyły futro odsłaniając kły, wystarczyło jednak jedno spojrzenie i gest, by ponownie usiadły na zadach, wpatrując się jedynie czujnie w młodzieńca.
— Jako stażysta policyjny bez wątpienia zdajesz sobie sprawę z tego, że rozpowszechnianie czyjegoś wizerunku wbrew jego woli jest niezgodne z prawem. Po co ci zatem zdjęcie dwóch przypadkowych osób na telefonie? — palce mężczyzny zacisnęły się mocniej na jego nadgarstku, gdy żelazne spojrzenie wyraźnie wymagało odpowiedzi.
"Prawda, było pełno do zrobienia, a na moje barki spadła najgorsza fucha, czyli zajęcie się papierkami."
Nie dziwiło go to. Zawsze zrzucali najgorsze rzeczy na stażystów. A jeśli cokolwiek spierdolili, wmawiali innym że to właśnie ci na niższych stanowiskach byli za odpowiedzialni. Nie uważał tego jednak za nic dziwnego. Tak w końcu działał łańcuch pokarmowy i ogólnie przyjęta hierarchia, im wyżej się znajdowałeś, tym więcej byłeś w stanie osiągnąć. I tym szersza stawała się twoja władza.
Dopiero gdy Vi wyciągnął nagle telefon, złapał go za nadgarstek.
— Niezbyt mądra decyzja — skomentował krótko, stając w miejscu. Oba psy momentalnie zjeżyły futro odsłaniając kły, wystarczyło jednak jedno spojrzenie i gest, by ponownie usiadły na zadach, wpatrując się jedynie czujnie w młodzieńca.
— Jako stażysta policyjny bez wątpienia zdajesz sobie sprawę z tego, że rozpowszechnianie czyjegoś wizerunku wbrew jego woli jest niezgodne z prawem. Po co ci zatem zdjęcie dwóch przypadkowych osób na telefonie? — palce mężczyzny zacisnęły się mocniej na jego nadgarstku, gdy żelazne spojrzenie wyraźnie wymagało odpowiedzi.
Temat związany z jego stażem, jak się czuje, jak sobie radzi podczas wykonywania najprostszych zadań, uznał za zakończony. Tak samo jak zrobił Nett. Nie znał go wystarczająco dobrze, więc wolał działać na jego warunkach, podczas ich rozmowy.
Nie chciał go do siebie zaradzić albo zniechęcić, jedno z dwóch.
Niespodziewanie poczuł dotyk na swoim nadgarstku, kiedy jeszcze trzymał w rękach telefon. Jednak jego ruchy nie były porównywalne z prędkością światła. Nett to zauważył i postanowił coś zrobić. Czyżby to była interwencja? Czyżby obudził się z nim dobry obywatel, o którego można takiego szukać ze świecą? Chyba albo to było złudzenie. Na komentarz chłopaka nic nie odpowiedział. To co robił, to było jego sprawą bo nikt nie interesował się nim i zwracał uwagi.
- Wiem, że taki punkt w kodeksie figuruje. Zrobiłem to zdjęcie, bo kojarzę skądś tą kobietę, ale nie potrafię przykleić do jej wyglądu odpowiednich informacji - odpowiedział na pytanie towarzysza, czując jak uścisk na jego nadgarstku napiera na sile. Reakcja pupilów, również była bardzo interesująca i tak samo sposób ich złagodzenia. Widocznie były bardzo związane z właścicielem. A tym właścicielem, był ten wysoki chłopak, który trzymał go za nadgarstek.
- Mogę się założyć w pięćdziesięciu procentach, że tego nie zauważyli, bo są za bardzo zajęci swoim towarzystwie - ściszył głos tak, aby tylko Nett mógł słyszeć, co jeszcze dodaje, do tego co zrobił. Potem uformował swoje usta w wąska linię, bo dłużej nie mógł udawać, że zaczyna go boleć uścisk chłopaka.
Nie chciał go do siebie zaradzić albo zniechęcić, jedno z dwóch.
Niespodziewanie poczuł dotyk na swoim nadgarstku, kiedy jeszcze trzymał w rękach telefon. Jednak jego ruchy nie były porównywalne z prędkością światła. Nett to zauważył i postanowił coś zrobić. Czyżby to była interwencja? Czyżby obudził się z nim dobry obywatel, o którego można takiego szukać ze świecą? Chyba albo to było złudzenie. Na komentarz chłopaka nic nie odpowiedział. To co robił, to było jego sprawą bo nikt nie interesował się nim i zwracał uwagi.
- Wiem, że taki punkt w kodeksie figuruje. Zrobiłem to zdjęcie, bo kojarzę skądś tą kobietę, ale nie potrafię przykleić do jej wyglądu odpowiednich informacji - odpowiedział na pytanie towarzysza, czując jak uścisk na jego nadgarstku napiera na sile. Reakcja pupilów, również była bardzo interesująca i tak samo sposób ich złagodzenia. Widocznie były bardzo związane z właścicielem. A tym właścicielem, był ten wysoki chłopak, który trzymał go za nadgarstek.
- Mogę się założyć w pięćdziesięciu procentach, że tego nie zauważyli, bo są za bardzo zajęci swoim towarzystwie - ściszył głos tak, aby tylko Nett mógł słyszeć, co jeszcze dodaje, do tego co zrobił. Potem uformował swoje usta w wąska linię, bo dłużej nie mógł udawać, że zaczyna go boleć uścisk chłopaka.
Strona 3 z 5 • 1, 2, 3, 4, 5
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach