Anonymous
BOCZNY KORYTARZ NA PARTE
Gość
[LICEUM] Boczny korytarz na parterze
Pią Paź 16, 2015 4:57 pm
First topic message reminder :

Mimo tego, że to jeden ze spokojniejszych korytarzy, jest pełen przepychu. Obrazy wiszą tu równie gęsto co w pozostałych, umilając czas oczekującym tu na lekcje uczniom. Dodatkowo, jest to miejsce rzadko odwiedzane przez nauczycieli. Pewnie dlatego, że tłum uczniów zgromadzonych na głównym korytarzu bardzo rzadko się rozstępuje, aby przepuścić kogoś do tej odnogi.


Wayland starała się bardzo, żeby na początku nie zaniżać sobie frekwencji. Naprawdę wolała wykorzystać to, że lekcje były póki co luźne i nie wymagały wiele więcej ponad to, żeby na nich siedzieć. Ale nauczyciele czytali jej zasady bezpieczeństwa czwarty rok z rzędu i naprawdę musiała się spiąć, żeby się nie zrywać. Wystarczy jej już słuchania o rodzajach wyjść ewakuacyjnych, przecież i tak wiedzieli, gdzie są wszystkie. W tym kraju ćwiczenia z ewakuacji robiło się tak często, że Ray korzystała z każdego już co najmniej po kilkanaście razy. I to tylko licząc te legalne przypadki!
Jakoś zmusiła się, żeby wysiedzieć pierwsze planowe cztery lekcje na dupsku. Każdy z nauczycieli na widok jej białych kłaków robił coś w stylu: "o, panna Wayland, a co to za okazja?". Krew się w niej gotowała, jak to słyszała i miała ochotę splunąć w ryj tym pewnym siebie belfrom, którzy za jakiś tydzień zamiast markerami, zaczną w klasę 4-B rzucać krzesłami, jak nie całymi ławkami. No, ale wracając - do czwartej godziny siedziała, ale na piątej już jej się nie chciało. Do parku koło szkoły wyszła na przerwie wraz z tłumem uczniów, nikt więc jej kurwa nie mógł zarzucić, że coś planuje. A że wniosek byłby prawdziwy - ej, spekulacje i łapanie jej na gorącym uczynku to są dwa rozbieżne tematy. Zanim jeszcze opuściła mury szkoły wyjęła papierosy i zaczęła bawić się zapalniczką, nie bardzo przejmując się obowiązującym zakazem. Póki go nie podpaliła, gestapowcy nauczyciele nie mieli o co pruć mordy.
Jak wyszła, to szybko nawinął jej się jakiś paniczyk pod łokieć. Ej, dzisiaj byli jacyś mniej wkurwiający. Zamiast go strącić z drogi, zwyczajnie go ominęła, głęboko się zaciągając. "Ja pierdolę, jaki ten tani szajs jest chujowy." - pomyślała, wydychając dym. Na dworze została, zastanawiając się, co ma niby dzisiaj robić, skoro żaden z jej kolesi nie miał dzisiaj wolnego w robocie. Szybko padło na kosza. Ej, ktoś sądził, że będzie inaczej?
I jak już ostatnia, siódma godzina się skończyła, włożyła słuchawki na uszy i poszła w stronę skrzydła sportowego. Uwielbiała te nienawistne spojrzenia księżniczek z klasy A, kiedy na nią patrzyły. Uwielbiała, jak sądziły, że nic nie słyszy i ich relacje, kiedy zdejmowała słuchawki i spokojnie pytała, czy mają jakiś problem.
Nie miały problemów. Nigdy. Może Wayland powinna być psychologiem?
W końcu włączyła muzykę - tym razem padło na Driicky'ego Grahama. Chód dziewczyny szybko dostosował się do rytmu piosenki. Szła tak chwilę, z rękami wciśniętymi w kieszenie bluzy i powtarzała w głowie tekst, kiedy zatrzymała się przed jedną z odnóg korytarza. Zazwyczaj nie zwracała uwagi na te rameczki, którymi obwieszone były ściany. Ale w tym miejscu zawsze był taki jeden obrazek, gdzie stała laska w poniszczonej sukience i z cycem na wierzchu. Ray za choinkę nie wiedziała, co on miał symbolizować. Teraz, kiedy nie było tu tych wszystkich knypasów, mogła spokojnie do tej obramowanej ramki podejść i ją obczaić jak człowiek. No i stanęła przed nią, patrzyła chwilę, zastanawiając się nad tym. Zdjęła nawet słuchawki, żeby tekst piosenki nie zakłócał jej myśli. Nieważne, jak mądrze i konesersko się teraz prezentowała - z takiej odległości ten obraz był jeszcze mnie jasny, niż z daleka. Wayland prychnęła, opierając dłonie na biodrach i rozglądając się. Może jakiś bogaty dzieciak się tu gdzieś kręcił i by jej wyjaśnił, co to ma niby symbolizować?

Anonymous
Gość
Gość
Dopiero co martwił się, że zostali na korytarzu sami, a teraz w duchu dziękował temu najwyższemu kiszącemu się na swojej chmurce za to opustoszenie. Nie chciałby aby szkolne ziomeczki zobaczyły kwitnącego na jego twarzy buraka. Nie spodziewał się mówiąc krótko. Kompletnie nieoczekiwana była dla niego jej reakcja. Wręcz dziecięca radość. Aż niemożliwym było dla niego w  tym momencie, że skojarzyła mu się z Julitą, która… czy też z którą dzielił pasję, ale życie ją pokonało, źle skończyła. Miał chociaż nadzieję, że matka przynosi jej kwiaty i świecę co listopad. Ale prędzej sczeźnie niż odezwie się do tego pruchna.
- Tak, naprawdę. – zapewnił ją z zawadiackim uśmiechem, powracając do kolorowej, pasteloworóżowej rzeczywistości. Co prawda wciąż się czuł przytłoczony jej pozytywną energią, która napływała w jego kierunku strumieniami. Nie miał jednak zamiaru tego po sobie pokazać, nawet jeżeli jego poliki go zdradzały. Potrząsnął głową i poprawił blond grzywę, czując, że za mało nałożył sobie żelu rano i teraz kilka pasm nie chciało posłusznie stać na baczność tylko bezczelnie uciekały na czoło.
- Jak już o rodzinie mowa… - szybko wyjął telefon i przejrzał pocztę w poszukiwaniu wiadomości od ciotki. Na szczęście cisza radiowa trwała w najlepsze. Westchnął z wyraźną ulgą i posłał Natalie szczęśliwy uśmiech jaki można widzieć tylko u ludzi z wygraną w totka w ręce. – Moja ciotka milczy więc mam czasu ile dusza pragnie. To straszna kobieta, uwierz. Już kilka razy siedziałem prze nią w radiowozie. – uśmiechnął się krzywo na te wspomnienia. – W każdym razie. Mogę cię odprowadzić, why not. – i zaplanować następne spotkanie w skate parku – dokończył w myślach.
Posłusznie wyciągnął rękę obserwując jak delikatne dłonie zapisują na niej szereg cyfr.
- No teraz to czuję się wręcz zobowiązany cię odprowadzić. – puścił jej oko i odszedł po deskę. Posłusznie wręcz wskoczyła mu w dłoń gdy przydepnął taila.
– Obyś później nie żałowała, że się znamy. Nie jestem zbyt miłym „dzieciakiem” jak to mnie lubią określać. Ale od teraz wal do mnie z każdym problemem. Ziomki muszą się wspierać. – podszedł do niej i pacnął lekko w daszek czapki – Deskę kupimy kiedy tylko będziesz chciała. – oblukał ją przelotnie – i w drodze wyjątku ochraniacze. 
Kiedyś nawet nie umiałby wypowiedzieć tego słowa na głos! Ochraniacze to coś, czego skejci za żadne skarby nie akceptują, ale czasy się zmieniają. A jak nie to on je zmieni do swoich potrzeb.
- Lepiej chodźmy. Ktoś tu był po tamtym leszczu i chyba następnym razem przyjdą z eskortą z pokoju nauczycielskiego. – szedł już przed siebie, zostawiając Natalie i wspomnienie pełnych prośby oczu w tyle.
W co ja się wpakowałem? – przelotna myśl przy asyście pocierającej skroń dłoni.
- Idziesz? – niech sobie nie myśli, że teraz będzie zamierzał dać jej spokój.
Anonymous
Gość
Gość
Dostrzegła rumieńce na twarzy blondyna, lecz nie spodziewała się, że to wszystko przez jej reakcje. Uważała, że to pewnie przez to, że o czymś pomyślał. Biedna, niepewna siebie Natalie. Uśmiech się jednak nasilał, a w głębi uważała go za uroczego. Nie był agresywnym typem, a przynajmniej nie wobec niej. Dlatego też pozwoliła sobie na więcej niż zwykle. Zaśmiała się, słysząc o ciotce. Rodzina taka była, zawsze mogła wpakować w kłopoty. Gorzej jeśli to były problemy psychiczne, przemknęło jej przez myśl.
Była zadowolona z siebie. Nie musiała wracać samotnie do pustego pokoju. Aż jej trochę było przykro, że będzie musiała pozostawić Jace'a przed drzwiami. Sama czułaby się lepiej, gdyby towarzyszył jej w tych trudnych chwilach. A rozmowa z jej ojcem nie należała nigdy do najłatwiejszych, obciążała ciało oraz psychikę na kolejny tydzień. Zawsze mogła go przywołać w myślach. Tak, to dobry plan.
Zawsze lepszy miły buntownik niż bogaty bufon z wybujałym ego.
Lubiła ciekawe osoby, w szczególności jak i one uważały ją za ciekawą lub godną uwagi. A chłopak zdawał się być po prostu cudnym towarzyszem. W kłopoty i tak wpakuję się sama.
Cieszę się i nie mogę się doczekać — szepnęła, nie chcąc, aby te słowa rozeszły się echem po korytarzu. Miały być „ich”, cokolwiek by to miało oznaczać.
Zamyśliła się. Najgorsze było to, że prawdopodobnie się do niego przywiąże. Albo zacznie go odpychać w pewnym momencie. Był miły, ona osamotniona w nowej szkole. Po prostu istniała szansa, że ona źle to odbierze. Westchnęła i zaczęła iść przed siebie szybkim krokiem, wyprzedzając na chwilę Jace'a, którego później pociągnęła za rękę. Na chwilę, nie chciała, aby ktoś to zauważył i źle odebrał. I żeby on sobie czegoś nie pomyślał. Nie chciała nikogo skrzywdzić.

[z/t x2]
Anonymous
Gość
Gość
Morgenstern miała paskudny dzień. Był piątek, ale padało. Parszywa pogoda, parszywe zajęcia. Na pierwszą lekcję nie przyszła, bo po co. Na drugą z resztą też. Dopiero koło dziewiątej udało jej się zwlec z łóżka. Chciałaby móc wcale nie iść do szkoły. Musiała jednak pilnować swojej frekwencji, nie zamierzała spędzać w tej budzie ani chwili więcej, niż ustawa przewiduje.
Do twarzy przykleił się jej wyraz zmęczonego wkurwienia, gdy tylko otworzyła oczy. Zaspana zrobiła szybki, mocny makijaż - taki jak zawsze i odgrzała zrobioną wczorajszego dnia lasagnę, do tego mocna kawa. Śniadanie mistrzów.
Cieszyła się, że nie musi spędzać ani chwili w komunikacji miejskiej. Gdyby była zmuszona dzień w dzień spędzać nawet kilkanaście minut w SkyTrainie niechybnie powiesiłaby się już po tygodniu. Własny motor był jednak wybawieniem. Zaparkowała gdzieś przed szkołą, zapaliła papierosa i zaliczyła jeszcze szybki spacer do sklepu spożywczego, zanim spóźniła się na swoją pierwszą lekcję.
Jakoś ją przetrwała. I następną. Ale kolejną postanowiła sobie odpuścić, a że na zewnątrz paskudnie lało, zdecydowała się przesiedzieć ją w bocznym korytarzu na parterze. Rzadko ktokolwiek do niego zaglądał, a podczas lekcji praktycznie się to nie zdarzało. Usiadła więc na ziemi pod ścianą, wyciągnęła nogi i założywszy słuchawki puściła sobie jakiś losowy zespół z jej biblioteki. Z torby wyjęła szkicownik i zaczęła coś bazgrać. Ludzi w różnych pozach, a ze szkicu na szkic wyglądali coraz to bardziej groteskowo. Aby był pełen czill w dwóch haustach wypiła zakupioną wcześniej colę i z puszki po niej urządziła sobie spiołę. Wiedziała, że akurat w tej okolicy nie ma kamer ani czujników dymu - wszyscy przychodzili tu karmić raczki. I choć zawsze mówiła, że nie pali, wyjmowała z pudełka już drugiego tego dnia papierosa.
Frey Orion Clawerich
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Odwołane zajęcia wychowania fizycznego było najpiękniejszą rzeczą, która przytrafiła mu się tego pochmurnego dnia. Dlatego właśnie odłączył się od reszty grupy, z którą miał mieć tę lekcję, zaszywając się w najmniej odwiedzane części szkoły. Dla świętego spokoju, który miał zamiar poświęcić na czytanie badziewi w internecie. Cichym krokiem przemierzał korytarz, z dłońmi wsuniętymi w kieszenie spodni i dumnie wyprostowaną postawą, jak przystało na Reitza.
Już wyjmował telefon z kieszeni, gdy różnobarwne spojrzenie osiadło na siedzącej pod ścianą sylwetce. Wewnętrznie skrzywił się na widok dymu papierosowego, choć wyćwiczona mimika twarzy ani myślała drgnąć. Opanowany wyraz wzbogacił się o drobne wygięcie kącików ust w szelmowskim uśmiechu, gdy blondyn podchodził do znajomej postaci, by zasiąść obok niej. Rozprostowując jedną nogę, drugą zgiął w kolanie, opierając na nim przedramię. Zerknął w bok podczas wspierania pleców o chłodną ścianę, by dokładnie zlustrować dziewczynę. Wyciągnął ku niej wolną rękę, by wyciągnąć jedną ze słuchawek, coby mogła go usłyszeć.
- No Morgenstern, jak będziesz palić, to nie urośniesz. - Mruknął niskim tonem, w którym przebrzmiewała drobna nuta rozbawienia. Wypuścił słuchawkę spomiędzy palców, by nawinąć na wskazujący kosmyk jej białych włosów. Lubił je, były miękkie.
Anonymous
Gość
Gość
Szkicująca w zamyśleniu dziewczyna prawie nie zauważyła, że nie jest już sama. Nie podnosząc wzroku znad kartki wyjęła papierosa z ust, strzepnęła popiół do puszki i z powrotem włożyła go między wargi, by głęboko się nim zaciągnąć. Dopiero wtedy przeniosła spojrzenie swoich czerwonych (budzących w niektórych strach) oczu na znajomego. Powoli wypuściła z płuc dym, dmuchając mu nim prosto w twarz.
- Nie wiem o czym mówisz, Frey - odparła z kamienną twarzą. - Przecież ja nie palę.
To rzekłszy zaciągnęła się ponownie. Całkowicie zignorowała fakt, że chłopak jak gdyby nigdy nic zaczął bawić się jej włosami. Przyzwyczaiła się już do tego. Poza tym, choć nie jest to rzecz, do jakiej kiedykolwiek by się przyznała, lubiła, gdy ktoś to robił. Dodatkowo odrobinę jej to schlebiało. Bardzo dbała o swoją fryzurę, zawsze pilnowała, by jej włosy były miękkie i pachnące. Chyba na nic nie wydawała tyle pieniędzy, co na fryzjerów, odżywki i inne kosmetyki do włosów. No, może poza używkami.
Zgasiła papieros o puszkę i wrzuciła do niej niedopałek. Wypuszczając ostatni raz dym wciągnęła go nosem, tworząc charakterystyczny żagielek. Czy się popisywała? Może. Poza tym, miała przeczucie, że Clawerich nie do końca przepada za dymem papierosowym. Chciała mu zrobić na złość, przynajmniej odrobinę. Uśmiechnęła się lekko i bezczelnie, unosząc jeden z kącików ust, a w oczach zagrały jej zadziorne iskierki.
- Co tu robisz? Nie masz przypadkiem w-fu? - zagaiła słodkim głosem. - Jak nie będziesz ćwiczyć, to nie dasz rady otworzyć przyszłej żonce słoika.
Morrigan i Frey czyli duet dobrych rad. Zawsze wiedzieli, co powiedzieć, żeby się miło rozmawiało. W gruncie rzeczy to lubiła - ot, niezobowiązująca relacja oparta na wzajemnych przytykach i flircie. Coś jednocześnie ekscytującego i interesującego, a przy tym odprężającego. Nikt niczego nie oczekiwał, a obie strony chciały tylko zabawy, jak to dwójka młodych ludzi. Zero dram, zero spin. Żyć, nie umierać.
Frey Orion Clawerich
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City
Gdy tylko dmuchnęła mu dymem papierosowym w twarz, warknął w duchu, mając ochotę zabrać jej fajkę i gnieść w podłogę. Mimo tego ani drgnął, jedynie mrużąc ślepia. Nie znosił, gdy tak robiła. Zwłaszcza dobrze wiedząc, jaki miał stosunek do palenia.
- Oczywiście. Tak samo, jak ja nie imprezuję. - Posłał jej pobłażliwy uśmiech, opierając tył głowy o ścianę. Mógłby tu spokojnie zasnąć, jak to zawsze miał w zwyczaju podczas opierdzielania na w-f'ie. Przesunął opuszkami po trzymanym kosmyku, sprawdzając, czy włosy zmieniły się jakkolwiek od ostatniego razu, gdy miał okazję ich dotknąć. Jednak z zadowoleniem stwierdził, że nie, wszystko było z nimi w porządku. Co więcej, chyba nawet stały się miększe. Mruknął krótko, układając nadgarstek na ramieniu dziewczyny, by wpleść palce między białe kosmyki i zacząć się nimi bawić.
Zmrużył na chwilę ślepia, obserwując proces gaszenia papierosa. W końcu. W tym przypadku popisy nie robiły na nim najmniejszego wrażenia. Nie interesowało go nic, co związane z tym śmierdzącym dymem. Na czego dowód przytknął wolną dłoń, sugestywnie kryjąc za nią ziewnięcie.
- Co za problem? Zawsze mogę komuś zapłacić, żeby to zrobił. - Kąciki ust drgnęły w rozbawieniu, gdy przymykał oczy. - I spokojnie, nie dam się związać małżeństwem. Za to mogę kupić ci ładny zestaw kieliszków, jeśli zaprosisz mnie na swój ślub. - Relacja bez zobowiązań jak najbardziej mu pasowała. W tym właśnie Morrigan była lepsza od całej zgrai innych dziewczyn. Pomijając fakt, że kopciła fajki, czego nie mógł znieść, rozmawiało się z nią normalnie i w gruncie rzeczy... Mogli robić wszystko. Od zaczepek na korytarzu przez flirt aż do pseudo randek, byleby komuś zrobić na złość.
Anonymous
Gość
Gość
Przecież naprawdę nie paliła. Ot, raz na jakiś czas. Jak udało jej się paczkę zrobić w miesiąc, to to było sporo. Czemu to robiła? Chyba po prostu lubiła smak tytoniu i uczucie dymu w płucach. Oczywiście zawsze uważała, żeby wybierać te rodzaje, które śmierdziały jak najmniej, czyli softy, bo szlag ją trafiał, gdy ten zapach zostawał jej na palcach.
- Wiadomo - dorzuciła tylko Morgenstern, zdając sobie sprawę z tego, że nie może powiedzieć nic, aby obronić swoje postępowanie. Czego z resztą nie zamierzała robić, bo to nie miało sensu. Mało obchodziło ją zdanie innych i miała gdzieś, czy podoba im się, że pali, czy nie. Jakby minusy przeważały nad plusami, to Frey już dawno nie kręciłby się w jej towarzystwie, wnioskowała więc, że może pozwolić sobie na to i owo, w tym wkurwianie go dmuchaniem mu dymem w twarz. Właściwie podziwiała jego opanowanie i musiała przyznać, że nierzadko drażniła go tylko po to, by w końcu być świadkiem złamania się chłopaka. Chciała zobaczyć moment, w którym nie daje już rady utrzymać maski obojętności. Ta pozornie niewzruszona mina była dla białowłosej tylko zachętą do kontynuowania.
- No taaak, sypnąć golda tu, to tam, co za problem - Morrigan ruchem dłoni zaprezentowała rozrzutność znajomego. - A gdybyś nie miał siły, to też byś zapłacił komuś, żeby ją zaspokoił?
Jej ton stał się zadziorny i zaczepny, zerkała na niego rozbawiona, wciąż nie przestając się delikatnie uśmiechać. Zaś następne słowa Clawericha sprawiły, że wybuchła głośnym, szczerym, dźwięcznym śmiechem.
- Słońce, jak mi znajdziesz kogoś, kto mnie będzie chciał za żonę, to sama ci sprezentuję taki zestaw i to pewnie niejeden! - odparła przez śmiech i szczerząc się rozbawiona szerzej do niego, wtuliła delikatnie policzek w jego dłoń, której palce beztrosko bawiły się jej włosami. Dotyk nigdy jej nie peszył; czuła się na tyle komfortowo, że właściwie bezwiednie wykonywała tego typu gesty.
- Swoją drogą, wspominałam ci już, że jeśli w ogóle wezmę kiedyś ślub, zamierzam kroić tort mieczem półtoraręcznym? - mruknęła, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Lubiła patrzeć innym w oczy, miała wrażenie, że więcej wtedy dostrzega. No i poza tym, w bliskim otoczeniu oczu była twarz, a Freyowi nie można było odmówić urody. Chłopak śliczny jak laleczka po prostu. Nigdy nie ukrywała, że cieszy jej oczy. Nie zamierzała prawić mu komplementów i rozpływać się nad jego wyglądem, ale lubiła sobie popatrzeć, z zamiłowania do ładnych rzeczy i wysokiego poczucia estetyki. Ostatecznie miała w sobie jakiś pierwiastek artysty.
Frey Orion Clawerich
Frey Orion Clawerich
Fresh Blood Lost in the City


Ostatnio zmieniony przez Frey dnia Pią Sty 06, 2017 4:52 pm, w całości zmieniany 1 raz
A on naprawdę nie chodził na imprezy. Znaczy no, chodził, ale rzadko. Ludzi chętnych do spędzenia czasu mógł znaleźć dookoła siebie. W parku, na mieście, w szkole i tak dalej. Nazwisko zapewniało mu wystarczająco rozrywki, by nie musiał się pałętać po parszywych klubach.
Pozwalał jej na wiele. I tylko dlatego, że była jednym z tych interesujących przypadków, które zwróciły jego uwagę, wychylając się poza szary tłum. Dopóki potrafiła odpyskować, bawiła się z nim w gierki słowne, flirty i od czasu do czasu zaskakiwała czymś nowym, miał zamiar utrzymywać tę znajomość. Próby zburzenia jego wyćwiczonej maski opanowania traktował jako swego rodzaju rywalizację. Kto pierwszy się podda, kto się złamie. Nie zamierzał jej niczego ułatwiać ani dawać wskazówek. Prawdziwe intencje i odczucia Reitza miały pozostać poza widokiem innych. A przynajmniej dopóki sam nie wyrazi chęci ich ukazania, na co się niestety nie zapowiadało.
- O to się nie musisz martwić. Są rzeczy, na które zawsze znajdzie się siła. - Rozciągnął usta w szelmowskim uśmiechu, przeciągając się lekko. - A jeśli komuś coś nie pasuje, to odsyłam na ulicę. I tak zawsze wracają. Z bólem dupy, dosłownym i w przenośni. - Wplótł palce w jasną grzywkę, zaczesując ją sobie w tył, by nie opadała na oczy.
- Zawsze możesz wziąć ślub ze mną. Ale to byłoby najbardziej patologiczne małżeństwo w świecie. Chociaż... Przynajmniej mógłbym sobie dalej szaleć. Nie założyłabyś mi obroży, co Morr? - Roztrzepał jej złośliwie włosy, tworząc przepiękny chaos sterczących na wszystkie strony białych kosmyków. Chwycił też jej policzek między palce wskazujący a kciuk, tarmosząc go lekko ku sobie. Pozwalał sobie na takie rzeczy z racji, że sam nie posiadał przestrzeni osobistej. Dlatego wszystkie te dziewczyny tak chętnie się do niego lepiły, bo mu to nie przeszkadzało. Parsknął, rozbawiony kolejnymi słowami Hecate.
- Nie wspominałaś. Gdybym planował kiedykolwiek ślub, to na pewno nie byłoby na nim tortu. Słodycze to nie moja bajka. - Zmierzwił nieco grzywkę, gdy ta po raz kolejny postanowiła wpaść na prawe oko. Czując na sobie spojrzenie dziewczyny, uśmiechnął się zadziornie, przychylając bokiem bardziej w jej stronę. Puścił też jej policzek, wycofując rękę na własne udo, o które oparł nadgarstek.
Ale zaraz wstał i poszedł, o.

z/t
Anonymous
Gość
Gość
Dziewczyna zaśmiała się krótko. Clawerich, wielki pan i władca. Swoją drogą to było niesamowite, jakim uwielbieniem przez wielu był darzony. Najwyraźniej nazwisko i ładna buzia było połączeniem ostatecznym, dzięki któremu ludzie sami wynosili cię na piedestały niezależnie od tego, kim w rzeczywistości się było. Bo Frey charakterem nie przypominał tego anioła, złotowłosego księcia, którym niewątpliwie był na zewnątrz. Morrigan wnioskowała, że aparycja i pochodzenie to jednak potrafią omamić każdego. Była ciekawa, jak różne wersje znajomego żyły w głowach jego fanek.
- Niee, skądże znowu - odparła słodkim głosem. - Ale tylko jeśli ty również byś tego nie zrobił.
Uśmiechnęła się drapieżnie i zadziornie stuknęła go palcem w czubek nosa. Małżeństwo z Freyem? Brzmiało dość... Nieprawdopodobnie. I całkiem zabawnie, musiała przyznać.
- Już to sobie wyobrażam - zaśmiała się, po czym przyklękła na jedno kolano i chwyciła w obie dłonie dłoń chłopaka.
- Frey'u Renardzie Orionie Clawerichu, wyjdziesz za mnie? - rzekła, przyjmując najbardziej poważną minę, na jaką ją było stać. Za chwilę jednak na twarz powrócił jej arogancki, szelmowski uśmieszek.
- Dobrze, że jesteś taki lekki, przeniesienie cię przez próg to by była pestka - zaśmiała się, ignorując bycie tarmoszoną najpierw za włosy, potem za policzek. Przyzwyczaiła się. I poza tym lubiła, jak ktoś gestami okazywał sympatię; sama była strasznie dotykalska.
- Jak to? - krzyknęła teatralnie, udając przerażenie i łapiąc się za głowę, choć wiedziała, że Frey za słodyczami nie przepadał. - To jakaś herezja. Jak można nie lubić czegoś, w czym jest cukier? Z resztą wiesz - nie sam byś był na tym weselu. Goście kochają tort. I ja - twoja przyszła panna młoda - też.
Morgenstern sama miała ochotę roztrzepać mu włosy, ale zamiast tego dziugnęła go palcem pod żebro, ot, by się trochę podroczyć. Potem po prostu usiadła z powrotem obok niego, wracając z klęczek do poprzedniej pozycji.
Jason Dominic Castlecrow
Jason Dominic Castlecrow
Fresh Blood Lost in the City
Jason właśnie skończył lekcje, więc niewiele myśląc, założył swoje zbyt duże słuchawki, wyciągnął hamburgera, który pozostał mu z lunchu i ruszył do wyjścia ze szkoły. W międzyczasie oczywiście przeglądał najnowsze wiadomości dotyczące Starcrafta, w końcu musiał być na bieżąco. "Hmmm, bardzo ciekawe. Ten nerf sprawi, że TvP będzie kompletnie niegrywalne. Kogo zatrudniają w tej firmie, żeby balansował rozgrywkę? Dziesięcio-letnie dziecko?" pomyślał biorąc kolejnego kęsa hamburgera i przewijając wiadomości. W tym dokładnie momencie stało się coś, co nigdy mu się nie zdarzało. Poczuł, że w coś uderzył. Jak się okazało nie w coś, a w kogoś. Tym kimś była malutka dziewczyna o brązowym kolorze włosów. Oczywiście zajęło mu chwilę ogarnięcie, co się właściwie stało, ale zaraz po tym szybko zaczął przepraszać.
- Jak mi przykro, przepraszam, nie zauważyłem cię! - zaczął wywrzaskiwać, gdy zdał sobie sprawę, że rozmawia z przedstawicielką płci przeciwnej, co było dla niego czymś niezwykłym, gdyż z reguły stroniły one od niego. Krzycząc tak na pół korytarza wystawił również rękę, aby pomóc niewiaście wstać. W filmach często tak robili, więc postanowił pójść tym właśnie przykładem. Damom przecież należy pomagać. Szczególnie, gdy samemu wpakuje się je w kłopoty.
Naoto Namikaze
Naoto Namikaze
Fresh Blood Lost in the City
Wiecie jak, to jest? Kroczycie sobie korytarzem, spokojnie jak gdyby nigdy nic. Nikomu nie zawadzacie, bo jak ze wzrostem dziecka byłoby to możliwe, a u nagle lądujecie na glebie. Dodatkowo nie przez własne nogi, a przez kogoś, kto zagapiony w telefon wpadł na was. I w takiej sytuacji właśnie znalazła się Nika. Oparła się lekko ręką o ziemię i pomasowała sobie tyłek, który obiła o dość twardą podłogę. Czemu nie mogło być tam mięciutko, tak mięciutko, jak futerko pluszowego misia... Cholera, o czym ona znowu myśli! Podniosła wzrok na chłopaka, a jej mina chwilowo wskazywała na coś ala „Już jesteś martwy”, ostatecznie jednak zwyczajnie jęknęła.
- nie mówiono ci, że nie wolno chodzić wgapionym w telefon, jeszcze kogoś zabijesz czy coś. W tym wypadku akurat małe coś jak ja...znaczy spróbuj tylko skomentować mój wzrost!
Mimo że krzyknęła w stronę chłopaka, to zaraz podniosła się, chwytając go za rękę. Dobrze! Dobrze, bywała agresywna tak! Tylko po co taka panika automatycznie. Uśmiechnęła się więc lekko by pokazać mu, że nie musi się jeszcze przejmować.
- spokojnie, nic się mi nie stało. Obiłam się lekko tu i tak, lecz przecież od czegoś takiego nie umrę prawda.
Poprawiła swoje ubrania, po czym już po chwili w pełni skupiła się na nim. Kojarzyła go gdzieś ze szkoły chyba, a przynajmniej jest pewna, że widziała już kiedyś gdzieś tę mordkę. Pff pewnie jej się tylko zdawało.
- a co do niezauważenia mnie...
Zbliżyła się lekko do niego, po czym spojrzała w górę. Faktycznie był sporo wyższy od niej. Hue! Hue! Hue! Teraz mogłaby zadać jedno z tych typowych pytań typu „jaka pogoda na górze” albo „jakie tu uczucie widzieć głowę swojego rozmówcy”. Wiedziała jednak, że tego typu pytania nie są ciekawe i raczej nie powinna zadawać ich dla zabawy. Jeszcze zraniłaby czyjeś uczucia i co wtedy?
- dziś ci odpuszczę! Nie z powodu, że jesteś wyższy i pewnie skończyłoby się to źle dla mnie, po prostu mam lepszy dzień! O Tak!
Pacnęła go parę razy w brzuch, śmiejąc się przy tym, tak jakby starając się ukryć początki jej dziwnych, sadystycznych(?) zapędów.
- No to jak się nazywasz?
Próba zmiany tematu? Zaliczona pozytywnie! Wiedziała, że zapewne chwilę pobędzie w jego towarzystwie, a więc czemu by nie poznać jego imienia? Lepiej się zwracać do kogoś po imieniu niż mówić ciągle „ej ty!” czy coś w tym stylu.

[Z racji, że czekałem bardzo...bardzo długo i osoba raczej nie pojawi się już na forum tak więc nie pozostaje mi uznać, że Naośka zwyczajnie poszła z tego miejsca z jakiegoś tam powodu]

z/t
Słowik
Słowik
The Fox Coryphaeus / Corsac
P I Ą T E K   -  P O   Z A J Ę C I A C H

Ian nie lubił być sam.
Mimo że przez większość czasu był na to skazywany przez innych ludzi, największe ukojenie odnajdywał u boku swojego brata. Ivo w przeciwieństwie do większości nigdy go nie oceniał. Traktował go całkowicie normalnie, tak jak całą resztę. Być może była to kwestia wychowania, może jego osobowości, a może faktu że w tym samym momencie wszechświat zadecydował o tym że przyjdą na świat. Niezależnie od powodu w tym momentu Ian odczuwał jedynie głęboką irytację, że mimo tak wielu łączących ich czynników, nie było go teraz obok. Gdyby mógł, kopnąłby właśnie jakiś kamień, by dać upust swojej irytacji niczym rasowy zbuntowany nastolatek (drżyjcie narody przez tak okrutną fuzją gniewu). Zadowolił się więc postukiwaniem palcami o pasek torby. Zajęcia się już skończyły, więc nie do końca wiedział co powinien ze sobą zrobić. Równie dobrze nauczyciele mogli porwać Ivo na jakiekolwiek zajęcia dodatkowe. W końcu rzadko kiedy im odmawiał.
Podrapał się po policzku rozglądając dookoła. Może powinien iść do biblioteki? Choć nie był do końca przekonany czy siedzenie z nosem w książkach było tym, co wymarzył sobie na dzisiejszy wieczór. W końcu był piątek.
Najpierw biblioteka, a później łyżwy.
Zadecydował w milczeniu, wyciągając z torby tablet, jednocześnie ruszając do przodu korytarzem. Będzie musiał wrócić po nie do domu, w końcu kto normalny nosił łyżwy w torbie? Może uda mu się zaciągnąć ze sobą Ivo, gdyby okazało się, że zdąży do tej pory wrócić do domu. W końcu gdy już faktycznie znikał, potrafiło go nie być dość długo. Kompletnie nie patrząc przed siebie wymijał poszczególnych uczniów bardziej insynktownie, jednocześnie wklepując wiadomość do brata na komunikatorze z cichą nadzieją, że Ivo nie wwalił telefonu na tyle głęboko do torby, że wyciągnie go stamtąd dopiero w domu.
Rene Dubois
Rene Dubois
The Liberty Individual Trouble Seeker
To już nie pierwszy raz jak nauczyciel prosił Rene o przysługę, a ten, jak ostatnia ofiara, nie potrafił odmówić. Kiedy ktoś w wieku jego ojca stawał nad nim siedzącym w ławce i zaczynał mówić, chłopak tężał i ze strachu zupełnie gubił język w gębie. Mógł tylko przytakiwać i brać na siebie kolejne projekty, korepetycje, a teraz jeszcze robienie notatek dla innych, nawet jeśli były to ostatnie rzeczy jakie miał ochotę robić. I, oczywiście, zapytany czy nie ma nic przeciwko nigdy tego sprzeciwu nie wnosił. Nie tak go wychowano by odmawiać dorosłym. Miał być grzeczny i posłuszny i tak naprawdę dopiero teraz, w wieku nastoletnim, powoli zaczynało mu to przeszkadzać. Ale jeszcze nie na tyle by się buntował. Nie, na to jeszcze było za wcześnie. Te uczucia dopiero kiełkowały, podczas, gdy wiecznie zajęty obowiązkami rudzielec kolejny raz szedł pomóc obcej osobie zamiast pomyśleć o spędzaniu wolnego czasu w przyjemny dla siebie sposób.
- Ian? - zapytał podchodząc do chłopaka, którego już nie raz widywał w szkole, ale z którym dotąd nigdy nie miał do czynienia osobiście. Wolał się upewnić, bo uczeń z wyglądu niespecjalnie się wyróżniał, a do tego podobno miał brata bliźniaka, a przynajmniej tak Rene kiedyś słyszał. A może to było o kimś innym? Ciężko było nadążać za plotkami, jeśli słuchało się ich rzadko, przypadkiem i to jednym uchem, kiedy akurat ktoś obok za głośno rozmawiał.
Słowik
Słowik
The Fox Coryphaeus / Corsac
Podstawowym uczuciem, które towarzyszyło mu na co dzień był strach. Bynajmniej nie związany z tym, że bał się własnego cienia - choć okej, czasem mu się zdarzało, gdy rodzice wysyłali go w nocy samego do piwnicy - ale z tym, że nikt nie miał wyrobionego nawyku by jakkolwiek go ostrzegać. Ciężko było mu się zorientować czy dana osoba szła właśnie za nim, czy też zamierzała go wyminąć i przejść gdzieś dalej. Po długich latach, gdy większość ignorowała go uznając znajomość z nim za zbyt upierdliwą, z automatu obstawiał to drugie.
Dlatego, gdy czerwonowłosy wyrósł obok niego, Ian podskoczył w miejscu prawie upuszczając tablet. Jezu. Stał przez chwilę w bezruchu wyraźnie zbierając się w sobie, nim w końcu z wolną ręką na sercu odetchnął bezgłośnie i podniósł wzrok. Chłopak nadal nie ruszył się z miejsca. Rozejrzał się na boki, by zorientować się czy nie stoi mu przypadkiem na drodze. W końcu ile już razy wydawało mu się, że ktoś do niego machał, by zorientować się że robi to do kogoś innego, kto stał za nim. Zminimalizował messengera odpalając notatnik, nim obrócił ekran w jego stronę.


Wpadłem na ciebie? Przepraszam, patrzyłem na tablet.

W końcu skoro nadal się nie ruszył to chyba o to musiało mu chodzić. Pod warunkiem, że nie potrzebował, by pokierować go w jakieś miejsce, w końcu raczej nikt nie zaczepiał go z innych powodów. A może to znajomy Ivo? Opuścił nieznacznie tablet w dół, przekrzywiając w głowę w bok z wyraźnym pytaniem w oczach.
Rene Dubois
Rene Dubois
The Liberty Individual Trouble Seeker
Oczywiście nauczyciel wspomniał Rene o powodzie dla którego miał robić dla Iana notatki - chłopak nie słyszał, a przy okazji też nie mówił. Rudzielcowi od razu przeszła przez łeb jedna myśl:
Ten to ma dobrze. Może wszystkich ignorować i mieć przy tym dobrą wymówkę.
Wcale nie współczuł koledze, ale też, wbrew pozorom, zupełnie mu nie zazdrościł. Miał własne poczucie obowiązku, które nie pozwalałoby mu wykorzystywać choroby, gdyby jego spotkał podobny los, więc byłaby ona tylko kolejnym obciążeniem. Chociaż tyle, że sam jeśli już potrzebował się odezwać, potrafił to zrobić, nawet jeśli z lekkim trudem i ogromną niechęcią. Do tego dobry słuch, rzecz jasna, również bardzo się przydawał. Także ostatecznie rudzielec wiedział, że miał lepiej od Iana i w jakimś stopniu to doceniał, zarazem nie użalając się przy tym nad kolegą. Zamierzał traktować go normalnie i przemówił do niego zakładając, że ten odczyta jego słowa z ruchu warg. Zapomniał mu tylko dać czas się na siebie obejrzeć... Cóż, zwykła pomyłka.
Ian dosyć szybko się pozbierał i nabazgrał coś na tablecie. Rene zerknął na wiadomość i pokręcił głową. Już chciał się ponownie odezwać, ale postanowił pobawić się w tę samą grę co znajomy i nie strzępić sobie języka. I tak nie lubił się zabierać głosu, więc było mu to bardziej na rękę. Szybko wyjął z torby zeszyt i ołówek, a potem napisał na wolnej stronie prostym, starannym pismem:
"Mam robić dla ciebie notatki. Przyniosłem te z dzisiaj."
Zaczekał moment dając chłopakowi czas odczytać tekst i sięgnął po plik kartek, które podał mu z neutralną miną. Nie było w niej ani specjalnej życzliwości, ale też żadnej pogardy. Ot, zwykły gest ze zwykłym wyrazem twarzy, jakby nie był to ani żaden problem ani nic nowego.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach