▲▼
Zmrużył oczy, widząc, jak do lokalu wchodzi ktoś, kogo jeszcze niedawno widział w aktach z napisem "poszukiwana". Spokojnym ruchem odstawił kubek z ciepłą kawą, którą nie zdążył jeszcze nawet skosztować. Sięgnął po komórkę, nie odrywając oczu od kobiety kierującej się w stronę kolejki.
Nie zamierzał od razu robić zamieszania, tym bardziej że nie zapowiadało się na to, aby kobieta miała nagle wybiec z kawiarni i rozpłynąć się w powietrzu. Wolał poczekać na resztę, żeby móc od razu zabrać nieznajomą na komisariat.
Schowany w kącie pomieszczenia nie przyciągał zbytnio wzroku innych osób, dlatego bez przeszkód obserwował, jak Karen odbiera swoje zamówienie i przysiada się do kogoś zanosząc się przy tym śmiechem. Niestety, rozbawiona dwójka znajdowała się za daleko, aby Sullivan mógł podsłuchać chociażby strzęp rozmowy, jednak nie martwiło go to jakoś szczególnie. Raczej nikt w takim miejscu nie rozmawia o niedawno dokonanym zabójstwie. Chociaż... Czy nie powinien spodziewać się wszystkiego po mieszkańcach Riverdale?
Zamknął okienko konwersacji, gdy zobaczył, że jego wiadomość została wysłana. Teraz musiał czekać, aż zjawi się ktoś z samochodem, do którego będą mogli zapakować kobietę.
Zaparkowała motocykl pod Starbucksem i raz jeszcze odczytała sms'a, który wskoczył jej do skrzynki, gdy była parę skrzyżowań od kawiarni. Ostatnim razem Karen jakimś cudem im zwiała, ale to była jej pierwsza i ostatnia udana próba oszukania jej i pozostałych.
Kiana załączyła alarm, zgarnęła w rękę kask i spokojnym krokiem weszła do środka. Gdy minęła próg drzwi od razu rozejrzała się za znajomą twarzą. I oto był. W głębi lokalu, wmieszany w tłum siedział drugi Josten. Nieznacznie skinęła głową na powitanie i skierowała swoje kroki w stronę kas. Po drodze odszukała wzrokiem nad wyraz szczebiotliwą Karen, a słysząc dźwięk jej wysokiego głosu, po jej kręgosłupie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jednocześnie zaczęła się zastanawiać jak człowiek może wydawać z siebie dźwięki zbliżone do rysowania widelcem po talerzu.
Wzdrygnęła się i stanęła na końcu kolejki. Wyciągnęła z kieszeni komórkę, wystukała szybkiego sms'a do Connora by ruszył do nich swoje zacne dupsko i odruchowo spojrzała na menu zawieszone za barem. A może by tak tym razem spróbować czegoś innego?
Wpakował swoją torbę do bagażnika nieoznakowanego radiowozu, mrucząc pod nosem niezrozumiale. Znaczy. Niezrozumiale dla innych. Babushka świetnie się uzewnętrzniał przed samym sobą. Miał w sumie dzisiaj trochę inne zadania na głowie, tylko no. Ojczyzna (nie ta prawdziwa, tylko ta w której się teraz znajdował) wzywa. Ile może im to wszystko zająć? Piętnaście? Dwadzieścia minut? Zrobi za "ubera", a resztę papierkowej roboty przekaże komuś innemu. On jest tylko kierowcą. Wsiadł do samochodu wstukując kilka słów na komunikatorze. Nie za bardzo przepadał za jego używaniem, ale co poradzić. Miało się jakieś priorytety. Udał się we wspomniane miejsce, zatrzymując auto tak by nie było go widać przypadkiem z okien lokalu.
Jeszcze nie wychodził. Wyciągnął z kieszeni listek owocowej gumy do żucia i wpakował sobie ją do ust obserwując drzwi lokalu i co jakiś czas rzucając okiem na telefon.
Ciężko było oczekiwać punktualności od kogoś, komu rzucało się uprzejme zaproszenie w ostatniej chwili bez uprzednich planów. Nic dziwnego, że gdy tylko dostał smsa od Kiany warknął coś pod nosem i rzucił telefonem na siedzenie obok. Był na drugim końcu jebanego miasta to chyba oczywiste, że nie dotrze na miejsce w piętnaście minut. Czy zamierzał ją o tym poinformować? Nie.
Jeszcze przez chwilę stał w miejscu, postukując wojskowym butem o ziemię, nim z budki wypadł inny żołnierz z drobną teczką owiniętą czarną wstążką.
— Wszystkie dane z ostatniego miesiąca. Wjazdy, wyjazdy. Tych drugich jak możesz się domyślić, nie było zbyt wiele. Gdybyś potrzebował, jakichś dodatkowych informacji daj mi znać, choć nie ukrywam, że pewnie będziesz musiał znowu pofatygować się po nie osobiście. Wiesz, jak wszyscy tu podchodzą do kwestii bezpieczeństwa.
— Przynajmniej tutaj, biorąc pod uwagę, że reszta miasta to jeden wielki burdel. Dzięki Bradley, odezwę się. Pozdrów żonę.
Podobna kurtuazja z jego strony bez wątpienia była dość niespotykana, niemniej w kwestii znajomych z wojska miał swoje drobne odstępstwa od zasad. No, chyba że miał ich w dupie, bo byli jebanymi gnojami. Wtedy nie.
Wsiadł do samochodu, przeglądając przez chwilę wierzchnie kartki, nim zamknął teczkę i wrzucił ją do schowka. Odpalił auto, wycofując się z parkingu i czekając chwilę, nim Bradley otworzy mu szlaban, pisząc w międzyczasie krótkiego SMS-a do Kiany.
Nim dojechał na miejsce, bez wątpienia zdążyli już wypić ze dwie kawy. Może jedną, nie znał do końca ich tempa. Za to sam bez wątpienia dawno aż tak nie zapierdalał. Nic dziwnego, że ze dwa razy prawie władował się w jakiegoś zjeba, który postanowił przechodzić przez pasy na czerwonym. Zaparkował auto nieco dalej od Starbucksa, który w tych godzinach i tak był obładowany od góry do dołu, zaraz kierując się w stronę wskazaną na komunikatorze. Przywitał resztę skinięciem głowy, od razu przenosząc swoją uwagę na Śnieżynkę.
— Wtajemnicz mnie. Bardziej niż w SMS-ie.
Od parunastu minut siedziała przy stoliku obserwując poczynania Karen i na jej nieszczęście również słysząc o czym kobieta donośnie opowiadała. Nie było to nic istotnego, ot towarzyskie plotki jak Joshua zostawił Penny po tym jak nakrył ją z hydraulikiem. Kiana musiała się bardzo mocno powstrzymywać by nie parsknąć śmiechem.
Kawa w kubku powoli jej się kończyła i póki co ani Babushka ani Connor nie zjawili się w umówionym miejscu. Jak tak dalej pójdzie to znowu będą musieli zaczynać wszystko od początku.
Odnalazła wzrokiem Sullivana, a kiedy była pewna, że złapali kontakt wzrokowy pokazała mu dyskretnie dłoń z wyprostowanymi palcami. Pięć minut. Jeśli pozostała dwójka nie zjawi się w ciągu tego czasu ruszą do akcji sami.
I jak na zawołanie, parę sekund później Marchewa pojawiła się w drzwiach, jak zwykle z niezadowoloną miną. A może wkurwioną? Tak czy siak mało ją to obchodziło.
-Wtajemnicz mnie. Bardziej niż w smsie- usłyszała jego jakże zadowolony ton, gdy chłopak zajął miejsce naprzeciwko niej.
Kiana wymownie spojrzała w bok, dokładnie tam gdzie Karen kończyła już drugą cynamonkę.
"Karen, nasza główna podejrzana w sprawie topielca z parku. Jej akta oraz potencjalny motyw przesłałam Ci mailem, ale znając Ciebie to pewnie nawet nie odczytałeś wiadomości," spojrzała na Connora z uniesioną brwią, upijając w międzyczasie łyk kawy. "Mamy podejrzenia, że topielica była kochanką męża Karen, a ta dowiedziawszy się o wszystkim postanowiła pozbyć się konkurencji. Nie odpowiedziała na żadne z wezwań na komendę w celu złożenia wyjaśnień, więc sprawa jest prosta. Zakuwamy w bransoletki i wsadzamy do aresztu na 48 godzin jeśli nadal nie będzie chciała gadać," w tym samym momencie niezwykle wysoki śmiech Karen rozniósł się po całym lokalu, na co Kiana zacisnęła oczy w irytacji.
"Ugh przysięgam jeszcze chwila i ją zaknebluje," dopiła kawę i odsunęła od siebie kubek.
"Nie spotkałeś po drodze Babushki?"
Kiana zjawiła się bez swojego przydupasa? Wzięli rozwód czy to może tylko chwilowa separacja i zaraz w drzwiach pojawi się rudy łeb? Sullian naprawdę nie narzekałby, gdyby dzisiejsza akcja przebiegła bez irytującego towarzystwa Connora i jego niewyparzonego języka
Spokojnie popijał swój napój obserwując otoczenie, co jakiś czas zerkając na Karen i Kianę. Prawie jej współczuł, tego, że wysłuchiwała entuzjastycznych powieści podejrzanej, bo nawet jego uszy czasami były raczone okropnym wybuchem śmiechu kobiety, który wydawał się być równie przyjemny jak skrzypienie nienaoliwionych drzwi.
Pięć minut.
I jak na złość chwilę później pojawił się Connor. Ciemnowłosy wypił ostatni łyk kawy, nim wstał i dołączył do reszty.
— Jeszcze chwila i fatycznie będziesz mogła ją zakneblować. Przyda jej się minuta ciszy. Albo dwie. Najlepiej godzina.
O dziwo ktoś potrafił być równie nieznośny co rudy piegus, z tym że była to całkowicie inna kategoria.
Nie obrócił się w bok, gdy głowa Kiany obróciła się w bok. Spojrzał jedynie w tamtym kierunku kątem oka, by nie zwracać na siebie uwagi. Rozsiadł się wygodniej na krześle i założył ręce na klatce piersiowej.
— Kiedy niby nie odczytałem żadnej wiadomości związanej z pracą? — warknął w odpowiedzi, mrużąc nieznacznie powieki. Co jak co, ale Josten swoją pracę wykonywał aż nadzwyczaj dobrze. Gdyby tego nie robił, nie osiągnąłby takiej pozycji, a przede wszystkim nie mógłby ustawiać tych wszystkich skurwysynów w miejscu pracy. Nic dziwnego, że był, na tym punkcie wyczulony skoro całe życie próbowano mu udowodnić, że jest gówniarzem, który nie zasłużył na swoją pozycję.
No proszę, wyglądało na to, że całkiem szybko udało im się odnaleźć odpowiednią kobietę. Musiał przyznać, że był pod lekkim wrażeniem, biorąc pod uwagę ostatnie pasmo porażek. Powinien się jednak spodziewać, że Kiana zrobi porządek z tym syfem. Powoli, ale jednak. Wkurwienie zniknęło bez śladu, gdy skupił się na tym co mieli przed sobą.
— Babushka? Stał na zewnątrz. Myślałem, że ma obstawiać drzwi — wskazał głową w tamtym kierunku, kompletnie ignorując obecność Sullivana.
— Czekamy na coś konkretnego czy po prostu baliście się aresztować jedną kobietę bez naszego wsparcia?
Wzruszyła ramionami przenosząc wzrok z jednego Jostena na drugiego i z powrotem. Ciągle nie mogła się doprosić by łaskawie wytłumaczyli jej dlaczego mają te same nazwisko, bo to co wiedziała z daleka zalatywało kłamstwem.
"Najpierw niech złoży zeznania, potem sama zakleję jej te wary glonojada szarą taśmą," burknęła na tyle głośno by towarzyszący jej mężczyźni ją usłyszeli.
Uniosła brew skupiając uwagę na Connorze, a po jego słowach zerknęła przez okna próbując dostrzec Rosjanina. Wyciągnęła telefon z kieszeni, sprawdzając czy nie ma przypadkiem jakieś wiadomości i oczywiście miała. Od Babushki. Zignorowała ten fakt, nie chcąc wyjść na idiotkę.
"Tak...no...tak. Taki był plan," nawet dla jej uszu brzmiało to żenująco, ale trudno.
"Nie chciałam pozbawiać was zabawy. Przecież wszyscy wiemy jak ty w szczególności uwielbiasz towarzystwo rozwydrzonych kobiet," kończąc swoje zdanie podniosła się z krzesła poprawiając kurtkę.
Jej wyraz twarz był zupełnie obojętny. Powoli podeszła do stolika przy którym siedziały trzy kobiety i stanęła tak, by znaleźć się obok ich podejrzanej.
"Karen Hill?" Kiana zwróciła się chłodnym tonem bezpośrednio do kobiety, darując sobie wszelkie przywitania. Karen przerwała w pół zdania, podnosząc wzrok i spojrzała na nią z irytacją.
-Tak, a bo co?- odpowiedziała tym samym irytującym tonem co wcześniej. Kianie drgnęła brew i już wiedziała, że to nie będzie szybka akcja. Westchnęła ciężko, wyciągając z tylnej kieszeni swoją odznakę, którą od razu pokazała starszej kobiecie.
"Inspektor Taylor. Zdaje mi się, że mamy sobie coś do wyjaśnienia,"
First topic message reminder :
TEREN WOLVES
Starbucks
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Niegdyś w tym miejscu mieściła się odwiedzana tłumnie przez nastolatków kawiarnia artystyczna. Gdy jednak sprawy przybrały taki, a nie inny obrót, właściciele szybko porzucili zarówno rodzinne miasto, jak i interes. Miejsce przejęła jedna z największych korporacji, która do tej pory cieszy się niesamowitą popularnością. Przychodzący tu ludzie szukają spokoju i jakiejkolwiek namiastki normalności. Właściciele miejsca wiedzeni doświadczeniem, wyposażyli okna w szyby kuloodporne, by zapobiec wszelkim strzelaninom. W razie niebezpieczeństwa można uciec jednym z trzech wyjść ewakuacyjnych, które zostały rozrysowane na kolorowym menu. Mimo mocnego odcięcia miasta od reszty świata Starbucks dba o to, by wybór kaw, gorących czekolad oraz innych napojów zmieniał się równie często co w innych siedzibach. Choć w ten sposób mogą zapewnić klientom różnorodność i dostarczyć nowych propozycji smakowych, w tych ponurych czasach.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Wolves, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Wolves, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
Na wzmiankę o jej fantastycznych umiejętnościach celowania i ciskania obuwiem wypięła dumnie pierś, twarzą ledwie utrzymując wyraz dumy, gdy przedostawała się przez niego rozbawiona mina. Praktycznie przestała już przejmować się tym co zaszło. Jedynie tępy ból gdzieś jeszcze pulsujący w bebechu i przedramieniu przypominał jej, że coś faktycznie się zjebało.
"Może taki jest efekt wścieklizny?"
- Gdyby tak to wystarczyłoby spryskać go wodą i byłoby okej - prześmieszny żarcik wyrwał się z jej kolorowego pyska, nawet jeśli praktycznie go wymamrotała. Zaraz spojrzała jednak na Kianę, ostatecznie nijak nie odnosząc się do kwestii chińskiego żarcia, którą miała wyśmiać nazywając ten komentarz rasistowskim. Nawet jeżeli wcale go za taki nie uważała - Shane miał więcej niż rację.
- A możemy i wziąć kawę na wynos, i iść do szpitala? Od razu spytam czy mogą mi to tu czymś przemyć albo owinąć... - burknęła, zerkając na to swoje nieszczęsne przedramię. Najlepiej jakby mogli zrobić oba, ale w tej sytuacji jakoś nie była w stanie być wybredną, szczególnie, że miała wrażenie, że zaraz odpadnie jej ręka. Drugą, jeszcze żyjącą, wyciągnęła w kierunku pani inspektor. - Może jednak pomóc ci iść?
Bo Szejniemu nie było co pomagać, a chciała udawać przydatną.
"Może taki jest efekt wścieklizny?"
- Gdyby tak to wystarczyłoby spryskać go wodą i byłoby okej - prześmieszny żarcik wyrwał się z jej kolorowego pyska, nawet jeśli praktycznie go wymamrotała. Zaraz spojrzała jednak na Kianę, ostatecznie nijak nie odnosząc się do kwestii chińskiego żarcia, którą miała wyśmiać nazywając ten komentarz rasistowskim. Nawet jeżeli wcale go za taki nie uważała - Shane miał więcej niż rację.
- A możemy i wziąć kawę na wynos, i iść do szpitala? Od razu spytam czy mogą mi to tu czymś przemyć albo owinąć... - burknęła, zerkając na to swoje nieszczęsne przedramię. Najlepiej jakby mogli zrobić oba, ale w tej sytuacji jakoś nie była w stanie być wybredną, szczególnie, że miała wrażenie, że zaraz odpadnie jej ręka. Drugą, jeszcze żyjącą, wyciągnęła w kierunku pani inspektor. - Może jednak pomóc ci iść?
Bo Szejniemu nie było co pomagać, a chciała udawać przydatną.
Faktycznie jej telefon nie nabył nawet najmniejszej ryski. Przynajmniej tym razem obejdzie się bez wizyty w serwisie i wywaleniu zbyt dużej kwoty na naprawę.
„Nadrobimy następnym razem,” odpowiedziała luźno i z nadzieją, że zarówno Shane jak i Hailey będą chcieli spotkać się z nią ponownie. Spojrzała jeszcze raz w stronę gdzie minuty temu cała ich trójka dosłownie walczyła o przetrwanie, a w jej głowie pojawiały się coraz to nowe pytania.
„Zupka z nietoperza i tym podobne?” rzuciła z przekąsem wracając myślami do sytuacji sprzed lat.
„Cokolwiek to jest musi zostać jak najszybciej rozpoznane i zatrzymane,” czuła na karku widmo nadgodzin i nieprzespanych nocy. Mimowolnie parsknęła na wizję któregokolwiek z nich pryskającego wodą z plastykowego pistoletu w stronę zombie chłopca.
„W normalnych okolicznościach byłabym za kawą, ale tym razem chyba powinniśmy najpierw udać się gdzieś, gdzie nas przywrócą do stanu używalności,” rzuciła okiem na twarz chłopaka po czym swój wzrok zatrzymała dłużej na przedramieniu Hailey. Była pełna podziwu dla dziewczyny.
„Dzięki, dam radę. To co kierunek klinika?” schowała telefon do kieszeni spodni i po raz ostatni zawiesiła wzrok na zasłoniętym ciele kobiety. Odchodząc z miejsca liczyła tylko, że to nie jej przypadnie przykry obowiązek poinformowania bliskich ofiary.
z.t. dla całej trójki
„Nadrobimy następnym razem,” odpowiedziała luźno i z nadzieją, że zarówno Shane jak i Hailey będą chcieli spotkać się z nią ponownie. Spojrzała jeszcze raz w stronę gdzie minuty temu cała ich trójka dosłownie walczyła o przetrwanie, a w jej głowie pojawiały się coraz to nowe pytania.
„Zupka z nietoperza i tym podobne?” rzuciła z przekąsem wracając myślami do sytuacji sprzed lat.
„Cokolwiek to jest musi zostać jak najszybciej rozpoznane i zatrzymane,” czuła na karku widmo nadgodzin i nieprzespanych nocy. Mimowolnie parsknęła na wizję któregokolwiek z nich pryskającego wodą z plastykowego pistoletu w stronę zombie chłopca.
„W normalnych okolicznościach byłabym za kawą, ale tym razem chyba powinniśmy najpierw udać się gdzieś, gdzie nas przywrócą do stanu używalności,” rzuciła okiem na twarz chłopaka po czym swój wzrok zatrzymała dłużej na przedramieniu Hailey. Była pełna podziwu dla dziewczyny.
„Dzięki, dam radę. To co kierunek klinika?” schowała telefon do kieszeni spodni i po raz ostatni zawiesiła wzrok na zasłoniętym ciele kobiety. Odchodząc z miejsca liczyła tylko, że to nie jej przypadnie przykry obowiązek poinformowania bliskich ofiary.
z.t. dla całej trójki
Zapomnij. Po prostu zapomnij.
Tymi słowami postanowiła dać sobie spokój, akceptując ów stan rzeczy. Niełatwo było powiedzieć coś w stylu: "Co ma być to będzie", jednakże fioletowowłosa nie chciała wyjść na straty w danej sytuacji, tylko przez to, że organizacja po drugiej stronie uległa lekkiej zmianie. Zwłaszcza, że rozchodziło się o pieniądze. Nie narzekała na ich brak, ale nie zamierzała z tego powodu je wyrzucać. W końcu, jako klientka miała prawo domagać się dobrej jakości usług, nie? I nie być aż tak wyrozumiała względem zmian ogłaszanych tak późno.
Tsa. To się nie skończy dobrze.
Tyle w temacie. Tak samo jak i mężczyzna został skazany na dość długą przeprawę przez różnego rodzaju sklepy, w których pozostawała niemały kawałek czasu. Fioletowowłosa bez żadnych skrupułów i wyrzutów sumienia zajmowała się wybranymi przez siebie sprawami, jednocześnie zajmując się po prostu tym, co miała w planach. Chociaż mogła w niektórych momentach wydawać się, że rzucała się aż za nadto w oczy swoim ożywieniem.
I jeszcze jakimś cudem zdążyła się w którymś momencie pogryźć z rudowłosym.
- Chcesz kawę? - spytała się go w pewnym momencie, spoglądając na boki, by zorientować się, jak wyglądała sytuacja na ulicy. Pora? - mniejsza ilość ludzi rzuciła się jej w oczy, ale nie umiała określić, czego to wina. Niedawno sprawdzane wiadomości brzmiały jak dobra wskazówka wyjaśniająca ten stan rzeczy, ale Miko zarazem nie precyzowała, czy to wystarczyło, by na dłużej wystraszyć ludzi.
- Jeśli nie, to poczekaj. Pójdę sama - nie czekając na jego słowa, odeszła z miejsca.
Chociaż nie widziałam tego na własne oczy.
Pogrążona w myślach niczym zakochana nastolatka, nie zwracała uwagi na otoczenie i mijających ją ludzi. Temu też, gdy nagle jej droga została zastąpiona przez o wiele wyższą postać, mogła jedynie zatrzymać się, by spojrzeć na niego z całkowitą niewinnością.
Błąd.
- Ty - skrzekliwy głos dobiegł do ucha dziewczyny. - W końcu Cię znalazłem... Dlaczego nie odpowiadasz na moje wiadomości?
Wypowiedziane pytanie nic nie mówiło Miko.
- Po tym wszystkim, co zrobiłem dla ciebie... Nie zasługuję chociaż na jedną reakcję?
Jej myśli zaczęły krążyć wokół ostatnich tematów.
- Nikt tak dobrze Cię nie zna, jak ja... - wyciągnął rękę, by złapać Miko za ramię i pociągnąć ku sobie. - Przecież mówiłaś te słowa tylko dla mnie, prawda? - te słowa sprawiły, że próbowała cofnąć się o krok. Nie tyle co natarczywy mężczyzna wydawał się jej być teraz dość straszny, co fakt, że jego słowa poruszyły głęboko zakopane wspomnienia. Te, które nie chciała, by kiedykolwiek ponownie były wyciągane na światło dzienne. Lodowaty dreszcz przeszedł jej po plecach.
- Nie wiem o czym mówisz - odpowiedziała mimo wszystko.
Błysk w jego oczach wystarczył jako odpowiedź, że popełniła teraz błąd. Cholera...
Tymi słowami postanowiła dać sobie spokój, akceptując ów stan rzeczy. Niełatwo było powiedzieć coś w stylu: "Co ma być to będzie", jednakże fioletowowłosa nie chciała wyjść na straty w danej sytuacji, tylko przez to, że organizacja po drugiej stronie uległa lekkiej zmianie. Zwłaszcza, że rozchodziło się o pieniądze. Nie narzekała na ich brak, ale nie zamierzała z tego powodu je wyrzucać. W końcu, jako klientka miała prawo domagać się dobrej jakości usług, nie? I nie być aż tak wyrozumiała względem zmian ogłaszanych tak późno.
Tsa. To się nie skończy dobrze.
Tyle w temacie. Tak samo jak i mężczyzna został skazany na dość długą przeprawę przez różnego rodzaju sklepy, w których pozostawała niemały kawałek czasu. Fioletowowłosa bez żadnych skrupułów i wyrzutów sumienia zajmowała się wybranymi przez siebie sprawami, jednocześnie zajmując się po prostu tym, co miała w planach. Chociaż mogła w niektórych momentach wydawać się, że rzucała się aż za nadto w oczy swoim ożywieniem.
I jeszcze jakimś cudem zdążyła się w którymś momencie pogryźć z rudowłosym.
- Chcesz kawę? - spytała się go w pewnym momencie, spoglądając na boki, by zorientować się, jak wyglądała sytuacja na ulicy. Pora? - mniejsza ilość ludzi rzuciła się jej w oczy, ale nie umiała określić, czego to wina. Niedawno sprawdzane wiadomości brzmiały jak dobra wskazówka wyjaśniająca ten stan rzeczy, ale Miko zarazem nie precyzowała, czy to wystarczyło, by na dłużej wystraszyć ludzi.
- Jeśli nie, to poczekaj. Pójdę sama - nie czekając na jego słowa, odeszła z miejsca.
Chociaż nie widziałam tego na własne oczy.
Pogrążona w myślach niczym zakochana nastolatka, nie zwracała uwagi na otoczenie i mijających ją ludzi. Temu też, gdy nagle jej droga została zastąpiona przez o wiele wyższą postać, mogła jedynie zatrzymać się, by spojrzeć na niego z całkowitą niewinnością.
Błąd.
- Ty - skrzekliwy głos dobiegł do ucha dziewczyny. - W końcu Cię znalazłem... Dlaczego nie odpowiadasz na moje wiadomości?
Wypowiedziane pytanie nic nie mówiło Miko.
- Po tym wszystkim, co zrobiłem dla ciebie... Nie zasługuję chociaż na jedną reakcję?
Jej myśli zaczęły krążyć wokół ostatnich tematów.
- Nikt tak dobrze Cię nie zna, jak ja... - wyciągnął rękę, by złapać Miko za ramię i pociągnąć ku sobie. - Przecież mówiłaś te słowa tylko dla mnie, prawda? - te słowa sprawiły, że próbowała cofnąć się o krok. Nie tyle co natarczywy mężczyzna wydawał się jej być teraz dość straszny, co fakt, że jego słowa poruszyły głęboko zakopane wspomnienia. Te, które nie chciała, by kiedykolwiek ponownie były wyciągane na światło dzienne. Lodowaty dreszcz przeszedł jej po plecach.
- Nie wiem o czym mówisz - odpowiedziała mimo wszystko.
Błysk w jego oczach wystarczył jako odpowiedź, że popełniła teraz błąd. Cholera...
____Kiedy brała, świat nie nabierał pięknych barw, a ludzie nie stawali się milsi. Przeciwnie. Świat stawał się brzydszy i zaludniały go potwory. Miała tylko jeden sposób na leczenie tej beznadziei — brać jeszcze więcej. To prawda, miała już dość ćpania, ale również prawdą było, że wciąż chciała to robić, i akurat w tym momencie czuła to dobitnie, całym swoim ciałem. Psycholog, do którego swoją drogą poszła tylko raz, tuż po śmierci Olivii, zamiast pocieszyć, tylko ją dobił, uprzedzając bez ogródek, że chęć zażywania — w mniejszym lub większym nasileniu — będzie się u niej pojawiać do końca życia, ponieważ jest to choroba, którą można zaleczyć, ale nie wyleczyć. To wszystko nie sprawiało, że czuła się lepiej. Usypiało jednak demony. A gdy spała, nie czuła ich pazurów na barkach. Właśnie o to chodziło w tych wszystkich utraconych momentach. Piła i brała, zagłuszając zdrowy rozsądek w przerwach między pracą a wolnym. Nie była jednak pewna, czy to sposób na ucieczkę, czy ostateczne ukaranie samej siebie. Samobójstwo wymagało jednak większej odwagi i wytrwałości, niż gra w ruletkę pod tytułem „przekręcę się czy nie przekręcę?”. Narkotykowy Black Jack.
____Przeszła przez drzwi kawiarni w punkt ósma. Jak co dzień. To był jeden z wielu nawyków. Potrzebowała ich tak, jak spragniony człowiek wody. Gdyby była tu choćby minutę później, czułaby narastający niepokój wynikający z braku kontroli. Potrzebowała jej, choćby była tylko złudnym poczuciem, że wszystko jest tak, jak być powinno. Ale, mimo wszystko, nieważne jak mocno starałaby się oszukać i siebie, i wszystkich wokół – nie było. Prawdopodobnie nigdy nie będzie, bo choć panowała nad dniem, to w nocy wszystko sypało się niczym domek z kart, a wszelkie plany i zamiary przestawały mieć znaczenie. Nic tak dobrze przecież nie ukrywało słabości i nie wyciągało na wierzch wad jak właśnie ciemny, bezkresny i surowy wieczór. W tę porę dnia łatwiej było o pokusy i myśl, że w tak potwornej ciemni nikt nie widzi naszych potknięć. Nawet ludzie wyznający islam mówią, że Allah o zmroku staje się niemal niewidomy. A przecież wszystkie bóstwa, wszystkich religii to tak naprawdę ten sam byt. Christine doszła więc do wniosku, iż niezależnie od tego, w co by wierzyła albo też nie, wciąż miałaby czyste ręce i sumienie. O tych, którzy ją otaczali, a nie znajdowali się ponad nią, wśród pasm chmur, nie musiała się przecież martwić. Oni i tak już byli ślepi, niezależnie od czasu czy miejsca.
____Rozejrzała się po lokalu, oczyma, schowanymi za ciemnymi okularami, wypatrując wolnego miejsca. Najlepiej w kącie, z dala od wszelkich rozmów, a co najważniejsze – ludzi. Nie dlatego, że ich nie lubiła, ale dlatego, że bała się oceniania. Tyle lat słyszała, że nie umie, że nie potrafi, że robi coś wolniej, niż powinna, w wyniku czego stała się tchórzem, uciekającym przed jakąkolwiek konfrontacją. Stroniła od kontaktów, rozmowy ucinając do niezbędnego minimum. Sprawiało to, że ludzie odbierali ją za wyniosłą, arogancką lub zwyczajnie niemiłą; nie żartowała, nie uśmiechała się, nie mówiła „dowiedzenia” lub „dzień dobry” – wtedy stawałaby się przecież widoczna. Na wypadek, gdyby jednak ktoś zechciał się do niej odezwać, wymyśliła niezawodny sposób: będzie udawać głuchą. Jako głucha nie musiała prowadzić rozmów. Jeśli ktoś będzie od niej czegoś chciał, napisze kilka słów na kartce i podsunie pod oczy. Nikt przecież nie jest na tyle wytrwały, by bazgrać ołówkiem długie litanie bez końca i poświęcać czas komuś, kto i tak nie porozmawia z nimi, jak równy z równym. To znacznie ułatwiało sprawę. A i korzyść była obopólna, bo Christine nie czuła, by miała cokolwiek mądrego lub ciekawego do przekazania. Jej życie było nudne, przewidywalne i pozbawione ciekawych anegdot. Nie pamiętała momentów szczęścia albo najzwyczajniej w świecie wyparła je z siebie, uznając, że nie zasługuje na nie.
____Po pięciu minutach przyniesiono jej to, co zwykła zamawiać; mrożoną caffé latte. W lokalu było niewiele osób, licząc z wolna – pięć, może sześć, toteż bariści mogli sobie pozwolić na to, by napoje dostarczać wprost do klientów. Zwłaszcza tych, których twarze zdążyli już zapamiętać. Clark kiwnęła głową, wyduszając z siebie ciche „dziękuję”. I tyle z interakcji. Dzienna dawka zapotrzebowania została zrealizowana. Chyba.
____Nim zatopiła spierzchnięte usta wśród dryfujących na powierzchni napoju kostek lodu, rozejrzała się po przybytku. Bardziej z nawyku niż rzeczywistego zainteresowania. Nic się nie zmieniło. Żaden obraz umocowany na gwoździu nie ruszył się choćby o milimetr. Zmiany, choćby te najmniejsze, były dla niej trudne do zaakceptowania. Zwłaszcza w miejscu, w którym tak mocno czuła obecność Olivii. Nie chciała, by cokolwiek zburzyło jej wspomnienia. A bała się tego. Bała się, że przyjdzie moment, w którym zapytana o pannę Miller odpowie – „Miller? Nie znam”. Dla niej wciąż była żywa, choćby tylko w myślach i kącie głowy. Ale żywa. Kiedyś nawet przeczytała, w książce, której tytułu za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć, że duch bliskich jest tak długo obecny, jak nasza pamięć o nich. Nie wspominali jednak, że wciąż rozdrapywana rana nie będzie się goić, co najwyżej podejdzie paskudną ropą i zacznie cuchnąć desperacją i problemami natury psychicznej.
____Prawą ręką uniosła szklankę, by tuż po tym przechylić ją do ust. Rozlewająca się po gardle zimna ciecz przyniosła jej niesamowitą ulgę. Chwilę później wyjęła telefon z kieszeni, by sprawdzić komentarze pod ostatnim coverem.
____Przeszła przez drzwi kawiarni w punkt ósma. Jak co dzień. To był jeden z wielu nawyków. Potrzebowała ich tak, jak spragniony człowiek wody. Gdyby była tu choćby minutę później, czułaby narastający niepokój wynikający z braku kontroli. Potrzebowała jej, choćby była tylko złudnym poczuciem, że wszystko jest tak, jak być powinno. Ale, mimo wszystko, nieważne jak mocno starałaby się oszukać i siebie, i wszystkich wokół – nie było. Prawdopodobnie nigdy nie będzie, bo choć panowała nad dniem, to w nocy wszystko sypało się niczym domek z kart, a wszelkie plany i zamiary przestawały mieć znaczenie. Nic tak dobrze przecież nie ukrywało słabości i nie wyciągało na wierzch wad jak właśnie ciemny, bezkresny i surowy wieczór. W tę porę dnia łatwiej było o pokusy i myśl, że w tak potwornej ciemni nikt nie widzi naszych potknięć. Nawet ludzie wyznający islam mówią, że Allah o zmroku staje się niemal niewidomy. A przecież wszystkie bóstwa, wszystkich religii to tak naprawdę ten sam byt. Christine doszła więc do wniosku, iż niezależnie od tego, w co by wierzyła albo też nie, wciąż miałaby czyste ręce i sumienie. O tych, którzy ją otaczali, a nie znajdowali się ponad nią, wśród pasm chmur, nie musiała się przecież martwić. Oni i tak już byli ślepi, niezależnie od czasu czy miejsca.
____Rozejrzała się po lokalu, oczyma, schowanymi za ciemnymi okularami, wypatrując wolnego miejsca. Najlepiej w kącie, z dala od wszelkich rozmów, a co najważniejsze – ludzi. Nie dlatego, że ich nie lubiła, ale dlatego, że bała się oceniania. Tyle lat słyszała, że nie umie, że nie potrafi, że robi coś wolniej, niż powinna, w wyniku czego stała się tchórzem, uciekającym przed jakąkolwiek konfrontacją. Stroniła od kontaktów, rozmowy ucinając do niezbędnego minimum. Sprawiało to, że ludzie odbierali ją za wyniosłą, arogancką lub zwyczajnie niemiłą; nie żartowała, nie uśmiechała się, nie mówiła „dowiedzenia” lub „dzień dobry” – wtedy stawałaby się przecież widoczna. Na wypadek, gdyby jednak ktoś zechciał się do niej odezwać, wymyśliła niezawodny sposób: będzie udawać głuchą. Jako głucha nie musiała prowadzić rozmów. Jeśli ktoś będzie od niej czegoś chciał, napisze kilka słów na kartce i podsunie pod oczy. Nikt przecież nie jest na tyle wytrwały, by bazgrać ołówkiem długie litanie bez końca i poświęcać czas komuś, kto i tak nie porozmawia z nimi, jak równy z równym. To znacznie ułatwiało sprawę. A i korzyść była obopólna, bo Christine nie czuła, by miała cokolwiek mądrego lub ciekawego do przekazania. Jej życie było nudne, przewidywalne i pozbawione ciekawych anegdot. Nie pamiętała momentów szczęścia albo najzwyczajniej w świecie wyparła je z siebie, uznając, że nie zasługuje na nie.
____Po pięciu minutach przyniesiono jej to, co zwykła zamawiać; mrożoną caffé latte. W lokalu było niewiele osób, licząc z wolna – pięć, może sześć, toteż bariści mogli sobie pozwolić na to, by napoje dostarczać wprost do klientów. Zwłaszcza tych, których twarze zdążyli już zapamiętać. Clark kiwnęła głową, wyduszając z siebie ciche „dziękuję”. I tyle z interakcji. Dzienna dawka zapotrzebowania została zrealizowana. Chyba.
____Nim zatopiła spierzchnięte usta wśród dryfujących na powierzchni napoju kostek lodu, rozejrzała się po przybytku. Bardziej z nawyku niż rzeczywistego zainteresowania. Nic się nie zmieniło. Żaden obraz umocowany na gwoździu nie ruszył się choćby o milimetr. Zmiany, choćby te najmniejsze, były dla niej trudne do zaakceptowania. Zwłaszcza w miejscu, w którym tak mocno czuła obecność Olivii. Nie chciała, by cokolwiek zburzyło jej wspomnienia. A bała się tego. Bała się, że przyjdzie moment, w którym zapytana o pannę Miller odpowie – „Miller? Nie znam”. Dla niej wciąż była żywa, choćby tylko w myślach i kącie głowy. Ale żywa. Kiedyś nawet przeczytała, w książce, której tytułu za nic w świecie nie mogła sobie przypomnieć, że duch bliskich jest tak długo obecny, jak nasza pamięć o nich. Nie wspominali jednak, że wciąż rozdrapywana rana nie będzie się goić, co najwyżej podejdzie paskudną ropą i zacznie cuchnąć desperacją i problemami natury psychicznej.
____Prawą ręką uniosła szklankę, by tuż po tym przechylić ją do ust. Rozlewająca się po gardle zimna ciecz przyniosła jej niesamowitą ulgę. Chwilę później wyjęła telefon z kieszeni, by sprawdzić komentarze pod ostatnim coverem.
Przez pół nocy usiłował zmrużyć choć na chwilę oczy i przysnąć, oddając się błogiemu wypoczynkowi po całym dniu pracy, jednak wszystko szło dokładnie odwrotnie niż sobie to zaplanował. Już od wczesnych godzin wieczornych słyszał jakieś bliżej nieokreślone wycie wydawane przez zapijaczone gardła mieszkańców okolicznych bloków. Zamknięcie okna pomogło tylko przez pewien czas; później w chłopaka uderzyło bolesne uświadomienie sobie faktu, że w lato oszczędzanie na kupnie wiatraka to jak proszenie się o śmierć z przegrzania. Wydawało mu się, że temperatura drastycznie się podnosi, nie zostawiając wielkiego wyboru - na nowo musiał wpuścić do mieszkania świeży powiew wiatru niosący ze sobą kakofonię radosnej zabawy sąsiadów.
Kolejne godziny cierpienia zostały rozdzielone pomiędzy rozryczane dziecko sąsiadów, którego usypanie zajęło dobre dwie godziny, podczas których Rao zaczynał już słać prośby do niebios o wieczny odpoczynek dla niemowlaka, a parę, której zabawianie się ze sobą zdecydowanie przekraczało bezpieczną dla słuchu i psychiki dopuszczalną ilość decybeli. Na dodatek bliskie sąsiedztwo obu przypadków nie pomagało w spokojnym zaśnięciu.
Nic więc dziwnego, że Starbucks był pierwszą sprawą na liście do odhaczenia, gdy Rao z bólem serca odkrył rano brak zapasu kawy w swojej szafce, a zajrzenie do lodówki uświadomiło go, że będzie musiał wybrać się do sklepu na większe zakupy, jeśli w przeciągu kilku dni nie chce żywić się wyłącznie marną marchewką i sardynkami w puszce. W którym momencie tak bardzo zapomniał o podstawowym obowiązku uzupełniania jedzenia?
To tutaj doszło do jednego z ataków?
Zatrzymał się przed budynkiem, patrząc na klientów przez okno zajmujące znaczną część ściany. Po parunastu sekundach toczenia małej bitwy w myślach z samym sobą w końcu pchnął drzwi kawiarni, wchodząc do środka. Od razu poczuł kuszący zapach, który samoczynnie powiódł jego nogi do kasy, gdzie zamówił duże cappuccino z syropem czekoladowym.
Czekanie na zamówienie po prawie nieprzespanej nocy potrafiło się wlec nieskończoność. Wnętrze lokalu znał już niemal na pamięć, dlatego spojrzenie ciemnych oczu lawirowało pomiędzy klientami, którzy zdawali się w ogóle nie zauważać, że ktoś w lokalu ich obserwuje próbując zabić uczucie znudzenia.
Otworzył szeroko oczy, widząc dziewczynę siedzącą samotnie w kącie. I choć całość jej twarzy nie była widoczna przez ciemne okulary, to nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że skądś ją zna. Mózg automatycznie zaczął przeszukiwać odległe wspomnienia, chcąc dopasować czarnowłosą do jakiegoś odległego wycinka z życia.
Udało się.
Jedno słowo wybrzmiało w umyśle chłopaka tak głośno, jakby ktoś wypowiedział je na głos zaraz przy jego uchu - sierociniec.
Bez głębszego zastanowienia, jakie towarzyszyło mu zanim przekroczył próg Starbucksa, podszedł do dziewczyny, przysunął krzesło z pobliskiego stoliku i usiadł naprzeciwko starej znajomej.
— Christine? — zapytał, opierając się swobodnie na siedzeniu. — Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem ci w niczym, ale dobrze cię zobaczyć po tylu latach.
Tylko czy go rozpozna? On sam ledwo potrafił wydobyć ją z wspomnień, mimo iż kiedyś dużo czasu spędził w jej towarzystwie.
Kolejne godziny cierpienia zostały rozdzielone pomiędzy rozryczane dziecko sąsiadów, którego usypanie zajęło dobre dwie godziny, podczas których Rao zaczynał już słać prośby do niebios o wieczny odpoczynek dla niemowlaka, a parę, której zabawianie się ze sobą zdecydowanie przekraczało bezpieczną dla słuchu i psychiki dopuszczalną ilość decybeli. Na dodatek bliskie sąsiedztwo obu przypadków nie pomagało w spokojnym zaśnięciu.
Nic więc dziwnego, że Starbucks był pierwszą sprawą na liście do odhaczenia, gdy Rao z bólem serca odkrył rano brak zapasu kawy w swojej szafce, a zajrzenie do lodówki uświadomiło go, że będzie musiał wybrać się do sklepu na większe zakupy, jeśli w przeciągu kilku dni nie chce żywić się wyłącznie marną marchewką i sardynkami w puszce. W którym momencie tak bardzo zapomniał o podstawowym obowiązku uzupełniania jedzenia?
To tutaj doszło do jednego z ataków?
Zatrzymał się przed budynkiem, patrząc na klientów przez okno zajmujące znaczną część ściany. Po parunastu sekundach toczenia małej bitwy w myślach z samym sobą w końcu pchnął drzwi kawiarni, wchodząc do środka. Od razu poczuł kuszący zapach, który samoczynnie powiódł jego nogi do kasy, gdzie zamówił duże cappuccino z syropem czekoladowym.
Czekanie na zamówienie po prawie nieprzespanej nocy potrafiło się wlec nieskończoność. Wnętrze lokalu znał już niemal na pamięć, dlatego spojrzenie ciemnych oczu lawirowało pomiędzy klientami, którzy zdawali się w ogóle nie zauważać, że ktoś w lokalu ich obserwuje próbując zabić uczucie znudzenia.
Otworzył szeroko oczy, widząc dziewczynę siedzącą samotnie w kącie. I choć całość jej twarzy nie była widoczna przez ciemne okulary, to nie potrafił wyzbyć się wrażenia, że skądś ją zna. Mózg automatycznie zaczął przeszukiwać odległe wspomnienia, chcąc dopasować czarnowłosą do jakiegoś odległego wycinka z życia.
Udało się.
Jedno słowo wybrzmiało w umyśle chłopaka tak głośno, jakby ktoś wypowiedział je na głos zaraz przy jego uchu - sierociniec.
Bez głębszego zastanowienia, jakie towarzyszyło mu zanim przekroczył próg Starbucksa, podszedł do dziewczyny, przysunął krzesło z pobliskiego stoliku i usiadł naprzeciwko starej znajomej.
— Christine? — zapytał, opierając się swobodnie na siedzeniu. — Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem ci w niczym, ale dobrze cię zobaczyć po tylu latach.
Tylko czy go rozpozna? On sam ledwo potrafił wydobyć ją z wspomnień, mimo iż kiedyś dużo czasu spędził w jej towarzystwie.
Nie zamierzała zostać tu zbyt długo. Ot, tyle, by na dobre przepaść w monotonicznej melodii, która chyłkiem uciekała z radia. Słuchając takowych, można było zatracić pojęcie czasu, a nawet i samych siebie, czego akurat teraz wybitnie potrzebowała. Dokładnie tak, jak potrzebuje się kolejnego wdechu i wydechu. Emocje Christine przybierały kształt dzieł Beksińskiego; mroczne, chłodne, przerażające abstrakcyjne, a co za tym idzie, niemożliwe do opisania zlepkiem liter.
Westchnęła ciężko, orientując się, że tak naprawdę nie ma już do kogo wracać. Nikt na nią nie czekał, nikt nie pytał, nikt się nie interesował. Zupełnie tak, jakby przestała istnieć, a jakaś nadprzyrodzona siła wymazała istnienie „Christine Clark”. W głowę wwierciła jej się myśl, że naprawdę chciałaby być teraz na miejscu Olivii. Śmierć, a przynajmniej ta, którą sobie wyobraziła, nie wydawała się już taka straszna, nie w świetle coraz mocniej raniącego poczucia żalu, niesprawiedliwości i tego, że była temu winna. Nie mogła już oglądać z nią głupich sitcomów, zajadając się starym popcornem, narzekać na tragiczną politykę Riverdale czy ogrzać się w jej czułości i trosce. Nadal nie potrafiła zaakceptować faktu, że to nieodwracalny stan rzeczy. Olivia nie wróci, tak samo, jak nie odejdzie cień, który nieodłącznie ciągnęła za sobą Clark. Wciąż tęskniła. Zwłaszcza za uczuciem, że przy niej stawała się zupełnie innym człowiekiem; szczęśliwym, beztroskim i szanowanym pieprzonym dzieckiem szczęścia. Oddała całe swoje serce, tylko po to, by rzeczywistość zmiażdżyła je w swej dłoni, wypuszczając z niej drobne kawałki, których nie da się już posklejać. Nie tak wyglądała sprawiedliwość.
Oprzytomniała, gdy jeden z klientów stuknął łyżeczką o kubek czarnej kawy. W tak małym pomieszczeniu nie trzeba było wielkiego hałasu i głośnych dyskusji, by natychmiastowo zwrócić na siebie uwagę. Christine mimowolnie spojrzała w kierunku stolika, który zajmował mężczyzna po siedemdziesiątce. Pamiętała go. Pamiętała, jak przychodził tu z kobietą w czerwonej chustce zdobionej ornamentami. Była piękna, aż ciężko było się oprzeć wrażeniu, że wyrwano ją spod ręki boskiej. Teraz zaś był sam, otoczony aurą pustki. Najwidoczniej starzy ludzie z każdą mijającą minutą stawali się coraz bardziej zobojętniali, pozbawieni nadziei, pragnień i marzeń. Czy więc powtarzanie i wracanie do czynności, które niegdyś się robiło, było sposobem na zatrzymanie choćby cząstki przeszłości? Jeśli tak, to byli do siebie podobni. Rozumiała ciemność, która wypełniała tego mężczyznę. Można udawać, że jej nie ma, ale czarny pysk otwiera się coraz szerzej i szerzej, by połknąć całość, a nie jedynie fragmenty. Christine naprawdę balansowała między chęcią życia a chęcią nałożenia sobie pętli na szyję.
Oparła się na krześle, włosy niedbale odgarniając na lewe ramię. Wyjęty wcześniej telefon zaświecił irytującym blaskiem. Nie szukała tam niczego interesującego, była to jedynie wymówka, swoisty sposób ucieczki. Anonimowe wyświetlenia i polubienia były substytutem utraconej uwagi. Marnym i oszukańczym, ale substytutem. Internet bowiem był jak konfesjonał – można było wrzucić do niego wszelkie smutki, żale, radości i zmartwienia, a potem bezkarnie pozostawić tę spowiedź samej sobie, zrzucając ciężar na tych, którzy na nią trafią. To nic innego jak egoizm zrodzony z niemocy.
Usłyszawszy, tym razem swoje imię, uniosła gwałtownie głowę. Tak dawno go nie słyszała. Przez moment cała sytuacja wydała jej się na tyle nieprawdopodobna, iż jedynie tępo wpatrywała się w sylwetkę mężczyzny. Jego twarz wydawała się znajoma, choć niosła za sobą sprzeczne emocje. Nie potrafiła ich nazwać ani wyjaśnić pochodzenia. Przynajmniej początkowo, bo w chwili, gdy otumaniony narkotykami umysł połączył kropki, zrozumiała, skąd go zna. Choć, co niezaprzeczalne, zmienił się; dorósł, zmężniał. Skinęła głową.
— Tak… Pewnie, że dobrze — odpowiedziała niepewnie z przekąsem. Bynajmniej nie chciała być niemiła. Po prostu ostatnie rozmowy zwykła przeprowadzać z własnym odbiciem. Zupełnie jakby zapomniała, że na świecie istnieją inni ludzie. Problem w tym, że dla niej świat przestał istnieć w grudniu. Przez to wszystko nie czuła się swobodnie w dialogu, właściwie wcale się nie czuła. Środki odurzające skutecznie upośledzały wszelkie funkcje motoryczne, zwłaszcza te ekspresywne. Efektem czego potrzebowała znacznie więcej czasu, niźli trzeźwy, na ułożenie słów w zdania.
Westchnęła ciężko, orientując się, że tak naprawdę nie ma już do kogo wracać. Nikt na nią nie czekał, nikt nie pytał, nikt się nie interesował. Zupełnie tak, jakby przestała istnieć, a jakaś nadprzyrodzona siła wymazała istnienie „Christine Clark”. W głowę wwierciła jej się myśl, że naprawdę chciałaby być teraz na miejscu Olivii. Śmierć, a przynajmniej ta, którą sobie wyobraziła, nie wydawała się już taka straszna, nie w świetle coraz mocniej raniącego poczucia żalu, niesprawiedliwości i tego, że była temu winna. Nie mogła już oglądać z nią głupich sitcomów, zajadając się starym popcornem, narzekać na tragiczną politykę Riverdale czy ogrzać się w jej czułości i trosce. Nadal nie potrafiła zaakceptować faktu, że to nieodwracalny stan rzeczy. Olivia nie wróci, tak samo, jak nie odejdzie cień, który nieodłącznie ciągnęła za sobą Clark. Wciąż tęskniła. Zwłaszcza za uczuciem, że przy niej stawała się zupełnie innym człowiekiem; szczęśliwym, beztroskim i szanowanym pieprzonym dzieckiem szczęścia. Oddała całe swoje serce, tylko po to, by rzeczywistość zmiażdżyła je w swej dłoni, wypuszczając z niej drobne kawałki, których nie da się już posklejać. Nie tak wyglądała sprawiedliwość.
Oprzytomniała, gdy jeden z klientów stuknął łyżeczką o kubek czarnej kawy. W tak małym pomieszczeniu nie trzeba było wielkiego hałasu i głośnych dyskusji, by natychmiastowo zwrócić na siebie uwagę. Christine mimowolnie spojrzała w kierunku stolika, który zajmował mężczyzna po siedemdziesiątce. Pamiętała go. Pamiętała, jak przychodził tu z kobietą w czerwonej chustce zdobionej ornamentami. Była piękna, aż ciężko było się oprzeć wrażeniu, że wyrwano ją spod ręki boskiej. Teraz zaś był sam, otoczony aurą pustki. Najwidoczniej starzy ludzie z każdą mijającą minutą stawali się coraz bardziej zobojętniali, pozbawieni nadziei, pragnień i marzeń. Czy więc powtarzanie i wracanie do czynności, które niegdyś się robiło, było sposobem na zatrzymanie choćby cząstki przeszłości? Jeśli tak, to byli do siebie podobni. Rozumiała ciemność, która wypełniała tego mężczyznę. Można udawać, że jej nie ma, ale czarny pysk otwiera się coraz szerzej i szerzej, by połknąć całość, a nie jedynie fragmenty. Christine naprawdę balansowała między chęcią życia a chęcią nałożenia sobie pętli na szyję.
Oparła się na krześle, włosy niedbale odgarniając na lewe ramię. Wyjęty wcześniej telefon zaświecił irytującym blaskiem. Nie szukała tam niczego interesującego, była to jedynie wymówka, swoisty sposób ucieczki. Anonimowe wyświetlenia i polubienia były substytutem utraconej uwagi. Marnym i oszukańczym, ale substytutem. Internet bowiem był jak konfesjonał – można było wrzucić do niego wszelkie smutki, żale, radości i zmartwienia, a potem bezkarnie pozostawić tę spowiedź samej sobie, zrzucając ciężar na tych, którzy na nią trafią. To nic innego jak egoizm zrodzony z niemocy.
Usłyszawszy, tym razem swoje imię, uniosła gwałtownie głowę. Tak dawno go nie słyszała. Przez moment cała sytuacja wydała jej się na tyle nieprawdopodobna, iż jedynie tępo wpatrywała się w sylwetkę mężczyzny. Jego twarz wydawała się znajoma, choć niosła za sobą sprzeczne emocje. Nie potrafiła ich nazwać ani wyjaśnić pochodzenia. Przynajmniej początkowo, bo w chwili, gdy otumaniony narkotykami umysł połączył kropki, zrozumiała, skąd go zna. Choć, co niezaprzeczalne, zmienił się; dorósł, zmężniał. Skinęła głową.
— Tak… Pewnie, że dobrze — odpowiedziała niepewnie z przekąsem. Bynajmniej nie chciała być niemiła. Po prostu ostatnie rozmowy zwykła przeprowadzać z własnym odbiciem. Zupełnie jakby zapomniała, że na świecie istnieją inni ludzie. Problem w tym, że dla niej świat przestał istnieć w grudniu. Przez to wszystko nie czuła się swobodnie w dialogu, właściwie wcale się nie czuła. Środki odurzające skutecznie upośledzały wszelkie funkcje motoryczne, zwłaszcza te ekspresywne. Efektem czego potrzebowała znacznie więcej czasu, niźli trzeźwy, na ułożenie słów w zdania.
[ przejmowanie terenu 1/15 ]
Zmrużył oczy, widząc, jak do lokalu wchodzi ktoś, kogo jeszcze niedawno widział w aktach z napisem "poszukiwana". Spokojnym ruchem odstawił kubek z ciepłą kawą, którą nie zdążył jeszcze nawet skosztować. Sięgnął po komórkę, nie odrywając oczu od kobiety kierującej się w stronę kolejki.
Nie zamierzał od razu robić zamieszania, tym bardziej że nie zapowiadało się na to, aby kobieta miała nagle wybiec z kawiarni i rozpłynąć się w powietrzu. Wolał poczekać na resztę, żeby móc od razu zabrać nieznajomą na komisariat.
Schowany w kącie pomieszczenia nie przyciągał zbytnio wzroku innych osób, dlatego bez przeszkód obserwował, jak Karen odbiera swoje zamówienie i przysiada się do kogoś zanosząc się przy tym śmiechem. Niestety, rozbawiona dwójka znajdowała się za daleko, aby Sullivan mógł podsłuchać chociażby strzęp rozmowy, jednak nie martwiło go to jakoś szczególnie. Raczej nikt w takim miejscu nie rozmawia o niedawno dokonanym zabójstwie. Chociaż... Czy nie powinien spodziewać się wszystkiego po mieszkańcach Riverdale?
Zamknął okienko konwersacji, gdy zobaczył, że jego wiadomość została wysłana. Teraz musiał czekać, aż zjawi się ktoś z samochodem, do którego będą mogli zapakować kobietę.
[Przejmowanie terenu 2/15]
Zaparkowała motocykl pod Starbucksem i raz jeszcze odczytała sms'a, który wskoczył jej do skrzynki, gdy była parę skrzyżowań od kawiarni. Ostatnim razem Karen jakimś cudem im zwiała, ale to była jej pierwsza i ostatnia udana próba oszukania jej i pozostałych.
Kiana załączyła alarm, zgarnęła w rękę kask i spokojnym krokiem weszła do środka. Gdy minęła próg drzwi od razu rozejrzała się za znajomą twarzą. I oto był. W głębi lokalu, wmieszany w tłum siedział drugi Josten. Nieznacznie skinęła głową na powitanie i skierowała swoje kroki w stronę kas. Po drodze odszukała wzrokiem nad wyraz szczebiotliwą Karen, a słysząc dźwięk jej wysokiego głosu, po jej kręgosłupie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Jednocześnie zaczęła się zastanawiać jak człowiek może wydawać z siebie dźwięki zbliżone do rysowania widelcem po talerzu.
Wzdrygnęła się i stanęła na końcu kolejki. Wyciągnęła z kieszeni komórkę, wystukała szybkiego sms'a do Connora by ruszył do nich swoje zacne dupsko i odruchowo spojrzała na menu zawieszone za barem. A może by tak tym razem spróbować czegoś innego?
[Przejmowanie terenu 3/15]
Wpakował swoją torbę do bagażnika nieoznakowanego radiowozu, mrucząc pod nosem niezrozumiale. Znaczy. Niezrozumiale dla innych. Babushka świetnie się uzewnętrzniał przed samym sobą. Miał w sumie dzisiaj trochę inne zadania na głowie, tylko no. Ojczyzna (nie ta prawdziwa, tylko ta w której się teraz znajdował) wzywa. Ile może im to wszystko zająć? Piętnaście? Dwadzieścia minut? Zrobi za "ubera", a resztę papierkowej roboty przekaże komuś innemu. On jest tylko kierowcą. Wsiadł do samochodu wstukując kilka słów na komunikatorze. Nie za bardzo przepadał za jego używaniem, ale co poradzić. Miało się jakieś priorytety. Udał się we wspomniane miejsce, zatrzymując auto tak by nie było go widać przypadkiem z okien lokalu.
Jeszcze nie wychodził. Wyciągnął z kieszeni listek owocowej gumy do żucia i wpakował sobie ją do ust obserwując drzwi lokalu i co jakiś czas rzucając okiem na telefon.
[ Przejmowanie terenu 4/15 ]
Ciężko było oczekiwać punktualności od kogoś, komu rzucało się uprzejme zaproszenie w ostatniej chwili bez uprzednich planów. Nic dziwnego, że gdy tylko dostał smsa od Kiany warknął coś pod nosem i rzucił telefonem na siedzenie obok. Był na drugim końcu jebanego miasta to chyba oczywiste, że nie dotrze na miejsce w piętnaście minut. Czy zamierzał ją o tym poinformować? Nie.
Jeszcze przez chwilę stał w miejscu, postukując wojskowym butem o ziemię, nim z budki wypadł inny żołnierz z drobną teczką owiniętą czarną wstążką.
— Wszystkie dane z ostatniego miesiąca. Wjazdy, wyjazdy. Tych drugich jak możesz się domyślić, nie było zbyt wiele. Gdybyś potrzebował, jakichś dodatkowych informacji daj mi znać, choć nie ukrywam, że pewnie będziesz musiał znowu pofatygować się po nie osobiście. Wiesz, jak wszyscy tu podchodzą do kwestii bezpieczeństwa.
— Przynajmniej tutaj, biorąc pod uwagę, że reszta miasta to jeden wielki burdel. Dzięki Bradley, odezwę się. Pozdrów żonę.
Podobna kurtuazja z jego strony bez wątpienia była dość niespotykana, niemniej w kwestii znajomych z wojska miał swoje drobne odstępstwa od zasad. No, chyba że miał ich w dupie, bo byli jebanymi gnojami. Wtedy nie.
Wsiadł do samochodu, przeglądając przez chwilę wierzchnie kartki, nim zamknął teczkę i wrzucił ją do schowka. Odpalił auto, wycofując się z parkingu i czekając chwilę, nim Bradley otworzy mu szlaban, pisząc w międzyczasie krótkiego SMS-a do Kiany.
Nim dojechał na miejsce, bez wątpienia zdążyli już wypić ze dwie kawy. Może jedną, nie znał do końca ich tempa. Za to sam bez wątpienia dawno aż tak nie zapierdalał. Nic dziwnego, że ze dwa razy prawie władował się w jakiegoś zjeba, który postanowił przechodzić przez pasy na czerwonym. Zaparkował auto nieco dalej od Starbucksa, który w tych godzinach i tak był obładowany od góry do dołu, zaraz kierując się w stronę wskazaną na komunikatorze. Przywitał resztę skinięciem głowy, od razu przenosząc swoją uwagę na Śnieżynkę.
— Wtajemnicz mnie. Bardziej niż w SMS-ie.
[Przejmowanie terenu 5/15]
Od parunastu minut siedziała przy stoliku obserwując poczynania Karen i na jej nieszczęście również słysząc o czym kobieta donośnie opowiadała. Nie było to nic istotnego, ot towarzyskie plotki jak Joshua zostawił Penny po tym jak nakrył ją z hydraulikiem. Kiana musiała się bardzo mocno powstrzymywać by nie parsknąć śmiechem.
Kawa w kubku powoli jej się kończyła i póki co ani Babushka ani Connor nie zjawili się w umówionym miejscu. Jak tak dalej pójdzie to znowu będą musieli zaczynać wszystko od początku.
Odnalazła wzrokiem Sullivana, a kiedy była pewna, że złapali kontakt wzrokowy pokazała mu dyskretnie dłoń z wyprostowanymi palcami. Pięć minut. Jeśli pozostała dwójka nie zjawi się w ciągu tego czasu ruszą do akcji sami.
I jak na zawołanie, parę sekund później Marchewa pojawiła się w drzwiach, jak zwykle z niezadowoloną miną. A może wkurwioną? Tak czy siak mało ją to obchodziło.
-Wtajemnicz mnie. Bardziej niż w smsie- usłyszała jego jakże zadowolony ton, gdy chłopak zajął miejsce naprzeciwko niej.
Kiana wymownie spojrzała w bok, dokładnie tam gdzie Karen kończyła już drugą cynamonkę.
"Karen, nasza główna podejrzana w sprawie topielca z parku. Jej akta oraz potencjalny motyw przesłałam Ci mailem, ale znając Ciebie to pewnie nawet nie odczytałeś wiadomości," spojrzała na Connora z uniesioną brwią, upijając w międzyczasie łyk kawy. "Mamy podejrzenia, że topielica była kochanką męża Karen, a ta dowiedziawszy się o wszystkim postanowiła pozbyć się konkurencji. Nie odpowiedziała na żadne z wezwań na komendę w celu złożenia wyjaśnień, więc sprawa jest prosta. Zakuwamy w bransoletki i wsadzamy do aresztu na 48 godzin jeśli nadal nie będzie chciała gadać," w tym samym momencie niezwykle wysoki śmiech Karen rozniósł się po całym lokalu, na co Kiana zacisnęła oczy w irytacji.
"Ugh przysięgam jeszcze chwila i ją zaknebluje," dopiła kawę i odsunęła od siebie kubek.
"Nie spotkałeś po drodze Babushki?"
[ przejmowanie terenu 6/15 ]
Kiana zjawiła się bez swojego przydupasa? Wzięli rozwód czy to może tylko chwilowa separacja i zaraz w drzwiach pojawi się rudy łeb? Sullian naprawdę nie narzekałby, gdyby dzisiejsza akcja przebiegła bez irytującego towarzystwa Connora i jego niewyparzonego języka
Spokojnie popijał swój napój obserwując otoczenie, co jakiś czas zerkając na Karen i Kianę. Prawie jej współczuł, tego, że wysłuchiwała entuzjastycznych powieści podejrzanej, bo nawet jego uszy czasami były raczone okropnym wybuchem śmiechu kobiety, który wydawał się być równie przyjemny jak skrzypienie nienaoliwionych drzwi.
Pięć minut.
I jak na złość chwilę później pojawił się Connor. Ciemnowłosy wypił ostatni łyk kawy, nim wstał i dołączył do reszty.
— Jeszcze chwila i fatycznie będziesz mogła ją zakneblować. Przyda jej się minuta ciszy. Albo dwie. Najlepiej godzina.
O dziwo ktoś potrafił być równie nieznośny co rudy piegus, z tym że była to całkowicie inna kategoria.
[ Przejmowanie terenu 7/15 ]
Nie obrócił się w bok, gdy głowa Kiany obróciła się w bok. Spojrzał jedynie w tamtym kierunku kątem oka, by nie zwracać na siebie uwagi. Rozsiadł się wygodniej na krześle i założył ręce na klatce piersiowej.
— Kiedy niby nie odczytałem żadnej wiadomości związanej z pracą? — warknął w odpowiedzi, mrużąc nieznacznie powieki. Co jak co, ale Josten swoją pracę wykonywał aż nadzwyczaj dobrze. Gdyby tego nie robił, nie osiągnąłby takiej pozycji, a przede wszystkim nie mógłby ustawiać tych wszystkich skurwysynów w miejscu pracy. Nic dziwnego, że był, na tym punkcie wyczulony skoro całe życie próbowano mu udowodnić, że jest gówniarzem, który nie zasłużył na swoją pozycję.
No proszę, wyglądało na to, że całkiem szybko udało im się odnaleźć odpowiednią kobietę. Musiał przyznać, że był pod lekkim wrażeniem, biorąc pod uwagę ostatnie pasmo porażek. Powinien się jednak spodziewać, że Kiana zrobi porządek z tym syfem. Powoli, ale jednak. Wkurwienie zniknęło bez śladu, gdy skupił się na tym co mieli przed sobą.
— Babushka? Stał na zewnątrz. Myślałem, że ma obstawiać drzwi — wskazał głową w tamtym kierunku, kompletnie ignorując obecność Sullivana.
— Czekamy na coś konkretnego czy po prostu baliście się aresztować jedną kobietę bez naszego wsparcia?
Oczywiście że zgarnęła Shane'a jeszcze gdzieś z ulicy, niczym podejrzany pan zaciągający dzieci do białej furgonetki. Nawet jeśli to ona wyglądała jak takie dziecko. Biedny, zamiast ciszy i spokoju dostał tysiąc opowieści o tym, jak to coś się nie działo w jej życiu i jakie to nie było arcyśmieszne.
- ...i ja wtedy mówię że podwoję jej stawkę, a ona że dwa razy zero to nadal zero. No to ja, że potroję. I się zgodziła - zwieńczyła turbo zabawną historię o swoim moderatorze, który żartobliwie kłócił się z nią ostatnio na czacie. Co jak co, ale ta nieznajoma dziewczynka po drugiej stronie ekranu ogarniała wulgarne jednostki na streamie Hailey dobrowolnie, więc nie oczekiwała żadnych pieniędzy. Niemniej czasem bywało i tak, że dla samych śmieszków zaczynała żarty o wypłatach czy zwalnianiu się z pracy. - A jak w wielkim szejnowym świecie?
I z tą pozytywną nutą wkroczyła do kawiarni, na którą niestety wcześniej długo patrzyła z lekkim przerażeniem. Mimo wszystko dalej bolał ją nieco bok kiedy przypominała sobie, co się działo, kiedy była tu ostatnio. Kawę ze Starbucksa zamawiała dosłownie już tylko do domu. Z Kassirem było jej chociaż tutaj nieco pewniej.
- Jak nie doładujesz mi gwiazdek to nie będę cię healować - rzuciła znikąd, podając mu po prostu swoją kartę na punkty. O tak, typowa biała (nawet jeśli żółta) dziewczynka.
- ...i ja wtedy mówię że podwoję jej stawkę, a ona że dwa razy zero to nadal zero. No to ja, że potroję. I się zgodziła - zwieńczyła turbo zabawną historię o swoim moderatorze, który żartobliwie kłócił się z nią ostatnio na czacie. Co jak co, ale ta nieznajoma dziewczynka po drugiej stronie ekranu ogarniała wulgarne jednostki na streamie Hailey dobrowolnie, więc nie oczekiwała żadnych pieniędzy. Niemniej czasem bywało i tak, że dla samych śmieszków zaczynała żarty o wypłatach czy zwalnianiu się z pracy. - A jak w wielkim szejnowym świecie?
I z tą pozytywną nutą wkroczyła do kawiarni, na którą niestety wcześniej długo patrzyła z lekkim przerażeniem. Mimo wszystko dalej bolał ją nieco bok kiedy przypominała sobie, co się działo, kiedy była tu ostatnio. Kawę ze Starbucksa zamawiała dosłownie już tylko do domu. Z Kassirem było jej chociaż tutaj nieco pewniej.
- Jak nie doładujesz mi gwiazdek to nie będę cię healować - rzuciła znikąd, podając mu po prostu swoją kartę na punkty. O tak, typowa biała (nawet jeśli żółta) dziewczynka.
[Przejmowanie terenu 8/15]
Wzruszyła ramionami przenosząc wzrok z jednego Jostena na drugiego i z powrotem. Ciągle nie mogła się doprosić by łaskawie wytłumaczyli jej dlaczego mają te same nazwisko, bo to co wiedziała z daleka zalatywało kłamstwem.
"Najpierw niech złoży zeznania, potem sama zakleję jej te wary glonojada szarą taśmą," burknęła na tyle głośno by towarzyszący jej mężczyźni ją usłyszeli.
Uniosła brew skupiając uwagę na Connorze, a po jego słowach zerknęła przez okna próbując dostrzec Rosjanina. Wyciągnęła telefon z kieszeni, sprawdzając czy nie ma przypadkiem jakieś wiadomości i oczywiście miała. Od Babushki. Zignorowała ten fakt, nie chcąc wyjść na idiotkę.
"Tak...no...tak. Taki był plan," nawet dla jej uszu brzmiało to żenująco, ale trudno.
"Nie chciałam pozbawiać was zabawy. Przecież wszyscy wiemy jak ty w szczególności uwielbiasz towarzystwo rozwydrzonych kobiet," kończąc swoje zdanie podniosła się z krzesła poprawiając kurtkę.
Jej wyraz twarz był zupełnie obojętny. Powoli podeszła do stolika przy którym siedziały trzy kobiety i stanęła tak, by znaleźć się obok ich podejrzanej.
"Karen Hill?" Kiana zwróciła się chłodnym tonem bezpośrednio do kobiety, darując sobie wszelkie przywitania. Karen przerwała w pół zdania, podnosząc wzrok i spojrzała na nią z irytacją.
-Tak, a bo co?- odpowiedziała tym samym irytującym tonem co wcześniej. Kianie drgnęła brew i już wiedziała, że to nie będzie szybka akcja. Westchnęła ciężko, wyciągając z tylnej kieszeni swoją odznakę, którą od razu pokazała starszej kobiecie.
"Inspektor Taylor. Zdaje mi się, że mamy sobie coś do wyjaśnienia,"
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach