Camille
Camille
Fresh Blood Lost in the City
Big Q(ueer)
Czw Lis 05, 2015 8:30 pm
First topic message reminder :

PRACOWNICY
Zgłoś się do pracy!

Simon Johnson (NPC)
Właściciel Klubu
Emma Sprouce (NPC)
Barmanka
Zachary Styles (NPC)
Barman/Kelner
James Nickolson (NPC)
Tancerz


Klub pozornie zupełnie zwyczajny, pozornie kompletnie nierzucający się w oczy. Ale w godzinach późnowieczornych pomiędzy jego fioletowymi ścianami zasiada niemalże cała śmietana towarzyska społeczności LGBT, co czyni to miejsce niezwykle barwnym.
Nim jednak zapadnie zmrok i rozpocznie się dzika impreza pozbawiona jakichkolwiek hamulców, możesz spokojnie zasiąść przy barze, sącząc drinka bez większych ekscesów.


Godzina siedemnasta, a Camille już poza swoim wygodnym łóżkiem? No, no. Ale on, jak to on - gdy tylko poczuł chęć napicia się, nie mógł długo powstrzymywać pragnienia. Zebrał się w sobie i nawet wyszedł z domu, po drodze obdzwaniając znajomych, aby znaleźć sobie towarzystwo. I jak się okazało - czas dla niego miała tylko Sigrunn.
Dobrze, bardzo dobrze. Czasami warto spotkać kogoś bez wacka między nogami. Tak dla oczyszczenia umysłu i pohamowania niepohamowanego popędu seksualnego pana Bordeaux.
Kiedy ostatni raz się widzieli? Minął z miesiąc. Miesiąc, w którym Camille regularnie dawał sobie obić mordę. To tu, to tam. Też dla oczyszczenia atmosfery, oczywiście.

W barze nie było jeszcze wielu klientów. Większość z nich to stali bywalcy, których Francuz bardzo dobrze znał. Alkoholicy i degeneraci ubrani w eleganckie garnitury. Ciekawie wyglądał na ich tle. W  potarganych spodniach i koszuli zapiętej tak, jakby dopiero co opuścił łóżko po dzikim seksie.
Omiótł ich chłodnym, pozbawionym krzty zainteresowania spojrzeniem, marszcząc lekko czoło. Odgarnął włosy z twarzy, wygrzebał z kieszeni ramoneski papierosy i ruszył w kierunku baru, aby tam zaczekać na kumpelę.
- Psia jego mać - mruknął pod nosem. Chyba pierwszy raz w życiu zabrał z domu fajki, ale zapomniał zapalniczki. Zwykle było na odwrót.
- Pijesz coś? - odezwał się wysoki, wytatuowany barman o smukłej sylwetce. Jeden z wielu kochanków Camille'a.
- Nah. Kasy nie wziąłem, na kumpla czekam.
- Pasożyt - odparł mężczyzna ze szczerym rozbawieniem, po czym postawił przed Francuzem fioletowego shota, bez słowa wracając do swoich zajęć.

Alex Wright
Alex Wright
Fresh Blood Lost in the City
Re: Big Q(ueer)
Pią Mar 04, 2016 3:02 pm
Na jej ustach dalej widniał ten sama tajemniczy uśmieszek, gdy Kyo zaproponował, a raczej stwierdził rozwiązanie na jej małą zagadkę.
- Może i fajne panny. Może, a może to całkiem coś innego, hm? - odparła. Tak, chłopak ją pod tym względem rozszyfrował, ale to nie musiało oznaczać, że Amerykanka mu grzecznie przytaknie. Nie, to nie byłoby w jej stylu. Ona rzadko od tak przyznawała komukolwiek racje. Raczej wolała się drażnić z ludźmi niż otwarcie przyznać, że dobrze myślą. W końcu w większości przypadków przyznanie racji było jakąś taką małą przegraną, czyż nie?
Oj tam, od razu olewa. Nie, ona się po prostu zagapiła na jedną osóbkę z powodu jej pięknego wyglądu, a to nie było żadne olewanie. No ej, nie jej wina, że Kyo nie był tak dobrze obdarowany przez matkę naturę!
Zaśmiała się cicho.
- No ba, że nie tobie. Ty wolisz zazwyczaj panów, czyż nie? - odparła, a na jej ustach pojawił się delikatnie złośliwy uśmieszek. Dłuższą chwilę nie spuszczała wzroku z chłopaka, by potem ukradkiem zerknąć w kierunku kobiety, a potem za jednym za machem wypiła wcześniej zamówionego drinka.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Czw Mar 10, 2016 8:20 pm
Tylko uśmiechnął się lisio na jej odpowiedź, swoje wiedząc; przecież w jej przypadku przeważnie chodziło o kobiety. Innej opcji, po prostu, nie było. Można by powiedzieć, że on również hejtował wszystko i wszystkich, tak dla zasady, ale - co było chyba aż dziwne, patrząc na jego sposób bycia - robił to tylko dopiero, gdy coś zaczynało go, krótko mówiąc, wkurwiać albo ktoś nadepnął mu na odcisk.
Dobra, mógł przyznać, że wybranka Alex była całkiem, całkiem, ale wciąż nie wzbudzała w nim aż takich emocji, jak faceci. No cóż, nie można mieć wszystkiego.
Przytaknął krótko.
- Taa, zazwyczaj.
Zerknął na nią; zauważył, jak uśmiechała się złośliwie. Że niby co, że to źle? Durr hurr hurr, pedał? A kogo to niby obchodziło? W sumie na pewno nie ją. Pewnie chciała być uszczypliwa dla samego faktu bycia uszczypliwą.
Zaraz w oczy rzuciło mu się, jak znowu patrzyła na tamtą laskę.
- Dlaczego do niej nie podbijesz? - rzucił, poruszając brwiami.
No co? Wujek Kyouken Dobra Rada. Sam znów rozejrzał się z wolna po pomieszczeniu. Chyba rzucił mu się w oczy jakiś całkiem spoko facet, ale przecież czy on tu przyszedł na podryw, czy napić się z kumpelą?
Alex Wright
Alex Wright
Fresh Blood Lost in the City
Re: Big Q(ueer)
Sob Kwi 09, 2016 1:03 pm
Uśmiechnęła się tylko lekko. Och, jak dobrze wiedziała co ten chłopak bardziej lubi. Cóż, oboje trochę o sobie wiedzieli. Miało to swoje wady i zalety oczywiście, ale w sumie Amerykanka sobie ceniła fakt, że znała nieco Kyo i miała go za dobrego kumpla z którym można było się pośmiać, pogadać czy napić.
- Ta laska to nie twój typ, co? - odparła, uśmiechając się do niego lekko. Nie miała nic do tego, że tamten wolał dziewczyny. W końcu sama wolała bardziej swoją płeć niż przeciwną, a byłaby mocną hipokrytką, gdyby uważała coś takiego za złe. Z resztą, ona nie miała zamiaru nikomu patrzeć do łóżka. Co ją to miało obchodzić?
Zamówiła następną kolejkę, którą zaraz wypiła. Skierowała znów wzrok na kumpla. Uśmiechnęła się do niego lekko.
- Bo już z kimś tu jestem, a głupio zostawić kumpla samego, gdy się mu zaproponowało picie - odparła. Może była wrednym typem, ale jakieś swojej zasady miała, których się trzymała. - Z resztą, na panienki mogę pójść sama, albo zaciągnąć Siggy w roli bodyguarda - dodała zaraz, masując zaraz dłonią kark.
Zerknęła ostatni raz na tamtą laskę, po czym zwróciła spojrzenie znów na chłopaka i tym razem skupiła na nim całą swoją uwagę.
- Dobra, młody. Opowiadaj co u ciebie - odparła.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Pon Kwi 18, 2016 8:54 pm
- Tak średnio, cztery na dziesięć - ocenił, mierząc laskę od góry do dołu.
Nie twierdził, że był z niej nie wiadomo jaki pasztet czy coś. Bo najgorsza znowu nie była, widywał o wiele gorsze, że aż chyba żałował, że mu albinizm jednak na oczy nie padł. Ta z kolei... Tak, od biedy mooooże nawet by się z nią umówił. Taa, mooooże i od biedy.
Poszedł w ślady kumpeli, gdy tylko zorientował się, że jego kieliszek świeci pustkami. Nie no, jednak olanie szkoły i siedzenie tutaj było zajebistym pomysłem!
- Ojeeej, ale z ciebie dobra duszyczka! - Uśmiechnął się szeroko, opierając podbródek na dłoni i powoli przesuwając łokciem po blacie, żeby prawie się na nim położyć. - Albo zaciągnąć Siggy? - powtórzył, poruszając sugestywnie brwiami.
Hej, czy to było co on myślał albo co mu się wydawało? Borze Iglasty, czemu tak bardzo nie był aktualnie w temacie? Bo jesteś frajerem i olewasz istotne fakty z życia swoich znajomych? Oho, zamknij ryj. No co, taka prawda, stary...
- Co u mnie... No, jak widzisz, uczę się pilnie - rozkaszlał się - no i w sumie to nic ciekawego... Jeżdżę sobie na tę moją fototerapię, biegam z psem, prawie normalka... Prawie, bo ani się dawno z nikim nie pobiłem, ani nic... Nuda - prawie że jęknął. - Chyba wypadłem z formy albo się starzeję, czy coś - roześmiał się chrapliwie. - Proszę, powiedz mi, że u ciebie to wygląda ciekawiej.
I naprawdę spojrzał na nią z nadzieją w oczach, że będzie miała o wiele ciekawszą historię.
Alex Wright
Alex Wright
Fresh Blood Lost in the City
Re: Big Q(ueer)
Pon Kwi 25, 2016 8:38 pm
- Nie znasz się młody. Choć pewnie ktoś, by rzekł, że są gusta i guściki - odparła, zatrzymując swoje tęczówki o burzowym kolorze na nogach dziewczyny. Rany, jakie ona miała nogi. Wright powoli zaczęła się zastanawiać czy dziewczyna nie tańczy, albo gra w kosza. Z taką to mogłabym nawet w kosza przegrać. Nie przeszkadzałoby mi to wcale… pomyślała, przenosząc wzrok na kumpla.
Uśmiechnęła się lekko, gdy poczuła nieco palący smak alkoholu w gardle. Rany, to było takie dziwne uczucie, ale jakie przyjemne. I tak, picie było o wiele ciekawsze niż siedzenie na przykład na takiej fizyce czy chemii.
Zaśmiała się cicho.
- Chyba mnie z kimś pomyliłeś, kolego. Ja nie jestem dobra. Przyanjmniej tak twierdzi większość ludzi - odparła, uśmiechając się w ten dla siebie typowy sposób. Czy sama Amerykanka uważała się za dobrą? Nie, nie miała ku temu powodów. Przecież była zdemoralizowanym dzieciakiem, co nie? Dobrze o tym wiedziała, ale jakoś nie czuła potrzeby zmieniania tego.
Przechyliła delikatnie głowę w bok niczym mały szczeniaczek, marszcząc lekko czoło, by następnie pokręcić głową. Co jak co, ale nie miała zamiaru zaciągać przyjaciółki do łóżka. To nie było w jej stylu. Mogła się wygłupiać, na niby się podrywać, ale nic więcej.
- A kogo lepiej zaciągnąć na podryw niż przyjaciółkę? Zawsze można się razem napić jak nie wyjdzie, nie? - odparła bez większego zastanowienia. Zaśmiała się cicho. Ta, Kyo się uczy, a ona jest gwiazdą baletu. Dobre sobie. Nie czuła jednak potrzeby komentowania tego, bo i po co?
- Cóż, nie pomogę, u mnie też dość normalnie - Jeśli normalnością da się nazwać to co na co dzień robisz… odezwał się jakiś głosik w łebku Alex. - Nuda i monotnonia - dodała jeszcze
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Czw Sie 18, 2016 11:48 pm
W ten wieczór ruszył się z domu, nawet jeśli nie miał na to najmniejszej ochoty. Zrobił to tylko ze zwykłej przyzwoitości, ponieważ nie wypadało odrzucić zaproszenia na imprezę urodzinową dobrego znajomego. I co z tego, że nie znał tego znajomego aż tak dobrze, zaś jego znajomych, czyli reszty zaproszonych gości, nie kojarzył już wcale? Dobre wychowanie nakazywało mu odłożyć na bok wszelkie wątpliwości i wybrać się na przyjęcie ze skromnym prezentem. Konsola Nintendo 3DS, którą uznali za jeden z cudów ich dzieciństwa, szybko została odrzucona w kąt na rzecz droższych podarków. Solenizant zapomniał o nim prawie natychmiast po powitaniu. Potem Hermesa zaczepiło kilka zaciekawionych jego sportowymi osiągnięciami osób, jednak rozmowy z nim kończyły się na pytaniach, jak to jest zdobyć trzy złote medale na Igrzyskach Olimpijskich i dlaczego nie przyniósł ich ze sobą. W ich oczach był maskotką, która traciła na atrakcyjności, gdy szczerze wyznawała, że jego ubrania wcale nie kosztowały grubych tysięcy. W swojej srebrnej kurtce, bluzce z Iron Manem, przetartych w kolanach jeansach, sportowych butach Pumy i goglach lotniczych na głowie wcale nie prezentował się modnie czy drogo. Czuł się odrobinę nie na miejscu wśród tych młodych paniczyków z wyższych sfer, od których znacząco odstawała. Grzecznie popijał niezbyt mocny drink, gdy oni wlewali w siebie szampana, a następnie wódkę lub drogą whisky.
Sytuacji nie poprawiał fakt, że klub był odrobinę specyficzny. Obecność barwnych osób deklarujących jawnie swój homoseksualizm lekko go peszyła. Nie chodziło o brak tolerancyjności, po prostu po raz pierwszy znalazł się w takim towarzystwie. Choć goście solenizanta bawili się w specjalnie zamkniętej dla innych strefie, on nie chciał się odgradzać od ludzi. Zresztą, nie mógł cały czas siedzieć w loży i udawać, że nadąża za tokiem rozumowania rzekomej śmietanki towarzyskiej. Umknął więc, niby do łazienki, gdy ciekawość pchała go w stronę parkietu. Sam nie zamierzał tańczyć, wolał raczej obserwować zmagania innych.
Energicznym krokiem przemknął do baru, gdzie zasiadł na wysokim stołku barowym. Skoro jednak zdecydował się na dobrą zabawę, zamierzał dopiąć swego. Towarzystwo nie dopisało, ale to jeszcze nie jest taka tragedia. Może jakimś cudem uda mu się poznać kogoś ciekawego? Cóż, tutaj nie musi się obawiać tego, że dostanie zrugany, gdy zacznie się ślinić na widok męskiego ciała. I tak żadne ciało nie pobije szerokich ramion i wąskich bioder pana Darcy. Aż uśmiechnął się pod nosem do tej myśli.
Poproszę piwo – rzucił w stronę barmana z nowym pokładem entuzjazmu. Co prawda wypił już jednego drinka, ale na tym piwie poprzestanie. Przecież zna swój limit.
Kiedy wreszcie pracownik za ladą odwrócił się w jego stronę, Hermes zamarł w szoku. Musiał idiotycznie wyglądać z rozchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczyma. W końcu jednak otrząsnął się i odepchnął rękoma od lady, nadal jednak nie odrywając tyłka od hokera. Następnie zaplótł dłonie na piersi, rzucając barmanowi chytry uśmieszek.
To musi być przeznaczenie, poważnie. Los cały czas daje ci nowe szanse na to, abyś okazał skruchę, wielkoludzie. Ale jesteś zbyt uparty, żeby przeprosić. Tak, tak, zgrywaj buntownika, z twoją aparycją to nie jest takie trudne. Wielki i groźny pan barman.
Ileż to razy zwracał się do niego w taki sposób? Starał się być jak najbardziej ironiczny, choć w większości przypadków nie przynosiło to pożądanych efektów. Przynajmniej irytował tego bezczelnego złodziejaszka. Zasłużył sobie na to. Kto normalny kradnie auta spod cudzych domów? Dobrze, samochód znalazł się następnego dnia w jednym kawałku na drugim końcu miasta, jednak jego zaginięcie kosztowało jego mamę wiele nerwów. No i sam czuł się źle, bo był świadkiem tego zuchwałego postępku, jednak nie zdążył zareagować. To śmieszne, że nie zdążył wybiec z domu, aby powstrzymać złodzieja, w końcu zdobył złoty medal na Igrzyskach Olimpijskich w biegu na sto metrów! Na swoją obronę może tylko dodać, że miał do pokonania schody.
Anubis
Anubis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Big Q(ueer)
Nie Sie 21, 2016 4:22 pm
Miał mieć dziś dzień wolny, który zamierzał spędzić na odespaniu ostatnich trzech nocnych zmian. Wszystko to zostało zaprzepaszczone przez wibracje telefonu. Właśnie dlatego rzadko używał tego cholernego ustrojstwa, potrafiło wszystko zepsuć w ciągu zaledwie kilku sekund. Odebrał go, ponieważ zbliżał się koniec miesiąca i niedługo trzeba będzie zapłacić rachunki, a i rok szkolny zbliżał się wielkimi krokami. Czesne w Riverdale nie należało do najniższych, a na stypendium nie miał co liczyć przez swoje własne lenistwo. Gdyby nie ono mógłby się postarać o jakieś stypendium sportowe, w końcu na tej płaszczyźnie radził sobie całkiem nieźle. Tak więc każdy cent, który mógł zarobić teraz, miał się przydać w późniejszym czasie. Pracę barmana wziął w ciemno z tego samego powodu. Dopiero później przekonał się, że w nie zawsze spontaniczne decyzje są tymi najlepszymi. Kilka razy dziennie zastanawiał się nad rzuceniem jej w cholerę. Na plus byłoby, chociażby to, że by się wysypiał. Jednakże płacono mu całkiem niezłą stawkę i tylko to wciąż powstrzymywało go przed złożeniem wymówienia na biurko managera. O ile rzecz jasna zdobyłby się na taki gest, bardziej prawdopodobne byłoby, gdyby zwyczajnie nie przyszedłby do pracy na swoją zmianę.
Krótka rozmowa z przełożonym, w której przerwał mu po pierwszym płaczliwym tonie, gdzie zacząć się miały usprawiedliwienia "nie mam kogo wziąć", "jesteś moją ostatnią deską ratunku" i tym podobne. Powiedział mu, że przejdzie, a potem się rozłączył. Miał do wyboru: wziąć prysznic albo coś zjeść, zanim wyjdzie. Wybór był dość łatwy.
Dziesięć minut później wyszedł z zaparowanej łazienki, naciągając na głowę ciemny podkoszulek. Z ekspresu działającego 24/7 wyjął kubek z kawą, którą wypił jednym haustem. Puste naczynie wrzucił do zlewu wraz z pozostałymi. Z wieszaka zabrał skórzaną kurtkę i dwie pary kluczyków. Jedne były od domu, drugie od samochodu kumpla, któremu obiecał, że sprawdzi "co tam tak puka".
Pod bar zajechał praktycznie na ostatnią chwilę. Widział przed wejściem tabuny ludzi, teoretycznie nie byłoby to nic nowego, gdyby nie balony i cała masa innego śmiecia, która oznajmiała, że w środku toczy się jakaś urodzinowa impreza. Zaklął szpetnie pod nosem, zaciskając dłoń na kierownicy. O tym nikt już nie wspominał.. Za dzisiejszy wieczór powinni mu zapłacić podwójną stawkę.
Wysiadł z samochodu i udał się ku tylnemu wejściu. Odpowiedział zdawkowym kiwnięciem głowy na powitanie Reya, jednego z kelnerów, który akurat wykorzystywał przerwę na spalenie fajki.
Wyminął go, a gdy tylko wszedł na zaplecze, uderzyła go dudniąca muzyka, której aż tak nie wyczuwało się na zewnątrz. Teraz, będąc tak blisko głośników, zagrzechotały mu kości.
Rozejrzał się po barze pełnym podchmielonych ludzi, twarze części z nich kojarzył ze szkoły. Wywrócił oczami i ustawił się za parem, wrzucając kurtkę pod ladę.
Po jakiś piętnastu minutach doszedł do wniosku, że nie powinno być z nimi większego problemu. Bawili się, a nie na tyle, żeby mieli rozwalać bar, co widział już nie raz. Dolewał właśnie whisky, jednemu z biedniejszych dzieciaków, który postanowił skorzystać z otwartego baru, gdy usłyszał ten irytujący głos gościa, który kilka tygodni temu przyczepił się do niego jak rzep.
Bez słowa nalał mu kufel i przesunął po ladzie, tak, by nie wylać jego zawartości, ale też, by nie musieć do niego podchodzić. A nuż, będzie zajęty zabawą ze znajomymi i sobie pójdzie bez tego miliona pytań. Nadzieje okazały się jednak puste, bo dzieciak rozsiadł się jedynie wygodniej. Wziął do ręki ścierkę i kolejny kufel, który zaczął wycierać do sucha. Mógłby go zignorować jak wiele innych razy.
- Przeznaczenie? Raczej stalking albo nagabywanie. - parsknął, odstawiając naczynie na bok i biorąc następne. Zerknął kątem oka na Chambersa. Nie dość, że był irytujący, to jeszcze myślał, że tak marna próba poruszy w sumieniu Rafaela jakąś nutę i wszystko mu wyśpiewa.
- Z moją aparycją? Wybacz chłopie, ale jeśli to jakiś numer na podryw, to nie jestem zainteresowany. Idź, pobaw się w piaskownicy, mały - błysnął zębami w uśmiechu, od których odbiło się neonowe światło lamp. Stanął naprzeciwko chłopaka, opierając się dłońmi na ladzie.
- Dam Ci dobrą radę, zupełnie bezinteresownie - zaczekał chwilę, aby skupić na sobie uwagę trzecioklasisty. - Nie wpieprzaj się w nie swoje sprawy - potem się wyprostował i sięgnął po trzy butelkowane piwa, które podał jednemu z imprezowiczów, a który z kolei spojrzał najpierw na Lightwooda, a następnie na Chambersa i odszedł.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Nie Sie 21, 2016 9:35 pm
Musiałby być kompletnie ślepy, aby nie zauważyć niechęci starszego chłopaka do swojej osoby. Chyba miał powody do tak negatywnych odczuć, bo jednak Hermes potrafił być upierdliwy czy też męczący. Był świadom swoich wad, jednak nie potrafił zmienić własnej natury. Dużo mówił, często głupoty i bywał naprawdę uparty w swoich postanowieniach. Gdyby wielkolud był praworządnym obywatelem, nie musiałby teraz znosić jego kłopotliwej obecności. Sam jest sobie winien. Teraz przynajmniej nie może go ot tak olać, bo jednak jako barman musi się zająć klientem. I tu go ma! Z drugiej strony czuł w głębi ducha, że jednak nie powinien go nękać w pracy, w końcu ma swoje powody aby zarabiać.
Ej, wcale nie wiedziałem, że tu pracujesz. Ale nawet gdybym wiedział wcześniej, to i tak bym tu przyszedł, bo mój kolega świętuje tu dziś swoje urodziny.
To nie on powinien unikać miejsc publicznych, tylko ten złodziejaszek, co podprowadza innym auta na drugi kraniec miasta. Tę uwagę zostawił dla siebie, być może po to, aby już nie podsycać kłótni.
Co? – wyrzucił z siebie mocno zaskoczony wraz ze zbłąkanym spojrzeniem ciemnoszarych oczu, których przez dobrą chwilę nie potrafił oderwać od twarzy białowłosego. – To wcale nie tak! – zaprzeczył gorąco, lekko podnosząc głos, przy czym prawie podskoczył na swoim stołku. – Ja wcale a wcale nie jestem tobą zainteresowany i to w ogóle nie tak. Nigdy bym tak na ciebie spojrzał, bo ty wcale mnie nie lubisz i ja ciebie nie lubię, i na pewno nigdy w życiu się nie polubimy, bo to zupełnie nie tak – dodał jeszcze bełkotliwie, robiąc się przy tym czerwony na twarzy ze wstydu.
I właśnie tak to z nim jest, zaczął rumienić się bez powodu, bo przecież naprawdę nie jest zainteresowanym tym olbrzymem. Co prawda nie mógłby powiedzieć, że nie jest na swój sposób przystojny z tym wzrostem giganta, bo jest, ale to kompletnie nie jego typ. Nasunął swoje lotnicze gogle na oczy, aby w ten sposób zdystansować się od tej dyskusji, co i tak nie polepszyło mu samopoczucia. Nie cofnie tego, że wyszedł na idiotę.
Należą mi się chyba jakieś wyjaśnienia po tym, jak zwinąłeś wóz mojej mamie – odparł konspiracyjnym szeptem, czując na sobie ciekawskie spojrzenie innej osoby. O takich zarzutach chyba jednak nie wypada głośno mówić. I wcale nie bał się jego groźby, bo już kilka takich słyszał wcześniej. Chwycił w końcu podsunięty mu kufel piwa i wreszcie wziął pierwszy łyk. Zmarszczył w końcu nos z jakąś taką konsternacją.
Wiesz, tak się klientów nie powinno traktować. Wcale nie przypominasz miłego barmana służącego dobrą radą, jesteś raczej gościem, co trzyma pod ladą strzelbę, aby odstrzelić przypadkowemu człowiekowi łeb. I taka wizja jest trochę zabawna, choć w gruncie rzeczy powinna być przerażająca, bo na pewno to mi odstrzeliłbyś w takim przypadku głowę.
Od tego abstrakcyjnego pomysłu uśmiechnął się pod nosem do siebie i znów napił się piwa, tym razem jednak pociągnął kilka solidnych łyków, które mocno ochłodziły mu przełyk. Po tym jednym piwie na pewno już nie sięgnie po alkohol, w końcu nie chce się upić.
Tak swoją drogą, to czemu tu pracujesz? Raczej nie wyglądasz na takiego, co szuka towarzystwa ludzi. Wybacz, ale takie odniosłem wrażenie po tym, jak traktujesz mnie jak małą kupkę gówna. A zbyt dobrze pachnę aby rzeczywiście być małą kupką gówna.
Anubis
Anubis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Big Q(ueer)
Nie Sie 21, 2016 10:37 pm
Ta niechęć nie była niczym osobistym. Może odrobinę. I choć w życiu nie przyznałby się do tego przed nikim, to upartość chłopaka trochę mu imponowała. Niestety głupota i brak instynktu samozachowawczego, które przejawiał, niwelowało to dobre wrażenie, więc Heremes wychodził na zero. Na minusie lądował, dopiero gdy otwierał buzię i zaczynał nawijać o tym przyznaniu się do zbrodni. Czy naprawdę było tak trudno zrozumieć, że skoro nie zrobił tego milion razy wcześniej, to nie zrobi tego przy milion pierwszym? Nie rozmawiał z nim, bo i nie miał o czym, skoro ten temat był głównym motywem ich spotkań. Mógłby mu natłuc, nastraszyć.. Czasami miał taką chęć, ale potem z tego rezygnował, bo był to jeszcze tylko dzieciak. A także bójka byłaby jak przyznanie się do winy, czego Hermes właściwie oczekiwał, a wtedy jak nic poszedłby na policję z oficjalnymi zarzutami. Z tego też powodu wolał trzymać się na dystans i ignorować trzecioklasistę. Nie był tak głupi, jak mogłaby przypuszczać większa część społeczeństwa.
- Wygodna wymówka. Jesteś pewien, że gdybym zapytał solenizanta, to by Cię rozpoznał? - zapytał, tym samym podając w wątpliwość jego usprawiedliwienie. Te same wątpliwości Rafael wymalowane miał na twarzy unosząc, chociażby o kolczykowany łuk brwiowy ku górze. Dlaczego miałby mu wierzyć? Jako barman właściwie powinien zapytać go o dowód i sprawdzić jego wiek, zanim podał mu piwo. Cholera, pomysł, który nasunął mu się do głowy, zupełnie zaślepił go na sprawy bardziej formalne. Cóż rzec, nie pozostawiało mu nic innego, jak wzruszyć mentalnie ramionami. Najwyżej będzie to powód, dla którego będzie mógł rzucić tę robotę w cholerę. I tak była spalona. W jego wyobraźni pojawił się pesymistyczny widok, w którym co drugi wieczór musiałby usługiwać Heremesowi i słuchać jego biadolenia.
Oczy tak ciemne, że zlewały się ze źrenicami, wpatrywały się w bełkoczącego chłopaka z powagą. Zupełnie, jakby słowa, które z siebie wyrzucał miały jakiekolwiek znaczenie, bądź sens. Nie powiedział jednak ani słowa, gdy spalił buraka i zamilkł. Ale uśmiech, który pojawił się na twarzy Anubisa, był znacznie gorszy niż słowa, które mógłby mu zafundować: zarozumiały, bezczelny grymas zbyt pewnej siebie osoby, która nie uwierzyła w ani jedno jego zapewnienie. Pokiwał głową w udawanym zrozumieniu, unosząc kącik ust w asymetrycznym uśmieszku.
Widząc, jak Hermes odgradza się od niego przy pomocy lotniczych gogli, parsknął śmiechem. Gest ten wydał mu się naprawdę dziecinny, a przez to zabawny. Mógłby zwyczajnie odejść, pewnie większość osób na jego miejscu właśnie tak by postąpiła. On jednak uparcie pozostał na swoim stołku. I nawet mógłby mu trochę odpuścić, gdyby Chambers nie zaczął swojej stałej mantry. W ten oto sposób, szlag trafił tę cząstkę sympatii, którą mógł poczuć do niego.
- Nic Ci się nie należy, bo niczego nie zwinąłem - warknął, kończąc tym samym tę część rozmowy. Tym bardziej że w barze była masa innych ludzi, którzy przecież lubili podsłuchiwać. W dodatku byli podchmieleni, więc łatwo łapaliby zasłyszane kłamstwa. Wolał tego unikać, dlatego też odwrócił się z zamiarem zajęcia się kolejnym klientem.
- Tak, to znaczy, jak? Dostajesz, to co zamawiasz? Dostajesz. W mojej umowie nie ma porad psychologicznych. - Pewnie mógłby go wyprowadzić z błędu i powiedzieć, że jest zagorzałym przeciwnikiem broni palnej, ale nie widział w tym celu. Właściwie to mógłby bardziej podsycić w nim tę wizję.
- Pewnie powinienem zaprzeczyć, zapewnić, że nie mam żadnej broni i że jesteś zupełnie bezpieczny - odczekał chwilę, by zaraz dodać - Nie zrobię tego. - Przez podzieloną uwagę mógł rozmawiać z nim i obsługiwać imprezowiczów, którzy wyjątkowo korzystali z otwartego baru. Widząc, jak ubywa piwa z kufla Hermesa, zafundował mu dolewkę. Przecież dobry barman dba o swoich klientów, prawda? I zupełnie nie miało to związku z zamiarem upicia dziewiętnastolatka.
- Dobrze płacą - odparł obojętnie, wzruszając przy tym zdawkowo ramionami.
- Luz, to Twoje wrażenie, raczej mnie ono nie interesuje. I traktuję Cię tak, jak się zachowujesz - miał dopowiedzieć coś jeszcze, ale się rozmyślił, przerzucając ścierkę przez ramię.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Pon Sie 22, 2016 6:13 am
Oczywiście, że mnie rozpozna, w końcu sam mnie zaprosił – odpowiedział szybko z jawnym urażeniem, marszcząc przy tym nos w niezadowoleniu, w końcu zarzucono mu kłamstwo, a przecież kłamstwem się brzydzi. Chociaż czasem kłamstwo wydaje się lepsze od prawdy, więc czy każde kłamstwo jest złe? Takie dywagacje nigdzie go jeszcze nie zaprowadziły, jedynie mocno mieszały mu w głowie, wolał więc oszczędzić sobie w tej chwili, gdy mierzy się z większym od niego osobnikiem.
Gdyby wiedział, że w jego oczach wychodzi na kompletnego dzieciaka, próbowałby jakoś zatrzeć to wrażenie i w końcowym efekcie zachowywałby się jeszcze bardziej infantylnie, próbując zgrywać wielce dorosłego. Na całe szczęście nie potrafił czytać w myślach – wiele razy marzył o tej umiejętności, jak i o tym by móc kontrolować telepatycznie innych ludzi, ale nigdy jej nie nabył – więc żył w błogiej nieświadomości.
Był jednak boleśnie świadom tego, że się totalnie ośmieszył. Wyszedł na rzekomo oczarowanego tym wielkoludem szczeniaka, a wcale za nim nie przepadał. Dlaczego, do cholery, musiał zarumienić się niczym słodka dzierlatka? Nic dziwnego, że szukał ucieczki. Gdy założył swoje gogle, naraził się na większą śmieszność, ale wcale tak o tym nie pomyślał nawet przez chwilę, nawet wtedy, gdy usłyszał śmiech Anubisa. Spojrzał na niego z nagłym zainteresowaniem, uśmiechając się delikatnie pod nosem. W duchu stwierdził, że to był ładny dźwięk. To był chyba pierwszy pozytywny odgłos, który wyszedł z ust olbrzyma w jego obecności. Ale to przyjemne wrażenie szybko zniknęło, gdy znów powrócił do bycia dupkiem. Cóż, Hermes też chyba niepotrzebnie wspominał ponownie o samochodzie mamy w miejscu jego pracy. Przecież każdy mógłby go usłyszeć i przekazać podobną informację w dalszy obieg.
Tak, dostaję, ale trudno wypić choćby łyk, gdy rzucasz te swoje mordercze spojrzenia – wymamrotał w odpowiedzi, tym razem całkowicie wyglądając jak nadąsany dzieciak. Nawet skrzyżował ręce na piersi jakby w proteście. Pewnie obaj lepiej by się poczuli, gdy powrócił do jednej z loży wynajętych na tę noc przez solenizanta, jednak był zbyt uparty, na ot tak uciec. Poza tym, miał już założone gogle, więc napięta atmosfera wydawała się mniej niebezpieczna.
Niezbyt mądrze rozdziawił usta, słysząc jego kolejne słowa. Wyobraźnia naprawdę podsuwała mu dziwne obrazy, przede wszystkim rozpryskanego mózgu na suficie i to jego mózgu. Aż wzdrygnął się na ten tragiczny obraz. I naprawdę miał ochotę zapytać, czy rzeczywiście trzyma pod ladą broń, jednak zabrakło mu odwagi, więc tylko ponownie złączył wargi.
Wcale nie jestem taki zły – zaprotestował szybko, w końcu musiał bronić swojego dobrego imienia. – To wszystko twoja wina, bo nawet nie ukrywasz, że za mną nie przepadasz. Bywam upierdliwy, to fakt, ale trochę sobie zasłużyłeś, wiesz? Wcale bym się tak nie czepiał kompletnie niewinnego człowieka. Normalnie to jestem taki do rany przyłóż, poważnie.
Westchnął ciężko i chwycił za swoje piwo, jakby był umęczonym życiem starcem. Pociągnął kilka solidnych łyków raz jeszcze, aby udowodnić wrednemu barmanowi, że mimo wszystko opróżni kufel. Nie był ślepy, widział tę dolewkę, jednak miał jeszcze resztki godności, żeby jej nie skomentować. Nie jest rumieniącą się panną, jest prawdziwym facetem, któremu alkohol niestraszny!
Dobrze płacą, rozumiem, ale pracujesz, bo musisz czy dlatego, bo chcesz? – spytał nieco cicho, niepewnie, w ten sposób szukając odpowiedzi na nurtujące go od pewnego czasu pytania. Choć był niewątpliwie dla starszego chłopaka wrzodem, to jednak nie został przez niego czy przez jakieś szemrane towarzystwo w jego imieniu pobity. To był chyba jakiś dowód na istnienie dobrej strony wielkoluda.
Albo zapomnij, że pytałem – dodał szybko, drapiąc się niepewnie po swej biednej potylicy. Zdecydowanie za dużo myśli. Ten gość to drań, który go nie lubi i jawnie wyśmiewa.
Anubis
Anubis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Big Q(ueer)
Pon Sie 22, 2016 10:39 pm
Wydawało się, że trafił właśnie Hermesa w czuły punkt. Zatarłby pewnie ręce, gdyby nie wyglądało to rodem z kiepskiego filmu. Pytaniem jednak było, czy trafił w punkt, nie wierząc w jego usprawiedliwienie, czy zarzucając mu kłamstwo. Zmrużył ciemne grafitowe oczy, przesuwając kolczykiem w języku po górnych zębach. Nic nie stało na przeszkodzie, by pobawił się z nim jeszcze chwilę, drocząc się.
- Nie jestem tego taki pewien. To zbyt duży zbieg okoliczności - mruknął, drapiąc się po potylicy z miną "sorry, dude, ale Twoje argumenty mnie nie przekonują". Rafael należał raczej do tych upartych stworzeń. Ale jednak i szybko się nudzących, dlatego właśnie parsknął śmiechem, a potem zostawił już ten temat w świętym spokoju. Musiał przyznać, że dzisiejszego wieczora Hermes był wciąż irytujący, ale gdy nie drążył tematu kradzieży, to dawało się z nim porozmawiać. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że na razie w większości się z niego nabijał, niż prowadził jakąś sensowną rozmowę.
Słysząc o morderczych spojrzeniach, posłał mu jeszcze jedno. Choć ogólny obraz zepsuć mógł igrający na jego wargach rozbawiony uśmiech.
- Jeśli nie podobają Ci się rzucane przeze mnie spojrzenia, nie musisz na nie patrzeć. Ja jestem przywiązany tu jeszcze przez.. - spojrzał na zegarek na prawym nadgarstku[/color] - .. sześć godzin, ale Ty masz wolną drogę[/color] - machnął ręką w kierunku sali. Jak miałby go nie traktować jak dzieciaka, skoro dokładnie w ten sposób się zachowywał. Na widok tak nadąsanej miny zatrzymał się w połowie kroku, a potem zamrugał kilkakrotnie. Bywały takie momenty w jego pracy, gdy sam miał wielką ochotę się napić. Właśnie nadszedł ten moment krytyczny. Gdyby nie fakt, że przyjechał dziś do pracy samochodem z myślą, że chociaż droga powrotna zajmie mu chwilę, to pewnie sam wypiłby jednego szota.
Kiwnął zaś głową usatysfakcjonowany, widząc szok na twarzy Hermesa. Chyba nie powinien się tak cieszyć, strasząc czwartoklasistę, ale efekt wyszedł dokładnie taki, jakiego oczekiwał. Może następnym razem chłopak pomyśli dwukrotnie, nim będzie próbował wtykać nos tam, gdzie nie powinien. Westchnął ciężko, bo jednak nienawidził broni palnej. Pozostał jednak przy pokerowej twarzy i tym małym niedopowiedzeniu. Bo przecież kłamstwem nazwać by tego zwyczajnie nie mógł. Sam siebie pogrążać nie będzie.
Wpatrywał się w Chambersa w milczeniu. Może i nie był taki zły. A może był jeszcze gorszy. Ludzie potrafią czepiać się różnych możliwości, byleby tylko uzyskać to, czego aktualnie chcieli. Był również przyzwyczajony do tego, że winę zrzucało się na jego barki bez względu na to, czy było tak w istocie, czy nie. Akurat w tym zakresie wolał nie wdawać się w żadną polemikę z kimkolwiek.
Mógłby mu wedle życzenia nie odpowiedzieć, ponieważ nie był to również interes Hermesa. Istniało spore prawdopodobieństwo, że młody wtedy zabrałby się stąd i poszedł, a Rafael uzyskałby to, czego chciał. Święty spokój. O ile rzecz jasna, można było uzyskać taki stan w klubie, w którym grała głośna muzyka, a i towarzystwo do najcichszych nie należało.
- Pracuję, bo muszę. I chcę. Nie każdy ma bogatych rodziców. - Niektórzy w ogóle ich nie mieli, ale tego dodawać już nie musiał. Nie musiał też znać dobrze Hermesa, by wiedzieć, że należy do grona bogatszych dzieciaków. Wystarczyło przyjrzeć się jego ubiorowi, chociażby albo sposobowi bycia.
Ciekawiło go natomiast skąd to nagłe zainteresowanie ze strony chłopaka. Zmrużył oczy, a jego myśli pogalopowały swoimi torami, w których próbował rozgryźć dziewiętnastolatka. Lubił wiedzieć, na czym stoi, a ta sytuacja zmuszała go do ponownego rozeznania się w sytuacji. Zawsze należało mieć się na baczności. Tego nauczyło go życie.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Wto Sie 23, 2016 1:38 pm
Tym razem zbieg okoliczności rzeczywiście był dziełem przypadku i Hermes chętnie by się o to wykłócał, gdyby nie czuł się odrobinę zawstydzony wszystkimi skierowanymi w jego stronę insynuacjami. Najpierw został posądzony przez rozmówcę o natarczywe śledzenie, potem zarzucono mu marny podryw, a teraz kolejny raz podważa się jego prawdomówność. Problemem jednak nie były same zarzuty, to jego zachowanie, które tylko pogłębiało podejrzliwość rozmówcy, wydawało się okropnie żenujące. Infantylność dała o sobie znać w pełnej krasie, co zapewne tylko bardziej irytowało wielkoluda. Tak, nadal był w stanie dostrzec w jego spojrzeniu poirytowanie. Ale chyba jednak nie było już tak wielkie, skoro jednak potrafił unieść kąciki ust w uśmiechu, który wcale nie przypominał nieprzyjemnego, pełnego sztuczności grymasu.
Możesz być spokojny, nie będę cię męczył tak długo. Chcę się jeszcze wyspać, żeby nie być rano zombie z podkrążonymi oczami – odparł z niepewnym uśmiechem, dopiero teraz czując się jak swego rodzaju intruz. Poniekąd naruszył przestrzeń starszego chłopaka, choć nie przybył tu z takim zamiarem. Gdyby jednak bardziej wtopił się w otoczenie zaproszonych przez solenizanta gości, może Rafael wcale nie musiałby się z nim teraz męczyć. Z drugiej strony nie mógł żałować, że jednak go spotkał, bo przynajmniej zobaczył jego inne oblicze. Cóż, nadal byli wobec siebie nieprzyjemni, ale teraz jakoś normalnie rozmawiali.
Ich pierwsze spotkanie było fatalne, pierwsze wrażenie jeszcze gorsze, dlatego żadne zapewnienia Hermesa nie zmuszą białowłosego do zmiany zdania o jego osobie. Nadal więc traktowany był niczym smarkacz, choć w świetle kanadyjskiego prawa był już pełnoletni. Skoro może pić piwo, to wcale nie jest takim strasznym dzieciuchem. Dla dodania sobie odwagi i podkreślenia własnej dorosłości pociągnął duży łyk piwa, po którym przetarł usta wierzchem dłoni.
Czuł się lekko niezręcznie, lecz nadal nie zamierzał uciekać od konfrontacji. Brakowało mu dojrzałości, rzeczywiście, ale tchórzostwa nie można mu było zarzucić. Uwaga barmana nie dotknęła go wcale, przyjął ją nawet spokojnie, po czym przytaknął grzecznie jego słowom. Akurat tym razem mógł przyznać mu rację. Nie każdy ma bogatych rodziców i sam dobrze o tym wie. W jego domu różnie bywało z finansami, jednak bieda jeszcze nigdy nie zajrzała mu w oczy. Gdyby nie osiągnął sukcesu w sporcie, na pewno nie byłoby go dziś tutaj i z pewnością nie rozmawiałby ze złodziejaszkiem aut, bo jego mama do dziś nie miałaby własnego samochodu, którego utrzymanie trochę jednak kosztuje. Może tylko cieszyć się z tego, że los się do niego uśmiechnął po masie tych wszystkich wyrzeczeń i po ciężkich treningach każdego dnia.
Dobrze jest samemu zapracować na własny sukces – wyrzucił z siebie z nową energią i pewnością siebie, również powracając do szerokiego uśmiechu. – Wtedy człowiek ma jakąś taką większą satysfakcję, że wszystko zawdzięcza tylko swojej ciężkiej pracy. Po drodze na pewno otrzymuje jakieś wsparcie od rodziny czy przyjaciół, ale do celu dąży i w końcu trafia sam.
Chyba powiedział coś mądrego i dość głębokiego, ale nie zwrócił na to uwagi. Powiedział to, co myślał i, o dziwo, nie żałował. Kolejny raz pociągnął kilka łyków z kufla, opróżniając go nareszcie do połowy. Odrobinę podejrzliwie spojrzał na naczynie, jednak zaraz wzruszył ramionami i wbił wzrok w barmana.
Jaki masz czas na sto metrów? – spytał beztrosko, łokcie opierając o blat baru, a głowę układając na dłoniach. Przy okazji uśmiechnął się szelmowsko, w głębi ducha czując własną przewagę. Olbrzym wyglądał mu na długodystansowca, co sugerowała jego wysportowana sylwetka. Pewnie jest wytrzymały, ale czy szybki? Może chwilami zabłyśnie zwinnością czy refleksem. W każdym razie nie zejdzie poniżej dziesięciu sekund na sto metrów. Hermes zawsze wygrywa tą konkurencję.
Dużo ćwiczysz, co? To widać – rzucił swobodnie, jednak po chwili konsternacji wyprostował się na swoim miejscu, nadal wspierając rękoma o ladę. – I to wcale nie jest żaden tekst na podryw czy coś, jasne? Powtarzam, wcale nie jestem zainteresowany. Wręcz przeciwnie, jestem totalnie niezainteresowany. Po prostu też dużo ćwiczę i tyle. Nie miej zbyt wysokiego mniemania o sobie.
Po wypowiedzeniu ostatniego zdania prychnął i znów złapał za swoje piwo, aby ponownie się napić. Kto by przypuszczał, że z zawstydzenia sięgnie po alkohol jako ostatnią deskę ratunku?
Anubis
Anubis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Big Q(ueer)
Wto Sie 30, 2016 4:00 pm
Poirytowanie walczyło w jego oczach z rozbawieniem. Był niestety tym typem osoby, która wyszukuje słabości w postawie drugiej i wykorzystuje je najczęściej w dość złośliwy sposób. Drażnienie się z Hermesem, obserwowanie jego reakcji przynosiło mu satysfakcję, zwłaszcza że była to swego rodzaju zemsta na nim za te wszystkie dni nagabywania go.
Prychnął.
- I kto tutaj jest niegrzeczny - oparł się na blacie, wpatrując z wyższością w chłopaka. Chłopak sam podkładał się do tego, żeby wykorzystywać jego słowa przeciwko niemu. Anubis uniósł w górę dość sugestywnie o kolczykowaną brew. Czyżby czwartoklasista próbował mu wytknąć bycie zombi, gdy w końcu skończy swoją zmianę w barze? Nono, nieładnie.
Wyprostował się, strzepując ścierkę w powietrzu, a potem przerzucił ją sobie przez ramię. Zostawił na chwilę chłopaka samemu, by podejść do kostkarki z lodem i napełnić nim kubeł, potem na życzenie kumpli solenizanta wsadził do niego butelkę szampana. Nie uważał, by mieszanie alkoholi należało do rozsądnych posunięć, ale z drugiej strony nie zamierzał też jakoś specjalnie się nad tym zastanawiać, a już tym bardziej prawić komuś kazań. Nie za to mu tutaj płacono. Odwrócił się z powrotem do jakoś dziwnie milczącego chłopaka. Wydawał się nad czymś zamyślony. Zdziwił się natomiast, gdy chłopak mu przytaknął. Sięgnął po szklankę coli, do której wrzucił kilka kostek. Korzystając z chwili, wychylił ją w całości, zwilżając spierzchnięte gardło. Biorąc pod uwagę głośną muzykę, przez cały wieczór musiał mówić podniesionym głosem, a to potęgowało jego naturalną chrypkę. Obserwowanie ludzi zawsze było jego hobby, dlatego korzystając z milczenia jasnowłosego, zlustrował go sobie dokładnie. Nie wyglądał na mocno wstawionego, ale oczy mu delikatnie błyszczały. Oderwał od niego wzrok, gdy w jego rozmówcy coś "odżyło" i na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Po prostu musiał na to wywrócić oczami.
- Brzmi jak stara dobra śpiewa wszystkich sportowców - parsknął, przecierając blat. Im dłużej był na nogach, tym więcej musiał robić. Stale się poruszał, coś przestawiał. Zupełnie jakby zmęczenie działało na niego pobudzająco.
- Jeśli sukcesem jest wytrwanie od jednej wypłaty do drugiej.. To tak, jestem bardzo usatysfakcjonowanym gościem. - Nic nie mógł poradzić na to, że w jego słowa wkradła się ironia. I może jakieś takie zgorzknienie, które jednak ciężko było przypasować do typa, którego mina nie wyrażała nic poza złośliwością. Cóż nie było na tym świecie takiej siły, która zmusiłaby go do otwartego przyznania Hermesowi racji. Choć chłopak na pewno zaskoczył go w sposób pozytywny, wyrażając tak dojrzałe zdanie.
Przesunął ręką po szczęce, która zadrapała go krótkim zarostem. Neutralny temat, jakim był sport, przyjął z westchnięciem ulgi. Na tym gruncie czuł się znacznie lepiej.
- Cóż, szczerze powiedziawszy, nigdy tego nie zmierzyłem. Ale raczej nie jestem krótkodystansowcem.. - wzruszył ramionami, drapiąc się przy tym po potylicy. Nie chodziło o to, że nie chciał się przyznać do czasu większego, niżeliby osiągnąłby Hermes. Naprawdę nigdy nie przyszło mu do głowy, żeby mierzyć sobie czas na konkretnym odcinku. Na boisku nie było takiej możliwości, a poza nim wybierał długie trasy, przez co bardziej niż szybkość, wyrobił w sobie wytrzymałość.
- A Twój czas to? - odbił pałeczkę, nalewając sobie jeszcze jedną szklankę chłodnej coli. Prawie się zakrztusił na jego kolejny komentarz powracający do ich wcześniejszej rozmowy. Jeszcze chłopak znów zaczął się tłumaczyć, przez co jego wiarygodność leciała łeb na szyję, co sam musiał zauważyć, gdy zasłonił się kuflem piwa.
- Tak, dużo ćwiczę. Bieganie, siłowania, kick boxing. - Bójki.Wyliczył, choć tego ostatniego już nie dodał na głos. Poruszył brwiami, chcąc go zawstydzić jeszcze bardziej.
- Dlaczego miałbym nie mieć wysokiego mniemania o sobie? - Zapytał, pomijając oczywistość, że on sam przyczynia się do budowania jego ego.
Anonymous
Gość
Gość
Re: Big Q(ueer)
Nie Wrz 04, 2016 1:17 am
Kompletnie nie zrozumiał jego komentarza, bo przecież starał się być wyjątkowo wobec niego uprzejmy, aby nie narzucać mu się zbytnio w pracy. W swoim mniemaniu zachowywał się jak normalny, choć nieco zbyt gadatliwy klient. Za to rozumiał to jego spojrzenie pełne wyższości, ponieważ z takim wzrostem wydaje się ono nawet naturalne, gdy praktycznie góruje się nad każdym. Powoli zaczynał też rozumieć, dlaczego wielkolud potrafił grać z taką pasją w koszykówkę na szkolnym boisku. Tak, zdarzało mu się parę razy zauważyć go podczas szarży na kosz przeciwnika, jednak to było nieuniknione, w końcu rzadko się spotyka takiego olbrzyma.
Popijał swoje piwo przy barze i męczył poznanego z innej strony barmana, ponieważ nie miał nic lepszego do roboty. W ciszy wodził za nim wzrokiem, niespodziewanie dostrzegając w nim potencjał na bycie doskonałym obiektem obserwacji. To właśnie procenty obecne w jego krwiobiegu musiały się odezwać. Za totalną głupotę należy uznać to, że na imprezie urodzinowej skupia się na niekoniecznie lubianym przez siebie barmanie zamiast na solenizancie. I jeszcze wdaje się z nim w czcze dyskusje.
Ledwo odzyskał swój entuzjazm, ten już nieco przygasł z powodu ironii, która wkradła się w słowa rozmówcy. Życie od wypłaty do wypłaty zawsze było zmartwieniem dorosłych. Cóż, Lightwood też był już w świetle prawa osobą dorosłą, jednak dość wcześnie musiał się troszczyć o to, jak zdobyć środki na życie. Było to w pewien sposób imponujące, bo taka postawa świadczyła o sporej dojrzałości, z drugiej strony było nieco przygnębiające. Na chwilę pogrążył się w zadumie, znowu, ale postanowił zmienić temat rozmowy, co jednak wyszło im na dobre. Hermes znów odzyskał cechującą go radość, z kolei Rafael wydawał się nieco odprężyć w jego towarzystwie. To był jakiś postęp. Nie było więc przeszkód wobec tego, aby znów unieść gogle pilota i umiejscowić je wygodnie na głowie. I dzięki temu lepiej mu się patrzyło na rozmówcę.
Zauważyłem. Nie pasują ci sprinty czy maratony, łatwiej jest ci wybiegać się na boisku, gdzie liczy się wytrzymałość i tylko momentami kluczowe jest przyspieszenie czy zwinność.
Kiedy usłyszał jego pytanie, zaraz uśmiechnął się szeroko i wyprostował dumnie na krześle, nie potrafiąc ukryć własnej dumy i satysfakcji. Wiedział, że niewielu zdaje sobie sprawę z jego sportowych sukcesów, ale nigdy się z nimi specjalnie nie obnosił i jakoś nie zależało mu na popularności. To miłe, gdy ludzie kojarzą twoją twarz i wiedzą o twoich dokonaniach, ale ich zainteresowanie nie pomaga w treningach. Poza tym, lekkoatleci nie należą do najsławniejszych sportowców, tylko nieliczni są niezwykle rozpoznawalni we własnych krajach, a co dopiero na świecie.
Dziewięć i siedemdziesiąt dwie setne sekundy na sto metrów – odparł z wielką dumą, nie odrywając śmiałego spojrzenia ciemnoszarych oczu od twarzy rozmówcy. – Ustanowiłem nowy rekord Kanady.
Gdyby chciał się chwalić, od razu wspomniałby o pięciu medalach, w tym trzech złotych, zdobytych w zeszłym roku na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio. Spore osiągnięcie jak na dziewiętnastolatka. Sam jednak zakończył z kretesem kwestię swych dokonań, bo wypalił z kolejnym zapewnieniem, że nie jest nim zainteresowany. I z zażenowania opróżnił kufel, który odsunął od siebie i przy okazji pchnął nieporadnie w stronę barmana.
A ja dużo biegam. Każdego ranka biegam.
Wcale nie przeraził go wiadomość, że ma do czynienia z osobą, która zna się na walce. Uciekłby mu z pola widzenia szybciej niż ten zdążyłby wymierzyć pierwszy cios. Jednak codzienne treningi na coś się przydają.
To przecież oczywiste – odparł w pierwszej chwili, rzucając mu przy okazji chytry uśmieszek. – Zbyt wysokie mniemanie o sobie przesłoni ci prawdziwy obraz twojej osoby. I tak między nami, masz już wystarczająco wybujałe ego.
Zachichotał na oczach głównego zainteresowanego i po chwili ponownie złapał za swój kufel, który został z powrotem zapełniony po brzegi. Jakoś tak łatwiej mu się piło niż zwykle i czuł się rozbawiony oraz rozluźniony.
Na przykład wiem, że mam ładne łydki. Naprawdę mam ładne łydki, takie niewiarygodnie ładne. Brzuch też mam całkiem niezły, poważnie. Ale twarz można określić jako znośną, bo to taka normalna twarz. Znam swoje atuty i znam swoje wady. Za dużo mówię i gadam głupoty, sam przecież wiesz. Nawet teraz gadam bez ładu i składu, a powinienem się zamknąć, prawda?
Spojrzał na niego z przejęciem, prawą rękę unosząc do góry, aby wykonań ją teatralnie dramatyczny gest. Po chwili opuścił ją i chwycił za kufel.
Prawda – odpowiedział sam sobie, po czym uchylił kufel z wyraźną ulgą, upijając kilka sporych łyków. Był świadom tego, że zachowuje się jak idiota, ale nic nie mógł na to poradzić, zwłaszcza, że przez spożycie alkoholu zacierały się jego granice rozsądku. Wygłupi się przed starszym chłopakiem raz jeszcze, norma.
Anubis
Anubis
Fresh Blood Lost in the City
Re: Big Q(ueer)
Nie Wrz 11, 2016 4:08 pm
Co jakiś czas, gdy stwierdzał, że kufel Hermesa nie jest dostatecznie pełny, dolewał mu piwa z butelki, którą postawioną miał pod ladą. Wiedział prawdopodobnie tak samo, jak chłopak, że robił to specjalnie. Nie musiał tego pić, ale wtedy wyszedłby na mięczaka. Wiedząc to, Anubis wykorzystywał tę słabość, nie przejmując się późniejszymi konsekwencjami. Wolał go również pijanego. Stanowczo lepiej się z nim rozbawiało w takim stanie.
Bawił go gest chowania się za goglami jak za tarczą. Gdy ponownie nasunął je na głowę, mógł poznać, że chłopak nie czuje się już tak zażenowany, jak wcześniej. I nie mógł się zdecydować, czy jest mu z tym dobrze, czy źle. Postanowił więc mieć na to całkowicie wyłożone.
- Długie dystanse również mi nie przeszkadzają. Maraton mógłbym spokojnie przebiec, choć nie wiem z jakim wynikiem - przyznał, unosząc rękę i drapiąc się nią po karku. I chociaż otwarcie przyznawał się do swojej słabości, to nie umniejszało to w żaden sposób jego pewności siebie, którą prezentował przez cały wieczór.
- Zwinność jest akurat stałym elementem gry w koszykówkę. To i refleks. Zwinność jest czasami nawet ważniejsza od szybkości. - Aż zatęskniło mu się w tym momencie do boiska i piłki. Byłoby to lepsze wykorzystanie czasu niż praca w barze, choć na pewno mniej korzystne pod względem finansowym. Pieprzona dorosłość. Pieprzone decyzje.
Podniósł na niego wzrok akurat w chwili, w której chwalił się swoim rekordowym czasem, jaki osiągnął.
- Gratulacje - odparł dość sucho, choć na usta wręcz cisnęło mu się, by wytknąć, że nawet tak dobry czas nie był w stanie pomóc mu, by złapać złodzieja samochodu jego matki. Ego Rafaela przypadkowo znów zostało mile połechtane. Zamiast jednak się odzywać i niszczyć tę jakże miłą atmosferę, uśmiechnął się arogancko, unosząc przy tym szklankę z wodą do ust.
Odstawił naczynie, w tej samej chwili, w której złapał kufel pchnięty przez chłopaka. Przyjrzał mu się dokładnie, a potem uzupełnił je napitkiem i postawił z powrotem przed Hermesem.
- To zrozumiałe. Musisz dużo ćwiczyć - pokiwał poważnie głową, choć chyba nie mógł być wzięty tak całkowicie na poważnie. Skłamałby, gdyby powiedział, że cień ironii nie wkradł się w jego wypowiedź.
Kiedy chłopak zaczął mówić o swoich łydkach, ledwo powstrzymywał śmiech. Biedny czwartoklasista musiał mieć już nieźle w czubie. Prawie, ale tylko prawie byłoby mu go żal. No i rano biedaczysko sobie nie pobiega. Chyba że do kibla. Coś czuł, że wtedy mógłby ustanowić swój kolejny życiowy rekord.
- Niekoniecznie. Możesz mówić dalej, nie przeszkadza mi to. - Oparł łokcie na blacie, znajdując się w tym momencie dość blisko Hermesa. Zmierzył go wzrokiem, wychylając się jeszcze bardziej przez bar.
- Łydki niczego sobie, ale żeby ocenić Twój brzuch, musiałbyś zdjąć koszulkę - uśmiechnął się bezczelnie z niebezpiecznym błyskiem w oczach. Ciekaw był, czy Hermes podniesie rękawicę, którą właśnie mu rzucił, czy jednak spali buraka i znów schowa się za goglami.
Kątem oka zerknął na zegar naścienny. Jeszcze trochę, a jego zmiana dobiegnie końca.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach