▲▼
W teorii miała złapać Shane'a już wcześniej i odebrać z nim jego znajomą, ale niestety super duper kariera fantastycznej idolki internetu zawołała ją na nieco dłuższy czas niż się spodziewała. Dlatego właśnie Kassir dostał wysmarowaną na szybko wiadomość zawaloną emotikonkami, że biedna Hailey się spóźni, bo ojejku, quest jej się przeciągnął, więc po prostu złapie ich po drodze.
A najlepszym "po drodze" był bez wątpienia Starbucks. Yours truly, ore-sama pośród sieci kawiarni, oferujący to, co tygryski i małe dziewczynki lubiły najbardziej - matcha latte z syropem liczi. Najlepiej.
Pewnie dlatego zamówiła jeszcze zanim reszta stowarzyszenia wędrujących pojebów do niej dołączyła, i zaczęła siorbać swój napój bogów w spokoju, zerkając tylko co jakiś czas za szybę kawiarni, łapą trzymającą telefon już dłubiąc kolejną wiadomość do Shane'a.
Jak zwykle planowanie wzięło w choinkę. Miast udać się w trójkę do tego miejsca, był zmuszony nieco inaczej rozplanować spotkanie. Nie żeby narzekał. Wiele to nie zmieniało - według niego - w ostatecznym rozrachunku, więc przeszedł głównie do działania jakim było zabranie niedawno poznanej kobiety w trasę. Nie posiadając zdolności czytania w myślach, nie wiedział, jak Kiana zareaguje na taki plan odnośnie spotkania i spędzenia czasu w większej grupie. O ile trzyosobową można było nazwać "większą".
Ale podobno im więcej osób tym raźniej.
Ciemnowłosy uznał w swoich wewnętrznych przemyśleniach - już w czasie trasy - że zasadniczo na razie zapowiadało się dobrze. Udało mu się uzyskać kontakt z Kianą, chociaż sposób tego nie był do końca czymś go do zachwycało... Udawanie się w konkretne miejsce jakim była komenda policji, wzbudzało w nim lekki dyskomfort. Wspomnienia z przeszłości potrafiły atakować kąśliwie, podsuwając kąski z okrutnym przypomnieniem własnych losów powiązanych z takimi tego typu miejscami oraz zachowaniami. Niektóre wystarczyły, by z chęcią zaczął bić głową o najbliższą ścianę.
Ale finalnie skończyło się obecnie pozytywnie, więc i pojawił się tutaj wraz z zaproszoną kobietą. Międzyczasie sprawdzał też telefon, odczytując ostatnie wiadomości od Hailey, by w odpowiedzi wysłać jej naklejkę z jednym wielkim "OK", nim przeszedł do szukania w środku. Wcześniej go nie tchnęło, by sprawdzić w momencie, gdy mijał budynek, chociaż na szybko.
Lawenda. Fiolet. Świetnie, zadanie ułatwione - obecnie w pomieszczeniu wyłapał wzrokiem jedną osobę odpowiadającą podanemu opisowi. Lekki uśmiech zagościł krótko na jego twarzy, nim podszedł do dziewczyny.
- Hej - przywitał się. - Nawet szybko poszedł ci ten quest - stwierdził Shane, uśmiechając się lekko. - Okay, to zacznijmy klasykiem, poznajcie się - krok w tył, by nie wtrącać się w początki narastającej przyjaźni... albo chociaż początku znajomości. - A ja idę międzyczasie zamówić sobie kawę - nie było mu w myśli nawet, by mówić za jedną lub drugą z owych istot.
Była zaskoczona gdy pojawił się na posterunku pytając konkretnie o nią. Z początku myślała, że przyszedł z jakimś problemem, ale kiedy zapytał o jej numer telefonu i ewentualne spotkanie towarzyskie była… cóż zszokowana. Niemniej jednak podała mu kontakt do siebie, a na propozycje oprowadzenia po mieście i kawę zgodziła się. Nie miała przecież nic do stracenia.
I tak oto stali teraz przy wejściu do Starbucksa. Chłopak co jakiś czas sprawdzał telefon i Kiana musiała gryźć się w język by nie wypalić jednego ze swoich standardowych pytań kto, co i jak? To nie była jej sprawa z kim konwersował chłopak. Weszła za nim do kawiarni, a kiedy zatrzymali się przy jednym ze stolików lekko się zdziwiła. Och, czyli nie będą sami. Jej humor lekko opadł, ale nie była zła na niego, że nie uprzedził jej wcześniej o jeszcze jednej osobie.
Spojrzała ponad ramieniem chłopaka na siedzącą dziewczynę, a jej brew lekko się uniosła. Ale była….kolorowa. Kiana szybko zlustrowała swój strój i po raz pierwszy od dawna stwierdziła, że może powinna zainwestować w jakieś bardziej kolorowe ciuchy niż czerń i biel. Kiedy Shane ruszył po kawę rzuciła za nim szybko:
„Hej, a możesz mi wziąć gorącą, czarną americano z karmelem, venti? Dzięki!”
Swoją uwagę przeniosła na dziewczynę siedzącą przy stoliku, wykrzesała lekki uśmiech na usta i wyciągając rękę przedstawiła się najbardziej pogodnym tonem na jaki ją było stać.
„Kiana, miło mi Cię poznać,” zdjęła skórzaną kurtkę wieszając ją na oparciu krzesła i usiadła naprzeciwko dziewczyny.
Wydawała się być bardzo pogodną duszą i Kiana miała przebłysk wątpliwości czy się dogadają. Ona sama nie należała do ludzi lubiących wielkie imprezy czy generalnie spotkania towarzyskie. Przyjaciół czy choćby znajomych, cóż praktycznie nie posiadała. Jej humor najczęściej oscylował w okolicach irytacji i złości, ale może przyszła pora na lekkie zmiany?
„To o jakim queście on mówił?” Zagaiła będąc szczerze ciekawą. Dziewczyna niewątpliwe była interesująca, a policjant w niej od razu chciał wiedzieć wszystko. Na szczęście racjonalna część jej mózgu przejęła kontrolę i Kiana ze spokojem czekała na odpowiedź. I kawę. O tak, zdecydowanie potrzebowała naparu bogów.
First topic message reminder :
TEREN WOLVES
Starbucks
TEREN BRONIONY PRZEZ 5 BONUSOWYCH NPC.
Niegdyś w tym miejscu mieściła się odwiedzana tłumnie przez nastolatków kawiarnia artystyczna. Gdy jednak sprawy przybrały taki, a nie inny obrót, właściciele szybko porzucili zarówno rodzinne miasto, jak i interes. Miejsce przejęła jedna z największych korporacji, która do tej pory cieszy się niesamowitą popularnością. Przychodzący tu ludzie szukają spokoju i jakiejkolwiek namiastki normalności. Właściciele miejsca wiedzeni doświadczeniem, wyposażyli okna w szyby kuloodporne, by zapobiec wszelkim strzelaninom. W razie niebezpieczeństwa można uciec jednym z trzech wyjść ewakuacyjnych, które zostały rozrysowane na kolorowym menu. Mimo mocnego odcięcia miasta od reszty świata Starbucks dba o to, by wybór kaw, gorących czekolad oraz innych napojów zmieniał się równie często co w innych siedzibach. Choć w ten sposób mogą zapewnić klientom różnorodność i dostarczyć nowych propozycji smakowych, w tych ponurych czasach.
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Wolves, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
__________
Efekt terenu: W przypadku pojawienia się Niepoczytalnych, jeśli w temacie znajduje się minimum trzech członków gangu Wolves, otrzymują oni pomoc w postaci dodatkowego NPC będącego popierającym ich mieszkańcem.
Nie spodziewał się aż takiej bezpośredniości. Być może właśnie dlatego, w pierwszym momencie ta pseudo-obojętna maska, którą przybrał Słowik zwyczajnie opadła, pozostawiając na jego twarzy wyłącznie czyste zaskoczenie. Dopiero po chwili zmieniło się w rozbawienie, gdy prychnął cicho, kręcąc głową na boki.
— Istnieje szansa, że stawiam go w nieco bardziej negatywnym świetle niż powinienem. Nie rozstaliśmy się w zbyt dobrych stosunkach — wzruszył ramionami, nie zamierzając jednak jakoś szczególnie kontynuować tego tematu. Wspomnienie o Rene nadal pozostawiało na nim swego rodzaju ślad, niezależnie od tego jak bardzo starałby się wypadać obojętnie.
Mimo to sposób w jaki Albrecht nieświadomie wypowiadał swoje słowa, bez wątpienia go rozbawił. Zwłaszcza, że Słowik był w pełni przekonany, że nawet nie zdawał sobie z tego do końca sprawy.
— Nie jestem do końca pewien czy próbujesz obrazić samego siebie, skomplementować czy zareklamować jako kolejnego potencjalnego nudziarza, którym powinienem się zainteresować — niezależnie od tego jak bardzo próbował, po prostu nie mógł sobie tego w pełni odpuścić. Nic dziwnego, że tym razem w pełni pozwolił sobie na łagodne rozbawienie, które wygięło nieznacznie kąciki jego ust ku górze.
Zresztą na to i tak jest już zdecydowanie za późno.
Pojedyncze zdanie, które momentalnie pojawiło się w jego głowie miało wiele przeróżnych wydźwięków. I nie z każdego faktycznie był zadowolony, wiedział jednak że nie może ich dopuszczać do siebie zbyt mocno. Przede wszystkim, choć Słowik uparcie nie chciał się do tego przyznać przed samym sobą, Albrecht ciekawił go od samego początku. Głupie szczenięce zainteresowanie, od którego myślał że całkowicie udało mu się odciąć, gdy jego życie obrało taki, a nie inny bieg. Dlatego za każdym razem, gdy to wszystko dokładniej do niego docierało, szybko przypominał sobie o zupełnie innych kwestiach.
Jak choćby to jak bardzo zdążył zrujnować sobie życie. Jak bardzo bezwartościowy się stał, jak wielce chujowe decyzje podejmował. Teraz z kolei miał wrażenie, że jest juz zwyczajnie za późno, by jakkolwiek to wszystko naprostować. Dalej więc uparcie się w tym wszystkim pogrążał, a następnie rzucał na ślepo w stronę zajmujących mu głowę czynności. Lisy. Lark. Pojedyncze spotkania z Shanem, sprzedaż informacji, picie, seks, jeszcze więcej Lisów i rzucanie się w wir walki z nadzieją, że być może tym razem ktoś w końcu dźgnie go o dwa razy za dużo. Że dokona tego, czego sam nie potrafił mimo kilkukrotnych prób.
Krótki śmiech Albrechta całkowicie wystarczył, by wyrwać go z tego ciągu negatywnych emocji.
— Mhm. Na twoje nieszczęście, też nie wpisujesz się w mój wymarzony typ nudziarza. Wiesz, za mało rozmów o algebrze.
Poczekał chwilę aż chłopak wybierze, nim sam podsunął mu swoje zamówienie. Peppermint Mocha na mleku sojowym z dodatkowym syropem malinowym. Nie chciał niczego do jedzenia, doskonale wiedząc że jego żołądek i tak nie byłby zachwycony jakąkolwiek wizją posiłku. Kawa całkowicie mu wystarczyła.
"Szczerze przyznam, że nie umiem w takie spotkania, nie miałem okazji na nich być przez ostatnich kilka miesięcy."
Chwila.
Takie spotkania?
Przez chwilę spojrzenie Słowiko zrobiło się wyjątkowo bezmyślne. Pewnie, gdzieś w środku zdawał sobie sprawę, że jego żałosne zarzekanie się o utrzymaniu profesjonalizmu było kompletnie bezsensowne, ale nie skonkretyzował tego w żaden sposób. Pewnie chodziło mu o jakieś spotkania towarzyskie. Tylko o to. No bo przecież to nie była żadna ran-
Wcześniej nawet w pomieszczeniu było zimno, teraz jednak Słowik miał wrażenie jakby nagle odpalili wszelkie ogrzewanie na najwyższy poziom.
On tylko do ciebie mrugnął, kretynie.
Odchrząknął cicho starając się ukryć własne zażenowanie, chowając połowicznie twarz za zaciśniętą w pięść dłonią. Czerwienienie się, choć było dla niego w przeszłości niezwykle naturalne, już od dawna nie nękało go w taki sposób jak teraz. Chęć śmierci i zapadnięcia się pod ziemię właśnie wzrosła w nim wraz z temperaturą. Uratować go mogło tylko skupienie się na pytaniu, które jednak mimo swojej prostoty, było dla niego równie skomplikowane.
— Chyba... — urwał zdanie, wyraźnie się wahając. Mógł go rzecz jasna okłamać i wymyślić tak naprawdę cokolwiek. Albo powiedzieć prawdę, którą jak wiele innych rzeczy zepchnął daleko za drzwi w swojej głowie. Westchnął cicho i opuścił rekę, przenosząc na niego chwilowo wzrok, nim uciekł nim w kierunku witryny, nadal niezdolny do spojrzenia mu w oczy.
— Łyżwiarstwo figurowe. Tak sądzę — ostatecznie postawił na prawdę. Teraz bez wątpienia jego marzenie byłoby dużo łatwiejsze i bardziej osiągalne. Już w przeszłości Ian był nazywany cudownym dzieckiem, które potrafi bezbłędnie przeprowadzić cały występ do muzyki, mimo braku słuchu. Teraz gdy częściowo go odzyskał, całe zadanie stawało się dużo łatwiejsze.
Ale Ian już nie istniał. Teraz pozostał tylko Słowik, a on nie był łyżwiarzem figurowym.
— Skoro już bawimy się w pytania. Jakie są trzy rzeczy, których bardzo chciałbyś się nauczyć, ale niezależnie od prób nadal idą ci tragicznie? — rzucił lekkim tonem, tak mocno kontrastującym ze wszystkim co zaprezentował chwilę temu. Gdy odwrócił się w stronę Albrechta, kąciki jego ust ponownie wygięły się w uśmiechu. Tak jak oczy przestały zdradzać jakiekolwiek emocje, zastąpione domyślną pustką.
— Istnieje szansa, że stawiam go w nieco bardziej negatywnym świetle niż powinienem. Nie rozstaliśmy się w zbyt dobrych stosunkach — wzruszył ramionami, nie zamierzając jednak jakoś szczególnie kontynuować tego tematu. Wspomnienie o Rene nadal pozostawiało na nim swego rodzaju ślad, niezależnie od tego jak bardzo starałby się wypadać obojętnie.
Mimo to sposób w jaki Albrecht nieświadomie wypowiadał swoje słowa, bez wątpienia go rozbawił. Zwłaszcza, że Słowik był w pełni przekonany, że nawet nie zdawał sobie z tego do końca sprawy.
— Nie jestem do końca pewien czy próbujesz obrazić samego siebie, skomplementować czy zareklamować jako kolejnego potencjalnego nudziarza, którym powinienem się zainteresować — niezależnie od tego jak bardzo próbował, po prostu nie mógł sobie tego w pełni odpuścić. Nic dziwnego, że tym razem w pełni pozwolił sobie na łagodne rozbawienie, które wygięło nieznacznie kąciki jego ust ku górze.
Zresztą na to i tak jest już zdecydowanie za późno.
Pojedyncze zdanie, które momentalnie pojawiło się w jego głowie miało wiele przeróżnych wydźwięków. I nie z każdego faktycznie był zadowolony, wiedział jednak że nie może ich dopuszczać do siebie zbyt mocno. Przede wszystkim, choć Słowik uparcie nie chciał się do tego przyznać przed samym sobą, Albrecht ciekawił go od samego początku. Głupie szczenięce zainteresowanie, od którego myślał że całkowicie udało mu się odciąć, gdy jego życie obrało taki, a nie inny bieg. Dlatego za każdym razem, gdy to wszystko dokładniej do niego docierało, szybko przypominał sobie o zupełnie innych kwestiach.
Jak choćby to jak bardzo zdążył zrujnować sobie życie. Jak bardzo bezwartościowy się stał, jak wielce chujowe decyzje podejmował. Teraz z kolei miał wrażenie, że jest juz zwyczajnie za późno, by jakkolwiek to wszystko naprostować. Dalej więc uparcie się w tym wszystkim pogrążał, a następnie rzucał na ślepo w stronę zajmujących mu głowę czynności. Lisy. Lark. Pojedyncze spotkania z Shanem, sprzedaż informacji, picie, seks, jeszcze więcej Lisów i rzucanie się w wir walki z nadzieją, że być może tym razem ktoś w końcu dźgnie go o dwa razy za dużo. Że dokona tego, czego sam nie potrafił mimo kilkukrotnych prób.
Krótki śmiech Albrechta całkowicie wystarczył, by wyrwać go z tego ciągu negatywnych emocji.
— Mhm. Na twoje nieszczęście, też nie wpisujesz się w mój wymarzony typ nudziarza. Wiesz, za mało rozmów o algebrze.
Poczekał chwilę aż chłopak wybierze, nim sam podsunął mu swoje zamówienie. Peppermint Mocha na mleku sojowym z dodatkowym syropem malinowym. Nie chciał niczego do jedzenia, doskonale wiedząc że jego żołądek i tak nie byłby zachwycony jakąkolwiek wizją posiłku. Kawa całkowicie mu wystarczyła.
"Szczerze przyznam, że nie umiem w takie spotkania, nie miałem okazji na nich być przez ostatnich kilka miesięcy."
Chwila.
Takie spotkania?
Przez chwilę spojrzenie Słowiko zrobiło się wyjątkowo bezmyślne. Pewnie, gdzieś w środku zdawał sobie sprawę, że jego żałosne zarzekanie się o utrzymaniu profesjonalizmu było kompletnie bezsensowne, ale nie skonkretyzował tego w żaden sposób. Pewnie chodziło mu o jakieś spotkania towarzyskie. Tylko o to. No bo przecież to nie była żadna ran-
Wcześniej nawet w pomieszczeniu było zimno, teraz jednak Słowik miał wrażenie jakby nagle odpalili wszelkie ogrzewanie na najwyższy poziom.
On tylko do ciebie mrugnął, kretynie.
Odchrząknął cicho starając się ukryć własne zażenowanie, chowając połowicznie twarz za zaciśniętą w pięść dłonią. Czerwienienie się, choć było dla niego w przeszłości niezwykle naturalne, już od dawna nie nękało go w taki sposób jak teraz. Chęć śmierci i zapadnięcia się pod ziemię właśnie wzrosła w nim wraz z temperaturą. Uratować go mogło tylko skupienie się na pytaniu, które jednak mimo swojej prostoty, było dla niego równie skomplikowane.
— Chyba... — urwał zdanie, wyraźnie się wahając. Mógł go rzecz jasna okłamać i wymyślić tak naprawdę cokolwiek. Albo powiedzieć prawdę, którą jak wiele innych rzeczy zepchnął daleko za drzwi w swojej głowie. Westchnął cicho i opuścił rekę, przenosząc na niego chwilowo wzrok, nim uciekł nim w kierunku witryny, nadal niezdolny do spojrzenia mu w oczy.
— Łyżwiarstwo figurowe. Tak sądzę — ostatecznie postawił na prawdę. Teraz bez wątpienia jego marzenie byłoby dużo łatwiejsze i bardziej osiągalne. Już w przeszłości Ian był nazywany cudownym dzieckiem, które potrafi bezbłędnie przeprowadzić cały występ do muzyki, mimo braku słuchu. Teraz gdy częściowo go odzyskał, całe zadanie stawało się dużo łatwiejsze.
Ale Ian już nie istniał. Teraz pozostał tylko Słowik, a on nie był łyżwiarzem figurowym.
— Skoro już bawimy się w pytania. Jakie są trzy rzeczy, których bardzo chciałbyś się nauczyć, ale niezależnie od prób nadal idą ci tragicznie? — rzucił lekkim tonem, tak mocno kontrastującym ze wszystkim co zaprezentował chwilę temu. Gdy odwrócił się w stronę Albrechta, kąciki jego ust ponownie wygięły się w uśmiechu. Tak jak oczy przestały zdradzać jakiekolwiek emocje, zastąpione domyślną pustką.
— To w sumie zrozumiałe — stwierdził spokojnie, również wzruszając ramionami. Kompletnie nie zauważył tego, że Słowik niespecjalnie zainteresowany jest ciągnięciem dalej tego konkretnego wątku. — Ale wiesz, nawet jeżeli relacja pozostawia niesmak i nawet gdybyś świadomie stawiał go w złym świetle, to masz ku temu jakieś powody, nie? To nie są fakty wzięte kompletnie z dupy. — Mówiąc to przekrzywił nieco głowę i spojrzał badawczo na chłopaka, starając się zauważyć jakieś drobne zmiany w jego wyrazie twarzy. — Ja na przykład mówiłem o jednej ze swoich byłych, że nie dawała mi żyć. Wiadomo, że to przesadzone, w końcu nadal tu jestem... Co nie zmienia faktu, że zalazła mi mocno za skórę pomimo raczej krótkiego związku. Bez wchodzenia w detale nie byłbym w stanie wyjaśnić o co dokładnie chodziło, a stwierdzenie, że truła mi dupę o wszystko, też jest zbyt ogólnikowe. Takie uroki ludzi, którzy pozostawiają po sobie złe wrażenie.
To był wprawdzie jego pierwszy „poważny” związek, który nie polegał jedynie na wracaniu razem ze szkoły i chodzeniu do kina raz na dwa tygodnie. Pewnie nie traktował go na tyle poważnie, na ile powinien z punktu widzenia tamtej dziewczyny. Może poświęcał jej za mało czasu, może nie zaspokajał potrzeb, które dobry chłopak zaspokajać powinien. No, ewentualnie ona była pierdolnięta i wszystkiego było jej mało, od uwagi po materialne prezenty – nie jemu to oceniać, zwłaszcza po prawie dziesięciu latach od rozstania.
— Tak — rzucił wymijająco odpowiedzi na jego kolejne słowa i po prostu się uśmiechnął.
W normalnych warunkach pewnie nawet spłonąłby rumieńcem, ale wcześniejsze przejście z zimnego parku do ciepłej kawiarni i tak już sprawiło, że twarz miał bardziej czerwoną niż normalnie i lekko różowe policzki były w tym wszystkim praktycznie niezauważalne. No, ale ta ostatnia wypowiedź Słowika była dla niego sporym komplementem, nawet gdyby nie odwzajemniał jego zainteresowania.
Prawda była taka, że chciał zrobić to wszystko jednocześnie. Trochę siebie zareklamować, ale żeby nie wyjść na kompletnego narcyza, zrobić to pod postacią samokrytycznego żartu. Ale takiego, który nie przedstawi go wyłącznie w złym świetle. Taki tam brak umiejętności mówienia o sobie pozytywnych rzeczy bez obawy, że inni ludzie wezmą go za megalomana. Zamiast tego zakładali zwykle, że ma jakieś potężne problemy z samooceną, a z dwojga złego ten scenariusz wydawał się łatwiejszy do zaakceptowania.
— Oh, nie spodziewałbym się. Jeździłeś kiedyś? — spytał ze szczerym zaciekawieniem, ożywiając się nieco bardziej. Takiej zmiany tematu potrzebował, przynajmniej będą w stanie przez jakiś czas uniknąć krępującej ciszy, która zwykle towarzyszyła rozmowom o byłych lub przyszłych związkach. — W sumie z jednej strony byłbym w stanie wyobrazić sobie ciebie na łyżwach, z drugiej... Sam nie wiem, jakoś tak nie do końca mi do ciebie pasują. Ale no, nie znałem cię wcześniej, a taniec na lodzie po prostu nie pasuje mi do takiego Liska jak ty.
Pytanie Słowika również go zaskoczyło, zwłaszcza że nigdy zbytnio się nad tym nie zastanawiał. Masa rzeczy szła mu beznadziejnie, to oczywiste, ale chyba żadnej z nich nigdy nie chciał się tak szczerze nauczyć. Tak samo te, do których chociaż przez chwilę się przyłożył, nie szły mu aż tak źle, żeby używać wobec nich określenia „tragicznie”. Nie odzywał się więc przez chwilę, myśląc intensywnie nad odpowiedzią. Taniec? Nie, miał dwie lewe nogi, ale też nigdy tańczyć nie chciał. Szycie? Z tym też w sumie nie radził sobie najgorzej. Programowanie? Wiedział tylko tyle, ile nauczył go Oleander, przy czym nie czuł nawet potrzeby, żeby wiedzę z tego zakresu poszerzać.
— To pewnie zabrzmi idiotycznie — zaczął ostrożnie i odwrócił lekko głowę w bok, na chwilę uciekając wzrokiem od swojego rozmówcy. — Bycie sobą, tak sądzę. No bo, cóż, siedzimy tu i gadamy, wszystko niby wygląda normalnie. Normalnie rozmawiam ze swoimi znajomymi, ze współlokatorami w pewnym sensie też. Na pierwszy rzut oka zawsze jest okej, ale za każdym razem mam wrażenie, że to tylko gra i przy nikim nie jestem w stu procentach sobą. Ale, um, ja w sumie nie wiem jak być mną? — stwierdził pytająco, spoglądając kątem oka na chłopaka, jakby oczekiwał od niego jakiejś odpowiedzi. — Dostosowywałem się do moich rozmówców od kiedy pamiętam. Teraz próbuję być naturalny, ale szczerze nie mam pojęcia, czy jestem, czy po prostu obieram taki sposób bycia, żeby zrobić na tobie dobre wrażenie.
Znów zamilkł, usilnie próbując przeanalizować swoje własne słowa i znaleźć jakąś lekką pointę dla całego tego wywodu. Normalnie nie dzielił się z nikim takimi przemyśleniami, więc dopiero gdy wypowiedział je na głos, dotarło do niego jak bardzo chaotyczne i niepokojące mogły wydawać się osobom trzecim. Słysząc, że barista woła jego imię, poderwał się z krzesła szybciej niż planował, i w ciszy pomaszerował odebrać ich zamówienie. Głupio było mu teraz powiedzieć cokolwiek i miał cichą nadzieję, że Słowik jakoś pociągnie rozmowę dalej.
To był wprawdzie jego pierwszy „poważny” związek, który nie polegał jedynie na wracaniu razem ze szkoły i chodzeniu do kina raz na dwa tygodnie. Pewnie nie traktował go na tyle poważnie, na ile powinien z punktu widzenia tamtej dziewczyny. Może poświęcał jej za mało czasu, może nie zaspokajał potrzeb, które dobry chłopak zaspokajać powinien. No, ewentualnie ona była pierdolnięta i wszystkiego było jej mało, od uwagi po materialne prezenty – nie jemu to oceniać, zwłaszcza po prawie dziesięciu latach od rozstania.
— Tak — rzucił wymijająco odpowiedzi na jego kolejne słowa i po prostu się uśmiechnął.
W normalnych warunkach pewnie nawet spłonąłby rumieńcem, ale wcześniejsze przejście z zimnego parku do ciepłej kawiarni i tak już sprawiło, że twarz miał bardziej czerwoną niż normalnie i lekko różowe policzki były w tym wszystkim praktycznie niezauważalne. No, ale ta ostatnia wypowiedź Słowika była dla niego sporym komplementem, nawet gdyby nie odwzajemniał jego zainteresowania.
Prawda była taka, że chciał zrobić to wszystko jednocześnie. Trochę siebie zareklamować, ale żeby nie wyjść na kompletnego narcyza, zrobić to pod postacią samokrytycznego żartu. Ale takiego, który nie przedstawi go wyłącznie w złym świetle. Taki tam brak umiejętności mówienia o sobie pozytywnych rzeczy bez obawy, że inni ludzie wezmą go za megalomana. Zamiast tego zakładali zwykle, że ma jakieś potężne problemy z samooceną, a z dwojga złego ten scenariusz wydawał się łatwiejszy do zaakceptowania.
— Oh, nie spodziewałbym się. Jeździłeś kiedyś? — spytał ze szczerym zaciekawieniem, ożywiając się nieco bardziej. Takiej zmiany tematu potrzebował, przynajmniej będą w stanie przez jakiś czas uniknąć krępującej ciszy, która zwykle towarzyszyła rozmowom o byłych lub przyszłych związkach. — W sumie z jednej strony byłbym w stanie wyobrazić sobie ciebie na łyżwach, z drugiej... Sam nie wiem, jakoś tak nie do końca mi do ciebie pasują. Ale no, nie znałem cię wcześniej, a taniec na lodzie po prostu nie pasuje mi do takiego Liska jak ty.
Pytanie Słowika również go zaskoczyło, zwłaszcza że nigdy zbytnio się nad tym nie zastanawiał. Masa rzeczy szła mu beznadziejnie, to oczywiste, ale chyba żadnej z nich nigdy nie chciał się tak szczerze nauczyć. Tak samo te, do których chociaż przez chwilę się przyłożył, nie szły mu aż tak źle, żeby używać wobec nich określenia „tragicznie”. Nie odzywał się więc przez chwilę, myśląc intensywnie nad odpowiedzią. Taniec? Nie, miał dwie lewe nogi, ale też nigdy tańczyć nie chciał. Szycie? Z tym też w sumie nie radził sobie najgorzej. Programowanie? Wiedział tylko tyle, ile nauczył go Oleander, przy czym nie czuł nawet potrzeby, żeby wiedzę z tego zakresu poszerzać.
— To pewnie zabrzmi idiotycznie — zaczął ostrożnie i odwrócił lekko głowę w bok, na chwilę uciekając wzrokiem od swojego rozmówcy. — Bycie sobą, tak sądzę. No bo, cóż, siedzimy tu i gadamy, wszystko niby wygląda normalnie. Normalnie rozmawiam ze swoimi znajomymi, ze współlokatorami w pewnym sensie też. Na pierwszy rzut oka zawsze jest okej, ale za każdym razem mam wrażenie, że to tylko gra i przy nikim nie jestem w stu procentach sobą. Ale, um, ja w sumie nie wiem jak być mną? — stwierdził pytająco, spoglądając kątem oka na chłopaka, jakby oczekiwał od niego jakiejś odpowiedzi. — Dostosowywałem się do moich rozmówców od kiedy pamiętam. Teraz próbuję być naturalny, ale szczerze nie mam pojęcia, czy jestem, czy po prostu obieram taki sposób bycia, żeby zrobić na tobie dobre wrażenie.
Znów zamilkł, usilnie próbując przeanalizować swoje własne słowa i znaleźć jakąś lekką pointę dla całego tego wywodu. Normalnie nie dzielił się z nikim takimi przemyśleniami, więc dopiero gdy wypowiedział je na głos, dotarło do niego jak bardzo chaotyczne i niepokojące mogły wydawać się osobom trzecim. Słysząc, że barista woła jego imię, poderwał się z krzesła szybciej niż planował, i w ciszy pomaszerował odebrać ich zamówienie. Głupio było mu teraz powiedzieć cokolwiek i miał cichą nadzieję, że Słowik jakoś pociągnie rozmowę dalej.
Wzruszył nieznacznie ramionami.
Oczywiście Albrecht miał rację, ale to nie do końca znaczyło, że Słowik ot tak dał radę wszystko sobie odpuścić. Nawet jeśli czasem lubił sobie wmawiać, że tak było. Wiedział też, że zrzucanie winy na jedną stronę nie miało aż takiego sensu, bo tak czy inaczej w którymś momencie obaj musieli popełnić błąd.
Choćby tym błędem miało być bycie razem.
Przesunął powoli palcami po karku, rozdarty pomiędzy niechęcią zgłębiania tematu, a pozostawienia Albrechta na przysłowiowym lodzie. W końcu ignorancja nigdy nie była mile widziana przez innych.
— Wydaje mi się — zaczął powoli i ostrożnie, przez chwilę przebierając nad różnymi słowami w głowie — że mimo wszystko poniekąd to była moja wina. Wiedziałem od początku, że jest... no wiesz. Hetero.
Nie był przyzwyczajony do mówienia o sobie. Związek z Rene był czymś, czego nie poruszył absolutnie z nikim. Najlepszym przyjacielem, jak i bratem. Unikał tego tematu jak ognia, a jednak po raz pierwszy od miesięcy właśnie zaczął mówić. Ogólnikowo, bo ogólnikowo, ale jednak. Terapeuta byłby z niego dumny. Gdyby Słowik nie kazał mu spierdalać jakieś trzy miesiące temu.
— Nie był w stanie w pełni zaakceptować tego, że może mu się podobać ktoś, kto dzieli z nim płeć. A ja mam tendencje do parcia przed siebie jak dzik, gdy już położę na czymś ręce i stwierdzę, że należy do mnie — zażartował, starając się nadać swojej wypowiedzi nieco lżejszego tonu. Nie zamierzał przecież zarzucać go ciężkimi tematami na ich pierwszej randce. Zresztą w ogóle poruszanie tematu byłych było tragicznym pomysłem. Że też jak zawsze musiał coś chlapnąć ozorem.
"Oh, nie spodziewałbym się. Jeździłeś kiedyś?"
Mimowolnie miał ochotę się uśmiechnąć. Była to kwestia tego, że obecnie w Riverdale tak normalne hobby wydawały się nie na miejscu, a może Słowik nie pasował mu do tego wizerunku? Cholernie go do ciekawiło.
— Od dziecka. Planowaliśmy nawet profesjonalną karierę, no ale potem życie poszło swoim torem. Skoro powiedziałeś, że byś się nie spodziewał... czego byś się spodziewał? Zawsze intryguje mnie jak wyglądam w oczach innych ludzi — nawet jeżeli były to tylko pozory, bądź ich senne marzenia. Czasem po prostu nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego jak odbierali nas inni. Określenie go Lisem było w końcu niezwykle trafne, ale nie do końca wiązało się z jakimś zawodem.
Szczerość z jaką Albrecht odpowiedział na jego następne pytanie nieznacznie go zaskoczyła. Do tego stopnia, by przez chwilę milczał, nawet nie szukając żadnych konkretnych słów. Myślał po prostu nad jego słowami, przypatrując mu się niewidzącym, odległym wzrokiem. Miał bowiem wrażenie, że problem ten dotyczył obecnie sporej części osób. Zwłaszcza w obecnych czasach. Znalazłoby się kilku taranów, co to nie dbali o niczyją opinię i po prostu parli przed siebie. Nie udawali, nie czując takiej potrzeby, być może nieustanną prowokacją wręcz próbowali ściągnąć na siebie problemy. A nawet śmierć. Czasem sam Słowik wybierał pełną agresję, z nadzieją że ktoś dokończy robotę za niego, a on umrze bez wyrzutów sumienia, że zostawia rodzinę, pocięty własnymi rękami. Albrecht zdążył wstać po zamówienie i wrócić, nim Nixon mrugnął kilkakrotnie, by przywrócić wilgoć wysuszonym oczom.
— Myślę, że takie rzeczy przychodzą z czasem — powiedział w końcu mimo wszystko wracając do tematu — mało kto może sobie obecnie pozwolić na pełną szczerość. Już w normalnych warunkach było to trudne, gdy ludzie uwielbiali wykorzystywać każde słowo przeciw tobie, gdy coś poszło nie po ich myśli. Teraz do tego wszystkiego dochodzi strach przed utratą majątku, życia czy czegokolwiek innego. Jeżeli już wcześniej miałeś do tego... predyspozycje, nic dziwnego, że obecnie się pogubiłeś. Jeśli mogę to tak nazwać.
Podrapał się po policzku, zaraz odgarniając włosy dłonią do tyłu.
— Tak czy inaczej, im dłużej z kimś przebywamy, tym bardziej zaczynamy mu ufać. A z zaufaniem przychodzą konkretne zachowania, często takie z których sami nie zdajemy sobie sprawy. Nie ma nic złego w tym, że nie do końca wiemy kim jesteśmy i pozwalamy innym pomóc nam to odkryć. Tak mi się przynajmniej wydaje — ostatnie zdanie dodał zdecydowanie zbyt szybko, momentalnie tracąc całą pewność siebie. Przeklął w myślach własne rozgadanie, opuszczając wzrok na własne dłonie. Naprawdę, szlag by to wszystko. Gdzie podziewała się cała ta jego obojętność? Naprawdę przydałoby mu się teraz wsparcie ze strony niewzruszenia.
— Ale jeśli faktycznie próbujesz zrobić dobre wrażenie to dobrze ci idzie — wyrzucił z siebie, raz jeszcze starając się rozluźnić atmosferę i posłał mu zaczepny uśmiech. Mimo że w środku właśnie przeżywał niemały zawał.
Tym co momentalnie starło uśmiech z jego ust był dzwoniący telefon. Zerknął na ekran ledwo powstrzymując westchnięcie.
— Przepraszam, wypadło mi coś ważnego, czym muszę się natychmiast zająć. Zadzwonię do ciebie — rzucił bezmyślnie, przez chwilę wyraźnie się zwieszając. Zaczerwienił się nieznacznie kaszląc cicho w dłoń — ... gdybym czegoś potrzebował. Do zobaczenia.
Zebrał swoje rzeczy, szybko wypadając na zewnątrz, by skierować się w stronę strzelnicy.
Oczywiście Albrecht miał rację, ale to nie do końca znaczyło, że Słowik ot tak dał radę wszystko sobie odpuścić. Nawet jeśli czasem lubił sobie wmawiać, że tak było. Wiedział też, że zrzucanie winy na jedną stronę nie miało aż takiego sensu, bo tak czy inaczej w którymś momencie obaj musieli popełnić błąd.
Choćby tym błędem miało być bycie razem.
Przesunął powoli palcami po karku, rozdarty pomiędzy niechęcią zgłębiania tematu, a pozostawienia Albrechta na przysłowiowym lodzie. W końcu ignorancja nigdy nie była mile widziana przez innych.
— Wydaje mi się — zaczął powoli i ostrożnie, przez chwilę przebierając nad różnymi słowami w głowie — że mimo wszystko poniekąd to była moja wina. Wiedziałem od początku, że jest... no wiesz. Hetero.
Nie był przyzwyczajony do mówienia o sobie. Związek z Rene był czymś, czego nie poruszył absolutnie z nikim. Najlepszym przyjacielem, jak i bratem. Unikał tego tematu jak ognia, a jednak po raz pierwszy od miesięcy właśnie zaczął mówić. Ogólnikowo, bo ogólnikowo, ale jednak. Terapeuta byłby z niego dumny. Gdyby Słowik nie kazał mu spierdalać jakieś trzy miesiące temu.
— Nie był w stanie w pełni zaakceptować tego, że może mu się podobać ktoś, kto dzieli z nim płeć. A ja mam tendencje do parcia przed siebie jak dzik, gdy już położę na czymś ręce i stwierdzę, że należy do mnie — zażartował, starając się nadać swojej wypowiedzi nieco lżejszego tonu. Nie zamierzał przecież zarzucać go ciężkimi tematami na ich pierwszej randce. Zresztą w ogóle poruszanie tematu byłych było tragicznym pomysłem. Że też jak zawsze musiał coś chlapnąć ozorem.
"Oh, nie spodziewałbym się. Jeździłeś kiedyś?"
Mimowolnie miał ochotę się uśmiechnąć. Była to kwestia tego, że obecnie w Riverdale tak normalne hobby wydawały się nie na miejscu, a może Słowik nie pasował mu do tego wizerunku? Cholernie go do ciekawiło.
— Od dziecka. Planowaliśmy nawet profesjonalną karierę, no ale potem życie poszło swoim torem. Skoro powiedziałeś, że byś się nie spodziewał... czego byś się spodziewał? Zawsze intryguje mnie jak wyglądam w oczach innych ludzi — nawet jeżeli były to tylko pozory, bądź ich senne marzenia. Czasem po prostu nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego jak odbierali nas inni. Określenie go Lisem było w końcu niezwykle trafne, ale nie do końca wiązało się z jakimś zawodem.
Szczerość z jaką Albrecht odpowiedział na jego następne pytanie nieznacznie go zaskoczyła. Do tego stopnia, by przez chwilę milczał, nawet nie szukając żadnych konkretnych słów. Myślał po prostu nad jego słowami, przypatrując mu się niewidzącym, odległym wzrokiem. Miał bowiem wrażenie, że problem ten dotyczył obecnie sporej części osób. Zwłaszcza w obecnych czasach. Znalazłoby się kilku taranów, co to nie dbali o niczyją opinię i po prostu parli przed siebie. Nie udawali, nie czując takiej potrzeby, być może nieustanną prowokacją wręcz próbowali ściągnąć na siebie problemy. A nawet śmierć. Czasem sam Słowik wybierał pełną agresję, z nadzieją że ktoś dokończy robotę za niego, a on umrze bez wyrzutów sumienia, że zostawia rodzinę, pocięty własnymi rękami. Albrecht zdążył wstać po zamówienie i wrócić, nim Nixon mrugnął kilkakrotnie, by przywrócić wilgoć wysuszonym oczom.
— Myślę, że takie rzeczy przychodzą z czasem — powiedział w końcu mimo wszystko wracając do tematu — mało kto może sobie obecnie pozwolić na pełną szczerość. Już w normalnych warunkach było to trudne, gdy ludzie uwielbiali wykorzystywać każde słowo przeciw tobie, gdy coś poszło nie po ich myśli. Teraz do tego wszystkiego dochodzi strach przed utratą majątku, życia czy czegokolwiek innego. Jeżeli już wcześniej miałeś do tego... predyspozycje, nic dziwnego, że obecnie się pogubiłeś. Jeśli mogę to tak nazwać.
Podrapał się po policzku, zaraz odgarniając włosy dłonią do tyłu.
— Tak czy inaczej, im dłużej z kimś przebywamy, tym bardziej zaczynamy mu ufać. A z zaufaniem przychodzą konkretne zachowania, często takie z których sami nie zdajemy sobie sprawy. Nie ma nic złego w tym, że nie do końca wiemy kim jesteśmy i pozwalamy innym pomóc nam to odkryć. Tak mi się przynajmniej wydaje — ostatnie zdanie dodał zdecydowanie zbyt szybko, momentalnie tracąc całą pewność siebie. Przeklął w myślach własne rozgadanie, opuszczając wzrok na własne dłonie. Naprawdę, szlag by to wszystko. Gdzie podziewała się cała ta jego obojętność? Naprawdę przydałoby mu się teraz wsparcie ze strony niewzruszenia.
— Ale jeśli faktycznie próbujesz zrobić dobre wrażenie to dobrze ci idzie — wyrzucił z siebie, raz jeszcze starając się rozluźnić atmosferę i posłał mu zaczepny uśmiech. Mimo że w środku właśnie przeżywał niemały zawał.
Tym co momentalnie starło uśmiech z jego ust był dzwoniący telefon. Zerknął na ekran ledwo powstrzymując westchnięcie.
— Przepraszam, wypadło mi coś ważnego, czym muszę się natychmiast zająć. Zadzwonię do ciebie — rzucił bezmyślnie, przez chwilę wyraźnie się zwieszając. Zaczerwienił się nieznacznie kaszląc cicho w dłoń — ... gdybym czegoś potrzebował. Do zobaczenia.
Zebrał swoje rzeczy, szybko wypadając na zewnątrz, by skierować się w stronę strzelnicy.
zt. x2
W teorii miała złapać Shane'a już wcześniej i odebrać z nim jego znajomą, ale niestety super duper kariera fantastycznej idolki internetu zawołała ją na nieco dłuższy czas niż się spodziewała. Dlatego właśnie Kassir dostał wysmarowaną na szybko wiadomość zawaloną emotikonkami, że biedna Hailey się spóźni, bo ojejku, quest jej się przeciągnął, więc po prostu złapie ich po drodze.
A najlepszym "po drodze" był bez wątpienia Starbucks. Yours truly, ore-sama pośród sieci kawiarni, oferujący to, co tygryski i małe dziewczynki lubiły najbardziej - matcha latte z syropem liczi. Najlepiej.
Pewnie dlatego zamówiła jeszcze zanim reszta stowarzyszenia wędrujących pojebów do niej dołączyła, i zaczęła siorbać swój napój bogów w spokoju, zerkając tylko co jakiś czas za szybę kawiarni, łapą trzymającą telefon już dłubiąc kolejną wiadomość do Shane'a.
A teraz siedzenie bez celu i czekanie, nie chce mi się into wody lanie.UwU Już czekam, szukaj lawendowych włosów. TO TAKI FIOLETOWY (ノ>▽<。)ノ
Jak zwykle planowanie wzięło w choinkę. Miast udać się w trójkę do tego miejsca, był zmuszony nieco inaczej rozplanować spotkanie. Nie żeby narzekał. Wiele to nie zmieniało - według niego - w ostatecznym rozrachunku, więc przeszedł głównie do działania jakim było zabranie niedawno poznanej kobiety w trasę. Nie posiadając zdolności czytania w myślach, nie wiedział, jak Kiana zareaguje na taki plan odnośnie spotkania i spędzenia czasu w większej grupie. O ile trzyosobową można było nazwać "większą".
Ale podobno im więcej osób tym raźniej.
Ciemnowłosy uznał w swoich wewnętrznych przemyśleniach - już w czasie trasy - że zasadniczo na razie zapowiadało się dobrze. Udało mu się uzyskać kontakt z Kianą, chociaż sposób tego nie był do końca czymś go do zachwycało... Udawanie się w konkretne miejsce jakim była komenda policji, wzbudzało w nim lekki dyskomfort. Wspomnienia z przeszłości potrafiły atakować kąśliwie, podsuwając kąski z okrutnym przypomnieniem własnych losów powiązanych z takimi tego typu miejscami oraz zachowaniami. Niektóre wystarczyły, by z chęcią zaczął bić głową o najbliższą ścianę.
Ale finalnie skończyło się obecnie pozytywnie, więc i pojawił się tutaj wraz z zaproszoną kobietą. Międzyczasie sprawdzał też telefon, odczytując ostatnie wiadomości od Hailey, by w odpowiedzi wysłać jej naklejkę z jednym wielkim "OK", nim przeszedł do szukania w środku. Wcześniej go nie tchnęło, by sprawdzić w momencie, gdy mijał budynek, chociaż na szybko.
Lawenda. Fiolet. Świetnie, zadanie ułatwione - obecnie w pomieszczeniu wyłapał wzrokiem jedną osobę odpowiadającą podanemu opisowi. Lekki uśmiech zagościł krótko na jego twarzy, nim podszedł do dziewczyny.
- Hej - przywitał się. - Nawet szybko poszedł ci ten quest - stwierdził Shane, uśmiechając się lekko. - Okay, to zacznijmy klasykiem, poznajcie się - krok w tył, by nie wtrącać się w początki narastającej przyjaźni... albo chociaż początku znajomości. - A ja idę międzyczasie zamówić sobie kawę - nie było mu w myśli nawet, by mówić za jedną lub drugą z owych istot.
ubiór: ciemno-szare jeansy, czarny golf, czarna skórzana kurtka
Była zaskoczona gdy pojawił się na posterunku pytając konkretnie o nią. Z początku myślała, że przyszedł z jakimś problemem, ale kiedy zapytał o jej numer telefonu i ewentualne spotkanie towarzyskie była… cóż zszokowana. Niemniej jednak podała mu kontakt do siebie, a na propozycje oprowadzenia po mieście i kawę zgodziła się. Nie miała przecież nic do stracenia.
I tak oto stali teraz przy wejściu do Starbucksa. Chłopak co jakiś czas sprawdzał telefon i Kiana musiała gryźć się w język by nie wypalić jednego ze swoich standardowych pytań kto, co i jak? To nie była jej sprawa z kim konwersował chłopak. Weszła za nim do kawiarni, a kiedy zatrzymali się przy jednym ze stolików lekko się zdziwiła. Och, czyli nie będą sami. Jej humor lekko opadł, ale nie była zła na niego, że nie uprzedził jej wcześniej o jeszcze jednej osobie.
Spojrzała ponad ramieniem chłopaka na siedzącą dziewczynę, a jej brew lekko się uniosła. Ale była….kolorowa. Kiana szybko zlustrowała swój strój i po raz pierwszy od dawna stwierdziła, że może powinna zainwestować w jakieś bardziej kolorowe ciuchy niż czerń i biel. Kiedy Shane ruszył po kawę rzuciła za nim szybko:
„Hej, a możesz mi wziąć gorącą, czarną americano z karmelem, venti? Dzięki!”
Swoją uwagę przeniosła na dziewczynę siedzącą przy stoliku, wykrzesała lekki uśmiech na usta i wyciągając rękę przedstawiła się najbardziej pogodnym tonem na jaki ją było stać.
„Kiana, miło mi Cię poznać,” zdjęła skórzaną kurtkę wieszając ją na oparciu krzesła i usiadła naprzeciwko dziewczyny.
Wydawała się być bardzo pogodną duszą i Kiana miała przebłysk wątpliwości czy się dogadają. Ona sama nie należała do ludzi lubiących wielkie imprezy czy generalnie spotkania towarzyskie. Przyjaciół czy choćby znajomych, cóż praktycznie nie posiadała. Jej humor najczęściej oscylował w okolicach irytacji i złości, ale może przyszła pora na lekkie zmiany?
„To o jakim queście on mówił?” Zagaiła będąc szczerze ciekawą. Dziewczyna niewątpliwe była interesująca, a policjant w niej od razu chciał wiedzieć wszystko. Na szczęście racjonalna część jej mózgu przejęła kontrolę i Kiana ze spokojem czekała na odpowiedź. I kawę. O tak, zdecydowanie potrzebowała naparu bogów.
Zarejestrowała znajomego spojrzeniem w miarę szybko po jego przekroczeniu progu lokalu. Podniosła się powoli, nie chcąc być zbyt gwałtowną - przestrzeń publiczna jednak zobowiązywała do bycia mniej hiperduper niż zwykle - nim postąpiła tych kilka ostatnich kroków, zmniejszając dystans między sobą a umówionym z nią duetem.
- Co tam, seksiaku - rzuciła mrukliwym tonem i nawet puściła biednemu Shane'owi oko, nim zaśmiała się na ten swój fantastyczny żarcik, by zaraz uwiesić się nieszczęśnikowi na karku na krótką chwilę. Do pięknej pani obok już pomachała - w tym domu respektujemy konsent, a obcego nie wypada ściskać na dzień dobry. Kassir za to próbował się oddelegować. Tak bez głupiego komentarza? O nie nie. Ten mały gremlin po prostu nie mógł się powstrzymać przed wypaleniem do pleców kumpla: - Nie znoszę jak mnie zostawiasz, ale kocham patrzeć jak odchodzisz, Kapitanie Fajne Bułeczki.
A potem usiadła, jakby nic się nie stało, uśmiechając się absolutnie niewinnie do... Kiany. Okej. Kiana. Zakoduj tę informację, CingCiong.
- Hailey! Ale masz śliczne imię - odparła, próbując przy tym nie być za bardzo entuzjastyczną, żeby od razu nie odstraszyć tej biednej duszyczki swoim byciem absorbującą, unosząc dłoń i układając palce w znak pokoju, samej tego nawet nie rejestrując. Wykonywała takie gesty już tak automatycznie i losowo, że czasami nie wiedziała nawet, gdzie ma ręce, kiedy akurat ich potrzebowała. Wiedziała za to doskonale, gdzie ma oczy, kiedy wwierciła spojrzenie we włosy kobiety. O rany, jakie śliczne włosy. Cała była śliczna. Tak śliczna, że biedna Koreanka dosłownie odpłynęła myślami w swoją chmurę pytań - jakich kosmetyków używała, czy to był jej naturalny kolor, czy ta buzia to makijaż czy była taka naturalnie, o bogowie, mogłaby po prostu zapytać, ale głupio było tak przy pierwszym spotkaniu. Przecież to płytkie, głupie, mogłaby zacząć rozmowę od czegoś inne---
"To o jakim queście on mówił?"
- O! A! Hm - zacięła się na moment, zaraz wracając myślami na ziemię. Czasami nawet losowa rzecz była w stanie rozkojarzyć ją do tego stopnia, że absolutnie zapominała o swoim otoczeniu i całym świecie poza tym jednym pojęciem czy przedmiotem. Odchrząknęła, znów pozwalając słodkiemu uśmieszkowi wygiąć jej usta. - Streamowałam-... uch, nie wiem jak bardzo jesteś na bieżąco z grami, ale ostatnio wyszedł najnowszy NieR i po prostu jeden story quest mi się wydłużył, a głupio było tak zostawiać ludzi tak w samym środku, nienawidzę takich cliffhangerów - wystawiła język, żeby podkreślić swoje zniesmaczenie. No jak to tak, zostawiać biednych widzów, którzy sypią hajsem, bez dokończenia ważnego zadania?
- Słyszałam, że mamy cię oprowadzać - podjęła nagle, trochę niepewnie. Problemem było dla niej ukrywać emocje kiedy nie była w sytuacji czysto profesjonalnej, tak więc lekkie zaniepokojenie od razu wymalowało się na jej twarzy. - Wiem, że to okropne pytanie, ale skąd pomysł przyjazdu tutaj? Znaczy, mimo wszystko, to nie jest... najbardziej przyjazne miejsce w kraju - ściszyła nieco ton, opuszczając przy tym wzrok. Na dosłownie sekundę, bo zaraz poderwała się z powrotem do prostego siadu. - Aaa, przepraszam. N-nie mów mi, jeśli to coś osobistego, wiadomo. Nie chciałam być wścibska.
Ziom, jeszcze nawet nic ci nie powiedziała, uspokój suty.
- Co tam, seksiaku - rzuciła mrukliwym tonem i nawet puściła biednemu Shane'owi oko, nim zaśmiała się na ten swój fantastyczny żarcik, by zaraz uwiesić się nieszczęśnikowi na karku na krótką chwilę. Do pięknej pani obok już pomachała - w tym domu respektujemy konsent, a obcego nie wypada ściskać na dzień dobry. Kassir za to próbował się oddelegować. Tak bez głupiego komentarza? O nie nie. Ten mały gremlin po prostu nie mógł się powstrzymać przed wypaleniem do pleców kumpla: - Nie znoszę jak mnie zostawiasz, ale kocham patrzeć jak odchodzisz, Kapitanie Fajne Bułeczki.
A potem usiadła, jakby nic się nie stało, uśmiechając się absolutnie niewinnie do... Kiany. Okej. Kiana. Zakoduj tę informację, CingCiong.
- Hailey! Ale masz śliczne imię - odparła, próbując przy tym nie być za bardzo entuzjastyczną, żeby od razu nie odstraszyć tej biednej duszyczki swoim byciem absorbującą, unosząc dłoń i układając palce w znak pokoju, samej tego nawet nie rejestrując. Wykonywała takie gesty już tak automatycznie i losowo, że czasami nie wiedziała nawet, gdzie ma ręce, kiedy akurat ich potrzebowała. Wiedziała za to doskonale, gdzie ma oczy, kiedy wwierciła spojrzenie we włosy kobiety. O rany, jakie śliczne włosy. Cała była śliczna. Tak śliczna, że biedna Koreanka dosłownie odpłynęła myślami w swoją chmurę pytań - jakich kosmetyków używała, czy to był jej naturalny kolor, czy ta buzia to makijaż czy była taka naturalnie, o bogowie, mogłaby po prostu zapytać, ale głupio było tak przy pierwszym spotkaniu. Przecież to płytkie, głupie, mogłaby zacząć rozmowę od czegoś inne---
"To o jakim queście on mówił?"
- O! A! Hm - zacięła się na moment, zaraz wracając myślami na ziemię. Czasami nawet losowa rzecz była w stanie rozkojarzyć ją do tego stopnia, że absolutnie zapominała o swoim otoczeniu i całym świecie poza tym jednym pojęciem czy przedmiotem. Odchrząknęła, znów pozwalając słodkiemu uśmieszkowi wygiąć jej usta. - Streamowałam-... uch, nie wiem jak bardzo jesteś na bieżąco z grami, ale ostatnio wyszedł najnowszy NieR i po prostu jeden story quest mi się wydłużył, a głupio było tak zostawiać ludzi tak w samym środku, nienawidzę takich cliffhangerów - wystawiła język, żeby podkreślić swoje zniesmaczenie. No jak to tak, zostawiać biednych widzów, którzy sypią hajsem, bez dokończenia ważnego zadania?
- Słyszałam, że mamy cię oprowadzać - podjęła nagle, trochę niepewnie. Problemem było dla niej ukrywać emocje kiedy nie była w sytuacji czysto profesjonalnej, tak więc lekkie zaniepokojenie od razu wymalowało się na jej twarzy. - Wiem, że to okropne pytanie, ale skąd pomysł przyjazdu tutaj? Znaczy, mimo wszystko, to nie jest... najbardziej przyjazne miejsce w kraju - ściszyła nieco ton, opuszczając przy tym wzrok. Na dosłownie sekundę, bo zaraz poderwała się z powrotem do prostego siadu. - Aaa, przepraszam. N-nie mów mi, jeśli to coś osobistego, wiadomo. Nie chciałam być wścibska.
Ziom, jeszcze nawet nic ci nie powiedziała, uspokój suty.
Ingerencja Mistrza Gry
Aktywni NPC: ???
Starbucks ostatnimi czasy choć dość szybko pozbierał się po strzelaninie - nie żeby było w tym coś dziwnego, skoro byli przyzwyczajeni do dziwnych wydarzeń - najwyraźniej nie miał zaznać spokoju. Kuloodporne szyby były w stanie powstrzymać większość beznadziejnych przypadków. Naboi, kijów baseballowych, noży. W tym padających na nie ciał. Nie krył jednak ich widoku przed innymi.
Kto by się spodziewał, że znikąd odegra się scena jak z horroru. Jeden z przechodniów, na oko dwudziestoletni chłopak, być może rzeczywiście snuł się w dziwny sposób po ulicach, ale poza tym nie prezentował się w żaden szczególny sposób. Przynajmniej z początku. Chwiejny krok wyraźnie wzbudził zainteresowanie jednej z kobiet, która przystanęła na chodniku. Być może zebrani w kawiarni rzeczywiście byli w stanie dostrzec całą tę scenę kątem oka, bez wątpienia nie słyszeli jednak padających z jej ust słów.
Doskonale mogli za to zobaczyć jak chłopak rzuca jej się do gardła. Scena jak z horroru? Zdecydowanie. Może i nie miał na tyle ostrych zębów, gdy efektownie wyrwać jej sporą część ciała, ale to nie znaczyło że zacisk jego szczęk nie miażdzył jej właśnie gardła. Brudne paznokcie ryły głębokie bruzdy zarówno w jej twarzy jak i ramionach, nim przywalił z całej siły jej głową w szybę Starbucksa.
— SKURWYSYN, WIDZIELIŚCIE TO? NIECH KTOŚ DZWONI NA POLICJĘ — podobne wrzaski poniosły się po całym lokalu, gdy przechodnie zaczęli uciekać, zostawiając na pastwę losu wykrwawiającą się na chodniku kobietę, którą jej oprawca uparcie okładał pięściami i rozdrapywał paznokciami, zmieniając jej twarz w krwawą miazgę.
Kto by się spodziewał, że znikąd odegra się scena jak z horroru. Jeden z przechodniów, na oko dwudziestoletni chłopak, być może rzeczywiście snuł się w dziwny sposób po ulicach, ale poza tym nie prezentował się w żaden szczególny sposób. Przynajmniej z początku. Chwiejny krok wyraźnie wzbudził zainteresowanie jednej z kobiet, która przystanęła na chodniku. Być może zebrani w kawiarni rzeczywiście byli w stanie dostrzec całą tę scenę kątem oka, bez wątpienia nie słyszeli jednak padających z jej ust słów.
Doskonale mogli za to zobaczyć jak chłopak rzuca jej się do gardła. Scena jak z horroru? Zdecydowanie. Może i nie miał na tyle ostrych zębów, gdy efektownie wyrwać jej sporą część ciała, ale to nie znaczyło że zacisk jego szczęk nie miażdzył jej właśnie gardła. Brudne paznokcie ryły głębokie bruzdy zarówno w jej twarzy jak i ramionach, nim przywalił z całej siły jej głową w szybę Starbucksa.
— SKURWYSYN, WIDZIELIŚCIE TO? NIECH KTOŚ DZWONI NA POLICJĘ — podobne wrzaski poniosły się po całym lokalu, gdy przechodnie zaczęli uciekać, zostawiając na pastwę losu wykrwawiającą się na chodniku kobietę, którą jej oprawca uparcie okładał pięściami i rozdrapywał paznokciami, zmieniając jej twarz w krwawą miazgę.
Czas na odpis: 72h. Decyzja co zrobicie należy do was.
Świergotała coś dalej Kianie o losowych zabawnych rzeczach, jak to zwykle miała w zwyczaju, kiedy próbowała wyczuć nową osobę. Najprościej było to robić, przynajmniej według Hailey, kierując się poczuciem humoru nowo napotkanej duszyczki. Szkoda, że nie mogła potestować wszystkiego do końca, właśnie rozkręcała się z żartami o leniwcach na biegach przełajowych.
Przerwały jej wrzaski i obrzydliwa scena. Najpierw stanęła jak wryta, potem wyglądała jak ktoś, kto bardzo pilnie musi zwrócić obiad, a na sam koniec wszystko obróciło się o 180 stopni, kiedy wyciągnęła telefon i odruchowo już wykręciła numer.
Szczerze, nienawidziła pomysłu dzwonienia na policję - skurwysyny były tak skorumpowane, że pewnie i tak im nie pomogą - ale mus to mus, trzeba udawać jedność z komuną. Tyle, że zamiast ładnie zgłosić panom pieskom co się działo, wcisnęła swój smartfon w dłonie Kiany z krótkim porozumiewawczym spojrzeniem, nim prawie. PRAWIE. Dopadła do drzwi.
W głowie już miała plan - wyjść, zdjąć buty, rzucić nimi w głowę tego pedryla i spieprzać tak szybko jak się da, ale... co jak odpuści sobie bieganie za nią i wróci do swojej ofiary?
Dlatego zamiast egzekwowania swojej ustalonej ścieżki, pobiegła w drugą stronę, by przeskoczyć za ladę i - serio - dopaść do lodówki, z której wyjęła syfon do bitej śmietany. Duże, ciężkie, metalowe? Nada się do jej wcale nie takiego tajemniczego shenaniganu. Chwalebne były teraz dni, w których dorabiała sobie jako baristka w starbuniu i pamiętała, że powinni mieć taki syfon.
- Ja za to potem zapłacę, obiecuję - rzuciła jeszcze przelotnie do jednego z zafartuchowanych pracowników, nim przeskoczyła z powrotem przed ladę. A potem dopadła do wyjścia, rzecz jasna niemal się przy tym wypieprzając. Och, bogowie, nie pozwólcie jej być bohaterem tej sytuacji, bo jest zdecydowanie najbardziej niezdarnym na świecie.
Wybiegła na zewnątrz, nadal dzielnie dzierżąc swoją nowo wybraną "broń". Szlag! Mogła przewidzieć, że w tej psiej dziurze zawsze coś się odpierdala, i wziąć coś żeby się obronić. Teraz musiała improwizować i na cholerę jej to było. Pomimo oczywistego stresu, starała się opanować oddech, niemalże na palcach (na tyle na ile to było możliwe w butach z tak grubą podeszwą) podbiegając do rozszalałego mężczyzny. Jak na razie, miała nadzieję, od tyłu.
Błagam, nie odwracaj się. Nie odwracaj.
Uniosła trzymany w rękach syfon, przygryzając wargę w nerwach. Dobra. Trzy. Dwa. Zamachnęła się, celując w głowę napastnika.
Przerwały jej wrzaski i obrzydliwa scena. Najpierw stanęła jak wryta, potem wyglądała jak ktoś, kto bardzo pilnie musi zwrócić obiad, a na sam koniec wszystko obróciło się o 180 stopni, kiedy wyciągnęła telefon i odruchowo już wykręciła numer.
Szczerze, nienawidziła pomysłu dzwonienia na policję - skurwysyny były tak skorumpowane, że pewnie i tak im nie pomogą - ale mus to mus, trzeba udawać jedność z komuną. Tyle, że zamiast ładnie zgłosić panom pieskom co się działo, wcisnęła swój smartfon w dłonie Kiany z krótkim porozumiewawczym spojrzeniem, nim prawie. PRAWIE. Dopadła do drzwi.
W głowie już miała plan - wyjść, zdjąć buty, rzucić nimi w głowę tego pedryla i spieprzać tak szybko jak się da, ale... co jak odpuści sobie bieganie za nią i wróci do swojej ofiary?
Dlatego zamiast egzekwowania swojej ustalonej ścieżki, pobiegła w drugą stronę, by przeskoczyć za ladę i - serio - dopaść do lodówki, z której wyjęła syfon do bitej śmietany. Duże, ciężkie, metalowe? Nada się do jej wcale nie takiego tajemniczego shenaniganu. Chwalebne były teraz dni, w których dorabiała sobie jako baristka w starbuniu i pamiętała, że powinni mieć taki syfon.
- Ja za to potem zapłacę, obiecuję - rzuciła jeszcze przelotnie do jednego z zafartuchowanych pracowników, nim przeskoczyła z powrotem przed ladę. A potem dopadła do wyjścia, rzecz jasna niemal się przy tym wypieprzając. Och, bogowie, nie pozwólcie jej być bohaterem tej sytuacji, bo jest zdecydowanie najbardziej niezdarnym na świecie.
Wybiegła na zewnątrz, nadal dzielnie dzierżąc swoją nowo wybraną "broń". Szlag! Mogła przewidzieć, że w tej psiej dziurze zawsze coś się odpierdala, i wziąć coś żeby się obronić. Teraz musiała improwizować i na cholerę jej to było. Pomimo oczywistego stresu, starała się opanować oddech, niemalże na palcach (na tyle na ile to było możliwe w butach z tak grubą podeszwą) podbiegając do rozszalałego mężczyzny. Jak na razie, miała nadzieję, od tyłu.
Błagam, nie odwracaj się. Nie odwracaj.
Uniosła trzymany w rękach syfon, przygryzając wargę w nerwach. Dobra. Trzy. Dwa. Zamachnęła się, celując w głowę napastnika.
Tak, Hailey zdecydowanie była przebojowa. Kiana parsknęła lekko gdy usłyszała jej komentarze odnośnie Shane'a, ale sama nie dodała nic od siebie. Uśmiechała się lekko słuchając dziewczyny, jednocześnie rozglądała się ukradkowo po lokalu, obserwując co się działo dookoła nich. Takie tam zboczenie zawodowe. Przy kasie była spora kolejka i Kiana w myślach zaczęła odliczać minuty jakie już zdążyły upłynąć.
Siedziała tyłem do okien wychodzących na ulice, więc nie miała pojęcia co działo się przed wejściem, dopóki nie usłyszała głuchego dźwięku walenia czymś o szybę- kuloodporną wnioskując po charakterystycznym odgłosie. Następnie wszędzie rozległy się krzyki, a Hailey wyglądała jakby zobaczyła ducha.
"Co jest?" zapytała marszcząc brwi, nie spuszczając wzroku z koleżanki. Kiana odwróciła się w stronę okien w tym samym momencie gdy Hailey wcisnęła jej w dłoń telefon i zerwała się z miejsca.
"Hailey!" krzyknęła za nią, szybko patrząc na ekran. No tak. Przyłożyła smartfon do ucha, ale tak jak się spodziewała jedyne co usłyszała to dobrze jej znaną muzyczkę.
"Typowe," schowała telefon do kieszeni, a z drugiej wyciągnęła odznakę i przypięła ją do paska od spodni. Jak zwykle musiała zająć się wszystkim sama.
"Policja! Wszyscy do tylnego wyjścia, ale już! Nie gapcie się tylko uciekajcie!" rozejrzała się nerwowo w poszukiwaniu Hailey, ale też Shane'a. Dlatego przeważnie nigdzie nie wychodziła ze znajomymi. Była magnesem na kłopoty, a jak chuj bombki strzelał wolała być w centrum akcji sama.
Zlokalizowała dziewczynę po kolorze jej włosów. Ale... zaraz co ona trzymała w ręku? Czy ta laska miała nierówno pod sufitem? Te jej gry aż tak zakrzywiały jej rzeczywistość?
"Hailey do cholery stój!" krzyknęła za nią, łapiąc pierwszą lepszą rzecz, którą okazał się szklany wazon. Lepsze to niż nic. Wybiegła za nią przed kawiarnię, mając nadzieję, że chociaż Shane nadal był gdzieś z dala od tej rzezi. Bo inaczej nazwać się tego nie dało. Widząc co Hailey zamierzała, Kiana bez zastanowienia wyciągnęła rękę by złapać jej nadgarstek, zanim metalowa butla trafi w głowę chłopaka.
"Co ty do kurwy robisz? Totalnie Cię pogrzało? Spójrz na niego?" wskazała ręką na chłopaka i jego ofiarę, która sądząc po ilości krwi pewnie już nie żyła.
"Oddaj mi to i stań za mną. A najlepiej masz mój telefon i dzwoń pod 1. Powiedz, że inspektor Kiana wzywa posiłki do niezwykle agresywnego napastnika," stanęła tak by zasłonić swoim ciałem drugą dziewczynę. Jeszcze tego brakowało by i Hailey stała się jego ofiarą. Swoją uwagę skoncentrowała na mężczyźnie, spinając całe ciało. Była opanowana jak na doświadczonego glinę przystało.
"Odsuń się od niej i wstań z rękami nad głową!" rozkazała chłopakowi, mając nadzieję, że chociaż tym razem ten jakże żałosny frazes zadziała.
Siedziała tyłem do okien wychodzących na ulice, więc nie miała pojęcia co działo się przed wejściem, dopóki nie usłyszała głuchego dźwięku walenia czymś o szybę- kuloodporną wnioskując po charakterystycznym odgłosie. Następnie wszędzie rozległy się krzyki, a Hailey wyglądała jakby zobaczyła ducha.
"Co jest?" zapytała marszcząc brwi, nie spuszczając wzroku z koleżanki. Kiana odwróciła się w stronę okien w tym samym momencie gdy Hailey wcisnęła jej w dłoń telefon i zerwała się z miejsca.
"Hailey!" krzyknęła za nią, szybko patrząc na ekran. No tak. Przyłożyła smartfon do ucha, ale tak jak się spodziewała jedyne co usłyszała to dobrze jej znaną muzyczkę.
"Typowe," schowała telefon do kieszeni, a z drugiej wyciągnęła odznakę i przypięła ją do paska od spodni. Jak zwykle musiała zająć się wszystkim sama.
"Policja! Wszyscy do tylnego wyjścia, ale już! Nie gapcie się tylko uciekajcie!" rozejrzała się nerwowo w poszukiwaniu Hailey, ale też Shane'a. Dlatego przeważnie nigdzie nie wychodziła ze znajomymi. Była magnesem na kłopoty, a jak chuj bombki strzelał wolała być w centrum akcji sama.
Zlokalizowała dziewczynę po kolorze jej włosów. Ale... zaraz co ona trzymała w ręku? Czy ta laska miała nierówno pod sufitem? Te jej gry aż tak zakrzywiały jej rzeczywistość?
"Hailey do cholery stój!" krzyknęła za nią, łapiąc pierwszą lepszą rzecz, którą okazał się szklany wazon. Lepsze to niż nic. Wybiegła za nią przed kawiarnię, mając nadzieję, że chociaż Shane nadal był gdzieś z dala od tej rzezi. Bo inaczej nazwać się tego nie dało. Widząc co Hailey zamierzała, Kiana bez zastanowienia wyciągnęła rękę by złapać jej nadgarstek, zanim metalowa butla trafi w głowę chłopaka.
"Co ty do kurwy robisz? Totalnie Cię pogrzało? Spójrz na niego?" wskazała ręką na chłopaka i jego ofiarę, która sądząc po ilości krwi pewnie już nie żyła.
"Oddaj mi to i stań za mną. A najlepiej masz mój telefon i dzwoń pod 1. Powiedz, że inspektor Kiana wzywa posiłki do niezwykle agresywnego napastnika," stanęła tak by zasłonić swoim ciałem drugą dziewczynę. Jeszcze tego brakowało by i Hailey stała się jego ofiarą. Swoją uwagę skoncentrowała na mężczyźnie, spinając całe ciało. Była opanowana jak na doświadczonego glinę przystało.
"Odsuń się od niej i wstań z rękami nad głową!" rozkazała chłopakowi, mając nadzieję, że chociaż tym razem ten jakże żałosny frazes zadziała.
W odpowiedzi lekko poklepał ją po plecach.
- Też się cieszę, że cię widzę - odpowiedział całkiem pogodnie. Aż tak wylewny nie był względem przywitań w miejscach publicznych. Zwłaszcza przy trzeciej osobie. Jednakże uważał zarazem, że nic nie stawało mu na przeszkodzie, by to ukazać, a zaraz potem pozostawić obie panie same sobie, by jednocześnie zaopatrzyć się w pobudzający napój.
Uniósł rękę, pokazując znak okejki w momencie, gdy usłyszał słowa Kiany. Zaraz potem obie kobiety mogły zobaczyć lekko trzęsące się ramiona mężczyzny, gdy ten udawał się w stronę kasy. Starał się zamaskować wybuch śmiechu. Z tak pozytywnym nastawieniem stanął w kolejce.
Dość sporej, nawiasem mówiąc. Niekrótki czas przyszło mu tu spędzić.
Już zamówił obie kawy i miał zamiar odebrać je, by w całkiem niezłym nastroju powrócić do stolika, gdy do jego uszów głuchy dźwięk. Momentalnie skojarzył mu się z uderzeniem czymś ciężkim o niezbyt wielkiej grubości ścianę. Zrobił to samo, co każdy prawdopodobnie tutaj - spojrzał w tamtym kierunku.
Jego źrenice gwałtownie rozszerzyły się na widok przedstawionej sceny. Krew odbita na szybie była groteskowym obrazem na tle przedstawianej sceny na zewnątrz. Prolog do widocznej sceny, jaką był nieznajomy zaprezentował najbliższej okolicy. Kim był, dlaczego to robił? A kogo to obchodziło teraz? Ta scena była niczym z horrorów wybieranych przez Kassira do oglądania - a pod tym względem przedstawiał często zdolność do wyszukiwania lekko mówiąc dziwnych dzieł - ale pomnożona przez stan rzeczywisty. Innymi słowami, podsumował to jako wielką beznadziejność.
I wtedy pojawiła się panika.
Krzyki ludzi zaczęły ranić jego słuch, ale nie mógł ich winić. To wszystko pachniało jak jedno wielkie niebezpieczeństwo, od którego każdy rozsądny człowiek trzymałby się z dala. Chociaż... Nie mógł się nie złapać na myśli związanej z tym, czy każdy, kto miał trochę rozsądku, nie wyniósł się już z tego miasta.
Kiana? Hailey?
Głosy kobiet mieszały się mu pośród krzyków pozostałych. Coś do jego uszów dobiegło o policji, ale było to dla niego osobiście zbyt mało przekonujące do działania.
- Proszę zadzwonić po pogotowie i policję - zwrócił się na szybko do kasjerki, spoglądając na nią. W przypadku braku reakcji, chciał wyciągnąć ręce i potrząsnąć, by odzyskała przytomność do sensowniejszego działania. - Pogotowie. Policja. Zadzwoń - powtórzy dobitnie, nie czekając na odpowiedź, pozostawił ją, licząc w duchu na logiczne działanie. Podbiegł do stolika, ale nie odnalazł towarzyszek. Za to w tym samym momencie ujrzał je na zewnątrz.
Co one... - przygryzł wewnętrzny policzek, przesuwając myślami na bok zastanawianie się, co próbowały zrobić. Nie stój jak debil, Kassir. Rusz dupę.Owa myśl zadziałała na niego niczym kubeł zimnej wody. Momentalnie zaczął szukać wzrokiem czegokolwiek, co nadałoby się na sensowną pseudo-broń. Wzrok padł na pewien czerwony przedmiot.
Gaśnica.
Jej widok i istnienie wystarczyły mu, by podbiegł do niej i przywłaszczył sobie, nim wybiegł na zewnątrz. Natłok emocji powodował, że nie zastanawiał się nad ciążącym mu jej ciężarze. Po prostu wziął ją i dołączył do obu dziewczyn. Widok z bliska napastnika wywołał lodowate dreszcze na plecach.
Niczym bestia.
Takie zachowanie kojarzyło mu się bardziej z filmami niż z rzeczywistością. Narkoman? - ciężko było mu ocenić, ale nieznajomy wydawał się być w podobnym do niego wieku. - Zemsta? - wycelował w niego gaśnicę z zamiarem użycia jej. Naciśnięcie i zmuszenie go, by siła ciśnienia wytworzona przez przedmiot oraz jego zawartość odwróciła uwagę od skatowanej ofiary. Lub ewentualnego nowego celu.
W skrócie:
> Zwrócił się do kasjerki o zadzwonienie na policję i pogotowie,
> Wziął gaśnicę,
> wycelował w napastnika, z zamiarem użycia jej,
- Też się cieszę, że cię widzę - odpowiedział całkiem pogodnie. Aż tak wylewny nie był względem przywitań w miejscach publicznych. Zwłaszcza przy trzeciej osobie. Jednakże uważał zarazem, że nic nie stawało mu na przeszkodzie, by to ukazać, a zaraz potem pozostawić obie panie same sobie, by jednocześnie zaopatrzyć się w pobudzający napój.
Uniósł rękę, pokazując znak okejki w momencie, gdy usłyszał słowa Kiany. Zaraz potem obie kobiety mogły zobaczyć lekko trzęsące się ramiona mężczyzny, gdy ten udawał się w stronę kasy. Starał się zamaskować wybuch śmiechu. Z tak pozytywnym nastawieniem stanął w kolejce.
Dość sporej, nawiasem mówiąc. Niekrótki czas przyszło mu tu spędzić.
Już zamówił obie kawy i miał zamiar odebrać je, by w całkiem niezłym nastroju powrócić do stolika, gdy do jego uszów głuchy dźwięk. Momentalnie skojarzył mu się z uderzeniem czymś ciężkim o niezbyt wielkiej grubości ścianę. Zrobił to samo, co każdy prawdopodobnie tutaj - spojrzał w tamtym kierunku.
Jego źrenice gwałtownie rozszerzyły się na widok przedstawionej sceny. Krew odbita na szybie była groteskowym obrazem na tle przedstawianej sceny na zewnątrz. Prolog do widocznej sceny, jaką był nieznajomy zaprezentował najbliższej okolicy. Kim był, dlaczego to robił? A kogo to obchodziło teraz? Ta scena była niczym z horrorów wybieranych przez Kassira do oglądania - a pod tym względem przedstawiał często zdolność do wyszukiwania lekko mówiąc dziwnych dzieł - ale pomnożona przez stan rzeczywisty. Innymi słowami, podsumował to jako wielką beznadziejność.
I wtedy pojawiła się panika.
Krzyki ludzi zaczęły ranić jego słuch, ale nie mógł ich winić. To wszystko pachniało jak jedno wielkie niebezpieczeństwo, od którego każdy rozsądny człowiek trzymałby się z dala. Chociaż... Nie mógł się nie złapać na myśli związanej z tym, czy każdy, kto miał trochę rozsądku, nie wyniósł się już z tego miasta.
Kiana? Hailey?
Głosy kobiet mieszały się mu pośród krzyków pozostałych. Coś do jego uszów dobiegło o policji, ale było to dla niego osobiście zbyt mało przekonujące do działania.
- Proszę zadzwonić po pogotowie i policję - zwrócił się na szybko do kasjerki, spoglądając na nią. W przypadku braku reakcji, chciał wyciągnąć ręce i potrząsnąć, by odzyskała przytomność do sensowniejszego działania. - Pogotowie. Policja. Zadzwoń - powtórzy dobitnie, nie czekając na odpowiedź, pozostawił ją, licząc w duchu na logiczne działanie. Podbiegł do stolika, ale nie odnalazł towarzyszek. Za to w tym samym momencie ujrzał je na zewnątrz.
Co one... - przygryzł wewnętrzny policzek, przesuwając myślami na bok zastanawianie się, co próbowały zrobić. Nie stój jak debil, Kassir. Rusz dupę.Owa myśl zadziałała na niego niczym kubeł zimnej wody. Momentalnie zaczął szukać wzrokiem czegokolwiek, co nadałoby się na sensowną pseudo-broń. Wzrok padł na pewien czerwony przedmiot.
Gaśnica.
Jej widok i istnienie wystarczyły mu, by podbiegł do niej i przywłaszczył sobie, nim wybiegł na zewnątrz. Natłok emocji powodował, że nie zastanawiał się nad ciążącym mu jej ciężarze. Po prostu wziął ją i dołączył do obu dziewczyn. Widok z bliska napastnika wywołał lodowate dreszcze na plecach.
Niczym bestia.
Takie zachowanie kojarzyło mu się bardziej z filmami niż z rzeczywistością. Narkoman? - ciężko było mu ocenić, ale nieznajomy wydawał się być w podobnym do niego wieku. - Zemsta? - wycelował w niego gaśnicę z zamiarem użycia jej. Naciśnięcie i zmuszenie go, by siła ciśnienia wytworzona przez przedmiot oraz jego zawartość odwróciła uwagę od skatowanej ofiary. Lub ewentualnego nowego celu.
W skrócie:
> Zwrócił się do kasjerki o zadzwonienie na policję i pogotowie,
> Wziął gaśnicę,
> wycelował w napastnika, z zamiarem użycia jej,
Ingerencja Mistrza Gry
Aktywni NPC: ???
Co za zamieszanie. Cała trójka miała szczęście, że znaleźli się akurat w Starbucksie, który bez watpienia był jedną z najlepiej przeszkolonych placówek pod względem sytuacji kryzysowych. Zabawne, niby zwykła kawiarnia, a to właśnie oni zainwestowali masę pieniędzy nie tylko w dobre oznaczenia, ale i szkolenia personelu. Choć bez wątpienia baristki i bariści nie mieli w swoich obowiązkach walki z napastnikami, potrafili doskonale pokierować ewakuacją. Zabawne, że nawet nie protestowali, gdy samozwańczy ratownicy postanowili wkroczyć do akcji.
— To na pewno dobry pomysł? Może lepiej poczekajmy na policję — było jedynym co jedna z baristek wykrzyknęła za Hailey. Ani ona, ani Kiana nie były w stanie jednak powstrzymać odważnej dziewczyny. Gdyby jej manerw wyszedł, byliby pewnie na wygranej pozycji. Ciężko było jednak stwierdzić czy dziewczynę rozkojarzyła właśnie policjantka czy może miała zwykłego pecha. Syfon nawet nie uderzył w chłopaka, ciężar pociągnął ją jednak w dół, idealnie wystawiając na atak napastnika, który błyskawicznie rzucił się na nią z wrzaskiem. Mimo stanu w jakim się znajdował, nadal udało mu sie wcelować pięściami w jej brzuch na tyle mocno, by dziewczyna mogła poczuć jak jej żołądek ledwo powstrzymuje się przed zwróceniem całą swojej zawartości. Brudne ręce zaraz wbiły paznokcie w jej rękę i pociągnęły z całej siły w dół, zostawiając po sobie wyjątkowo paskudne, głębokie zadrapania. Sięgał właśnie po nieszczęsny syfon z wyraźnym zamiarem znokautowania zarówno jej, jak i Kiany, gdy znikąd pojawił się Shane z gaśnicą. Piana wystrzeliła w twarz agresora, który zawył szybko osłaniając się rękami i wycofał w tył, potykając o zmasakrowaną kobietę.
Ciśnienie było krótkie, ale niezwykle intensywne. Nic dziwnego, że skończył na ziemi, tarzając się wściekle wokół. I tu każdy normalny człowiek bez wątpienia zatrzymałby się błagając o przebaczenie, krztusząc się czy leżąc w bezruchu. Chłopak zaraz zerwał się jednak na równe nogi, warcząc niczym zwierzę szykujące się do ataku.
Obrażenia:
Hailey: dwa duże siniaki na brzuchu, mdłości, cztery głębokie, pociągłe bruzdy przez całe prawe przedramię (wierzch). Na ten moment, rany znacznie utrudniają ci poruszanie się i będą się leczyć przez 1 następną fabułę. Zaleca się opatrzenie ręki, by uniknąć wdania się zakażenia i zwiększenia obrażeń z lekkich do średnich.
— To na pewno dobry pomysł? Może lepiej poczekajmy na policję — było jedynym co jedna z baristek wykrzyknęła za Hailey. Ani ona, ani Kiana nie były w stanie jednak powstrzymać odważnej dziewczyny. Gdyby jej manerw wyszedł, byliby pewnie na wygranej pozycji. Ciężko było jednak stwierdzić czy dziewczynę rozkojarzyła właśnie policjantka czy może miała zwykłego pecha. Syfon nawet nie uderzył w chłopaka, ciężar pociągnął ją jednak w dół, idealnie wystawiając na atak napastnika, który błyskawicznie rzucił się na nią z wrzaskiem. Mimo stanu w jakim się znajdował, nadal udało mu sie wcelować pięściami w jej brzuch na tyle mocno, by dziewczyna mogła poczuć jak jej żołądek ledwo powstrzymuje się przed zwróceniem całą swojej zawartości. Brudne ręce zaraz wbiły paznokcie w jej rękę i pociągnęły z całej siły w dół, zostawiając po sobie wyjątkowo paskudne, głębokie zadrapania. Sięgał właśnie po nieszczęsny syfon z wyraźnym zamiarem znokautowania zarówno jej, jak i Kiany, gdy znikąd pojawił się Shane z gaśnicą. Piana wystrzeliła w twarz agresora, który zawył szybko osłaniając się rękami i wycofał w tył, potykając o zmasakrowaną kobietę.
Ciśnienie było krótkie, ale niezwykle intensywne. Nic dziwnego, że skończył na ziemi, tarzając się wściekle wokół. I tu każdy normalny człowiek bez wątpienia zatrzymałby się błagając o przebaczenie, krztusząc się czy leżąc w bezruchu. Chłopak zaraz zerwał się jednak na równe nogi, warcząc niczym zwierzę szykujące się do ataku.
Czas na odpis: 72h.
Obrażenia:
Hailey: dwa duże siniaki na brzuchu, mdłości, cztery głębokie, pociągłe bruzdy przez całe prawe przedramię (wierzch). Na ten moment, rany znacznie utrudniają ci poruszanie się i będą się leczyć przez 1 następną fabułę. Zaleca się opatrzenie ręki, by uniknąć wdania się zakażenia i zwiększenia obrażeń z lekkich do średnich.
Kiana pochyliła się nad Hailey i zagryzła dolną wargę. Nie zazdrościła jej ani trochę. Była wściekła na samą siebie, że w ogóle pozwoliła dziewczynie wybiec z kawiarni. Powinna ją od razu zatrzymać i kazać spieprzać. A przez jej nieuwagę ona ledwo mogła teraz oddychać. Kiana odwróciła wzrok od Hailey gdy wspomnienia innego wydarzenia zaczęły migać jej przed oczami. Wtedy też dała dupy co doprowadziło do…Nie, nie teraz. Kiana potrząsnęła głową i sięgnęła po upuszczony syfon od bitej śmietany, jednocześnie analizując szklany wazon jaki trzymała w lewej dłoni. I co ona miała z nim zrobić? Zebrać jakieś chwasty i wręczyć napastnikowi w ramach
podziękowania za dostarczenie im rozrywki?
W całości zdecydowanie jej się nie przyda, ale gdyby udało jej się go zbić na jakieś duże kawałki… Kiana ukucnęła i chwytając za najwęższe miejsce wazonu uderzyła jego bokiem o asfalt. W jej dłoni pozostał dość długi i zdecydowanie ostry kawałek. Nie zwracała uwagi na to, że sama może się nim pociąć przez trzymanie go w gołej dłoni. Jej priorytetem było odciągnięcie uwagi szaleńca, a najlepiej doprowadzenie go do takiego stanu by już nikomu nie wyrządził krzywdy. Posiłki, zdecydowanie przydałby się tu ktoś z prawdziwą bronią. Kątem oka spojrzała na Shane’a i jego gaśnicę, która okazała się niezwykle użyteczna.
„Hej strażaku, genialny pomysł z tą gaśnicą. Hailey ma mój telefon, wybierz na nim 1. a jak się połączysz przekaż im, że inspektor Kiana wzywa posiłki. Jak zapytają opisz im o co chodzi,” poprosiła chłopaka o to samo co minutę wcześniej Hailey. Sądząc po sile ciosu jaki jej zaserwowano nie dałaby rady tego zrobić samodzielnie, a liczyła się każda sekunda.
„Hej dasz radę wstać?” Zwróciła się do Hailey, jednocześnie kładąc syfon obok niej. Nie zostawi dziewczyny przecież bez niczego do obrony.
„Shane pomóż jej i oboje uciekajcie stąd. Ja postaram się go przytrzymać,” wydawała polecenie za poleceniem starając się odciąć wszystkie emocje. Musiała być wyrachowana i zachować dystans. Emocje w takiej sytuacji w niczym nie pomagały. Gdy z gardła chłopaka wydobył się dziwny warkot Kiana ponownie skupiła na nim swoją uwagę i nie udało jej się ukryć szoku na jego widok. Jakim cudem tak szybko się pozbierał i znowu szykował do ataku. O co tu kuźwa chodziło?
„Zabierajcie się stąd!” Rzuciła do Shane’a, tym razem dużo ostrzej. Nie dopuści by sytuacja z przed paru lat się powtórzyła i ponownie ktoś zginął z jej winy. Zacisnęła dłoń na kawałku szkła i wyciągnęła przed siebie trzymając prowizoryczną broń jak jakieś ostrze.
„Nie masz pojęcia z kim zadarłeś kolego. Daje Ci ostatnią szansę, uspokój się albo pożałujesz,” powiedziała twardo, głosem pozbawionych jakichkolwiek emocji.
Ciekawe czy on w ogóle mnie rozumie…, przeleciało jej przez myśl.
podziękowania za dostarczenie im rozrywki?
W całości zdecydowanie jej się nie przyda, ale gdyby udało jej się go zbić na jakieś duże kawałki… Kiana ukucnęła i chwytając za najwęższe miejsce wazonu uderzyła jego bokiem o asfalt. W jej dłoni pozostał dość długi i zdecydowanie ostry kawałek. Nie zwracała uwagi na to, że sama może się nim pociąć przez trzymanie go w gołej dłoni. Jej priorytetem było odciągnięcie uwagi szaleńca, a najlepiej doprowadzenie go do takiego stanu by już nikomu nie wyrządził krzywdy. Posiłki, zdecydowanie przydałby się tu ktoś z prawdziwą bronią. Kątem oka spojrzała na Shane’a i jego gaśnicę, która okazała się niezwykle użyteczna.
„Hej strażaku, genialny pomysł z tą gaśnicą. Hailey ma mój telefon, wybierz na nim 1. a jak się połączysz przekaż im, że inspektor Kiana wzywa posiłki. Jak zapytają opisz im o co chodzi,” poprosiła chłopaka o to samo co minutę wcześniej Hailey. Sądząc po sile ciosu jaki jej zaserwowano nie dałaby rady tego zrobić samodzielnie, a liczyła się każda sekunda.
„Hej dasz radę wstać?” Zwróciła się do Hailey, jednocześnie kładąc syfon obok niej. Nie zostawi dziewczyny przecież bez niczego do obrony.
„Shane pomóż jej i oboje uciekajcie stąd. Ja postaram się go przytrzymać,” wydawała polecenie za poleceniem starając się odciąć wszystkie emocje. Musiała być wyrachowana i zachować dystans. Emocje w takiej sytuacji w niczym nie pomagały. Gdy z gardła chłopaka wydobył się dziwny warkot Kiana ponownie skupiła na nim swoją uwagę i nie udało jej się ukryć szoku na jego widok. Jakim cudem tak szybko się pozbierał i znowu szykował do ataku. O co tu kuźwa chodziło?
„Zabierajcie się stąd!” Rzuciła do Shane’a, tym razem dużo ostrzej. Nie dopuści by sytuacja z przed paru lat się powtórzyła i ponownie ktoś zginął z jej winy. Zacisnęła dłoń na kawałku szkła i wyciągnęła przed siebie trzymając prowizoryczną broń jak jakieś ostrze.
„Nie masz pojęcia z kim zadarłeś kolego. Daje Ci ostatnią szansę, uspokój się albo pożałujesz,” powiedziała twardo, głosem pozbawionych jakichkolwiek emocji.
Ciekawe czy on w ogóle mnie rozumie…, przeleciało jej przez myśl.
Posłuchałaby pani baristki. Albo pani policjant, jak się okazało. Albo nie wiem, zdrowego rozsądku. I wszystko byłoby cacy. Ale nie, Hailey, musisz się wiecznie pchać praktycznie pod nóż. Lub, jak w tym wypadku, pod pazury.
Poleciała jak frajer na chodnik, nie wiedząc czy ma piszczeć, mdleć, czy wyrzygać na niego swój pyszny starbuń napój. Z ostatniego zrezygnowała, bo żal jej jednak było na takiego frajera, jednak zapłaciła za to picie swoje; drugie chyba przez chwilę przefrunęło jej przez organizm, bo poczuła, jak traci kontakt. A na pierwsze nie było siły ani oddechu.
Ale się doigrał, brudny frajer, szkoda tylko, że akurat nie rejestrowała, co się w ogóle dzieje, bo pewnie wydałaby z siebie jakiś żałosny rechot i nazwała go w myślach frajerem.
Na pytanie Kiany z ledwością uniosła dłoń, by pomachać nią krótko w geście wskazującym coś, co normalnie znaczyło by jakieś "jako-tako". Okejka byłaby w tej sytuacji nieco zbyt optymistyczna. Ledwie podparła się na (niezadrapanej!) ręce i już zaczęła syczeć jak wściekła. Odkaszlnęła jeszcze słabo, nim wwierciła oczy w tego... eee, mężczyznę? Stworka? Chuj go wiedział na tym etapie.
- T... twoja stara ruchała mnie wczoraj mocniej w dupę dildosem z wacików niż ty... - przerwa na mini mdłości? Check. - ...niż ty mi p-przyjebałeś.
Może i ledwie to z siebie wydusiła bez wyplucia całej swojej matcha latte na asfalt, już nawet nie wspominając o tym, że prawdopodobnie nie było jej w ogóle słychać, jeśli nie stało się z uchem zaraz przy jej twarzy, ale powiedziała co chciała i była mentalnie spełniona. Szkoda tylko, że miała wrażenie, że zaraz straci przytomność. Tak z pięć razy naraz. - Ehehej, Shane.
Powinna oszczędzać oddech, na bogów. Zrobiła chwilową pauzę, żeby wyciągnąć do niego ręce, bo przecież miał ją stąd zabrać, co nie? Przy okazji mu ten nieszczęsny telefon poda.
- Z tej p... - znów musiała urwać. Głupia baba. - Z tej perspektywy też masz dobrą dupę.
Mina wyrażająca tyle co ":"D". Tylko tak mniej entuzjastycznie.
Poleciała jak frajer na chodnik, nie wiedząc czy ma piszczeć, mdleć, czy wyrzygać na niego swój pyszny starbuń napój. Z ostatniego zrezygnowała, bo żal jej jednak było na takiego frajera, jednak zapłaciła za to picie swoje; drugie chyba przez chwilę przefrunęło jej przez organizm, bo poczuła, jak traci kontakt. A na pierwsze nie było siły ani oddechu.
Ale się doigrał, brudny frajer, szkoda tylko, że akurat nie rejestrowała, co się w ogóle dzieje, bo pewnie wydałaby z siebie jakiś żałosny rechot i nazwała go w myślach frajerem.
Na pytanie Kiany z ledwością uniosła dłoń, by pomachać nią krótko w geście wskazującym coś, co normalnie znaczyło by jakieś "jako-tako". Okejka byłaby w tej sytuacji nieco zbyt optymistyczna. Ledwie podparła się na (niezadrapanej!) ręce i już zaczęła syczeć jak wściekła. Odkaszlnęła jeszcze słabo, nim wwierciła oczy w tego... eee, mężczyznę? Stworka? Chuj go wiedział na tym etapie.
- T... twoja stara ruchała mnie wczoraj mocniej w dupę dildosem z wacików niż ty... - przerwa na mini mdłości? Check. - ...niż ty mi p-przyjebałeś.
Może i ledwie to z siebie wydusiła bez wyplucia całej swojej matcha latte na asfalt, już nawet nie wspominając o tym, że prawdopodobnie nie było jej w ogóle słychać, jeśli nie stało się z uchem zaraz przy jej twarzy, ale powiedziała co chciała i była mentalnie spełniona. Szkoda tylko, że miała wrażenie, że zaraz straci przytomność. Tak z pięć razy naraz. - Ehehej, Shane.
Powinna oszczędzać oddech, na bogów. Zrobiła chwilową pauzę, żeby wyciągnąć do niego ręce, bo przecież miał ją stąd zabrać, co nie? Przy okazji mu ten nieszczęsny telefon poda.
- Z tej p... - znów musiała urwać. Głupia baba. - Z tej perspektywy też masz dobrą dupę.
Mina wyrażająca tyle co ":"D". Tylko tak mniej entuzjastycznie.
- Waaa - wyrwało mu się, gdy niespokojnym wzrokiem obserwował zachowanie niecodziennego napastnika. - Cholerny... - zdecydowanie nie spodziewał się tak szybkiego powstania na nogi nieznajomego po zostaniu zaatakowanym przez ciśnienie w gaśnicy. Dlatego też trzymał wycelowaną ją w jego stronę, nie chcąc dawać mu możliwości atakowania z łatwością. Zdezorientowanie wywołane zachowaniem obcego dawało po sobie znać, ale jego widok nie zachęcał do podejścia i spytania się - "Hej, nie potrzebujesz pomocy?".
- Jak krzyknę "do nogi" to zareaguje? - pytanie zostało rzucone w eter, będące zadane zarazem niezbyt wysokim tonem. Brakuje tu smyczy i kagańca... oraz pogotowia. Westchnął, starając się opanować bicie serca. Bez możliwości przewidzenia działań w najbliższym otoczeniu, nie mógł zadecydować, czy wybrana przez niego decyzja byłaby właściwa.
- Jesteś pewna? - raczej nie wyglądało mu na to, by to była sytuacja do poradzenia sobie w pojedynkę, ale... Zasadniczo, jego doświadczenie miało się niczym wobec doświadczenia takiej osoby jak blondyna. - Nie bądź dla niego łagodna - warczący typ nie wyglądał na chętnego do wysłuchiwania płomiennych mów odnoszących się do poddawania.
- Yo, Hailey. Typ chyba nie polubił się z tobą - powiedział. Przewrócił oczami na jej słowa. - Raczej przeżyjesz - podsumował. - Chyba w razie czego będę musiał sprawdzić, czy jeszcze umiem biegać - postanowił spróbować trzymać na wodzy swoje emocje, bez pozwolenia umysłowi popaść w stan, który mógłby wywołać w nim wahanie.
Nie był przekonany. Przede wszystkim niespecjalnie nastawiał się na fakt pozostania bezbronnym względem kogoś, kto bez skrupułów urządził tak kobietę, obecnie znajdującą się w nieznanym stanie. Przygryzł wewnętrzny policzek, przenosząc ciężar gaśnicy na jedną rękę, po czym wyciągnął drugą w jej stronę, by pomóc jej wstać. Zamierzał ją w ten sposób podciągnąć za pomocą tej kończyny, by mogła oprzeć się w miarę na jego ciele. Międzyczasie zdecydował się na odłożenie gaśnicy na podłoże, by była ciągle w jego zasięgu, by wziąć telefon dodatkowo, by wybrać numer według wskazań Kiany.
W sumie, czy zasadniczo wezwanie przez cywila coś zda się?
- Kiana, jestem prawie pewny, że skoro warczy na nas, to oznacza, że twoje słowa go niespecjalnie przekonały - podzielił się z nią swoją uwagą, wykrzywiając usta w smętnym uśmiechu. - Jak bardzo będę zły, jeśli zaproponuję próbę ogłuszenia go? Dla świętego spokoju.
Westchnienie wydobyło się z jego ust.
- Stracenie czasu na jednego może sprawić, że przyjdą jego podobni - przypadek był wykraczający poza normalność, że Kassir nie mógł nie myśleć o tym, że zaraz wyłoni się drugi i trzeci, aż zbierze się cała gromada.
- Dasz radę iść, czy wziąć cię na plecy? - skierował swoje pytanie do różowowłosej istoty, zastanawiając się, czy zasadniczo zdołałby uciec wraz z nią. Myślał nad udaniem się do środka lokalu, by zająć się jakąkolwiek formą pomocy w postaci opatrzenia ran.
- Jak krzyknę "do nogi" to zareaguje? - pytanie zostało rzucone w eter, będące zadane zarazem niezbyt wysokim tonem. Brakuje tu smyczy i kagańca... oraz pogotowia. Westchnął, starając się opanować bicie serca. Bez możliwości przewidzenia działań w najbliższym otoczeniu, nie mógł zadecydować, czy wybrana przez niego decyzja byłaby właściwa.
- Jesteś pewna? - raczej nie wyglądało mu na to, by to była sytuacja do poradzenia sobie w pojedynkę, ale... Zasadniczo, jego doświadczenie miało się niczym wobec doświadczenia takiej osoby jak blondyna. - Nie bądź dla niego łagodna - warczący typ nie wyglądał na chętnego do wysłuchiwania płomiennych mów odnoszących się do poddawania.
- Yo, Hailey. Typ chyba nie polubił się z tobą - powiedział. Przewrócił oczami na jej słowa. - Raczej przeżyjesz - podsumował. - Chyba w razie czego będę musiał sprawdzić, czy jeszcze umiem biegać - postanowił spróbować trzymać na wodzy swoje emocje, bez pozwolenia umysłowi popaść w stan, który mógłby wywołać w nim wahanie.
Nie był przekonany. Przede wszystkim niespecjalnie nastawiał się na fakt pozostania bezbronnym względem kogoś, kto bez skrupułów urządził tak kobietę, obecnie znajdującą się w nieznanym stanie. Przygryzł wewnętrzny policzek, przenosząc ciężar gaśnicy na jedną rękę, po czym wyciągnął drugą w jej stronę, by pomóc jej wstać. Zamierzał ją w ten sposób podciągnąć za pomocą tej kończyny, by mogła oprzeć się w miarę na jego ciele. Międzyczasie zdecydował się na odłożenie gaśnicy na podłoże, by była ciągle w jego zasięgu, by wziąć telefon dodatkowo, by wybrać numer według wskazań Kiany.
W sumie, czy zasadniczo wezwanie przez cywila coś zda się?
- Kiana, jestem prawie pewny, że skoro warczy na nas, to oznacza, że twoje słowa go niespecjalnie przekonały - podzielił się z nią swoją uwagą, wykrzywiając usta w smętnym uśmiechu. - Jak bardzo będę zły, jeśli zaproponuję próbę ogłuszenia go? Dla świętego spokoju.
Westchnienie wydobyło się z jego ust.
- Stracenie czasu na jednego może sprawić, że przyjdą jego podobni - przypadek był wykraczający poza normalność, że Kassir nie mógł nie myśleć o tym, że zaraz wyłoni się drugi i trzeci, aż zbierze się cała gromada.
- Dasz radę iść, czy wziąć cię na plecy? - skierował swoje pytanie do różowowłosej istoty, zastanawiając się, czy zasadniczo zdołałby uciec wraz z nią. Myślał nad udaniem się do środka lokalu, by zająć się jakąkolwiek formą pomocy w postaci opatrzenia ran.
Pozwolenia na tym forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach