Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Wśród ogólnego zamieszania związanego z rozpoczęciem roku w Riverdale, gdzie jak zwykle nie brakuje atrakcji, nie mogło zabraknąć i cichszej strefy. Kawałek dalej od zbiegowisk wszystkich wielbicieli gier i głośniejszych zabaw, w pobliżu szkolnego ogrodu, znajduje się strefa dla wielbicieli krzyżówek i sudoku! Stoliki i krzesła rozstawione są w odpowiedniej odległości od siebie, a wszyscy chętni do wzięcia udziału w przygotowanym konkursie, mogą zająć miejsce i odprężyć się podczas rozwiązywania przydzielonych zadań. Na blacie każdego ze stołów znajdują się długopisy, na wszelki wypadek, gdyby uczniowskie nie mieli własnych, co uznano za całkiem prawdopodobne akurat w ten dzień. Na wszystko oko mają jurorzy, którzy bacznie obserwują, czy nikt nie próbuje oszukiwać, sprawdzając hasła do krzyżówek, bądź prosząc o pomoc swoich sąsiadów z ławek.
Dookoła strefy umieszczono także kilka ławek z oparciami, na których uczniowie mogą po prostu odpocząć przy akompaniamencie szumu pobliskich drzew, jeśli nie mają ochoty uczestniczyć w żadnym z konkursów. Organizatorzy uznali to miejsce za obszar wolny od hałasu, więc przeprowadzanie wszelkich rozmów przez niezainteresowanych ma być odpowiednio ciche, by nie przeszkadzać konkursowiczom.

sudoku - Stoliki i ławki [ Rozwiązywanie sudoku ] Sudokupng_ahqaaer

Zasady i informacje:
1. Każdy użytkownik może wziąć udział tylko jedną postacią.
2. Możecie rozwiązać jedno sudoku, bądź oba - zależnie od tego różnić się będzie wasza nagroda.
3. Rozwiązania wysyłacie na konto MISTRZA GRY. Zmagania z sudoku normalnie opisujecie w tym temacie.
5. Konkurs potrwa do 7 października, pilnujcie więc by zakończyć wszelkie fabuły w temacie do tego też dnia, godziny 23.59.
Anonymous
Gość
Gość
Niektóre rzeczy się po prostu nie zmieniają. Natalie mogła dostrzec, że poza osiągnięciami w nauce i stosami książek istnieje coś jeszcze, ale nie mogło to sprawić, żeby dziewczyna porzuciła stare nałogi i odstawiła szachy, zadania z matematyki, gry logiczne, powieści detektywistyczne, szachy, sudoku... Dużo tego było. W każdym razie, nic więc dziwnego, że gdy tylko dowiedziała się o konkursie sudoku, to właśnie tam skierowała pierwsze swe kroki. Odebrała kartkę i zajęła najbliższe wolne miejsce. Nie zamierzała zabawić tu długo, bo miała jeszcze kilka miejsc do obskoczenia. Z resztą, co to dla niej. Kolejne wyzwanie na kilka minut... Dobra, to jednak nie było aż takie łatwe.
Uśmiechnęła się pod nosem, kręcąc w ręce długopisem.
Hah. Postarali się. Jestem ciekawa, ilu osobom się uda, a ile sobie odpuści.
Wróciła do uzupełniania, odcinając się od świata zewnętrznego.
Tutaj powinno być 5... Nie, nie. Pięć musi być obok, bo nie będzie go w tej linii.
Lubiła rozwiązywać takie zadania, bo choć na moment zupełnie ją to pochłaniało. Nie męczyły ją problemy, nie myślała o tysiącu innych spraw, ani nic nie czuła; liczyły się tylko cyferki, które skupiały na sobie całą jej uwagę. Niczym się nie przejmowała, po prostu siedziała pochylona nad kartką i z delikatnym uśmiechem na ustach, stawiała na niej coraz to nowe znaczki.
Anubis
Anubis
Fresh Blood Lost in the City
Sam Lightwood nie narzekał. Dawno już nie śmiał się tak swobodnie, jak w ciągu ostatniej godziny. Porzucił kontakt z większością osób, z którymi kumplował się przed śmiercią dziadka. Tylko nieliczni tak naprawdę wytrzymali jego chamskie zachowanie, które prezentował w pierwszych dniach żałoby. Właściwie robił wszystko, byleby tylko dano mu spokój, co wiązało się między innymi z nieprzyjemnymi rzeczami, które wygadywał.
Chciał już zapytać, co go tak bawi, ale w sumie machnął na to ręką. Nie wiedział, co mogło być takiego zabawnego w jednym słowie, ale w końcu miał do czynienia z Joelem.
Westchnął cicho, przecierając dłonią skroń.
- Taa, byliśmy parą. Chyba że dalej uważasz, to za "otwarty związek" - powtórzył z niesmakiem słowa, które padły feralnego dnia, w którym ze sobą zerwali. Potem się zamknął, zaciskając usta w wąską linijkę. Nie, to na pewno nie był czas, w którym chciałby rozmawiać o tym wszystkim. Na samą myśl tracił cierpliwość i zaciskał szczękę.
Z ulgą przyjął, że chłopak zgodził się porzucić temat, przynajmniej chwilowo. Wypuścił powietrze, które nawet nie wiedział, że wstrzymuje. Skinął głową, co mogło oznaczać wszystko. Zgodę, podziękowanie, albo nic znaczącego. Już wolał rozmawiać o tym głupim kocurze.
Parsknął śmiechem, słysząc jego opowieść. Dziwił się, że mama Joela jeszcze trzymała kota pod swoim dachem, ale z drugiej strony chyba nie było rzeczy, której ta kobieta nie zrobiłaby dla swojego syna. Nie przyznałby się do tego na głos, ale bardzo lubił tę kobietę. I nie chodziło o to, że matkowała mu podobnie jak Joelowi za każdym razem, gdy był u nich w domu.
- Biedny kwiatek. Że też on wciąż jeszcze żyje - zaśmiał się pod nosem. Oderwał wzrok od tłumu, skupiając się na niebieskookim przyjacielu. Tak, zdecydowanie brakowało mu jego towarzystwa. Ktoś normalny może i czułby się skrępowany, ale najwidoczniej nie oni. Nie było między nimi niezręczności, a przynajmniej nie aż tak dużej, jakiej można by się było spodziewać. Oboje raczej badali grunt, na którym się znajdowali.
- Jeszcze go dorwę, nie martw się. Masz rację, dość dobrze się znamy. Gramy w jednej drużynie, on jest kapitanem - mruknął, jakby to wszystko wyjaśniało. Ustalanie relacji z ludźmi nie zawsze było dla niego trudne, ale teraz? Jedni się pojawiali, inni znikali. Przyzwyczaił się.
- To raczej oczywiste. Wciąż masz słabość do moich tatuaży, nieprawdaż? - zaśmiał się, krzyżując ramiona na piersi, które pod skórzaną kurtką pokryte były wężowymi łuskami. I tylko pysk i ogon gada znajdowały się na wierzchach dłoni, które były widoczne dla otoczenia. Na jego szyi pojawiła się też nowa jaskółka, której Joelowi nie było dane wcześniej widzieć.
Zmroził go wzrokiem, gdy po raz kolejny zaczął go uciszać. Umilkł jednak posłusznie, choć nie obyło się bez burkliwego mamrotania pod nosem.
Pociągnięty za rękaw, polazł za nim, choć nie był jakoś szczególnie zainteresowany atrakcjami, jakie zafundował im samorząd. Przeszli korytarzami, aż wyszli na zewnątrz. Czując zapach smażonego jedzenia, wiedział, że będą musieli się tam wybrać. Chwilowo jednak chciał na chwilę usiąść w ciszy, dlatego skierował swoje kroki ku ogrodowi i ustawionych niedaleko stolikach. Usiadł przy jednym z nich i spojrzał na kartę z sudoku.
- Okej. To jest dziwne - mruknął, podsuwając tabliczki pod nos niebieskookiego.
Blythe Aiden Hamalainen
Blythe Aiden Hamalainen
Fresh Blood Lost in the City
Jak znaleźć igłę w stogu siana?
Ciężko. Pod warunkiem, że igła nie miała ponad dwa metry. Wtedy sprawa znacznie się ułatwiała, zwłaszcza gdy znało się większość ludzi ze szkoły.
- O'brien, widziałeś Lightwooda? - zapytał zaczepiając jednego z przechodzących chłopaków. Nie zdziwiło go, gdy ten momentalnie wyrwał do przodu, próbując mu zabrać piłkę. Przez chwilę jak typowi idioci, przerzucali ją między sobą, kozłując po ziemi, aż w końcu wcześniej wspomniany O'brien został przygnieciony przez ramię Hamalainena, który poczochrał mu włosy.
- Nie zapędzaj się dzieciaku! Nie wiesz, że zły dotyk boli przez całe życie? Lisette będzie cierpieć. -  zaśmiał się, zaraz go wypuszczając i biorąc piłkę w dłonie.
- Kiedyś cię dorwę, zobaczysz.
- Chyba jak skończę szkołę. Liczę, że ktoś porządny zajmie moje miejsce, więc lepiej się przyłóż.
- Riverdale bez ciebie nie będzie tym samym. - słysząc ciężkie westchnięcie z ust kumpla, poklepał go po ramieniu, podrzucając piłkę w powietrzu.
- Będziesz mnie znosił jeszcze przez rok. To co z tym Lightwoodem?
- Lightwood, Lightwood... chyba widziałem go z jakimś kolesiem przy sudoku. Ale nie znam typa, pewnie nowy. Kto ci towarzyszy? Cześć ślicznotko. - mógł się spodziewać, że O'brien, gdy już dostrzeże Kamirę, zaraz wyleci ze swoimi tekstami. Parsknął śmiechem i zdzielił go przez łeb z płaskiej dłoni.
- Nie wystrasz jej to nasza przyszła menadżerka, rudzielcu.
- Dyskryminacja rudych! Piegi to życie. Dobra idę, bo Callagher na mnie czeka. Jeszcze się zobaczymy. - po puszczeniu oczka Kamirze, O'brien ruszył żwawym krokiem wzdłuż alejki. Blythe pokozłował jeszcze chwilę piłkę w miejscu.
- Hot-dogi muszą nieco poczekać, ale spokojnie, dotrzymuję obietnic. Chodźmy. - skinął na nią głową i ruszył przed siebie wyraźnie szukając wzrokiem Lightwooda.
Lightwood, Lightwood, Lightwood, Lightwood...
Przesuwał kolejno wzrokiem po wszystkich zgromadzonych, nim namierzył odpowiednią osobę. Powinien wziąć pod uwagę, że wyglądał na skupionego. Że siedział z kimś innym. I że właśnie podsuwał tej osobie kartę z sudoku, wiec wyraźnie był zajęty.
Tylko jakoś nie przeszło mu to przez myśl.
Piłka ze świstem przecięła powietrze, gdy rzucił nią w jego stronę.
- REFLEKS, RAFFIE. - wykrzyknął ze śmiechem. Albo się obronił, albo dostał w głowę, takie życie koszykarzy pod wodzą Hamalainena. Tak czy siak, niezależnie od rezultatu, blondyn nie czekając na jego dalszą reakcję, uwalił się na niego całym ciężarem ciała, przewieszając ręce przez jego ramiona.
- Co tam patrzysz? Nieważne, zostaw to. Znalazłem nam... doom, doom, doom... MENADŻERKĘ. - widzicie ten mentalny ogon, którym właśnie macha dziko na boki jak przeszczęśliwy pies? Pościskał go przez chwilę, nieco przyduszając, nim w końcu wyprostował się wskazując dłońmi na Kamirę.
- TA-DAH! Kamira Evergreen, będzie dla nas pracować w zamian dla hot-dogi. I w sumie to nawet chce to robić, nie zmusiłem jej. Zbytnio. Tylko trochę. - kolejny szeroki wyszczerz, nim jego rozbiegana uwaga w końcu przeskoczyła na Joela. By dopełnić swojego wizerunku osoby, która nie patrzy na to, że inni mogą sobie czegoś nie życzyć i chcieć zareagować, złapał go na jedną z dłoni, potrząsając energicznie.
- Blythe Hamalainen, kapitan drużyny koszykarskiej, jeśli chcesz się zapisać to się nie krępuj, przyjmujemy nowych cały rok, nawet jeśli nic nie potrafisz. Zawsze możemy cię nauczyć. BOŻE, LISETTE. - i tak właśnie po raz kolejny jego uwaga przeskoczyła na kolejny element, gdy zdał sobie sprawę, że pozostawił swoją piłkę samej sobie na jakieś dwadzieścia sekund. Co jeśli już nigdy się do niego nie odezwie...?
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Na zewnątrz było znacznie chłodniej niż w środku, w dodatku udało im się uwolnić od ścisku i całej masy zainteresowanych lub zatroskanych spojrzeń. Jedni skupiali się bardziej na samym fakcie przytrzymywania Winchestera, ale uwadze niektórych nie umknęło, że prefekt naczelny szkoły nie prezentował się najlepiej, ale Grimshaw samym spojrzeniem narzucał im pewien dystans, gdy tylko na ich twarzach pojawiał się ten współczujący przebłysk i chęć pomocy. Nie tak trudno było zauważyć, że kto jak kto, ale ciemnowłosy doskonale radził sobie sam.
Wyprowadził Thatcher'a wyjściem, które znajdowało się bliżej ogrodów, przez co trafili w nieco spokojniejsze miejsce. Mimowolnie powiódł wzrokiem ku dalszym stoiskom, gdzie na ich szczęście stłoczyło się więcej ludzi. Zerknąwszy raz jeszcze na Riley'a, podprowadził go do najbliższej z ławek, które otaczały większą strefę ze stolikami.
Siadaj ― polecił, odczekując chwilę aż Starr zajmie miejsce. Dopiero po tym wypuścił go z uścisku i zajął miejsce obok, milknąc na moment, gdy przyglądał się osobom siadającym przy rozstawionych stolikach. Oparł oba łokcie o oparcie ławki, zwieszając luźno ręce i obejrzał się w stronę wejścia do szkoły, jakby liczył, że zniecierpliwiony błysk w szarych tęczówkach zmusi Chestera do przyspieszenia swoich ruchów, nawet jeśli nie miał okazji go teraz oglądać. ― Zero wyobraźni, Winchester ― wymruczał pod nosem, zwracając twarz z powrotem w jego stronę.
Uniósł rękę i przyłożył jej wierzch do policzka chłopaka – I jaki werdykt, doktorze Grimshaw? – zaraz powracając nią na wcześniejsze miejsce.
Zaraz przyniesie ci coś do żarcia.
Chester Ó Heachthinghearn
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Po odebraniu emblematu, mniej więcej ustawił się tam, gdzie ulokował się wcześniej. Oczywiście nie przypiął nigdzie tego znaczka, za to gładził go opuszkami palców, przez moment snując plany o przyczepieniu tego czegoś do tyłka jakiejś kujonki.
A dyrektorek dalej o tym, jak bardzo się rozbestwili niektórzy, że zasady, że kary.. Chester nie był zdziwiony, natomiast na twarzy wyskoczył mu jego szelmowski, dziurawy uśmieszek, gdyż miał nieokiełznane przeczucie, że to o jego i Candy wariactwach mowa. Cóż, jak przykro! Dobrze, że ich popamięta ta szkoła.
Z rozmyślań na temat chujowości tego miesiąca wyrwał go wibrujący telefon, na który najwidoczniej otrzymał wiadomość. Czyżby to Riley? Irlandczyk odblokował komórkę, po czym kliknął w ikonę sms-ów. Uniósł lekko jedną z brwi, gdyż była to wiadomość od Grimshawa. Po jego treści Chess wywnioskował, że Winchester znowu zasłabł jak wtedy w parku. O ile co do jego inteligencji nie było żadnych “ale”, zastrzeżeń mógł budzić jego rozsądek, a raczej jego brak. On chyba nie znał limitów swojej wytrzymałości.
Gdy tłum się przerzedził, blondyn podjechał do jednego ze stołów, które na pewno nie były dostosowane do jego poziomu widzenia. Najłatwiejszym celem był świeżo ukrojony kawałek napoleonki, aczkolwiek Riley był dziwakiem i nie lubił słodyczy, więc to Heachthinghearn musiał przekreślić. Niespecjalnie był w stanie obskoczyć wszystkie stoły, więc wyciągnął rękę i wymacawszy najbliższy pusty talerz ze sztućcami nań, wziął go, po czym ukradł pozostałe cztery kawałki piersi z pieczonej kaczki oraz półmisek z jakąś zieleniną. Mozarella, pomidory koktajlowe, sałata lodowa, chyba rzodkiewka i parę innych warzyw, których Chester-kuchmistrz nie umiał wymówić. Na końcu obrusu samotnie stała niewielka butelka wody mineralnej, lecz Heachthinghearn nie miał w planach tłuczenia szklanek, ani innych porcelanowych rzeczy, toteż butelkę wsadził sobie za plecy, zawartość miski zgrabnie wysypał na talerz tak, że przykryła mięso drobiowe, wetknął w to widelec z nożem, a potem ruszył do wyjścia z sali. Pytanie brzmiało tylko, na którym “zewnątrz” będą.
Mężczyzna założył, że ten duet udał się gdzieś, gdzie jest cicho. Co innego, jeżeli przez te pieprzone konkursy i inne pierdoły wszędzie był harmider. Chester postanowił udać się najpierw tam, gdzie ludzie rozwiązywali sudoku. W tym miejscu raczej nie kipiało od testosteronu samców alfa, ani nie roznosiły się po okolicy piski niedorżniętych dziewcząt. Po prostu pisali i kreślili numerki na karteczkach, jakiś wyczyn to nie byl.
Tak też zmotoryzowany nastolatek ze swoimi czterema kółkami znalazł się właśnie na tym nerdowatym terenie. Rzeczywiście cisza. I nietrudno było przy jednej z ławek znaleźć zażenowanego Grimshawa i wpół żywe cielsko prefekta naczelnego.
Mogłeś napisać, że tutaj jesteście. ─ napomknął, nie mając swojej głupawej miny, a jakiś grymas. Zważywszy na niedysponowanie piegusa, podał wszystko co przywiózł milczkowi.
Kamira Evergreen
Kamira Evergreen
Fresh Blood Lost in the City
Kamira nie należała do zgonujacych pod stołem, dlatego Blythe powinien być prze szczęśliwy, że nie poznała jego myśli, bo pewnie by dostał w tył głowy.... w ramie, bo chyba nie sięgnęła głowy. Kiedy usłyszała, ze chłopak nie pija alkoholu, przez chwilę po jej twarzy przemknął cień smutku. A tak ją ciekawiło, jak na niego działa alkohol. Dopiero po chwili dostrzegła, że chłopak ma ze sobą piłkę do kosza co wywołało u niej pełne niedowierzania spojrzenie.
- Chciałam po prostu powiedzieć, że boję się, że boję się tego że jesteś wciąż taki szczęśliwy i radosny, wydaje mi się, że od tego można wybuchnąć. - Pokiwała głową jakby była znawczynią tematu. Potem do tego dołączyło uniesienie brwi i szeroko otwarte oczy kiedy usłyszała imię jego ukochanej.
- Wiesz co myślę, że nie powinnam wam przeszkadzać, widzę, że jesteście tacy szczęśliwi w swoim towarzystwie... - Zerknęła na piłkę z udawaną zazdrością.
Matko Bosko ile ten chłopak nawija, nie nadążała mu odpowiadać na to co mówił, a on już zmieniał temat. Na chwilę zapadła cisza, podczas przemówienia Mercurego, a potem Blythe wystartował jak torpeda, złapał ją za rękę, wypowiedział baaaaaardzo dziwne słowa o stawianiu hot-dogów, przez co Kamira strzeliła delikatnego buraka, bo jej myśli podążyły w bardzo dziwnym kierunku, ale miała nadzieję, ze się opanowała zanim to zauważył.
- Kawał z nich chłopa... Mówisz tak jakbyś ty to był malutki chłopczyk. Zresztą mnie nie tak łatwo wykorzystać. - Burknęła, ale nie zdążyła się odpowiednio ponabijać z chłopaka, bo musiała oszczędzać oddech, kiedy ten ciągnął ją przez korytarze. Ledwo nadążała za jego energicznym krokiem. Kiedy Kapitan zatrzymał jakiegoś chłopaka, najwyraźniej z drużyny, Kamira stała przez chwilą nie pewna co ma ze sobą zrobić. Obserwowała ich wygłupy z piłką i przekręciła głowę na bok, z wzrokiem jakby obserwowała kosmitów. Jednak doszła do osobistych wniosków, że pomimo słów Blytha, Lisette wyglądała jakby było jej wszystko jedno kto ją dotyka, ale chyba nie będzie o tym informować chłopaka. Na razie.
- "Jeszcze rok".... - Kamira zerknęła na chłopaków i o dziwo, ta informacja zasmuciła ją podobnie jak O'briana....albo O'briena, ale nic nie powiedziała, stojąc tylko z boku i pilnując się by nie przeszkadzać. W końcu Blythowi było najbliżej do kogoś kogo mogła nazwać kolegą ze szkoły. Jednak kiedy usłyszała słowa O'briena skierowane do niej, jakby spłoszona, spojrzała na niego szeroko otwartymi oczami, po czym zrobiła szybki krok w bok, tak by Hamalainen ją zasłonił. Rzeczywiście kolejny jej wniosek się sprawdził. Kapitan drużyny, przez to, że ewidentnie traktował ją jak wszystkich innych znajomych, nie zwracając uwagi na jej płeć ułatwiał jej "oswojenie się". Chłopak zaraz zniknął, gdzieś tam mu się śmieszyło, więc Kamira odetchnęła z ulgą, a Blythe ruszył na przód wciaż mówiąc o hot-dogach. W sumie to narobił jej apetytu, bo nie zdążyła od rana nic zjeść, ale i tak martwiła się, że zawiedzie oczekiwania chłopaka.
- Mam nadzieję, że dotrzymujesz, bo wiesz, ja tu się poświęcam dla Twojej sprawy. - Zaśmiała się cicho, próbując ponownie nadążyć za nim. Kiedy dotarli do stolików przy których siedział poszukiwany Lightwood, Kamira tylko upewniła się w tym, że Blythe serio narusza każdy możliwy milimetr personal bubble swojego rozmówcy. To było urocze, ale i normalne jak widać dla niego. Chociaż zaczęła obawiać się o rzeczonego Lightwooda, kiedy Blythe zaczął go tam ugniatać. Powinna interweniować? O nie, wyprostował ręce i wskazał ją, teraz uwaga przejdzie na nią. Dziewczyna trochę się schowała, ale za chwilę stwierdziła, że jeśli ma być menedżerem, to chyba powinna być pewna siebie, wiec spróbowała się wyprostować i wyglądać na pewną siebie. Tylko patrzyła gdzieś kawałek w bok, a nie na chłopaków. Nie można być idealnym prawda?
- Hej, skończ już z tymi hot-dogami, przecież to nie tylko dlatego. - Zaśmiała się nerwowo i zamachała ręką w powietrzu jakby chcąc uciszyć Hamalainen'a. Potem zerknęła na Joela któremu przedstawiał się Kapitan, i zaczęła się zastanawiać czy nie powinna zacząć uciekać. W momencie kiedy cała uwaga Blytha przeszła na Lisette, Kamira opuściła ramiona jakby zwątpiła w to co się tutaj dzieje.
- Tak więc.... Miło mi poznać? - Uśmiechnęła się lekko w stronę Lightwooda. - Chciałabym zgłosić się na to stanowisko o ile wiąż jest wolne i nie macie nikogo innego chętnego.
Ryu Kurogane
Ryu Kurogane
Fresh Blood Lost in the City


Ostatnio zmieniony przez Ryu dnia Wto Wrz 27, 2016 1:58 pm, w całości zmieniany 1 raz
Poprzedni temat

Różnica w tym miejscu była ogromna. Najbardziej dało się zauważyć panującą tu ciszę, nie tak jak w poprzednich miejscach. Jedyne co było słychać to stukanie długopisów podczas pisania, naturę i naprawdę ciche rozmowy. No może oprócz osób przy jednym ze stolików. Ryu rozpoznał tylko tego najgłośniejszego, który wcześniej pędził nie uważając czy na kogoś wpadnie. Wzruszył ramionami tylko na myśl o tym. Ta sprawa już go nie dotyczyła. To przeszłość. Wszyscy są cali i zdrowi nie ma się czym martwić. Z wyjątkiem jakiegoś ucznia, który na pierwszy rzut oka nie czuł się najlepiej. Plus, że był przy nim ktoś, kto go najwidoczniej znał, więc Kurogane nie zamierzał się mieszać w sprawy nieznajomych. Nie teraz. Powracając myślami do aktualnego celu swojej wizyty w tym miejscu rozejrzał się za wolnym stolikiem. Dość szybko go znalazł, w końcu niewiele osób do tej poru pokazało się tu. Uświadomił sobie, że to pewnie przez jego pośpiech, ale chłopak zamierzał nadal się nacieszyć dzisiejszym dniem. Usiadł na krześle, wziął czarny długopis do ręki i zaczął przyglądać się ułożeniu cyfr na sudoku. Zauważył, że są tutaj dwa rodzaje do wyboru. Wziął pierwszy z brzegu i zaczął się nad nim zastanawiać. Co za różnica, skoro planuje zrobić oba. Początek był dość prosty i łatwo było dostrzec jakie liczby uzupełnić w odpowiednich miejscach. Problem dopiero nastał potem kiedy chłopak nie mógł znaleźć pewnego 'ruchu'. Wiedział, że jedna pomyłka wystarczy do 'game over', a do tego nie chciał dopuścić. Zaczął wytężać swój mózg co pozwoliło mu na uzupełnienie paru cyfr, ale to nadal było za mało. Robiąc sobie krótką przerwę, zabrał się za robienie drugiego sudoku. Skończył w ten sam sposób jak z pierwszym. Wtedy zrobił coś, co może być uznawane za zakazane w tej grze. Zaczął podejmować niepewne decyzje i lekko polegał na szczęściu.
Póki co jest dobrze...
***
Minęło pół godziny nim nastolatkowi udało się w pełni rozwiązać sudoku na kartkach. Postanowił sprawdzić paręnaście razy, bo nadal nie mógł uwierzyć w bezbłędność przy użytym sposobie. Po każdym upewnieniu się stwierdził, iż musi być ślepy. Wzruszył ramionami w końcu poddając się w szukaniu błędu i wstał ze swojego miejsca razem z rozwiązaniem, które przedtem podpisał. Oddał je osobą sprawdzającym i poszedł w stronę następnych konkursów. W końcu jeśli chciał on ogarnąć wszystko tracenie czasu nie było mu na rękę. Aż takich luksusów to nie miał.

[zt]
Joel
Joel
Fresh Blood Lost in the City
    To prawda, Layton często śmiał się rzeczy, które w rzeczywistości nie były nawet trochę śmieszne. Zdarzało mu się patrzeć na niektóre sprawy nieco inaczej, jakby specjalnie doszukiwał się jakiegoś innego, ukrytego znaczenia lub czegoś takiego. Poza tym zawsze wierzył, że śmiech to zdrowie, dlatego chichotanie przy każdej możliwej okazji miał w krwi.
    ― Teraz już nic nie uważam. ― powiedział, poważniejąc przy tym nieco. Przez chwilę poczuł się jakby zakończenie ich związku było tylko i wyłącznie jego winą. I może faktycznie tak było. Ale nie miał zamiaru o tym rozmyślać. Nie teraz, nie tutaj. Nie chciał sobie psuć dobrego humoru rozmyślaniem o przeszłości. Podrapał się tylko po głowie, po czym uśmiechnął się trochę krzywo.
    Po śmierci ojca matka Joela zaczęła spędzać więcej czasu z synem. Zwykle nie miała go zbyt wiele, bo była bardzo zapracowana. Ale po przeprowadzce udało jej się znaleźć pracę, która pochłaniała nieco mniej czasu, więc więcej przesiadywała w domu. No i często wychodziła gdzieś z Kennethem. Nawet czasami brali ze sobą Królewicza. Ech, Layton koniecznie musiał zapoznać Anubisa ze swoją "nową" mamą.
    ― No, mnie też to dziwi. ― zaśmiał się znowu, jednak tym razem zakrył rękawem twarz. Ale matka Joela miała wielki sentyment do tej roślinki, więc nic dziwnego, że pielęgnowała ją mimo wybryków kocura.
    ― Oho, faktycznie, wyglądał na kapitana. ― odparł, przypomniawszy sobie o tym, jak koleś wbił na rozpoczęcie z piłką. Koszykówka musiała być dla niego bardzo ważna. Ale to dobrze, że szkoła miała tak oddanego sportowca!
    ― Ja ogólnie mam słabość do tatuaży, nie tylko Twoich. ― prychnął, ale wystarczyła tylko chwila, by na jego twarz znów wkradł się uśmiech. Oczywiście nowy nabytek Rafaela zauważył już wcześniej, ale powstrzymał się przed rzuceniem jakiegokolwiek komentarza. Jeszcze nie był do końca pewny jak powinien się zachować.
    No i nareszcie dotarli do stolików z sudoku. Joel kiedyś miał niesamowitą wprawę w rozwiązywaniu krzyżówek i różnych innych łamigłówek. Teraz trochę mu się pozapominało, ale był pewny, że da radę. Szybko sobie przypomniał zasady. Niemalże od razu chwycił za kartkę i ołówek, po czym przystąpił do rozwiązywania sudoku. Jego ulubioną taktyką było uzupełnianie pojedynczych linii, a dopiero później poszczególnych kwadratów.
    ― Dla Ciebie jest dziwne, bo nie znasz zasad. A ja to ogarnę w kilka chwil. W każdym kwadracie musisz wpisywać liczby od jednego do dziewięciu. Nie mogą się powtarzać. To samo musi być w każdej linii, liczby od jednego do dziewięciu. Nie mogą się powtarzać w pionie i poziomie. ― wyjaśnił pokrótce, by znów zająć się swoją kartką.
    Potem usłyszał tylko świst piłki lecącej w ich kierunku. Odsunął się nieco na bok, odwracając wzrok. Piłka leciała w stronę Anubisa, ale ten raczej ją złapał, bo sudoku raczej go nie zainteresowało. Przynajmniej takie wrażenie miał Joel.
    Stanął przed nim Hamalainen, którego widział już wcześniej. Wstał na chwilę, ścisnął jego dłoń, kiwając głową. ― Jestem Joel Layton, to mój pierwszy rok w Riverdale. Miło mi poznać. ― kątem oka spojrzał również na Kamirę, która stała obok. ― Ciebie również miło poznać, jestem Joel. ― powtórzył swoje imię, tak na wszelki wypadek. Oderwał się od sudoku, by następnie podejść do dziewczyny, chwycić jej dłoń, unieść ją lekko i musnąć ją ustami. Ech, prawdziwy dżentelmen. W sumie to sam sobie się dziwił, ze to zrobił. Ale no, chciał się pokazać z jak najlepszej strony. Potem wrócił na swoje miejsce, ale wzrok skierował na Blythe'a.
    ― Jasne, zastanowię się nad tym. Niby bardziej wolę grać w siatkówkę, ale może warto spróbować swoich sił z koszykówką. Nic nie obiecuję, ale jeszcze nad tym pomyślę. W międzyczasie będę kończył to sudoku, więc wybaczcie jeśli będę reagował z krótkim opóźnieniem.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Zdecydowanie nie tak to miało wyglądać.
Napierający na jego ramiona ciężar przytłaczał go do tego stopnia, że nawet nie dopuszczał do siebie opcji, w której podniósłby się na równe nogi. Raz po raz powtarzał coś cicho w myślach, starając się zagłuszyć warkoty Wilka, jednak jedynym co otrzymywał w odpowiedzi, były coraz mocniej zaciskające się na jego gardle szpony. Nic dziwnego, że niedługo po tym na jego czole pojawiły się pojedyncze kropelki potu. Co więcej, stres zamiast przeminąć, dodatkowo się zwiększył, gdy poczuł na swoim ramieniu dłoń przyjaciela. Mimo, że chciał mu powiedzieć, że wszystko jest w porządku i żeby dał mu spokój, odsunąć się od jego ręki - zaciśnięte zęby skutecznie mu to uniemożliwiały. Kto by pomyślał, że Grimshaw postanowi go wyprowadzić na zewnątrz. Dopiero gdy podniósł go na równe nogi, Wilk dosłownie odpadł od jego grzbietu, uderzając o ziemię ze wściekłym warkotem.
Myślisz, że tym razem ci się upiecze?
Seria wyzwisk, którą posłał w jego stronę, nigdy do niego nie dotarła, zagłuszona przez aż nazbyt głośno bijące serce. Bijące tak mocno, że miał wrażenie, że zaraz przebije się przez jego klatkę piersiową. Co jeśli jest tak głośne, że Jay doskonale je słyszy? Nie mógł zapanować nad panicznym uderzeniem gorąca, które ogarnęło całą jego twarz, łącznie z karkiem i uszami, skutecznie nadając mu wyglądu kogoś trawionego przez gorączkę. Może tyle dobrego, że zaraz znaleźli się na dworze, niemniej nawet wtedy choć próbował się w pierwszym momencie odsunąć, ciało skutecznie odmówiło mu posłuszeństwa, pozostawiając na pastwę nieświadomego Grimshawa. Gdy w końcu zobaczył przed sobą ławkę, opadł na nią ciężko chowając twarz w dłoniach.
Badum badum.
Badum badum badum. Głośniej, Winchester. Niech usłyszy co próbujesz ukryć, złoty chłopcze. Niech cię wyśmieje, no dalej. Może po prostu się przyznaj?
Wilk przesunął długim, cienistym ogonem po ziemi zaraz wsuwając zwinnie jedną z łap na jego kolano. Podsunął się do góry między jego nogami, zrównując pyskiem z jego twarzą. Podniósł na niego wzrok.
Daj mi spokój.
Jesteś cały czerwony jak małe dziecko na pierwszej randce.
Zimny pysk otarł się o jego policzek, zaraz przysuwając bliżej jego lewego ucha.
Może już wie?
"Zero wyobraźni, Winchester"
Wzdrygnął się, przesuwając wzrok powoli w jego stronę. Nawet nie wiedział jak bardzo w tym momencie faktycznie chciałby mieć 'zero wyobraźni'. Wilk zachichotał cicho, błyskawicznie usuwając się na bok, gdy Ryan stanął przed nim opierając rękę przykładając jej wierzch do jego policzka. Wyprostował się gwałtownie i odepchnął jego dłoń, odwracając twarz w bok.
- Nic mi nie jest. Dzięki. Nie jestem głodny. - wyrzucał z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego, zaraz oddychając przez usta, zupełnie jakby miało mu to pomóc w szybszym odzyskaniu spokoju. Wilk siedział na ławce obok niego niczym grzeczny stróż, chichocząc warkotliwie od czasu do czasu.
Nie spodziewał się jednak, że wciągną w to wszystko i Chestera. Westchnął ciężko, pochylając się wprzód by oprzeć czoło o kolana i zasłonić się ramionami.
Zabijcie mnie.
Och jak dobrze, by było gdyby ktoś to zrobił. Choć zawsze możesz zrobić to sam. Może tym razem chociaż tego nie spierdolisz.
Anubis
Anubis
Fresh Blood Lost in the City
REFLEKS, RAFFIE.
Obrócił się niemal od razu, podnosząc ręce w górę. Znał Blythe'a na tyle dobrze, by wiedzieć, że ten czymś w niego rzucił. Śliwa pod okiem nie była mu potrzebna, więc złapał piłkę, którą odbił do ziemi, wykonując pojedynczego kozła. Spojrzał na piłkę, a potem na jej właściciela, który w tej samej chwili zaczął go przygniatać swoim ciężarem. Wypuścił powietrze z płuc, jednocześnie parskając z rozbawienia. Złapał jego ramiona, pociągając go bardziej do przodu. Uszczypnąłby go w bok, gdyby mógł wykręcić rękę pod odpowiednim kątem, a tak to pozwolił robić z siebie swojego rodzaju poduszkę. Znosił to prawie z godnością, biorąc pod uwagę wzrok ludzi dookoła. Każda inna osoba, która by próbowała zrobić coś podobnego, wylądowałaby na ziemi w trybie natychmiastowym.
- Jak myślisz, to ten dzień, w którym rzucam ją w tłum? - zapytał, unosząc w górę brew, w której znajdował się kolczyk. Oczywiście na myśli miał jego ukochaną piłkę. Wyprostował się, gdy Blythe z niego zlazł, poprawiając kurtkę na plecach.
Zapadła chwilowa cisza, gdy patrzył na Kamirę.
- Szukaliśmy menadżerki? - zapytał w końcu z niejakim zdziwieniem. Zaraz się okaże, że przysnął, gdy Hamalainen mu o tym mówił, co było dość prawdopodobne. Czasami zdarzało mu się na chwilę wyłączyć. Odchrząknął, skupiając swoją uwagę chwilowo na Kamirze, skoro kapitan rzucił się na Joela.
- Rafael Lightwood. Jeśli chcesz pracować z naszą drużyną, a przede wszystkim z nim.. - wskazał kciukiem za siebie, na czuja wskazując Blythe'a - Powinnaś od razu zażądać podwyżki - parsknął, podnosząc się i wyciągając rękę w stronę dziewczyny, dopełniając formalności z przedstawianiem się.
- Jeśli o mnie chodzi.. - zmierzył Kamirę wzrokiem od stóp do głów, uśmiechając się na koniec. - Masz to stanowisko w kieszeni. - A potem Blythe zaczął panikować z powodu swojej piłki. Przewrócił oczami, unosząc wciąż trzymaną rzecz. Usiadł sobie okrakiem na ławeczce, opierając się łokciem na blacie stolika. Piłką zaczął odbijać od siedziska każdym palcem po kolei.
- Uspokój się, chłopie - rzucił do przyjaciela. Przecież się dobrze nią opiekował, prawda? Prawda.
Zerknął na Joela, zastanawiając się, jakie wrażenie wywarło na nim jego pierwsze spotkanie z ludźmi z Riverdale. Co prawda porzucił na razie wcześniejsze tematy, ale tylko chwilowo. Jakby nie patrzeć teraz mieli znów więcej czasu na rozmowy, więc nie było to nic straconego.
- Zapisz się. Będzie fajnie - zwrócił się do Laytona. Kolejny powód, by go trochę pomęczyć.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Na szczęście Riley'a w gwarze i w hałasie trudno było wsłuchać się nawet we własne myśli, nie wspominając już o dźwiękach, które ewentualnie mogły wydobywać się z jego klatki piersiowej. Choć zapewne, gdyby nie ograniczył się jedynie do podtrzymywania go za ramię, mógłby przynajmniej wyczuć niepokojące łomotanie pod żebrami. Trudno było jednak nie dostrzec rzucającej się w oczy czerwieni jego skóry, chociaż – fakt faktem – o wiele łatwiej było powiązać to z nagłym uderzeniem gorąca, które często towarzyszyły osobom czującym się gorzej. Wtedy przebywanie w niemalże każdym miejscu i w każdym ułożeniu było istną katorgą i właśnie to stało się powodem nagłego dotyku na policzku, chociaż ten niemalże od razu został odtrącony przez dłoń Thatcher'a.
Widzisz? Nie chce, żebyś go dotykał.
Nic mu nie zrobiłem.
Tak myślisz?
„Nic mi nie jest. Dzięki. Nie jestem głodny.”
Grimshaw przyjrzał mu się – a raczej przyjrzał się praktycznie tyłowi jego głowy – ze sceptycyzmem wypisanym na twarzy i w szarych oczach. No przecież – Starr był w tym momencie doskonałym przykładem osoby, której „nic nie było” i prawdopodobnie to wszyscy dookoła powinni pójść się zbadać.
Twoja wiarygodność zwaliła mnie z nóg ― wymruczał jakże przekonanym tonem, wyciągając przed siebie wspomniane nogi i krzyżując je w kostkach. ― Jakoś mnie to nie dziwi. Kiedy ostatnio jadłeś? ― dorzucił dosłownie chwilę później, nie dając ciemnowłosemu szansy na skomentowanie jego wcześniejszych słów. To pytanie nie zostało jednak przerwane już żadnym innym komentarzem – chociaż korciło go, by zaznaczyć, żeby tym razem bardziej się postarał, skoro już zamierzał wcisnąć mu gówno – a barwa głosu Jay'a momentalnie zaostrzyła się, chociaż już nie spoglądał w jego stronę ani nawet nie próbował naruszać jego przestrzeni osobistej.
„Mogłeś napisać, że tutaj jesteście.”
Przeskoczył wzrokiem na Chestera, który zjawił się na miejscu szybciej, niż tego oczekiwał. Ale z drugiej strony mógł się spodziewać, że reakcja Heachthinghearn'a na złe samopoczucie prefekta będzie natychmiastowa.
Mogłeś napisać z pytaniem, gdzie jesteśmy ― odpowiedział sucho, wcale nie mijając się z prawdą. Skoro już odczytał jego wiadomość i zjawił się tutaj, mógł równie dobrze na nią odpisać. Wróżbitą nie był – ciężko było mu przewidzieć, gdzie będą, skoro wysłał wiadomość jeszcze w trakcie udawania się na zewnątrz. ― Ale jak sam widzisz, twoje zmysły cię nie zawiodły. ― Dobry pies. To chciałeś powiedzieć? ― Tymczasem mamy tu inny problem ― mruknął i kiwnął dyskretnie podbródkiem ku Winchesterowi, choć przy kimś, kto uparcie chował twarz w swoich ramionach, ciężko było nie zachować dyskrecji. Co on w ogóle wydziwiał?
Chyba każdemu pogorszyłoby się w twoim towarzystwie.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Sarknął z nieznaczną irytacją. Mimo to gdy tylko padło pytanie o to kiedy ostatnio jadł, odwrócił wzrok, przymykając oczy niczym mały dzieciak, nie chcący się przyznać do błędu. Milczał przez chwilę, samemu analizując ostatnie dni, by znaleźć odpowiedź na zadane przez niego pytanie.
Trzy dni temu ― rzucił w końcu niechętnie. Niemniej nie zmieniało to faktu, że wcześniejsza sytuacja nie była spowodowana głodem w najmniejszym stopniu. Być może mimo wszystko zamiast się przed tym bronić, powinien zaakceptować narzuconą przez Grimshawa wersję, by uniknąć prawdy? Nie było w końcu szans, by wyleciał mu teraz z tekstem: Hej Jay, wiesz tak właściwie to słyszę głosy. Nieustannie każą mi się zabić i oddziałowują na moje ciało w takim stopniu, że myślałem że coś mnie wgniata w ziemię, więc serio stary, nie jestem głodny. Brzmiało świetnie. Westchnął cicho pocierając nasadę nosa.
Więc teraz chcesz zrzucić winę na mnie? Jesteś po prostu zbyt słaby, złoty chłopcze. Zbyt słaby. Zbyt popierdolony. Masz rację, nie jedz tego. Zdechnij z głodu, doprowadź do tego, by nie byli w stanie cię odratować. Wyląduj pod kroplówką bądź jeszcze bardziej ŻAŁOSNY, niż jesteś obecnie.
Sycząco-warczące akcenty przyprawiały go o ból głowy. Być może jednak to właśnie dlatego, że miał szczerą ochotę, by po prostu się zamknął, wyprostował się zmieniając zdanie i sięgnął po podsunięty mu talerz. Skrzywił się z niesmakiem, czując docierający do niego zapach jedzenia. Mimo że każde z tych dań było niesamowicie wysokiej klasy i był pewien, że wielu marzyło o choćby spróbowaniu ich, po tylu dniach niejedzenia, odezwał się w nim wstręt. Mimo to zmusił się do wsunięcia do ust kawałka mięsa. Przeżuł je powoli i przełknął, powstrzymując mdłości.
Chcesz? ― zapytał Grimshawa, podsuwając talerz ku niemu. Podniósł na niego wzrok, jednocześnie biorąc kolejny kęs swojego kawałka. Mruknął coś cicho pod nosem, zaraz przenosząc wzrok na stoliki.
Hej Jay. To twoja działka, weź udział ― rzucił, wskazując na stoiska z konkursami. Rozejrzał się dookoła, szukając i czegoś dla siebie. Niemniej z braku większego wyboru, mógł przysiąść do tego samego co on, w końcu co mu szkodziło? Stolików było wiele. Zaraz sięgnął wolną ręką po mapkę z trasą, którą dostał na samym początku od nauczycieli, zerkając pokrótce na dostępne atrakcje.
Skoro i tak jesteśmy na zewnątrz, możemy się przejść potem jeszcze na loterię. Po niej zwinę się do pracy, nie mam za dużo czasu, ale dzięki wcześniejszemu wyjściu trochę go zaoszczędziłem ― słaby sposób na odpłacenie się za pomoc, ale tylko swoje towarzystwo mógł w tym momencie zaproponować. Spojrzał to na Jaya, to na Chestera, by sprawdzić tym samym ich reakcję na wypowiedziane słowa. Nie zamierzał ich w końcu ciągać na siłę.
Chester Ó Heachthinghearn
Chester Ó Heachthinghearn
Fresh Blood Lost in the City
Trzy? Ocipiałeś do reszty.
Chester również nie był jakąś głodozmorą, która okupowała lodówkę 24/7, aczkolwiek raz na jakiś czas ten głód odczuwał. Poza tym, to się leczy. Nawet Heachthinghearn, który obok zdrowia nigdy nie stał, wiedział takie rzeczy i jakkolwiek współpracował, przyjmując te tabletki na apetyt oraz jedząc o stałych, wyznaczonych godzinach. Tyle, że możliwe, że Winchester u lekarza nie był, a oprócz tego, nikt go nie pilnował.
Nie mam kasy na koncie. ─ skłamał. Dopadła go w tym miesiącu taka melancholia, że nie był w stanie zmusić się choćby do sms-owania z kimś o czymkolwiek, choćby to była kwestia trzech wiadomości. Nie miał na nic siły. Na to całe rozpoczęcie, na te gry, śmieszki i inne takie.
Irlandczyk poprawił się na wózku poprzez podciągnięcie się na nim, po czym zaczął grzebać sobie za plecami, aby odnaleźć paski do zapięcia się w nim. Co jak co, ale dupa w tych spodniach niesamowicie się ślizgała po skórzanym obiciu. Założył sobie nogę na nogę, oparł się wygodniej, po czym znów wymierzył wzrok w zmizerniałego Riley’ego. Obraz nędzy i rozpaczy.
Problemem jest ta robota, którą przedkładasz ponad swoje zdrowie i siły. Jeśli jeszcze w niej nie jesteś, to znaczy, że już się do niej zbierasz. Jak coś Ci “wypadło”, to wiadomo, że dajesz się wyzyskiwać. Ogarnij się, bo nie skończysz tej pieprzonej szkoły. Cała kasa, którą zarobiłeś, pójdzie na Twój pogrzeb. Zapoznaj się lepiej z piramidą Maslowa, bo robisz wszystko na odwrót i to Cię niszczy. ─ odpowiedział jednemu i drugiemu. Dziwne, że ten blondas znał takie mądre słowa i ani razu się przy tym nie zająknął. ─ Ja też pracuję i to po to, żeby mieć na leczenie, ale nie chcę jednocześnie pogorszyć swojego stanu, wtedy to byłaby droga do nikąd. Zatrzymaj się i pomyśl czasem tylko o sobie, bo jesteś za dobry, a ludzie na to nie zasługują.
Może się wkurzy, może obrazi, wszystko jedno. Po prostu chciał mu to powiedzieć wreszcie.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Trzy dni temu.”
Nie przypuszczał, że Winchester w ogóle udzieli mu odpowiedzi, a jeśli już, to nie spodziewał się, że ta będzie prawdziwa. Ludzie bez apetytu lubili zasłaniać się kłamstwami, w które zapewne sami chcieli uwierzyć, przekonując się, że wcale nie mieli problemu. Trzy dni wydały mu się jednak na tyle właściwą odpowiedzią, że nie próbował zadawać pytań kontrolnych, czy aby na pewno tak było. Grimshaw już i tak przyglądał mu się w sposób, który równie dobrze mógł wywiercić chłopakowi dziurę w głowie i zajrzeć do środka.
Więc nawet mnie nie wkurwiaj ― odparł na tyle spokojnym tonem, że nie wiadomo było, jakie góry jego osobowości trzeba byłoby poruszyć, by faktycznie się wkurwił. Może jednak w tym tkwił cały sęk tej wypowiedzi i sposobu jej przekazu? Czasem znacznie lepiej było nie burzyć naturalnego biegu wydarzeń, żeby sprawdzić, co się stanie. Na szczęście Chester postanowił odegrać tę emocjonalną część przedstawienia.
Jak będziesz wiercił mu niewidzialne dziury w ciele, to na pewno nic nie zje.
Nie mógł zaprzeczyć, że to nie było komfortowe, ale przynajmniej dopilnował momentu, w którym Riley zdecydował się odebrać przyniesione jedzenie. Gdy to się już stało, na nowo przyjrzał się skupionym nad sudoku uczniom, możliwe, że zastanawiając się nad tym, czy sam też wyglądał wtedy, jakby wypalał swoje ostatnie szare komórki. Wiedział jednak, że uzupełnianie cyferek w odpowiednich polach nie kosztowało go aż tak wiele wysiłku. Było całkiem banalne, jakby nie patrzeć.
„Chcesz?”
Częstujesz mnie czy chcesz, żebym cię karmił? Pierwsze to całkiem sprytne zagranie, ale nie pomogę ci sprzątnąć jedzenia z talerza. ― Zerknął ukradkiem na wszystkie przysmaki, które przytargał ze sobą Heachthinghearn, a następnie uniósł wzrok na twarz Starr'a, jakby chciał oszacować, czy właśnie to miał w planach.
A drugie?
Wątpię, żeby potrzebował takiej pomocy.
„To twoja działka, weź udział.”
Myślisz, że próbuje cię rozproszyć?
Już rozchylił usta, by coś powiedzieć, gdy zagłuszył go głos siedzącego obok blondyna, któremu nagle zebrało się na dłuższe przemówienie. Szare tęczówki przemknęły wzrokiem po niecodziennie spoważniałej twarzy chłopaka, który chyba pierwszy raz zebrał się w sobie na tak ostre słowa, których nawet nie przekręcił swoim częstym seplenieniem, od którego Ryanowi zwykle więdły uszy i przez które zastanawiał się, jakim cudem ta znajomość miała prawo bytu.
Niezła przemowa. Może jednak to uderzenie w głowę trochę ci posłużyło ― wymruczał pod nosem. Nie dało się ukryć, że jak na Jay'a były to i tak dość mocno pochlebne słowa, nawet jeśli nie miały wywołać uśmiechu na twarzy samego zainteresowanego. ― Skoro już przełączyłeś się na tryb odpowiedzialności, może dopilnujesz, żeby zjadł przynajmniej jedną trzecią z tego talerza ― rzucił, pochylając się do przodu, by poprawić sznurowadło buta. Jednocześnie przesunął wzrokiem po stoisku ze stolikami, przez co wszystko wskazywało na to, że zamierzał wziąć udział w konkursie. ― Mam nadzieję, że nie spałeś na ułamkach, Winchester ― dodał sucho, wyprostowawszy się i zgarnął z talerza jednego pomidora koktajlowego, robiąc wbrew swoim wcześniejszym słowom.
Podniósł się z ławki i już bez słowa upomnienia ruszył w stronę prowadzących. Odebrał oba zestawy sudoku i zajął miejsce w wolnej ławce, możliwie jak najbliżej siedzących w pobliżu znajomych. Już po drodze zdążył pobieżnie przejrzeć jeden z zestawów, nic więc dziwnego, że zaraz po usadowieniu się na krześle odnotował pierwsze zauważone braki w okienkach. Zresztą czego można było się spodziewać po nieutytułowanym mistrzu tej łamigłówki?
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach