Anonymous
Gość
Gość
Tik tak.
Zerknął na zegarek na swoim nadgarstku. Trwało to może sekundę, dwie. Rozczochrana myśl wyskoczyła niechlujnie ze starannego katalogu i wymazała z jego pamięci wspomnienie o godzinie wskazywanej przez wskazówki i zirytowany Sante został przez samego siebie zmuszony do powtórzenia tej czynności.
Wieczór, późny wieczór.
Londyńskie powietrze nie zachęcało do spacerów, pewnie dlatego postanowił wejść do pierwszego lokalu, jaki napotka. Chmury nad jego głową przesuwały się i kłębiły, wiatr mierzwił jego włosy i drażnił oczy, niósł przy okazji wstrętny odór - zapewne ze studzienek kanalizacyjnych tuż przy chodniku. Alistair zmarszczył nos i parsknął. Nienawidził Londynu, lecz jednocześnie do niego tęsknił. Te zatłoczone wiecznie ulice, stęchłe i zatęchłe powietrze, smród spalin, nieustępliwe korowody aut sunących spacerowym tempem, gdy utknęły w korkach... A jednak to było jego rodzinne miasto. Tutaj się wychował, tymi właśnie uliczkami spacerował niczym młody bóg, król życia. Tak bezczelnie przystojny, taki młody, tak bogaty. Mógł przecież mieć wszystko, nie istniała rzecz, do której nie miałby dostępu, otwierano przed nim niemal każde drzwi. Dawniej się tym chełpił, spijał z cudzych spojrzeń czy słów podziw, domagał się całym swoim jestestwem cudzej atencji.
Teraz, gdy był nareszcie dorosły, za nic miał cudze zdanie czy spojrzenia. Nie interesował go poklask, w epicentrum jego wszechświata znajdowała się jedynie jego własna osoba, jego zadowolenie, jego własna aprobata. W swym egoizmie nie dopuszczał do siebie myśli o kimkolwiek innym. Bo i po co? Szara i nijaka ciżba ludzi przewijała się przez jego życie, przestał patrzeć na nich jak na istoty mu równe, zaczął traktować ich tak, jak - jego zdaniem - na to zasługiwali. Protekcjonalnie, z wyższością. I tak nie byli mu do niczego potrzebni. Wszystko za niego załatwiała jego przystojna twarz, głęboki głos, nienaganne maniery. Albo czarna karta American Express. Nie było dla niego rzeczy niemożliwych.
Pierwsza kropla uderzyła w jego ramię, deszcz zaczynał zbierać swoje żniwo. Alistair bez zastanowienia chciał wejść do pierwszego lokalu. Dosłownie. Na wejściu powitali go ochroniarze, co przywitał z pewnym zdumieniem. Sięgnął za poły płaszcza do wewnętrznej kieszeni i bez zbędnych ceregieli, wręczył jednemu z nim kila banknotów wyjętych niedbale z portfela. Wszystko miało swoją cenę, choć i tak z pewnością przepłacił.
Ale czemu miałoby mu zależeć, skoro właśnie w tamtej chwili wolał wejść do środka za tak drobną opłatą, by w spokoju napić się dobrego wina, whiskey i poczekać na taksówkę?
Zostawił niechętnie dość płaszcz w dłoniach uroczej kobiety, posyłając jej przy tym markowy uśmiech. Zabrał jedynie portfel i telefon, choć oba te przedmioty zaraz wylądowały w wewnętrznej kieszeni jego marynarki. Nie powinno nikogo dziwić, że w środku bezczelnie paradował w garniturze, jego rzadko kiedy można było spotkać w czymkolwiek innym. Poluzował krawat i nonszalanckim gestem rozpiął guziki białej koszuli tuż pod szyją, gdy zmierzał w stronę baru. Usiadł na jednym ze stołków barowych i zamówił whiskey. Czystą, na lodzie. Nie pytał o cenę, rzucił jedynie niedbale, że ma być najlepsza.
Cena nigdy nie grała roli w jego życiu.
Wild Card
Wild Card
Fresh Blood Lost in the City
- Straight flush, boys! – pobłażliwy uśmiech pojawił się na jej twarzy. Domniemany szczęściarz zataczał się niezbyt wdzięcznie wokół stolika, raz po raz klepiąc swoich towarzyszy w plecy. Nie był wytrawnym graczem, jego oszustwa były oczywiste. Lada moment zacznie się bójka. Rozbieżność poglądów politycznych? Agresywne deliberacje na temat kościoła? Dyskusja panelowa? Tragikomiczna szamotanina? Nawalanka po pijaku? Dla niej było to bez różnicy. Kantować należałoby umieć. Ludzie wolą się okłamywać, niż spoglądać prawdzie w oczy. Blokuje ich strach, że wszystko w co wierzą rozpadnie się niczym domek z kart. Ten sam strach popycha ich w stronę depresji. Powstrzymuje ich przed podjęciem działania, strach jest złodziejem. Kłamstwo operuje tak samo. Powoli zakorzenia się w naszej rzeczywistości. Nie istnieje coś takiego jak ‘quasi kłamstwo’. Zatajenie prawdy, niedopowiedzenie, kant, podtekst.. To wszystko jest zamknięte w tym jednym słowie. Quasi. Świat przepełniają hipokryci. Składają życzenia, uśmiechają się, mizdrzą się do siebie nawzajem tylko po to by piorunować plecy spojrzeniem. Subtelna granica pomiędzy nałogowym kłamcą a moralistą nieśpiesznie się zaciera.

Spod przymkniętych powiek obserwowała czerwieniące się twarze pozostałych graczy. Ze swojego miejsca widziała wszystko, co działo się pod stołem. Nie przerywając gwałtownego tasowania ulubionej talii kart, wstała powoli i skierowała się do baru. Klubowe przepychanki były poniżej jej standardów. Barman uśmiechnął się nerwowo na jej widok. Niemal rzucił się w kierunku szerokiego wachlarza alkoholi za swoimi plecami i przygotował dla niej drinka. Zachowywał się jakby poganiał go sam diabeł. Co nie było takie dalekie od prawdy. Trzymając karty w zębach, wskoczyła na barowy blat.
- What ya got there for me, sweety?
- Would I ever allow myself to offer vodka to a lady? This is pure alcohol!* - głos barmana drżał niemal tak mocno jak jego dłonie.  Jego czerwona muszka zaczęła ją nagle niepomiernie kusić. A gdyby ją tak.. zacisnąć?
- Ooh.. Михаил Булгаков*.. You’re spoiling me rotten.




*"Mistrz i Małgorzata" M. Bułhakow




[z/t]
Garik
Garik
Fresh Blood Lost in the City
Pada. Jak on nie lubił deszczu… Znaczy! Gdzieś tam w ciepłym domu, kubkiem ciepłej kawy, w otoczeniu psiaków okej. Teraz, kiedy musi przejechać połowę Londynu jakoś to mu się nie uśmiechało. Przyleciał dość rano, szczerze mówiąc miał już dość wstawania o pogańskich porach i wysilania się. Niech już będzie lato, niech już nikt niczego od niego nie chce. Na Syberii w końcu wypocznie. Zapuści brodę, będzie chodził półnago, a jak coś go natchnie, pobiegnie wprost do Bajkału. Eh, wracając na ziemię. Tę szarą i ponurą. Bogu ile jeszcze będzie czekał?! Wsiadł w taksówkę i wskazał adres. Tak, cukiernia, tak. Kupił małe, czekoladowe kwiaty w fikuśnym opakowaniu i na pieszo zawędrował do klubu.
Był otwarty. Rozejrzał się dookoła i zajął jedną z pierwszych, wolnych kanap. Ma dość, jest zmęczony. Gdzie te tabletki?
Wygrzebał z walizki opakowanie i wysypał sobie kilka pastylek na dłoń. Sięgnął po telefon i wysłał smsa.
„ Jestem”.
Wild Card
Wild Card
Fresh Blood Lost in the City
Sms wyrwał ją ze snu. Leniwie wyciągnęła się na łóżku, odwlekając absolutnie wszystko. Złe przeczucie poprzedniego wieczora, wróciło. Leżała tak, przez kilka minut, patrząc na sukienkę, która wisiała na oparciu fotela. Za kilka godzin będzie jej potrzebna. Wstała niechętnie, wszystkie czynności wykonując powoli i od niechcenia. Po godzinie skierowała się na dół do klubu, trzymając w ręku czarny jak smoła kapelusz. Płaszcz miała przy sobie, nie było czego odwlekać.
Dołączyła do mężczyzny na kanapie, siadając obok i znów patrząc w przestrzeń.
Garik
Garik
Fresh Blood Lost in the City
W czasie oczekiwania, zdążył przysnąć. W końcu było ciepło, cicho i w miarę wygodnie, to wystarczyło, by odpłynąć na godzinkę. Dopiero ruch na kanapie go wybudził. Wyprostował się i rozejrzał. Boże… On naprawdę tu jest…
- Która godzina? Zbieramy się już? – zapytał, pochylając się do walizki. Wyciągnął czarny golf i spodnie w tym kolorze, do tego kosmetyczka. – Pozwól, że jeszcze zniknę na moment i założę na siebie chociaż pozory smutku…
Wild Card
Wild Card
Fresh Blood Lost in the City
- Yes, we should probably go. It might take a moment to get there, west from here, I guess. – założyła kapelusz i skierowała się do drzwi. – I’ll wait in the car.
Garik
Garik
Fresh Blood Lost in the City
Skinął głową i odprowadził ją wzrokiem. Pokierował się do łazienki i przebrał.
- Ко си ти? – zapytał swoje odbicie w lustrze. Przesunął po opuchniętych powiekach i przybliżył się, by baczniej przyjrzeć się zaczerwienionym oczom. Westchnął i chlusnął sobie zimną wodą w twarz. Gładko zaczesał wilgotne włosy na bok i do tyłu, po czym przyodział czarną marynarkę. W drodze do auta poprawiał skórzane rękawiczki.
- Może po drodze kawa? – uśmiechnął się i zapiął pasy. Nie oczekiwał odpowiedzi, splótł palce dłoni i wygodnie się rozsiadł.
Wild Card
Wild Card
Fresh Blood Lost in the City
Skinęła głową w stronę kierowcy. Time to get goin’.
- There’s coffee in the mini bar. – machnęła obojętnie ręką w stronę zabudowanego barku, wciśniętego między przednie fotele. Samochód był wynajęty, równe dobrze można było wykorzystać go do maksimum.
Samochód zatrzymał się przed wejściem do cmentarza. Wysiadła, rzucając kierowcy spojrzenie. Stand by.
Let’s get this party started.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach