Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Vancouver de Janeiro [Klub Muzyczny]
Pią Sty 22, 2016 9:35 pm
C Z A S | I | M I E J S C E:
Przełom stycznia i lutego 2021, czas karnawału. Ulice Vancouver; żeby pobawić się w jako taki realizm, powiedzmy, że zaczynamy w Woodland Park i idziemy East Georgia Street, a potem skręcamy... nie wiem.

U C Z E S T N I C Y:
♥ Croisseux Désiré (Shadow)
♥ Hashimoto Sachiko (Sachi)
♥ Paige Sheridan
♥ Travitza Pavel (Smuggler)
♥ Wilson Ethan (Kyouken)
♥ Wimsey William

Mam super kolorek MG, więc go użyję. Ha.

Typowy kanadyjski chłód, jeszcze tylko dodatkowo nasilony przez morderczą zimę, wcale nie przeszkadzał mieszkańcom Vancouver w entuzjastycznym witaniu uczniów sporej ilości miejscowych liceów, którzy przynależeli do kółek muzycznych, szkolnych zespołów, orkiestry-... czegokolwiek. Georgia Street, pomimo bycia jedną z głównych i najbardziej "używanych" ulic w mieście, została zamknięta na rzecz tej wielkiej parady karnawałowej, rzecz jasna zasponsorowanej przez rodziców młodzieży uczęszczającej do Riverdale - bo jakżeby inaczej. Wszystkie szkoły były odziane w barwne kostiumy, rozpoczynające się od zwykłych błaznów, lecąc przez księżniczki i syrenki, na mafiozach, zwierzętach i robakach kończąc. Grupka z jednego liceum chyba nawet za bardzo puściła wodze wyobraźni, kończąc w kostiumie zbiorowym chińskiego smoka i biegając wkoło blisko jakichś ludzi.
Na czele pochodu oczywiście znajdowały się dzieciaki uczęszczające do Riverdale, czyli nasi kochani bohaterowie - Wy. Cała parada jeszcze się nie rozpoczęła, choć zaraz wszystko miało otrzymać zielone światło i ruszyć, jak dobrze naoliwiona maszyna, dlatego też pozostawały im teraz ostatnie minuty na ogarnięcie świetnej mowy motywującej. No, Sheridan zostały. Sheridan, która właśnie stała przed swoimi towarzyszami w lwim kostiumie, z doklejonymi żyłkowymi wąsikami i narysowaną na nosie brązową plamką, wyglądając w pewnym sensie komicznie, jednocześnie trzymając w dłoni swoje skrzypce.
- Dobra. Generalny plan idzie tak: idziemy East Georgią w tamtą stronę. Mijamy Park Salsbury, szkołę Templeton, idąc przez Turner Street, a potem nasza szóstka bierze zakręt na Garden Drive. Reszta szkół schodzi w inne poboczne ulice - objaśniła blondynka, spoglądając na dzierżony przez nią plan całego wydarzenia. Następnie spojrzała po wszystkich pytająco, jakby chcąc się upewnić czy na pewno zrozumieli każdy krok po kolei. Wiadomym było, że będzie ich na bieżąco o wszystkim informować, ale wstępna gadka zawsze w cenie. - Żeby nie było, jesteśmy tu prowadzącymi, więc musimy dać z siebie wszystko. Nie wątpię, że nawet i bez tego wyjdzie nam świetnie, ale mimo wszystko. Dzięki, że przyszliście w sumie wszyscy. Wimsey, Désiré, Sachiko, Ethan, na pewno dacie sobie radę. I Travitza-... postaraj się nikogo nie zajebać po drodze.

Generalnie to tylko taki śmieszkowy post wprowadzający, więc napiszcie-... cokolwiek. Kompletnie nie wiem, jak prowadzić takie coś, ale cicho, ja się nauczę. W postach uchwyćcie po prostu, za co jesteście przebrani (bo jestem ciekawa |:), a przez czas całego eventu możecie bez problemu żulować jakieś odpałki i inne shity. Wiadomo. No i pewnie dokleję wam jakieś zaczepne dzieciaki. Nie wiem, nie znam się, po co ja to w ogóle piszę.
Termin odpisu?: 25 stycznia~.
Anonymous
Gość
Gość
Rozglądałam się po tutejszym tłumie czując, jak wraca mi się posiłek, który z nerwów jadłam jakieś ... 6 godzin temu? Może to tylko wyobraźnia, ale to było przerażająco realistyczne uczucie, że nie tylko zawartość mojego żołądka, ale także moje zwłoki będą zgarniać z ziemi. "JAK TO SIĘ STAŁO?!" - krzyczałam w głowie wciąż nie wierząc w to, że tutaj jestem. - "Chyba na łeb upadłam ..."
Trzęsłam się i pocierałam ramiona, które pokryły się gęsią skórką. Cóż, za ciepło to mi nie było w owym stroju. Spódniczka do połowy ud, bluzka na delikatnych ramiączkach, która miała jeszcze lekką narzutkę na rękach, brązowe buty sięgające kolan i jeszcze doczepione do pleców kolorowe skrzydła. Nie tylko było mi zimno, ale też miałam wrażenie, że wszyscy wokół się na mnie patrzą. "Jak ja to mam przeżyć?!" 
Podeszłam do Sheridan - choć niewiele brakowało i bym musiała się do niej przyczołgać - patrząc na nią niepewnie.  
- Czy to aby na pewno dobry pomysł? - spytałam trzymając się za protestujący brzuch.
Anonymous
Gość
Gość
Chłopak nie był przyzwyczajony do zabaw takich jak karnawał. Omijał je zazwyczaj szerokim łukiem i jeszcze dalej, ale tym razem musiał wziąć w tym udział. Nie po to zapisał się do klubu, aby teraz wymigiwać się z tego, co jest organizowane, chyba. Na dodatek musieli mieć jakieś stroje. Niby banalne zadanie, ale przekraczało możliwości Shada, któremu zazwyczaj w takich momentach zapalał się znak zapytania nad głową. W końcu zdecydował się na strój psa, wilka – jak zwał, tak zwał. Ubrał się cały na czarno. Przyodział na głowę opaskę z psimi uszami i za pomocą paska doczepił psi ogon do spodni. Najbardziej kreatywne przebranie to na pewno nie było, ale to lepsze niż przyjście całkowicie normalnie, bez dodatków i powiedzenie, że przebrało się za samego siebie. Choć i tą opcję rozważał. Pewnie gdyby wysilił się choć trochę bardziej, to skombinowałby inne przebranie, ale jemu właśnie nie chciało się nad tym myśleć. Wolał iść po najmniejszej linii oporu.
Niby słuchał Sheridan, ale nie zadawał sobie trudu, aby zapamiętać trasę. I tak będzie szedł za nią, więc chyba nie powinien się zgubić wśród tłumu. Obserwował różne osoby. Niektórzy wykonywali ostatnie poprawki, inni biegali wokół swoich grup, próbując ustalić plan działania. Norma, nic ciekawego. Pozostaje tylko czekać, aż sami ruszą ulicami.
William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City
Nie wiedział jak, ale w końcu Willowi udało się wyjść z domu. Miał z tym małe problemy. Zaczynające się już przy konieczności wyjścia spod kołdry. Pod którą było nieludzko przyjemnie. Problem został pogłębiony przez otwarte okno w pokoju. Panował więc w nim ziąb i wystawienie choćby małego palca u stopy okazało się nie lada wyzwaniem. Następnie jadł przez prawie godzinę, bo oczywiście nie był głodny. Później szukał paska do bongosów i samych bongosów. Owe ukryły się za sofką w jego pokoju i drugą 'szafą'. Będąc już gotowym i wiedząc, że jeśli za chwilę nie wyjdzie, to z pewnością się spóźni. Wimsey począł się przygotowywać. No bo jak to iść na paradę nie będąc przebranym. W porwaniu do większości ludzi (jak przynajmniej mu się wydawało), robił to z przyjemnością. Lubił wyglądać dziwacznie i tego typu imprezy pozwalały na to. Białawą farbą pomalował sobie twarz, aby wyglądała jak czaszka. Na kurtce dorobił resztę kościstego ciała. Co by tylko sama twarz nie była ozdobiona. Z instrumentem pod pachą wybiegł z mieszkania. Zeskakując co trzy stopnie i ryzykując przy tym utratę zdrowia. Z jego talentem takie ekstremalne czynności mogły skończyć się potknięciem i przegraną z grawitacją. Miał jednak szczęście, zarówno przy zbieganiu, jak i przy samym dotarciu na karnawał. Dotarł wręcz idealnie. Minutę albo dwie, zanim Sheridan zaczęła przemowę. Gdy zaczęła mówić, dotarło do niego czemu nigdy dotąd nie uczestniczył w takich wydarzeniach. (Pomijając oczywiście fakt, że mu się nie chciało) Było tu niezwykle głośno. Każdy coś mówił, gdzieś jakieś dzieci krzyczały i śmiały się. Tupot nóg i szmer ocierających się o siebie ubrań. Czysty obłęd. Umysł Willa analizował każdy ten dźwięk i żaden z nich. Błąkał się w tym wszystkim, a kiedy się połapał, że tak jest, jasnowłosa przestała już mówić. Po czół falę gorąca, od której przeszły mu po plecach ciarki. Zadko się stresował, ale teraz tak. Jeśli nagle wyjdzie z rytmu przez jakiś nieodgadniony dźwięk? Co w tedy? Próbował przekonać się że nikt nie zauważy, miał tez nadzieję, że nic z tego co przeżywał, nie odbije się na jego twarzy.
Anonymous
Gość
Gość
Plan przedstawiony przez Sheridan brzmiał w porządku. Uniósł kciuk w górę, dając jej tym do zrozumienia, że złapał, o co chodzi. Z racji tego, że mieli jeszcze chwilę czasu chciał włożyć ręce w kieszenie. Niestety mu się to nie udało, bo ten spierdolony kostium nie miał pieprzonych kieszeni.
Ej, rzucił w myślach, próbując zwrócić uwagę alter ego, możesz mi, kurwa mać, powiedzieć, frajerze, dlaczego jestem przebrany za jebaną truskawkę? Bo byłeś zbyt leniwy, żeby przemyśleć to i zająć się tym wcześniej, frajerze... Morda. ...i znalazłeś to na ostatnią chwilę w lumpeksie? ...okey, to brzmi logicznie. Westchnął pod nosem. Przeżyje. Zwracał co prawda przez ten strój chyba większą uwagę, niż zazwyczaj, ale przeżyje. No bo kto, jak nie on?
Spojrzał na gitarę wiszącą mu na ramieniu na pasku, po czym sprawdził, czy jest dobrze nastrojona. Tak dla zajęcia rąk. Przekręcał klucze z precyzją zegarmistrza, próbując nie zwracać uwagi na to, że przyciągał spojrzenia tym głupim strojem. I chyba mu się to udawało, bo pewnie nie porzuciłby tego zajęcia nawet, gdyby ktoś go wołał.
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
- To doskonały pomysł, Sachiko. Choć-... mogłaś się cieplej ubrać. - Skwitowała, przyglądając się jej odzieniu. - Nie masz czym się denerwować, jeśli o to Ci chodzi. To nie potrwa długo.
Obiecanki-cacanki. Jednak po spojrzeniu po wszystkich i upewnieniu się, że dotarli - oczywiście poza Travitzą, taki chuj (aż mi się nie chce edytować poprzedniego postu, więc cokolwiek) - spojrzała po reszcie grup, które znajdowały się za nimi, unosząc porozumiewawczo kciuk w górę, a następnie skinęła głową do faktycznego prowadzącego parady - grubawego prezesa cholera-wie-jakiej korporacji, ojca jednego z uczniów Riverdale, o którym wątpiła, że w ogóle da radę przejść całą trasę pochodu. Ten zaś uśmiechnął się obleśnie w kierunku całej piątki z klubu, po czym zakrzyknął do megafonu:
- MOI DRODZY, ROZPOCZYNAMY NASZĄ PARADĘ KARNAWAŁOWĄ!
3... 2... 1... i ruszyli. Wszyscy po kolei, każda grupka trzymała kilkumetrowy odstęp, by przypadkiem się nawzajem nie pozagłuszać. Mimo wszystko takie parady nie były mistrzostwem pod względem organizacji - zero wspólnych prób, wspólnego utworu, każda grupa prezentowała coś swojego, przez co po skumulowaniu tworzył się ogromny misz-masz. W pierwszej sekundzie obok widzów przemykał jeden zbiór uczniów z jedną piosenką, słyszalną przez kilka sekund, a następnie ktoś jakby przerzucił płytę i wszystko brzmiało kompletnie inaczej. W dodatku znów tylko na chwilę. I tak w kółko. Dobrze miało się tak naprawdę zrobić w momencie, w którym wszyscy się rozdzielą. Na razie ich zadaniem było granie na instrumentach czy też śpiewanie tylko dla samego wykonywania tej czynności.
I, znając życie, niemal nikomu się to nie podobało.
Za to jednemu z młodzieńców obserwujących występy nie spodobał się fakt, jak ubrana była jedna z uczestniczek parady. Oczywiście mowa była tu o Sachi - na jej widok pewien przypadkowy chłopaczek posunął się wręcz do zdjęcia swojej skórzanej kurtki, wbiegnięcia między riverdale'owy klub muzyczny, zarzucenia jej na ramiona pierwszoklasistki i zerwania się do prędkiej ucieczki, byleby tylko nikt nie dostrzegł rumieńców na jego policzkach. Wimsey i jego partner w zapisywaniu się do klubu? No tak, pies i kościotrup zostali oblężeni przez dzieci, które co jakiś czas przebiegały obok w celu pociągnięcia jednego z nich na ogon, przy okazji zatrzymując się przed drugim i strojąc miny godne kota "No No No", dobierając sobie do tego okrzyk pod tytułem: "SZKIELEETOOOR Q_Q".
I nie, nikt nie zapomniał o Ethanie. Jak można nie zauważyć tej ogromnej truskawy, za którą biegał dres, śmiejąc się na głos i nagrywając go z każdej strony telefonem komórkowym?

Termin odpisu?: Macie czas do 31, żebym mogła ogarnąć, co wam wpleść, bo miałam świetny plan, ale mi zniknął, przez co jest nudno, jak flaki, za co okropnie was przepraszam. QnQ
Anonymous
Gość
Gość
Na szczęście obyło się bez zbędnego przedłużania przemowy, jak to zazwyczaj organizatorzy robili. Czarnowłosy nigdy nie widział sensu w tych wszystkich męczących i ciągnących się przemowach na rozpoczęcie jakieś uroczystości i tej niekończącej się listy pozdrowień dla jakiś osób. Zaczął iść z całą grupą, gdy dano sygnał. W myślach liczył tylko czas do zakończenia się tego wszystkiego.
Nie sądził, że do ich grona nagle wbiegnie jakiś facet, rzucając kurtkę na jedną z dziewczyn. Jeszcze bardziej dziwiło go to, że podbiegły do nich jakieś krzyczące dzieciaki. Gdzie są rodzice tych cholerstw? Jedno jest pewne, Shadow nie miał podejścia do dzieci. Nieważne czy chodziło o te całkiem małe, czy nieco starsze będące na przykład w przedszkolu. Spojrzał na chłopaka przebranego za kościotrupa. Może on będzie potrafił do ładu?
- Zrób coś z nimi – powiedział zwracając się do Williama.
Nie zareagował, kiedy jakiś dzieciak pociągnął za jego ogon. Raczej nie powinien łatwo odpaść, więc nie musiał się martwić. To jednak nie znaczy, że będzie ciągle to znosił. Zrobił parę kroków w tył, chcąc w ten sposób magicznie odciąć się od gromady. Z pewnością nie mógłby pracować jako opiekunka. Gdyby musiał wykonywać taką pracę, mogłoby się to skończyć nie najlepiej. W końcu zamiast opiekować się małymi diabłami, kazałby im się czymś zająć, żeby nie zawracały mu głowy.
Jak je uspokoić?
Westchnął cicho, rozglądając się za czymś, gdzie można bezpiecznie czmychnąć. Niby mógł się wślizgnąć do jakiegoś budynku i udawać, że nic nie wie o paradzie. Pomysł przez pierwsze sekundy nie wydawał się nawet zły, ale po krótkim przemyśleniu zrezygnował. No trudno, jakoś przecierpi. Posłał w stronę starszego kolegi pytające spojrzenie.
Ta jasne, niech za ciebie odwali robotę, a ty będziesz się przypatrywał.
William Wimsey
William Wimsey
Fresh Blood Lost in the City
Wielokrotnie pogłośniony głos grubawego prezesa przebił się przez gwar i dotarł nawet do nierozgarniętego umysłu Willa. Przy udało mu się skupić na jego słowach. Po czół jeszcze większy skręt w brzuchu, ale ignorując go przyłożył dłoń do instrumentu, wyczekując momentu, w którym będzie mógł zacząć uderzać w rozciągniętą skórę. Jedna chwila, dwie i wszystko się zaczęło. Zaczął wybijać rytm i wówczas tłum naparł na niego. Lekko zdezorientowany, również ruszył. Zerkając co jakiś czas pod nogi. W pierwszej chwili zapomniał o tym, że uczestnicząc w paradzie będzie musiał iść. Mając wielką nadzieję, że nikt tego nie zauważy wyrównał z resztą klubowiczów.  Zagapił się na jakiegoś młodziaka wbiegającego między nich. Co no wyprawiał. Nie zdążył się jednak tego dowiedzieć. Potknął się o o coś. I gdy spojrzał pod nogi ujrzał dzieciaka. Jakaś mała dziewczynka pomogła pomogła tamtemu wstać z ziemi, bo Will wchodząc w niego, przewrócił go. Posłał niezbyt przyjemne spojrzenie reszcie hałastry, kręconej się wokół niego i 'psa'. Zerknął na tamtego akurat w momencie gdy jakiś niesforny dzieciak ciągnął go za ogon. Przestając na moment grać chwycił go w pół i udał, że się rozmachuje nim i zamierza rzucić w tłum. Dziecko za piszczało a on wcisnął je w ręce jakiejś nic nie spodziewającej się kobiety. Mając nadzieję, że to uspokoi resztę tej hałastry. Wrócił do uderzania ręką w bongosy. - Nic więcej nie mogę zrobić- mruknął w kierunku chłopaka, którego spotkał podczas poszukiwań przewodniczącej. Miał jeszcze pomysł zaczęcia machania nogami i 'przypadkowego' kopania małych karłów, które napatoczą się pod but. Stwierdził jednak, że jeśli ktoś by go zauważył, mogli by zawiesić go w szkole. Albo coś w tym rodzaju. Więc plan spalił na panewce i zadowolił się posyłania kurduplom groźnych spojrzeń.
Anonymous
Gość
Gość
"To fatalny pomysł!" - krzyknęłam w myślach, ale udało mi się zrobić tylko przerażoną minę. Nie obchodziło mnie nawet to, że marzłam, po prostu chciałam stąd uciec, jak najdalej! Ale nie mogłam ... Zostałam tu dla przewodniczącej i z tego względu, że nie zamierzam przez swoje kaprysy popsuć komuś humoru. Westchnęłam ciężko chowając niesforne kosmki włosów za ucho i rozglądałam się, starając zapanować nad swoim oddechem. W sumie długo to nie trwało, bo już po chwili ruszyliśmy w trasę, a ja nie mając nic do powiedzenia, ruszyłam tuż za Sheridan. Śpiewałam wyćwiczone już piosenki, choć i tak mój głos ginął w innych, co oczywiście mi nie przeszkadzało. Gdy nagle zarzucono na mnie kurtkę, otworzyłam szeroko oczy. Ledwo powstrzymałam się od krzyknięcia, lecz zdążyłam zasłonić usta ręką. Kątem oka mignął mi jakiś chłopak. Zniknął niestety tak szybko, jak się pojawił. Zmuszona kroczyć dalej, nie mogłam nawet spróbować oddać mu kurtki. Zarumieniłam się, ale szybko wsunęłam ramiona w rękawy, by przez przypadek jej nie zgubić. "Nie ważne co, muszę ją zwrócić!" - postanowiłam sobie, a co za tym szło, nie mogłam jej zniszczyć bądź zgubić. "Hmm ... ładnie pachnie ..." - pomyślałam i ukradkiem spojrzałam na owe ubranie. Zarumieniłam się lekko i też nieco posmutniałam, bo jak niby mam oddać ją komuś, kogo nigdy w życiu nie widziałam. Szłam dalej, lecz mimo starań ciężko było się skupić na obu rzeczach. "Dobraaa ... póki co zakończę to co zaczęłam, a potem ... będzie po mnie. Coś trzeba będzie wymyślić. Może ogłoszenie? Ktoś na paradzie dał mi kurtkę, proszę o kontakt pod ten numer, nie mam bladego pojęcia jak wygląda..." - Parsknęłam cicho pod nosem.
- Tak. To na pewno wypali. - powiedziałam sarkastycznie pod nosem.
Anonymous
Gość
Gość
Czuł na sobie wzrok ludzi. W sumie to już do niego przywyknął, przez te kilkanaście lat życia. Czy przyciągał uwagę przez swój albinizm, dziwny strój, zachowanie, cokolwiek - było mu totalnie wszystko jedno. Słyszał śmiech gdzieś obok, więc zerknął w tamtym kierunku; jakiś dres suszył zęby z tego wszystkiego i go nagrywał? Oho, zapamięta ten ryj. I pogada sobie z nim inaczej.
W sumie nie ruszało go to aż tak bardzo, zwyczajnie mógłby olać, że ktoś nabija się z chłopaka w stroju truskawki (no bo to było przecież takie zabawne!), ewentualnie śmiać się razem z nim, ale chyba chciał mieć to w dupie, a potem mu po tym wszystkim przyjebać. Tak dla zasady. Jakoś go tak dzisiaj dziwnie pięści świerzbiły.
Odwrócił powoli głowę w stronę dresa, uśmiechnął się uroczo, po czym pokazał mu środkowy palec. Zaraz też wrócił do gry. Dalej, niech to się już skończy, pomyślał. I bynajmniej nie dlatego, że chciał jak najszybciej zniknąć i pozbyć się tego stroju. Nie, teraz po prostu zachciało mu się przez tego frajera wkręcić w bójkę. A najlepiej to z nim.
Ej, niech ten frajer wykaże się kreatywnością i podsyła mi później truskawki, przemknęło Kyoukenowi przez myśl. To brzmiało, jak dobry plan. Zawsze byłoby to darmowe jedzenie. No kto by nie brał?
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Mieli pecha. To było kompletnie oczywiste, że za jednym dzieckiem, które jakimś szczęśliwym trafem dopchało się na ręce Williama, dojdą kolejne, pragnące takiej samej rozrywki. W końcu kto nie chciałby przelecieć się samolocikiem i trafić w rączki ładnej pani? Zresztą, sam "kościotrup" wydawał się atrakcyjnym osobnikiem. Gdyby dorzucić do niego jeszcze faceta w kostiumie psa-...
- Mnie też, mnie też! - młodziki wrzeszczały chórem, jedno po drugim podejmując próby wspinania się po nogach Wimseya i Croisseux'a. Odpuszczały jednak tuż po tym, jak napotykały mrożące im krew w żyłach spojrzenie jasnowłosego chłopaka. Wtedy też uciekały z piskiem i raczej nie zapowiadało się, aby miały w najbliższej przyszłości wracać. W końcu po całej tej gromadzie zostały tylko dwie ciemnowłose dziewczynki, w dodatku bliźniaczki, które jakimś cudem nie dały się zrazić wyrazem twarzy czwartoklasisty. Co więcej, zaczęły nalegać, by dwójka naszych kochanych bohaterów wzięła je na przejażdżkę. No bo kto by nie chciał ponosić na plecach małych uczennic z podstawówki?
Sachiko mogła zaś cieszyć się atencją ze strony samej przewodniczącej klubu, a także kolejnych i kolejnych spoglądających na nią adoratorów skąpo ubranych panienek. Pogwizdywania były po prawdzie przez jakiś czas tłumione spojrzeniem puchatej lwicy, wymachującej skrzypcowym smyczkiem tak, że nieomal trafiała w twarze nadciągających legionów, niczym porządny strażnik, acz w pewnym momencie nawet ona nie mogła zauważyć niektórych przypadków. Nie dotarło jednak do niczego więcej, niż prostego klepnięcia dziewczęcych pośladków przez jednego z Sebixów, gdyż wszystko zakończyło się kraksą. Bo, jak to mówił pewien filozof, wszystko słabe, co się kończy wypierdalającą się truskawką.
Mhm. Dokładnie. Truskawką.
Jeśli nie potraficie sobie wyobrazić grupki palanterii, popychającej faceta w truskawkowym kostiumie, to macie spory problem. Ethan potoczył się, niczym kula do kręgli, potrącając całą swoją grupę i turlając się dalej w dół drogi. Jeśli chodzi o gitarę, to pewien przyjacielski przechodzień postanowił dać radę złapać ją w locie jeszcze zanim zdarzyła się katastrofa. Choć gorsza mogłaby się przytrafić, gdyby Wilson uderzył w śmietnik stojący mu na drodze głową, a nie kostiumem, który zamortyzował mimo wszystko ten piękny wjazd. No, to trzeba go będzie pozbierać.

//Wszystkich bolą dupska, dodatkowo Kyou jest teraz żółwikiem, zdolnym najwyżej powymachiwać kończynami - jak to ludzie w wielkich kostiumach. Więc możemy go zebrać z gleby ALBO ZOSTAWIĆ. Nie no~.
Ogólnie świetnie, że zwlekałam i ten post ma jeszcze mniej sensu, niż poprzedni. D: Nie ma terminu, bo i tak nie ma sensu go wyznaczać. xD
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach