Anonymous
Gość
Gość
Nielegalny hazard, dziwki, alkohol i narkotyki to codzienność lokalu. Pomimo niezbyt komfortowej lokalizacji i budynku przypominającego budkę z hamburgerami, chętnych nigdy nie brakuje. Wystarczy zejść schodami do piwnicy.
Pomieszczenie zostało całkowicie zaadaptowane. Pośród półmroku i gęstego dymu papierosowego można znaleźć automaty do gier, ruletkę, stoły do pokera i blackjacka. Wokół sączą się leniwe dźwięki melodii puszczanych z radia, a skórzane kanapy i czerwone ściany odbijają się w lustrze za barem. Tam można zamówić piwo, whisky i dziewczynę, z którą możesz zabawić się w hotelu. Hotelem nazywa się tutaj małe i ciasne zaplecze. Interesu i porządku pilnują uzbrojeni po zęby meksykanie.
Anonymous
Gość
Gość
- Hola!
- Cześć Chucho. - Uścisnął ręką młodemu chłopakowi, który stał przy drzwiach prowadzących do budynku.
Pilnował czy gdzieś nie ma glin, to Vito wiedział na pewno. Takie szczeniaki miały do tego nosa, były tak wyszkolone, że tajniaków wyczuwały na odległość.
Partie kart były dla Vito czymś fantastycznym. Stawał w drzwiach, a wszyscy, którzy wtenczas pracowali w spelunie, aż szaleli z zachwytu. Dosłownie faszerował dolarami. Młody Chucho podczas uścisku dostał dwudziestaka.
Zazwyczaj grało od trzydziestu do czterdziestu facetów. Meksykanie sprowadzali tutaj nadzianych gości z centrów odzieżowych, businessmanów, właścicieli knajp, maklerów, lekarzy i dentystów. Same gry obsługiwali zawodowcy, ale pieniędzmi zajmowali się wyłącznie członkowie meksykańskiej rodziny. Prowadzili księgi i trzymali kasę. Faceci, którzy prowadzili grę, dostawali zwyczajne honorarium, albo procent zależnie od zysku. Byli takimi samymi profesjonalistami jak ci, którzy obsługują gry w kasynach czy objazdowych miasteczkach. Gry w karty obsługiwali zawodowi rozdawacze kart, a gry w kości kasjerzy i krupierzy. Był również barman, który bez przerwy podawał drinki. Na to wszystko trzeba było tylko poczekać, dochodziła dopiero dwudziesta.
Zszedł po schodach trzymając nisko głowę, mógłby się założyć, że jedna z ciemnych rys tuż nad progiem była jego dziełem.
W środku panowała gęsta atmosfera, pomimo wczesnej pory w lokalu przebywało około piętnastu osób, wszystkie piętnaście przesiąkły do szpiku kości smrodem papierosów i tutejszego piwa. Vito skrzywił się przechodząc obok i usiadł za barem. Nie było to najlepsze towarzystwo do gry.
Dziś nie było rozrzutnego barmana, a w jego rolę wcieliła się śliczna, młodziutka meksykanka. Nie pamiętał jej imienia, ale pamiętał tatuaż nad pośladkami.
- Cześć sangre caliente, dawno Cię nie widziałem. - przywitał ją i mrugnął porozumiewawczo.
Quentin
Quentin
Fresh Blood Lost in the City
Wieczór dopiero nadchodził. Sanders nie wiązał żadnych planów z jego przybyciem, lecz stan ten nie trwał długo. Jedna wiadomość tekstowa okazała się wystarczająco dobrym bodźcem, aby jednak spróbował zorganizować sobie jakoś najbliższe godziny. Udał się do jednej z tych obskurnych części miasta. Niewielu ma świadomość, że niektóre zniszczone budynki potrafią kryć w sobie naprawdę wiele tajemnic. Quentin dostrzegał więcej niż większość ludzi, więc nie powinno dziwić to, że w ten wieczór stał przed starym, obdartym z tynku budynkiem i kątem oka zerkał na chłopaka stojącego przy drzwiach.
Dzieciak przy wejściu rzucił mu krótkie spojrzenie, poddając go w ten sposób szybkiej analizie, następnie skinął uprzejmie głową. Ten jeden gest stanowił zarówno milczące powitanie, jak i znak dla mężczyzn znajdujących się w przeciwległym budynku, którzy bacznie przyglądali się wejściu do ich dochodowego biznesu. To od jednego z tych mężczyzn otrzymał wiadomość o przybyciu pewnej persony. Weryfikacja kolejnego gościa przebiegła poprawnie i dała pozytywny wynik, dzięki czemu Quentin mógł spokojnie przekroczyć próg. Potem zszedł po schodach. Mimowolnie zmarszczył brwi, gdy w jego nozdrza uderzył zapach będący mieszaniną kilku aromatów: dymu nikotynowego, alkoholu i potu. Z całą pewnością w Vancouver można było znaleźć wiele bardziej przyjemnych miejsc, jednak o uroku tego konkretnego przybytku nie stanowiła estetyka. Do smrodu można było się przyzwyczaić, zwłaszcza, że czasem wynagradzał go zapach pieniędzy.
Rozejrzał się po pomieszczeniu, w półmroku dostrzegając pewną stagnację. Było zbyt wcześnie, aby pobudzić lokal do życia. Jednak tuż po nim wszedł jakiś mężczyzna i minął go bez słowa, po czym usiadł przy jednym ze stolików. Sanders był jednym z niewielu, jeśli nie jedynym, który nie przychodził tu grać. Pieniądze trwonił tu z konieczności, aby meksykańscy gospodarze mieli coś z jego wizyt. O wiele chętniej skupiał się na toczonych rozmowach niż grze w karty. Właśnie to miejsce było jednym z najlepszych źródeł informacji. Meksykanie byli świetnie poinformowani o tym, co dzieje się w przestępczym światku, zwyczajnie pilnowali swojego interesu i kilku innych. Echa każdego większego wydarzenia w mieście odbijały się tutaj.
Zbliżył się do baru, zaszczycając barmankę spojrzeniem ciemnych oczu. Zdaniem Sandersa na zaczepki klientów odpowiadała z grzeczności, choć jej oczy iskrzyły zaczepnie. Kobiety z temperamentem są prawdziwą zgubą dla mężczyzn.
Może szczęście i tym razem dopisze, detektywie – rzucił swobodnie, zajmując miejsce tuż obok policjanta, niezbyt się przejmując jego reakcją. Od razu skupił na nim spojrzenie oraz uwagę, aby nie przegapić żadnego istotnego gestu.
I kto ma przestrzegać prawa, gdy nie czynią tego nawet funkcjonariusze policji? – spytał ironicznie, następnie poprosił barmankę o piwo. Najwidoczniej nie było mu dość, nie wystarczał obrzydliwy aromat tego piwska, musiał go również posmakować.
Anonymous
Gość
Gość
Odezwał się w chwili gdy kufel piwa wypełnił się pianą po brzegi. Niestety uroda i gorący temperament nie szły w parze z umiejętnościami barmańskimi dziewczyny.
- Być może. - skwitował krótko i gestem dłoni wskazał na butelkę whisky, która została postawiona na barze obok piwa Quentina.
- Powiedzmy, że robię małe rozpoznanie. - uśmiechnął się i wreszcie spojrzał na mężczyznę. - Nie wierzę, że będziesz to pił. - mówiąc „to” spojrzał wymownie na kufel, a zaraz potem na znikające na zapleczu pośladki barmanki, gdy wyszła, powrócił spojrzeniem do rozmówcy.
- Jeśli dobrowolnie zszedłeś do tego piekielnego miejsca, to miałem rację. Szykuje się niezłe bagno.
Quentin
Quentin
Fresh Blood Lost in the City
Żaden z nich nie miał wystarczająco szczęścia, skoro siedzieli w tej spelunie. Co najwyżej mogli się doszukiwać szczęścia w tym nieszczęściu, ale nawet to nie byłoby w stanie wyraźnie poprawić ich sytuacji. Nadal otaczał ich smród, alkohol o smaku szczyn i ludzie, którzy przyszli tu trwonić pieniądze i cenne chwile życia.
Na jego odpowiedź prychnął kpiąco. Robienie rekonesansu w takim miejscu byłoby idealnym posunięciem, sam to przecież czynił, jednak Vito był jednym z tych, co przychodzili tutaj w poszukiwaniu rozrywki. Oszukiwanie się, że jest inaczej, byłoby żałosne.
Czemu miałbym tego nie pić? – spytał, następnie chwycił kufel i uniósł go do ust, aby wziąć trzy solidne łyki piwa. Co ciekawe, wcale nie było takie złe w smaku. Zapach odstraszał, z całą pewnością, jednak nie oddawał walorów smakowych.
Mówisz tak, jakbyśmy wcale od dawna nie siedzieli w gównie po uszy.
Nie pierwszy raz siedzą przy tym barze i zapewne nieostatni. Jednak nie bez powodu Quentin opłacił Meksykańca z budynku naprzeciwko, aby poinformował go o przybyciu Vito. Cóż, musiał dowiedzieć się, co właściwie wie policja o szemranych posunięciach lokalnych gangów.
Morderstwo tego dzieciaka to wierzchołek góry lodowej.
Dzieciak był siostrzeńcem Griffina „Dobermana” Owensa, przywódca jednego z czterech gangów działających w mieście, takie przynajmniej Quentin uzyskał informacje ze swoich źródeł. Ponoć gówniarz był przypadkową ofiarą. To wcale nie uspokajało nastrojów w przestępczym światku.
Anonymous
Gość
Gość
- Nie wiem, na zdrowie. - odkręcił butelkę i przelał bursztynowy trunek do wypełnionej lodem szklanki bacznie obserwując degustację Quentina. Uśmiechnął się delikatnie, próbując nie zdradzić swoich myśli o nocy spędzonej z młodą meksykanką i tego co zrobił z jedną z beczek piwa. Stare dzieje, ale zepsuta część duszy Vito miała niezły ubaw.
Wypił na raz.
- Jak zawsze masz rację. - napełnił szklankę na nowo. - Gówno, gówno i jeszcze raz gówno. - uniósł szkło w toaście i znów wypił na raz. - Ten dzieciak... - zaczął i przerwał, by dolać whisky. - To kolejny martwy w tym tygodniu. Tym razem nie chodzi o handel narządami, ale zupełnie o coś innego. Zginął parę ładnych lat temu. Brak jakichkolwiek śladów, brak dokumentacji dentystycznej, brak czegokolwiek, tak zwany trup widmo... - nachylił się lekko w stronę Quentina. - Tylko jeśli jest taki nie istotny, dlaczego ktoś ukrył ciało tak dokładnie i dlaczego interesuje się nim cały półświatek? Włączając w to Ciebie?
Quentin
Quentin
Fresh Blood Lost in the City
Dalej pił kiepskie piwo, nie myśląc przy tym zbyt wiele i jednocześnie nie skupiając się na walorach smakowych. Cóż, przynajmniej się starał, choć kubki smakowe nadal reagowały na smak tych szczyn. Ale właśnie tego potrzebował, skrycie pragnął tego smrodu potu i dymu nikotynowego, podejrzliwych spojrzeń zewsząd i nad wyraz niedobrego piwa. I ta rozmowa nie była czymś, o czym marzył, ale jej również na swój sposób potrzebował. Z własnej woli przytargał dupsko do tej speluny.
Moje zainteresowanie jest naprawdę znikome. Wolę być dobrze poinformowany.
Takie wyjaśnienie powinno detektywowi wystarczyć. Zresztą, było ono jak najbardziej prawdziwe. Dla Quentina informacje zawsze były kluczem do sukcesu i chętnie je zdobywał, selekcjonował, a następnie wykorzystywał z korzyścią dla siebie.
Liczyłem, że sam ustalisz co nieco, a tymczasem błądzisz jak dziecko w mgle. Powinieneś bardziej wsłuchiwać się w głos miasta.
Dopił swoje piwo. Przy pustym kuflu pozostawił banknot o wysokim nominale, po czym wstał z miejsca.
Radzę kopać przy tej sprawie głębiej.
Tymi słowami pożegnał rozmówcę i opuścił lokal.

z/t

Anonymous
Gość
Gość
Vito przez dłuższą chwilę patrzył na Quentina, przez głowę przeszła mu tylko jedna myśl, że ten dobrze wyglądający facet znowu miał rację. Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki pogniecioną paczkę cameli, włożył do ust jeden z dwóch ostatnich, zagiętych papierosów. Znalazł zapałki i zapalił jedną. Przy pierwszym pociągnięciu kaszlnął wilgotnym kaszlnięciem osoby nie palącej, zgasił zapałkę i włożył poczerniany niedopałek do popielniczki, która stała obok.
- Oczywiście. - odpowiedział barowemu stołkowi, na którym jeszcze przed chwilą siedział Quentin i wychylił kolejną kolejkę. - No cóż... - zrobił nieznaczny gest ręką, zostawiając w powietrzu rozpływający się krąg dymu i chwiejnym krokiem ruszył do wyjścia. Zapach kart i pieniędzy nie wydawał mu się już taki pociągający, chciał wrócić do mieszkania, w którym czekała na niego pani H.

z/t
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach