Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
[ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
First topic message reminder :

Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym  znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.

Łazienka, której opisywanie pierdolę.

Sypialnia Deana.

Sypialnia Ryana.

Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.

* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.

Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Mar 30, 2018 10:29 pm
Ciche westchnięcie opuściło jego usta.
Pójdziemy do kina, gdy przestanę zwracać na siebie uwagę osiemdziesięciu procent miasta swoim stanem. Do tej pory musisz zadowolić się oglądaniem wątpliwej jakości serialu w domu — powiedział wyraźnie przekonany, że tym razem trafił w samo sedno, lecz rozwiązanie nie było w stanie nadejść od razu. W końcu jaka inna rozrywka mogłaby być lepsza, jeśli nie wyjście na miasto? Riley nie był typem domatora. Właściwie lubił spędzać czas na zewnątrz, najlepiej na świeżym powietrzu. Był typem, który byłby wybitnie szczęśliwy bez dostępu do komputera i telefonu. No, może nieco mniej szczęśliwy, gdyby nie mógł w wolnej chwili konstruować przeróżnych robotycznych piękności.
.
.
.

Cisza. Gdziekolwiek krył się wyciszający głos, nie było go w pobliżu Winchestera. Nawet jego rozgorączkowane mamrotanie nie było w stanie przywołać go z powrotem. W pewnym momencie przestał wyczuwać cokolwiek. Miękkość kanapy na której się znajdował. Dotyk promieni słońca na twarzy. Lekki zapach skóry przemieszany z psią sierścią. Nie słyszał skomlenia Scara. Opadał coraz niżej i niżej, w przedziwnie zwolnionym tempie, przyglądając się oddalającej powierzchni, na której pierwszym planie wyraźnie dostrzegał odpalony telewizor. Zatrzymany na konkretnej minucie serialu. W końcu obraz stał się na tyle drobny, że zniknął całkowicie, a chłopaka ogarnął całkowity mrok. Miał wrażenie że w końcu odbija się nieznacznie plecami od jego dna, nawet jeśli nie był w stanie określić jak długo spadał. Kilka sekund, minut, godzin, dni, tygodni, miesięcy, lat? Wokół panował spokój. Spokój, który pozwolił mu całkowicie zapomnieć o trawiącym go jeszcze chwilę temu niepokoju. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego usta w końcu zamknęły się odcinając tym samym potok niezrozumiałych słów.
W końcu pojawił się dźwięk. Cichy, nieśmiały. Zupełnie jakby nie chciał swoją obecnością zburzyć wszechobecnej ciszy. Im więcej mijało jednak czasu, tym bardziej odważny się stawał. Kapanie wody. Kropla po kropli. Kilkanaście kroków od niego. Gdyby tylko mógł się poruszyć, sprawdziłby gdzie znajdowało się jego źródło.
I właśnie wtedy jak na zawołanie, kapanie zaczęło przybierać na sile zmieniając się w strumyk wydający z siebie jednostajny, przyjemny szum. Poczuł jak woda obmywa palce jego dłoni, która spoczywała niemalże na jego dnie. Bez wątpienia czuł jak ubrania wilgotnieją mu aż do połowy przedramienia. Dopiero to uczucie zaszczepiło w nim coś nieprzyjemnego, co zmusiło go do wstania.
Właśnie tak. Wstał. Może nie całkowicie, ale podniósł się do siadu przyciągając rękę do swojej klatki piersiowej. Wokół nadal panowała idealna czerń, nie pozwalająca mu nawet na dojrzenie własnych kończyn. Jedynie strumień z jakiegoś powodu był zbiorowiskiem oślepiającego światła. Próbował oświetlić z jego pomocą własne ciało, lecz gdy tylko robił krok w jego stronę, strumień cofał się jak za dotknięciem magicznej różdżki. Próbował jeszcze kilka razy, lecz gdy nie przyniosło to żadnego skutku zatrzymał się sfrustrowany. Tym razem do jego nozdrzy dotarł inny zapach. Zapach, który doskonale znał.
Nieznaczne drżenie wstrząsnęło jego ciałem, gdy zwrócił twarz w przeciwnym kierunku. Wysokie płomienie trawiły znajomy budynek. Cegła po cegle, deska po desce, dachówka po dachówce. Wszystko zapadało się w dół, by zniknąć w istnym synonimie Piekła. Postąpił kilka kroków w tamtą stronę. Tym razem sceneria nie zaczęła się od niego oddalać.
BLIŻEJ. POZWÓL, BY STRAWIŁY CIĘ PŁOMIENIE.
Znajomy, niski głos wydobył się spomiędzy ognia. Wyraźnie dobiegał z gardzieli stojącej na dwóch łapach bestii. Nie mógł jednak dokładnie jej dojrzeć. Czarny, niewyraźny zarys o przeraźliwie fioletowych ślepiach nie wyostrzył się nawet gdy zmrużył powieki. Jeden z płomieni buchnął w jego stronę, bym jednak zbyt daleko, by choćby musnąć jego buty, nawet jeśli wyraźnie odczuwał żar na swojej skórze.
NIE! DOBRZE WIESZ, ŻE MOGĘ CIĘ OCHRONIĆ.
Drugi głos był zupełnie inny. Miał w sobie coś kojącego, a jednocześnie daleko mu było do nazwania go delikatnym. Był dziki, nieprzewidywalny i porywczy. Zupełnie jak... górski potok.
Obrócił się w kierunku strumienia, który wyraźnie przybrał na sile, niemalże zalewając wszystko dookoła. Niezwykle podobna, lecz idealnie biała bestia utkana ze światła stała po drugiej stronie. W jej błękitnych oczach nie dostrzegł grozy ani niebezpieczeństwa. Jedynie wcześniejszą dzikość - choć może powinien nazwać ją raczej pierwotnością - i coś jeszcze. Troskę przemieszaną ze stanowczością. Bestia opadła na cztery łapy wyginając się w nienaturalny sposób i zamiotła podłoże ogonem odsłaniając kły. Nie patrzyła już dłużej w jego kierunku. Odwrócił się ponownie w kierunku pożaru, widząc że czarna bestia zrobiła dokładnie to samo, zupełnie jakby obie były w rzeczywistości swoim lustrzanym odbiciem. Wtem warkot rozdarł powietrze, gdy obie rzuciły się w swoją stronę błyskawicznie nabierając tempa. Jedna z nich pozostawiała po sobie piekielną pożogę, druga natomiast zalewała wszystko wokół wysokimi falami. A jednak ani jedna, ani druga nie docierały do stojącego pomiędzy nimi chłopaka, który obserwował wszystko zbyt zszokowany by poruszyć choć jednym palcem. Mrok i światło zderzyły się ze sobą z głośnym grzmotem. Na tyle potężnym, by opadł na ziemię zaciskając dłonie na własnych uszach, gdy następujący po nim świst zdawał się wżynać w jego głowe niczym imadła.
Jego nieruchome na kanapie ciało nawet się nie poruszyło. Grimshaw mógł jedynie wyczuć jak mocno rozpalony był piegowaty policzek chłopaka. Zamknięte oczy ani myślały się otworzyć, zupełnie jakby spał snem zbyt głębokim, by można go było z niego wybudzić.
Walka bestii trwała.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Gdyby Winchester nie wyglądał tak, jak właśnie wyglądał, ciemnowłosy mógłby zaniepokoić się jego nagłymi zmianami stanu. Teraz jednak fakt, że zasnął od tak nie wydawał mu się ani trochę dziwny, nawet jeśli pozycja, którą sobie wybrał z pewnością nie należała do najwygodniejszych. Całkiem możliwe, że gdyby teraz spróbował go położyć, złotooki z łatwością wybudziłby się na dobre – nic dziwnego, że w tej sytuacji postanowił zostawić go w spokoju. Palce Grimshawa ostatni raz musnęły rozpalony policzek, który stał się wręcz doskonałym powodem dla okrycia chłopaka leżącym na kanapie, miękkim kocem. Jakby nie patrzeć, znajdował się w wystarczająco kiepskim stanie, by narażać go na dodatkowe zagrożenia. Choć trzeba przyznać, że Thatcher musiałby mieć wyjątkowego pecha, by w parze z uszkodzonym barkiem, głową i zwichniętą kostką, nabawić się przeziębienia.
Ty za to doskonale wiesz, że ma cholernego pecha, Jay.
Być może ta myśl dodatkowo sprawiła, że zdobył się na ten jakże wspaniałomyślny gest, choć nie dało się ukryć, że gdyby na miejscu Thatchera znajdowałby się ktoś inny, mógłby równie dobrze zamarznąć na śmierć.
Dosięgnął ręką swojego karku, by rozmasować go na tyle mocno, by wyraźnie czuć przesuwające się po nim palce. Spięte ze zmęczenia mięśnie przynajmniej w niewielkim stopniu odpuściły, choć widok śpiącego Riley'a podświadomie wywoływał u niego potrzebę odpoczynku, na który na razie nie chciał sobie pozwolić.
To jednak nie powstrzymało go od wrócenia na wcześniejsze miejsce. Nie zamierzał rezygnować z własnej wygody, choć z dużą ostrożnością położył się obok, układając głowę z powrotem na udzie Starra. Zignorował nie tylko Skylera, który resztkami nadziei czekał pod budynkiem, ale i włączony telewizor, z łatwością zsuwając na dalszy plan serial, który wcześniej oglądali. Może dlatego, że obejrzenie go i tak było pomysłem prefekta, który aktualnie skutecznie nie zwracał uwagi na świat dookoła.
To będzie ciężki czas.
Nie musisz mi o tym przypominać.
A co kiedy on sobie przypomni?
Wtedy będzie wiedział, co zrobił źle.
Może myślał, że skoro prawie udusił tamtego chłopaka, jest szansa, że stanie się niebezpieczny dla kogoś innego?
To żadne rozwiązanie.
Już wcześniej dużo się nad tym zastanawiał. Niełatwo było od tak wyprzeć z pamięci to, co się wydarzyło, gdy pamiętało się dosłownie każdy szczegół. Nie próbował dogłębnie analizować pobudek Thatchera, biorąc pod uwagę, że nie znalazłby żadnego usprawiedliwienia dla jego egoistycznej chęci odebrania sobie życia. Szare tęczówki znów nieruchomo wpatrywały się w twarz złotookiego, choć z tej perspektywy ciężko było dostrzec na niej jakiekolwiek zmiany, jednak nadal był zdolny do wychwycenia jakiegokolwiek ruchu z jego strony. Przyglądał mu się tak, jakby właśnie zamierzał prześwietlić cały jego umysł i możliwe, że dostać się do snu, w którym pogrążył się do tego stopnia, że nie reagował.
Kto mógłby się spodziewać, że Woolfe właśnie był świadkiem czegoś na kształt wewnętrznej walki?
Jay poruszył się nieznacznie, wyciągając rękę ku zdrowej dłoni chłopaka. Potraktował to jako odruch bezwarunkowy, gdy pochwycił ją i przesunął na swoją klatkę piersiową, raz po raz gładząc jej wierzch opuszkami palców. Nie wiadomo, czy robił to, żeby ułatwić skupienie samemu sobie czy może podświadomie chciał uciszyć koszmary Winchestera albo szukał sobie jakiegokolwiek zajęcia, byleby nie odpłynąć, nawet jeśli w którymś momencie jego powieki zaczęły robić się na tyle ciężkie, że mimowolnie zamykał oczy na dłużej, by po chwili otwierać je na nowo i zauważać, że nic się nie zmieniło.
Nic mu nie będzie.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Rozbłysk.
Mrok.
Kolorowe plamy przed oczami.
Rozbłysk.
Mrok.
Kolorowe plamy przed-
Rozbłysk.
Mrok.
Kolorowe plamy-
Rozbłysk.
Mrok.
Kolorowe-
Rozbłysk.
Mrok.
Kolorowe.

Niczym upiorna mantra, wszystko powtarzało się wkoło. Zapętlona, nieskończona taśma. Zepsuta kaseta wideo odtwarzająca tylko jeden fragment. Harmonia i chaos. Porządek i nieład. Pożar i woda. Biel i czerń. Dobro i zło. Strażnik i Pożeracz. Niezależnie od tego ile razy próbował osłonić oczy, rozbłyski nie dawały mu najmniejszego spokoju. Miał wrażenie, że zaraz zwymiotuje. Zupełnie jakby ktoś wsadził go do karuzeli i rozkręcił zdecydowanie zbyt mocno. Gdy natomiast próbował z niej zejść, siłą utrzymywali go w miejscu rozkręcając coraz bardziej i bardziej.
Ryk.
Charkot.
Pazury rozdzierające ciało. Błysk kłów, kapiąca na ziemię ślina, wzbijająca się w powietrze sierść. Powietrze? Tu nie było powietrza. Był tylko mrok. Mrok i dwie bestie, ignorujące jego obecność.
Przestańcie.
Pożeracz wbił kły w kark swojego przeciwnika i przygniótł go do ziemi, wyrywając łapą spory kawał świetlistego mięsa, które zaraz zasklepiło się niczym za dotknięciem magicznej różdżki.
Przestańcie.
Strażnik wyszarpał się z jego uścisku i zmiażdżył udo długimi, grubymi kłami. Nieprzyjemny trzask pękającej kości wżynał się w jego głowę raz po raz, wraz z upiornym skowytem który wydała z siebie bestia.
Przestańcie.
Obie odskoczyły w tył, ponownie wymieniając się ze sobą donośnymi warkotami. Ich łapy uderzyły w ciemność, gdy ponownie wyskoczyły w swoim kierunku wyraźnie celując w swoje gardła. Futra zlały się ze sobą w jedno, gdy czarna, gorąca krew i biała, przeraźliwie zimna, rozlały się tuż przed butami Winchestera. Wokół panował mrok, a jednak je widział. Smętne kałuże, podążające powoli w stronę jego butów niczym złowieszcza farba.
Przestańcie.
Bestie uniosły się na tylne łapy. Gdyby nie ich nienaturalne sylwetki i długie ogony, doskonała równowaga mogłaby sprawić, że wydawałyby się niemal ludzkie. Wystarczył jednak błysk ich oczu i zamach wielkimi łapami, gdy uderzyły w siebie wzajemnie, by całkowicie wymazać podobne wrażenie z Winchestera. Pozabijają się. Ani jedno, ani drugie nie miało spocząć dopóki któreś nie wygra. Musiał to przerwać. Musiał to P R Z E T R W A Ć.
Stąpnięcie zaginęło całkowicie w ich warkotach. W szaleńczym trzaskaniu trawiącego dom po lewej pożaru. W morderczym grzmocie uderzających o siebie fal, gdy potok zmienił się w targany sztormem ocean. Krok. Krok. Krok. Nie zdawał sobie sprawy kiedy zaczął biec. Czuł się niczym we śnie. Zupełnie jakby prędkość jego ruchu, ciała, nie nadążała za umysłem. Był powolny. Tak przeraźliwie powolny.
Zrób coś. Zrób coś. Zrób coś.
PRZESTAŃCIE — Jay mógł poczuć, jak Winchester drga gwałtownie na kanapie, gdy w swoim świecie wpadł prosto pomiędzy obie bestie, uderzając w nie całą masą swojego ciała. Tak nędznego w porównaniu do dwóch olbrzymich mar. A jednak, po tym jak złapał je obie za pyski, mogły jedynie dziko zawarczeć w głośnym proteście, gdy odrzucił je w dwie strony patrząc jak szorują bokami po ziemi. Stał w miejscu ciężko dysząc, zupełnie jakby ten jeden ruch wymagał wszystkich jego sił. Bestie leżały nieruchomo.
Wstańcie — zawarczał nisko, nie poznając własnego głosu. Jakby ich głosy zlały się w jeden. Niski, charkoczący, potrafiący jednym słowem burzyć mury. Niczym grzmot pioruna przerywający panującą wokół ciszę. Przez dłuższą chwilę nie dostrzegł żadnego odzewu, aż w końcu oba wilki zadrżały i zaczęły się powoli unosić w ciemności. Milimetr po milimetrze. Centymetr po centymetrze. Coraz wyżej i wyżej, aż w końcu ruszyły w jego stronę na sztywnych łapach, wyginając się nienaturalnie z głośnym warkotem.

JESTEŚMY JEDNYM.
JESTEŚMY DWOMA.
JESTEŚMY JEDNYM.
JESTEŚMY DWOMA.
JESTEŚMY JEDNYM.
JESTEŚMY DWOMA.

Doskonale wiedział czym były. Teraz gdy stali w jednym miejscu i mógł wodzić wzrokiem między jednym, a drugim nie miał wątpliwości kto stał naprzeciw niego. Ich obecność wypalała się w jego duszy i umyśle, uzupełniając wszystkie brakujące elementy, które do tej pory nie miały sensu. Nie musiały mieć sensu. Doskonale wiedział, że bariera oddzielająca go od wspomnień pomagała mu na zachowanie zdrowego rozsądku. Teraz jednak wszystko zaczęło układać się w jedną całość, wżynając w jego przeszłość coraz mocniej i mocniej. Wyszarpując jej fragmenty siłą, by ustawić wszystkie w odpowiednim miejscu i kolejności. Towarzyszący temu ból był niewyobrażalny. Z każdą sekundą zdawał się miażdżyć mu czaszkę do tego stopnia, że nawet nie zdawał sobie sprawy kiedy upadł na kolana z ustami uwalniającymi przeraźliwy skowyt. Nie wrzask. Skowyt.

MUSISZ WYBRAĆ.
JEDNO Z NAS.
MROK CZY ŚWIATŁO?
ŚWIATŁO CZY MROK?
JESTEŚMY JEDNYM.
JESTEŚMY DWOMA.

Bestie nieustannie powtarzały te same słowa w kółko. Bez żadnej przerwy. Nie rzucały się już w swoją stronę. Wpatrywały się świdrującym wzrokiem w Winchestera, wyraźnie oczekując odpowiedzi. Z każdą sekundą ich słowa przybierały na sile zmieniając się w nieprzyjemny dla uszu szczek. Miał wrażenie że właśnie ten dźwięk byłby w stanie całkowicie pozbawić go słuchu i pozostawić w ciemności już na zawsze. Z wirującymi wspomnieniami, które stopniowo odnajdywały odpowiednie miejsca, choć nie chciały w pełni ukazać mu swej zawartości. Zupełnie jakby wiedziały, że nadal się waha. Miękki dotyk na policzku. Ciężki dotyk na udzie. Łagodny dotyk na dłoni.

JESTEŚMY JEDNYM.
JESTEŚMY DWOMA.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Z trudem zarejestrował moment, w którym przed jego oczami pojawiła się ciemność. Nie czuł, że spał, nieustannie rejestrując najdrobniejsze szmery, które niosły się po przestrzennym salonie. Oddech Winchestera, pazury Scara uderzające o podłogę, gdy ten postanowił zmienić miejsce i wrócić na posłanie, które wydało z siebie charakterystyczny dźwięk, gdy doberman układał się na nim wygodnie. Mlaśnięcie, gdy oblizywał swój pysk, znużony panującą dookoła atmosferą. Każdy z tych czynników budował złożoną całość, która sprawiała, że z każdą sekundą jego ciało stawało się coraz cięższe.
Palce Grimshawa coraz to leniwiej i z większym ociąganiem gładziły skórę na wierzchu dłoni złotookiego. Powolne przesunięcie w jedną stronę, później w drugą i z powrotem.
„PRZESTAŃCIE.”
Donośny głos i wyczuwalne pod głową drżenie momentalnie wyrwały go z narastającego otępienia. Czuł się tak, jakby odzyskał przytomność po tym, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach znalazł się pod wodą. Ciało instynktownie rozpoczęło walkę o oddech, więc kiedy tylko świadomość wynurzyła się ponad powierzchnię, płuca ciemnowłosego wypełniły się solidnym haustem powietrza. Powieki rozchyliły się, gwałtownie rozmywając ciemność i ukazując zmętniałe ze zmęczenia oczy chłopaka. Ich wzrok od razu skupił się na twarzy Thatchera – wciąż pochłoniętej głębokim snem. Nie był to niecodzienny widok, a lata ich znajomości sprawiły, że dręczące złotookiego koszmary stały się czymś na porządku dziennym. Gdyby tylko budził go za każdym takim razem, chłopak wiecznie chodziłby niewyspany – może właśnie dlatego nie robił tego wcale, pozwalając na to, by Starr otrząsnął się z tego na własną rękę. Zupełnie jakby sen, w którym właśnie się znajdował i z którego aktualnie nie potrafił się wydostać, był jego niedokończoną sprawą.
„Wstańcie.”
Mógł tylko czekać.
Tym razem na dobre zapomniał o własnym zmęczeniu, czujnie przyglądając się pogrążonemu we śnie Riley'owi. Nie byłoby to na tyle ciekawe widowisko, gdyby nie wszystkie nerwowe ruchy i słowa, które wypowiadał, nawet nie zdając sobie z nich sprawy. Gdyby nie one, całkiem możliwe, że w tej chwili sam spałby w najlepsze.
Przynajmniej mógłbyś odpocząć.
Później.
Miał jeszcze dużo czasu.
Bezczynność stawała się męcząca. Po kilku lub kilkunastu minutach – ciężko było mu to stwierdzić, gdy we własnych przemyśleniach kompletnie stracił rachubę czasu – podniósł się do siadu, trąc oczy, co przynajmniej częściowo pozwoliło mu pozbyć się z nich widocznego zmęczenia, nawet jeśli na białkach wciąż rysowała się sieć cienkich, czerwonych naczynek. Wypuścił dłoń Winchestera z uścisku tak, by od razu znalazła nowe oparcie. Nie chciał, by zbyt nagły ruch wyrwał go z koszmaru, nawet jeśli jego ciało już teraz zdradzało wszelkie oznaki niepokoju. Thatcher potrzebował snu, a stopniowo dobudzający się organizm szarookiego, zaczynał przypominać sobie, że jego ostatni posiłek miał miejsce dobre kilka godzin temu. Nawet jeśli apetyt wciąż mu nie dopisywał, wmuszenie w siebie choćby kanapki nie wydawało się takim złym pomysłem, a biorąc pod uwagę, że z kuchni wciąż miał doskonały wgląd na cały salon, tym bardziej nie zawahał się wstać, by udać się do lodówki, w której jak zwykle niczego nie brakowało. Chociaż mógł sprawić sobie kanapkę godną samego króla, w zupełności wystarczyły mu ser, wędlina i liść sałaty. Gdy kanapka była już gotowa, zajął miejsce przy stole w kuchni, by włączyć laptopa, którego zostawił tam wczoraj. Wolną ręką wsunął na nos okulary, jednocześnie odgryzając pierwszy kęs swojego spóźnionego śniadania. Chociaż przez większość czasu skupiał się na ekranie, nie zapominał o tym, by kontrolnie przenosić wzrok na Woolfe.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Powtarzana w głowie mantra odbijała się echem od kości jego czaszki. Wibrowała nieustannie pozostawiając po sobie ślad w powietrzu, doprowadzając jego kości do powolnego rozpadu. Zupełnie jakby była niewielkim motylem którego trzepot skrzydeł powodował kataklizm na drugim końcu świata.
Efekt motyla.
Mimo to udało mu się utrzymać na nogach bez większego problemu. Stał twardo na swoim miejscu, patrząc na oba wilki rzucające mu swego rodzaju wyzwanie.
Światło nie istnieje bez ciemności. Ciemność nie istnieje bez światła. Jesteście jednym. Jesteście dwoma — powtórzył powoli wpatrując się uważnie w ich tak odrębne pyski. Powietrze stało się dużo cięższe. Być może to panująca atmosfera miała na nie bezpośredni wpływ, gdy próbowała na wszelkie sposoby przydusić Woolfe'a. Zmiażdżyć jego klatkę piersiową, aż żebra przebiją jego płuca. Płuca, które stopniowo zaczną napełniać się krwią, aż w końcu zwróci ją na ziemię, powoli tonąc we własnej posoce. Nic takiego się jednak nie wydarzyło.
Jedno z nas musi przejąć kontrolę.
Tylko jedno z nas może być Alfą.
JA PRZEJMUJĘ KONTROLĘ. TO JA. JESTEM. ALFĄ.
Ryk który z siebie wydobył bez wątpienia nie był ludzkim okrzykiem. Wilki zaskomlały kuląc się w sobie, gdy oba zaszorowały pyskami o ziemię. Płomienie obniżały błyskawicznie swój poziom, aż w końcu nie pozostał po nich żaden ślad. Nawet pojedyncza rozżarzona iskra. Woda momentalnie wsiąkła w mrok, również nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Wszystko zdawało się stopniowo oddalać. A może przybliżać? Miał wrażenie że unosi się ku górze. Ku powierzchi, którą pozostawił za sobą jakiś czas temu. Drobna kropka światła stawała się coraz większa i większa, w końcu stając się tym samym widocznym pokojem z którego wyrwano go siłą. Musiał być nieprzytomny dość długo, biorąc pod uwagę że Netflix zdążył już wycofać się z zatrzymanego odcinka do ekranu tytułowego pokazując jedynie standardowe 'wznów odcinek'. Zabawne że właśnie ten widok ujrzał jako pierwszy. Dopiero potem jego ciało zaczęło rejestrować inne bodźce. Temperaturę, miękkość kanapy, przykrywający go koc. Prawdopodobnie to właśnie dzięki niemu nie miał najmniejszych problemów ze zmarźnięciem. Było mu całkiem ciepło. Brakowało jedynie jednego.
Obrócił powoli głowę w bok, wpatrując się w milczeniu w Grimshawa.
Długo spałem? — zapytał zaraz przenosząc wzrok za okno, zupełnie jakby chciał kontrolnie sprawdzić pozycję słońca na niebie. Nie wyglądało jednak na to, by zmiana która zaszła była szczególnie wielka. Rozważał przez chwilę wstanie z miejsca, dość prędko przypomniał sobie jednak o stanie własnego ciała. Pokręcił nieznacznie głową na boki, by ustawić kręgi w odpowiednim miejscu i zsunął zdrową ręką koc w dół. Dopiero wtedy jego wzrok zatrzymał się na rozległym, długim oparzeniu. Ciągnęło się jego środkowego palca aż do przedramienia. Zupełnie jakby moment, w którym złapał Czarnego Wilka za pysk odcisnął się na jego ciele.
Wystarczyło jednak pojedyncze mrugnięcie, by ślad dosłownie rozpłynął się w powietrzu, zostawiając jedynie tę samą co zawsze, pokrytą bliznami piegowatą skórę. Nie mając większego pomysłu na to co powinien ze sobą zrobić, zerknął w kierunku telewizora i pilota. Podejrzewał, że Grimshaw i tak zamierzał skupić się teraz na pracy.
Będzie ci przeszkadzało jeśli włączę go dalej? Chyba, że całkiem ci się podoba. Wtedy po prostu zmienię coś innego, a Mindhuntera obejrzymy potem — zaproponował spokojnie, kładąc dłoń na czarnym pilocie. Jakby nic się nie stało.
Alfa.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Palce ciemnowłosego intuicyjnie odnajdywały właściwe litery na klawiaturze, gdy srebrne tęczówki wpatrywały się nieruchomo w ekran laptopa. Gdyby nie to, że od czasu do czasu sięgał po stojący na stole kubek z kawą, można byłoby uznać, że praca pochłonęła go na tyle, że zupełnie zapomniał o reszcie świata, wsłuchując się jedynie w ciche stuknięcia klikanych przycisków, których dźwięk działał na niego w wyciszający sposób. Chociaż ciężko było całkowicie wyrzucić z pamięci wydarzenia minionego wieczoru, znacznie łatwiej było zająć mu myśli czymś, co wymagało jego skupienia, a kiedy w grę wchodziło tłumienie swoich emocji i zachowywanie stoickiego spokoju w chwili, w której niejedna osoba gryzłaby swoje paznokcie z nerwów aż do krwi, Grimshaw stawał się mistrzem godnym złotego medalu.
Czy to nie czyniło go chodzącą bombą zegarową?
„Długo spałem?”
Zatrzymał palce na klawiszach, które jeszcze sekundę temu zamierzał wcisnąć, urywając wypisywaną treść w połowie zdania. Głos Winchestera przypomniał mu o tym, że od jakiegoś czasu w ogóle nie patrzył w jego stronę. Nic dziwnego, że przeniósłszy na niego wzrok, najpierw w milczeniu przyjrzał się jego twarzy, kontrolując czy nic się nie zmieniło. Światło, które odbiło się od przezroczystych szkieł okularów znacznie utrudniało odczytanie intencji szarookiego, jakby jego wyprana z wyrazu gęba nie była już wystarczającą przeszkodą. Wyglądało jednak na to, że minęło jeszcze zbyt mało czasu, by mógł liczyć na to, że pamięć złotookiego powracała do punktu cudownej stabilizacji.
Jesteś pewien, że powinien wiedzieć, co się wydarzyło?
To się nazywa nauka na błędach. Trudno wyciągnąć jakąkolwiek lekcję z pustki w głowie.
Jakąś godzinę ― stwierdził, zerknąwszy na zegarek. Biorąc pod uwagę Thatchera, fakt, że przez ten cały czas był względnie spokojny, był już ogromnym wyczynem. Może jednak za mocno mu przywalił?
Opuszki naparły na klawisze, a kilka dodatkowych stuknięć zakończyło zdanie. Chwilowe odwrócenie uwagi nie było w stanie wybić go z rytmu, wciąż doskonale pamiętał, co chciał przekazać, rozpoczynając szkolny referat.
Nie będzie, ale skoro już zdążyłeś się wyspać, możesz oddać się bardziej porywającej rozrywce i zabezpieczyć się przed przyszłymi zaległościami ― rzucił, aczkolwiek jego spokojny ton nie zwiastował dobrej zabawy. Ciężko było mówić o przyjemnościach, gdy miało się do czynienia z zadaniami, jednak we dwójkę mieli szansę szybciej się z nim uporać. ― Prawdopodobnie przez najbliższy tydzień i tak nie ruszysz się z domu, a szkoła zdążyła udostępnić nowe tematy prac do zrobienia. Wybrałem już jeden z nich ― odparł i nie czekając na odpowiedź Starra, podniósł się z miejsca, zgarniając ze stołu laptopa, z którym podszedł do kanapy.
Zajął miejsce obok Rileya, w zasadzie przylegając do jego ramienia swoim, jakby podobna bliskość była zupełnie naturalną koleją rzeczy i odchylił ekran tak, by oboje dobrze widzieli to, co się na nim znajdowało.
Jak artyści w swoich dziełach przedstawiają zło? ― To było do niego całkiem podobne, nawet jeśli nie miałby najmniejszego problemu z odnalezieniem się w temacie sielanki, jeśli nie byłoby żadnego innego wyboru. ― Mamy odnieść się do obrazu „Tamara i demon”. ― W tym momencie najechał kursorem na odpowiednią zakładkę, eksponując przed nim wspomniane dzieło. ― Zabrałem się za to stosunkowo niedawno, więc zdążyłem napisać wstęp o popularności tego motywu i o tym, jak daleko sięgają jego czasy. Wątpię, by liczyli tylko na suchą notatkę z krótką odpowiedzią.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Przez dłuższy moment trwał w bezruchu wpatrując się po prostu w Jaya. Miał wrażenie, że choć znał jego twarz praktycznie na pamięć - i tak za każdym razem gdy go widział, odczuwał dziwne poczucie nienasycenia. Było go zbyt mało. Zawsze pragnął widzieć więcej. Dotykać więcej. Czuć więcej. Ciekawe czy podobna żarłoczność miała kiedykolwiek minąć czy też stanowiła po prostu nieodłączną część jego życia. Taką, której nie był w stanie całkowicie zaspokoić.
Z jakiegoś powodu nieszczególnie mu to przeszkadzało. Rzecz jasna tak długo jak srebrnooki nieustannie znajdował się obok niego. W zasięgu nie tylko jego wzroku, ale i dotyku. Poczuł jego wzrok na sobie. Pozostawiający przyjemne mrowienie biegnące od karku, aż po spód brzucha.
"Jakąś godzinę."
Nie tak źle. Zerknął raz jeszcze w stronę okna oceniając pozycję słońca na niebie. Mieli przed sobą jeszcze cały dzień. Rzecz jasna pod warunkiem, że Jay nie zamierzał nagle zerwać się z miejsca by pognać do pracy. Miał jednak nadzieję że akurat dziś nie tylko odpuści, ale też przede wszystkim w końcu sam dojdzie do wniosku, że przyda mu się odrobina snu. Nawet jeśli niejednokrotnie zachowywał się jak nadczłowiek, nawet najbardziej wytrwali ludzie zarywający nocki, w końcu odczuwali tego skutki. A wtedy nie tylko Winchester będzie przykuty do materaca kanapy.
Zaległościami?
Podniósł na niego wzrok nieznacznie zainteresowany. Może i był to ich ostatni rok w szkole, ale bez wątpienia musieli utrzymać odpowiednie stopnie. Gdy tylko Ryan wspomniał o udostępnionych projektach, pokiwał ze zrozumieniem głową. Rzeczywiście. Przez cały ten natłok wydarzeń zapomniał, że zbliżał się czas ich złożenia w dziekanacie.
Świetnie. Przydałoby się zrobić co najmniej z dwa, by upewnić się że nie będziemy mieć problemów z zaliczeniem wszystkiego na czas. Wiesz, że patrzą dużo przychylniej jak wykona się całą podstawową pracę w terminie — powiedział czekając aż Grimshaw zajmie miejsce na kanapie obok niego. Sam momentalnie przesunął się nieznacznie w jego stronę, by stykać się z nim nie tylko ramieniem, ale i udem. Ciepło drugiej osoby miało w sobie coś, czego nie dało się zastąpić niczym innym.
Przeskoczył wzrokiem na obraz rzekomej Tamary i demona. Przyglądał mu się przez dłuższą chwilę z nieznacznym zwątpieniem na twarzy.
Sorry, ale to wygląda jak pierwotna wersja Zmierzchu. Tyle że zamiast wampirzych kłów koleś ma skrzydła — rzucił mało profesjonalnie, nie mogąc pozbyć się podobnego wrażenia. Twarz dziewczyny przypominała mu nawet swoim wyrazem aktorkę Belli Swan. Cóż za udręka na jednym małym kawałku płótna. Problem w tym, że dziewczyna wyglądała tak na ekranie nawet gdy była szczęśliwa. Być może dlatego ciężko było mu zachować całkowitą powagę. Zaraz odkaszlnął jednak krótko.
Sam nie wiem. Dla mnie widać tu zakazaną miłość i próbę oparcia się pokusie. Zdaje sobie sprawę, że pakuje się w coś, w co nie powinnam, a jednak demon ściąga ją na tyle, by nie mogła się powstrzymać. Nawet jeśli mają ją potem czekać nieprzyjemne konsekwencje — odwrócił głowę w stronę Jaya, wpatrując się w niego z uwagą. Biorąc pod uwagę jego obecny stan zdrowotny wszelki ruch był co najmniej problematyczny. Nie wspominając już o bólu i zapewne mało atrakcyjnym wyglądzie złotookiego. Choć kto wie, być może Ryan miał słabość do owiniętych wokół głowy bandaży.
Jay. Pocałuj mnie — rzucił w końcu powstrzymując się przed wzdrygnięciem. Słowa te brzmiały dużo lepiej w jego głowie niż w momencie, gdy wypowiedział je na głos. Mimo to cały czas wpatrywał się w niego nieugiętym, zdeterminowanym wzrokiem zawieszonym właśnie na jego ustach. Zupełnie jakby bez tej drobnej, krótkiej czynności nie był w stanie skupić się na reszcie zadania.
Może chciał się poczuć jak Tamara? Ha!
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Re: [ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Pią Kwi 27, 2018 10:58 pm
„Przydałoby się zrobić co najmniej z dwa...”
Jakoś nie zdziwił go zapał Winchestera do pracy nad projektami, nawet jeśli jak na kogoś, kto przez większość swojego czasu pakował się w kłopoty, na terenie szkoły zachowywał się aż nadto przykładnie. Nie mógł też odmówić mu rozsądnego podejścia w tej kwestii, mając na uwadze, że odbębnienie wszystkich zadań teraz, pozwalało na nieprzejmowanie się nimi w późniejszym czasie. Poza tym skoro już i tak udało im się przysiąść do nich na spokojnie, gdy nic innego – oprócz kiepskiego stanu fizycznego Thatchera – nie stało im na przeszkodzie, jeszcze trudniej było się z tym nie zgodzić.
Jasne. Wybierzesz kolejny temat ― rzucił i chociaż brzmiało to, jak swojego rodzaju polecenie, w rzeczywistości miało dać złotookiemu wolną rękę i pozwolić na podjęcie się zadania, w którym bardziej by się odnalazł, nawet jeśli ciemnowłosy nie przywykł do ułatwiania innym życia. Stał się bardziej przychylny z uwagi na jego poszkodowanie czy może bliskość złotookiego odpowiadała mu aż za bardzo? Trudno było zignorować fakt, że chłopak przylgnął do niego jeszcze mocniej, a ciepło jego ciała przenikało nawet przez materiał ubrań, zupełnie jakby stopniowo zaczynał mu je zabierać, mimowolnie dzieląc się własnym, które stanowiło doskonały kontrast dla jego chłodnej postawy.
W końcu nawet nie drgnął, mimo że nie na co dzień zdarzało im się siedzieć na tyle blisko, że bez trudu mógł wdychać towarzyszący mu zapach. Bądź co bądź trudno było wygrać z faktem, że nie miał problemu z dotykiem tak długo, jak dana osoba miała ku temu przyzwolenie.
Powinienem się obawiać, że gustujesz w tak kiepskich filmach? ― skomentował jego uwagę, zerkając na niego z ukosa. Trudno było nie wyczuć, że w tym momencie po prostu droczył się ze Starrem, mimo że z punktu widzenia osoby trzeciej Ryan uszedłby za kogoś, komu ten żart nie przypadł do gustu. Zaraz jednak wysłuchał jego teorii na temat podanego obrazu – tyle dobrze, że na tej całej karuzeli śmiechu, nie stracił z oczu głównego celu. ― Skąd u ciebie tyle romantyzmu, Winchester? ― wymruczał, powracając spojrzeniem do monitora. Tylko to sprawiło, że nie zwrócił uwagi na wzrok Riley'a, gdy zajął się powrotem do karty z tekstem. ― Ale niech będzie. Jeśli chodzi o moje zdanie--
„Jay. Pocałuj mnie.”
Szarooki zdążył zapisać zaledwie kilka słów zdania, gdy dość nietypowe życzenie odwróciło jego uwagę. Oparłszy miękko ręce na klawiaturze, zwrócił twarz w jego stronę. Przez kilka dłużących się sekund po prostu przesuwał spojrzeniem po jego twarzy – od ciepłych oczu, które nawet nie próbowały zderzyć się wzrokiem z jego, po usta chłopaka, których o dziwo nie wykrzywiał rozbawiony grymas, świadczący o tym, że po raz kolejny zebrało mu się na żarty.
Zaczynasz się wczuwać? ― spytał – jak się zaraz okazało – czysto retorycznie, nieskromnie przypisując sobie miano jego nieprzyjemnych konsekwencji. Nie dając prefektowi czasu na odpowiedź, przysunął się bliżej, nie tracąc czasu na ostrożne podejścia. Jego usta pewnie przylgnęły do jego, rozchylając się na tyle, by przygryzieniem jego dolnej wargi dać mu do zrozumienia, że swoją prośbą podpisał niemożliwy do wycofania pakt. Pocałunek, który nastąpił już po chwili, tym razem mimowolnie stawał się coraz bardziej zachłanny, gdy Grimshaw podświadomie przypomniał sobie, że minęło już trochę czasu, odkąd ostatnim razem miał okazję to robić. Nieważne, że prawdopodobnie było to wczoraj, jeszcze zanim znaleźli się na tym cholernym balu. Zapewne z perspektywy pozbawionego pamięci Woolfe musiało minąć go jeszcze więcej.
Całując go, przez cały czas przyglądał mu się spod półprzymkniętych powiek, jakby tylko to pozwalało mu na kontrolowanie sytuacji, która równie dobrze mogła posunąć się za daleko, zwłaszcza że jedna z jego dłoni koniec końców wylądowała na udzie chłopaka, zaciskając się na nim kurczowo.
Teraz moja kolej na życzenia? ― rzucił, gdy wcześniej przerwał pocałunek z dość zniechęconym pomrukiem. Nie odsunął się jednak, sprawiając, że każde wypowiadane przez niego słowo skutkowało lekkim muśnięciem na jego wargach. Nietrudno było wyczuć, że kolejne słowa wciąż tkwiły na końcu jego języka, jednak na razie zmusił złotookiego do trwania w ciszy, która na całe szczęście nie była aż tak uciążliwa, gdy odsuwając się od niego, przesunął nosem po jego piegowatym policzku. Rozluźnił uścisk na jego nodze, choć nie dał mu zupełnie zapomnieć o dotyku, gdy odsunął się na tyle, by znów mieć dokładny wgląd na wyraz jego twarzy.
Nie zrobisz tego.
Prześpij się ze mną. ― Nie byli dziećmi, a on nie widział potrzeby, by udawać, że nie był nim zainteresowany w podobnym aspekcie. Co tu dopiero mówić o zażenowaniu. Zdawał sobie jednak sprawę, że ten rodzaj prośby był dość bezsensowny, gdy miał do czynienia z kimś, kto nie był w stanie wstać z kanapy o własnych siłach. ― Kiedyś ― dodał, na ułamek sekundy zerkając w stronę jego barku. Czy to oznaczało czas na psychiczne przygotowanie się?
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Ciężko było stwierdzić czy faktycznie był to zapał, a może zwyczajna przezorność wynikająca z lenistwa. Bo kto tak naprawdę chciał się potem pieprzyć z robieniem projektów na ostatnią chwilę - albo co gorsza, przychodzić do szkoły specjalnie w wakacje? W końcu jakby nie patrzeć, raczej nie był szczególnym fanem żadnego ze spisanych tematów. Nie interesowały go w najmniejszym stopniu. Gdyby miał przygotować projekt o technologiach morskie dla obronności i bezpieczeństwa czy na temat postępu technologicznego, robotyzacji i automatyzacji... wtedy faktycznie byłby gotów zarwać nawet kilka nocek z rzędu.
Nie ma sprawy ― było mu to całkiem na rękę. Jeden temat dla Grimshawa, drugi dla Winchestera. Nawet jeśli wątpił by było tam coś ciekawszego niż to czym zajmowali się w tej chwili.
Szczerze mówiąc w takich momentach jak ten, nie mogę się doczekać aż pójdę już na studia i zacznę się uczyć wyłącznie tego, co faktycznie mnie interesuje. Niby mamy zmniejszoną ilość przedmiotów, by po prostu przygotować się na uniwerek, ale w praktyce i tak dochodzą takie bzdety jak literatura czy hiszpański. Uczę się tego języka pięć lat, a nadal szczytem moich możliwości jest zapytanie o pogodę ― zażartował na samo wspomnienie dodatkowego języka. No dobra, może nieco przesadzał i tak naprawdę umiał nieco więcej. W końcu jakoś musiał zdobywać te A+ na każdym sprawdzianie. Ale i tak wątpił, by po faktycznym pojechaniu do Hiszpanii mógł dogadać się z jakimś Julio, Jesusem czy innym amigo.
Mogłeś tego nie widzieć, ale musiałeś o tym słyszeć. Krzyczęli o tym filmie w każdym możliwym miejscu na ziemi, więc nie udawaj już takiego nieobeznanego ― powiedział przewracając oczami w odpowiedzi na jego oskarżenie. Westchnął cicho na tekst o romantyzmie.
Zawsze byłem romantykiem, po prostu tego nie dostrzegałeś. Może kiedyś zdradzę ci jak wiele rzeczy przeoczyłeś podczas swojego życia. Jak i przyznam się do takich, o których nie masz najmniejszego pojęcia, bo zajebiście dobrze się ukrywałem.
Szturchnął go zaczepnie ramieniem, zaraz zagryzając zęby z cichym sykiem, gdy zdał sobie sprawę z własnej głupoty. Zapomniałeś, że jesteś kontuzjowany Winchester. Po raz kolejny. Naprawdę, powinni go po prostu przykuć do jakiegoś łóżka szpitalnego.
"Zaczynasz się wczuwać?"
Nie odpowiedział w żaden sposób, po prostu mierząc go uważnym spojrzeniem. Sam nie mógł ruszyć się z miejsca, pozostawało mu więc tkwić w bezruchu, czekając aż ten sam podejmie odpowiednią decyzję. Gdy w końcu postanowił spełnić jego życzenie, nawet nie zamknął oczu. Przymknął je jedynie nieznacznie, przesuwając językiem po dolnej wardze Grimshawa, nim wtargnął językiem do jego ust, samemu pogłębiając i tak zachłanny pocałunek. Z którego zamierzał korzystać tak długo jak tylko się dało.
Jay zarówno miał rację, jak i jej nie miał. Jakby nie patrzeć usunięty z pamięci miesiąc zwyczajnie dla niego nie istniał. Wobec czego ostatni moment jaki pamiętał, był tym podczas którego w końcu się na siebie otworzyli. Nie zareagował na jego dłoń zaciskającą się na udzie. Choć to jedno miejsce nie było jakoś szczególnie uszkodzone. Może za wyjątkiem kilku siniaków i otarć, których się dorobił... w jakiś sposób.
Rzucił mu pytające spojrzenie w odpowiedzi na życzenie, przekrzywiając głowę na bok. Czego mógł od niego chcieć? Zdecydowanie nie spodziewał się jednak tego, co zaraz opuściło jego usta. A może się spodziewał, a zwyczajnie odpychał od siebie podobną myśl, zbyt przestraszony że musiało w końcu do tego dojść.
Istniała też możliwość, że podczas tego miesiąca wydarzyło się znacznie więcej niż sądził.
Kiedyś... na pewno ― powiedział powoli wypowiadając każde słowo. Zazgrzytał nieznacznie zębami, obracając głowę w jego kierunku.
To nie takie łatwe, Jay. Nie w moim przypadku.
Nie sądził, że ta rozmowa nadejdzie tak szybko. Zbyt szybko. Nie wiedział nawet czy był w ogóle gotowy ją przeprowadzić. Ból eksplodował w jego głowie niczym miliony żyletek, gdy skrzywił się nagle i pochylił do przodu, czując targające jego żołądkiem mdłości. Uspokój się, Winchester.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Nikt nie zmuszał cię to wyboru hiszpańskiego ― stwierdził, nie wykazując się ani odrobiną współczucia. Może za czasów Hudson's Bay wybór języków nie był na tyle szeroki, jednak Riverdale cieszyło się znacznie szerszą gamą możliwości. W chwili, w której Ryan powinien odegrać rolę dobrego kumpla i pokiwać głową z pełnym zrozumieniem, przyglądał się tej sprawie z szerszej perspektywy. ― Nie chcę niszczyć twoich radosnych wyobrażeń o studiach, ale i tam nie wszystko będzie cię interesować, chyba że zamierzasz zostać pojebanym pasjonatem. ― Uniósł brew, obrzucając go oceniającym spojrzeniem, jakby już teraz usiłował stwierdzić, na ile prefekt mógłby spełnić się w tej roli. Całkiem łatwo wyobraził sobie Woolfe siedzącego w pierwszym rzędzie i sporządzającego szczegółowe notatki z wykładu – tego miłego kumpla, w którego wszyscy pokładają nadzieję, mając go za grupowego skrybę, który na koniec podzieli się zebranym materiałem.
I co, Jay, dzieli się nim?
Nie jest głupi.
Nie jest też nieczułym chujem.
Nie powiedziałem, że o tym nie słyszałem. ― Jak inaczej mógłby z góry stwierdzić, że Zmierzch był wyznacznikiem kiepskiego gustu? Może i nie był na tyle nierozważny, by w ogóle zabierać się za obejrzenie całego filmu, jednak wszelkie zwiastuny w zupełności wystarczyły, by stwierdzić, że błyszczące się wampiry raczej nie uderzały w jego zainteresowania. Wyglądało jednak na to, że nie miał już nic przeciwko złotym oczom.
„Zawsze byłem romantykiem, po prostu tego nie dostrzegałeś.”
Zaskocz mnie, Winchester ― odparł, przyjmując to wyzwanie. Był skłonny posłuchać o rzeczach, których nie zauważył i na które powinien zacząć zwracać większą uwagę. Być może w tej chwili Starr wzbudził w nim drobne zainteresowanie, z którym także skrupulatnie się ukrywał, jakby chciał sprowokować go samymi pozorami tego, że wątpił, by było coś, czego jeszcze nie wiedział. ― Ale na razie postaraj się dożyć do tej wielkiej chwili, w której odechce ci się zajebiście ukrywać ― rzucił mrukliwie, gdy szturchnięcie okazało się kolejnym pochopnym ruchem ze strony chłopaka. Nie wątpił, że ciężko było mu wysiedzieć w jednym miejscu i nie rzucać się, jak ryba wyrzucona na brzeg, ale nie zamierzał rezygnować z wypominania mu lekkomyślnego podejścia przy tak kiepskim stanie, do którego sam się doprowadził.
No, prawie sam.
Przynajmniej do czasu, kiedy jego ust nie zaczęło zajmować coś znacznie przyjemniejszego niż rzucanie zgryźliwych reprymend.
„Kiedyś... na pewno.”
Nie było mowy, by nie dosłyszał tej dziwnej, nieprzekonanej nuty w głosie złotookiego. Brzmienie to kompletnie nie pasowało do odpowiedzi na jego oczywiste życzenie – było wręcz pewnym, że odkąd ich znajomość osiągnęła zupełnie nowy szczebel, o którym wcześniej prawdopodobnie żadne z nich nie śmiało nawet pomyśleć, wszelkie granice bliskości w którymś momencie musiały zostać przekroczone.
W srebrnych tęczówkach pojawił się obcy błysk w chwili, w której przyjrzał się badawczo Thatcherowi. Do tej pory ciemnowłosy nie dawał po sobie poznać, że coś było dla niego niezrozumiałe, jednak ten jeden raz dało się dostrzec rysę, która na moment przecięła nieskalane emocjami oblicze.  
„To nie takie łatwe, Jay. Nie w moim przypadku.”
Co w tym niełatwego, Winchester?
Nie można było winić go za nieświadomość. Nie mógł zdawać sobie sprawy z tego, co przytrafiło się Starrowi. Mógł usprawiedliwiać jego wahania faktem, że jeszcze nigdy wcześniej nie spał z nikim tej samej płci, jednak to wrażenie wyparowało wraz z kolejną gwałtowną reakcją na poruszony temat. Nie zmuszał go do rozbierania się tu i teraz, nie próbował robić niczego, co znajdowałoby się poza zakresem wolnej woli prefekta. Nie widział potrzeby w uważaniu na słowa, bo i nie wiedział, że tym samym wkraczał na dość niepewny i niebezpieczny grunt.
Odruchowo odłożył laptopa na miejsce obok, odklejając się plecami od oparcia, gotowy w każdej chwili złapać Starra, gdyby tylko za moment miał wylądować na ziemi. Ostrożnie ułożył rękę na jego ramieniu, choć nie próbował siłą ciągnąć go w górę, a jedynie służyć za oparcie.
Spokojnie ― rzucił, jak zawsze zachowując rzeczowy i opanowany ton, nawet jeśli ktoś inny na jego miejscu już dawno sięgałby po telefon, by dzwonić na pogotowie. Uprzedzano go, że stan Rila był niestabilny, jednak nie miał zamiaru posyłać go tam, gdzie wyraźnie nie chciał być po tym, jak całkiem niedawno stamtąd wrócili. ― Nie musisz niczego robić, jasne? ― Starannie oddzielał od siebie każde słowo i każde z nich brzmiało na tyle wyraźnie, by zwiększyć szansę na to, że chłopak zrozumie je wszystkie. ― Poczekam.
Jak długo, Jay?
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Zaczynanie kolejnego języka po uczeniu się go od podstawówki byłoby bezsensem. Zresztą z praktycznego punktu widzenia, hiszpański jest w naszym wypadku najbardziej przydatny. Francuski i tak już umiem — nie żeby było to coś dziwnego, biorąc pod uwagę że większość Kanadyjczyków była dwujęzyczna ze względu na wszechobecność obu języków. A tak przynajmniej jak pojedzie do Meksyku to być może zdąży się zorientować nim podpisze zgodę na zabranie go do męskiego burdelu. Nie żeby uczyli ich takich słów.
Jestem pojebanym pasjonatem, Jay. Nie wszyscy są tacy wyprani z życia jak ty — powiedział mierząc go wzrokiem od góry do dołu, również odpowiadając uniesieniem brwi ku górze. Winchester zawsze notował na lekcjach i rzeczywiście był w stanie podzielić się z kimś notatkami, ale tylko i wyłącznie wtedy jeśli uznawał że na to zasługiwał. Jeśli ktoś spędził cały rok na zrywaniu się z zajęć i spaniu, czemu miałby jakkolwiek ułatwiać mu zdanie do następnej klasy?
Ouch, ktoś tu chyba jest ciekawski i nie potrafi się powstrzymać przed próbą zgłębienia tematu, hm? — a materiału jakby nie patrzeć mieli całe mnóstwo. To co jemu mogło wydawać się uczuciami, które pojawiły się stosunkowo niedawno, na przełomie ostatnich dwóch lat... w rzeczywistości zaczęło się już we wczesnym dzieciństwie. Co nie zmieniało faktu, że nadal nie czuł się na tyle swobodnie, by rzucać podobnymi 'przypowieściami' jak z rękawa.
Zwłaszcza, gdy nadal było tak wiele spraw, z którymi nie potrafił sobie poradzić. Ciężko byłoby jednak oczekiwać od niego, że wszystko naprawi się z dnia na dzień, gdy postanowi się zmienić. Ostrożnie pokonywał każdy krok, by przeć do przodu wyzbywając się jednego problemu po drugim. Musiał się jednak liczyć z tym, że gdy postawi stopę w złym miejscu, wszystko potrafiło wrócić w przeciągu kilku sekund. Grunt, by nieustannie pilnował tej silnej bariery osłaniającej go przed wszelkimi podobnymi atakami.
Niepokój.
Cichy szept gdzieś od boku przerwał panującą ciszę. Gdy jednak spojrzał w tamtym kierunku, nie dostrzegł absolutnie niczego. Nie wyczuł też niczyjej obecności towarzyszącej zawsze któremuś z Wilków. Po wcześniejszej walce oba były zbyt wyczerpane, by próbować ingerować w rzeczywistość Winchestera.
Kurwa mać — wymamrotał z obrzydzeniem, prostując się powoli na kanapie. Głowa cały czas napierdalała go tak, jakby ktoś zwyczajnie postanowił dla zabawy boksować jego czaszkę. Nic dziwnego, że zacisnął mocno powieki, próbując go jakkolwiek zmniejszyć. Mdłości nawet jeśli nieznacznie zelżały - to nie na tyle, by przynieść mu jakąkolwiek ulgę.
Projekt. Skupmy się na projekcie — wymamrotał w tym momencie wybitnie żałując, że w ogóle zaczął jakikolwiek temat. Wiedział jednak że nie będzie mógł uciekać przed zderzeniem się z rzeczywistością w nieskończoność. Zwłaszcza, że Jay zasługiwał na to by wiedzieć. Nie zamierzał niczego przed nim ukrywać, lecz poruszenie niektórych tematów było zwyczajnie trudne, gdy nie wiedziało się gdzie zacząć. I przede wszystkim - jak zareaguje druga osoba. Nawet jeśli Grimshaw nie był kimś kto reagował zbyt żywo, chciał wiedzieć co będzie się działo w jego głowie, gdy wszystko mu opowie.
Było to jednak mało prawdopodobne, by faktycznie miał z siebie wszystko wyrzucić, gdy przyzwyczajony był do trzymania w sobie wszystkiego od dziecka. Przesunął się ciężko w bok, opierając ponownie o ramię srebrnookiego i wtulił się w zagłębienie w jego szyi.
Napisałeś to co ci wcześniej podyktowałem? — zapytał mrukliwie, zerkając w stronę ekranu.
Ile czasu minęło od kiedy wziął środki przeciwbólowe? Miał w tym momencie cholerną ochotę sięgnąć po nie ponownie.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Kto wie, może odnalazłbyś swoje powołanie w innym języku. W teorii zawsze łatwiej jest kontynuować to, co już poniekąd się potrafi, w praktyce, jeśli i tak nie przywiązujesz do tego większej wagi, równie dobrze możesz zastąpić to czymś innym. ― Chyba nie zamierzał powiedzieć mu, że faktycznie planował zwiedzić Meksyk? Trudno jednak było uwierzyć mu w to, że Winchester nie poradziłby sobie z bardziej rozbudowanym dialogiem, choć system nauczania przez niektórych stale nawarstwiał bariery językowe, przez które ludzie skupiali się bardziej na poprawności gramatycznej niż na przekazaniu tego, co mieli na myśli.
„Nie wszyscy są tacy wyprani z życia jak ty.”
Jego wypowiedź skwitował mimowolnym wzruszeniem ramion, które w tej sytuacji można było odebrać jako przyznanie złotookiemu racji lub zwyczajne wyminięcie tego tematu. Trudno było mówić o tym, by jakkolwiek poczuł się urażony, biorąc pod uwagę, że wyraz jego twarzy był adekwatny do stwierdzenia Thatchera – pozbawiony jakiegokolwiek żywszego przebłysku. Na dobrą sprawę nikt nie wiedział, czy Jay posiadał jakieś osobiste pasje czy marzenia, skoro nigdy o tym nie mówił, a mimo tego nie odnosiło się wrażenia, że był osobą, która nie wiedziała, co zamierza zrobić ze swoim życiem, nawet jeśli kierowało nim czysto praktyczne podejście. Szkoła, studia, praca.
I Winchester. Już to uwzględniłeś.
Jestem cierpliwy i nie zapominam. Może kiedyś też opowiem ci o rzeczach, o których nie wiesz i które przemilczałem. A jak się domyślasz, jest tego całkiem sporo ― odparł, celowo wplatając w swoją wypowiedź podobny zabieg, który – mniej lub bardziej świadomie – zastosował Starr. Rozpoczynanie jakiegoś tematu, który był podszyty obietnicą, zawsze zasiewało ziarno zaciekawienia. Grimshaw był w stanie poradzić sobie z nim w większym stopniu, choć nie zmieniało to faktu, że siłą rzeczy wciąż był człowiekiem – serio – przez co prefekt za sprawą głupiej gry słownej, stał się dla niego bardziej intrygujący. Choć prawda była taka, że gdyby na jego miejscu właśnie znaleźli się Skyler lub Alex, ich słowa nie zadziałałyby na niego z równą mocą.
„Kurwa mać.”
Chyba już mu lepiej.
Jasne, w końcu wykazano, że ludzie używający wulgaryzmów w podobnych momentach, dużo lepiej radzą sobie z bólem. Ryan ani na chwilę nie spuścił wzroku z chłopaka, jakby dzięki temu miał dosłownie wedrzeć się do jego głowy. Gdyby to w ogóle było możliwe, świat byłby dużo prostszy i żadne z nich nie musiałoby zastanawiać się, co działo się w umyśle drugiego. Byłoby to też nudne, ale w tej jednej sytuacji jego potrzeba wiedzy nie brała się znikąd i gdyby nie beznadziejny stan Riley'a, możliwe, że stałby się bardziej dociekliwy, biorąc pod uwagę, że ostatnio wydarzyło się zwyczajnie za wiele.
Dlaczego w ogóle próbował skoczyć z tego jebanego mostu?
Dlaczego teraz niczego nie pamiętał?
Dlaczego jego ciało było w beznadziejnym stanie?
Spojrzenie srebrnych tęczówek mimowolnie zsunęło się na wysokość klatki piersiowej chłopaka, gdy powoli kiwnął głową, przystając na jego propozycję. Nie trwało to długo, zanim sięgnął po leżącego obok laptopa i ułożył go z powrotem na kolanach, opierając się o oparcie kanapy tak, by w dość instynktowny sposób dopasować się do pozycji Winchestera.
Jeszcze nie wszystko ― stwierdził, powracając wzrokiem do dokumentu. Choć skupienie przyszło mu znacznie trudniej, gdy tylko palce zaczęły wystukiwać dalszą treść o zakazanej miłości, ciemnowłosy na nowo odzyskał rytm pracy. ― Dalej możemy skupić się na symbolice kolorów i na samym fakcie, że zło najczęściej przedstawiane jest w kontraście z dobrem. W tym przypadku postać Demona przedstawiona jest za pomocą ciemnych barw, które mają na celu wzbudzać niepokój odbiorcy, Tamara za to ma na sobie białą suknię, a jej postać wybija się na tle wszystkich ponurych barw, co sprawia, że z miejsca kojarzy się ją z dobrem i niewinnością ― spokojny ton głosu akompaniował palcom, które cicho wystukiwały nierównomierny rytm na klawiaturze. Nie miał najmniejszego problemu z przedstawianiem Thatcherowi swoich teorii, podczas gdy dokument zapełniał się bardziej rozbudowanymi zdaniami na ten temat. Nie wiadomo, czy robił to odruchowo, czy na te kilka minut po prostu chciał zająć jego głowę chociażby tymi bzdetami, biorąc pod uwagę, że trudno było o to, by czerpał przyjemność ze stwierdzania tak oczywistych faktów. ― Abstrahując od twoich romantycznych teorii, myślę, że bliżej temu do przedstawienia śmierci, z którą też można kojarzyć motyw zła.
Postawiwszy kropkę na końcu kolejnego zdania, na chwilę przerwał pisanie.
Chcesz dodać coś jeszcze?
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Westchnął cicho, słysząc wywód Grimshawa na temat hiszpańskiego.
To był żart, Jay. Mój hiszpański jest znacznie lepszy i nie ogranicza się do zwykłego 'hola' i 'que tal'. Después de tantos años puedo hablar libremente con todos sobre todo. No te preocupes por mi. O mi nivel de español y objetivos de vida — nie spodziewał się, że chłopak aż tak mocno skupi się na luźno rzuconych słowach. Choć po takim czasie pewnie powinien się przyzwyczaić, że nawyk analizy każdego pojedynczego zdania siedział w Ryanie zbyt mocno, by mógł odpuścić. Nie miał mu tego za złe. Była to jedna z rzeczy, które całkowcie akceptował i zdążył się już do nich przyzwyczaić. Nawet jeśli czasem łapał się na tym, że tak jak teraz, musiał podkreślać że jego słowa nie były w pełni poważne. Nawet jeśli wypowiadał je śmiertelnie poważnym głosem.
Zrobisz co będziesz chciał. Nie zamierzam naciskać na ciebie, byś spowiadał mi się ze swojej przeszłości, tak długo jak nie oddziałuje na naszą wspólną przyszłość. Dlatego kiedyś jest w porządku. Lecz może poddaje w wątpliwość czy jeśli któraś z tajemnic wyjdzie na wierzch zanim obdarzymy się zaufaniem, jej ciężar może okazać się zbyt duży do udźwignięcia — nawet jeśli nie wyobrażał sobie życia bez Grimshawa, jak miałby zareagować gdyby dajmy na to, któregoś dnia pojawił się w progu z jakąś kobietą i dzieckiem, twierdząc że to jego żona i syn, których poznał kilka lat temu. Do tej pory spotykał się z nimi wieczorami, gdy znikał z domu, ale postanowił zwiększyć ilość spotkań.
Wątpił, by był w stanie to przeżyć, nawet jeśli nie zamierzał dzielić się swoimi przemyśleniami z Grimshawem. Bo hej, przecież nie mogło być aż tak źle, prawda? Na pewno nie zrobiłby sobie dzieciaka na boku z jakąś laską.
Spojrzał na zgarnianego przez niego ponownie laptopa, nie zdając sobie sprawy z tego ile pytań przemykało przez głowę srebrnookiego. W przeciwieństwie do myśli samego Woolfe'a. Jego umysł potrafił się skupić jedynie na bólu, nawet jeśli tak uparcie się od niego izolował. Prawdopodobnie tylko dlatego nadal siedział wyprostowany.
Symbolika kolorów to dobry pomysł. Ale jednocześnie dodałbym coś o zacieraniu granic. Dobro i zło rzeczywiście często stoją naprzeciwko siebie, ale tutaj nie odnoszę wrażenia walki. Raczej jedności. Dwóch całkowicie odrębnych elementów, które nigdy nie powinny się spotkać, a jednak jakimś cudem to zrobiły i wpadły w wir, którego nie chcą zatrzymać. Aczkolwiek demon jak to demon może rzecz jasna zwyczajnie wykorzystywać biedną Tamarę. Próbować ją zbrukać. Tymczasem kobieta nie jest w stanie do końca mu się oprzeć — przynajmniej on tak to widział. Każde kolejne zdanie wypowiadał z jakąś dodatkową trudnością. Aż w końcu, gdy zakończył swoją wypowiedź i próbował dodać coś jeszcze, z jego ust wydobył się jedynie niewyraźny mamrot. Zupełnie jakby chłopak nie mógł przypomnieć sobie konkretnych słów, których używał przecież jeszcze chwilę temu.
Ś m i e r ć — przeliterował w końcu jedno pojedyncze słowo, nie dodając jednak nic więcej. Jego oczy zrobiły się wyraźnie nieobecne, a jednocześnie niezdrowo błyszczące. Zupełnie jakby były wykonane ze szkła. Osunął się nieznacznie w bok, gdy jego głowa opadła niezbyt wygodnie na ramię, a powieki opadły w dół.
Cóż, wyglądało na to że złotooki zwyczajnie zemdlał. Najwidoczniej wcześniejszy odpoczynek na kanapie nie stanowił szczytu wygody, jak i doskonałego pomysłu na powrót do zdrowia. Wyczerpany organizm skutecznie zrobił swoje i choć jeszcze przez chwilę jego twarz wykrzywiła się w wyraźnym odbiciu bólu, zaraz wygładziła się całkowicie, zupełnie jakby ten kiepski odpoczynek faktycznie przyniósł mu ulgę.
Wątpliwe, by był w stanie zachować przytomność przez więcej niż godzinę w ciągu najbliższych dwóch dni.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Está bien ― rzucił krótko w odpowiedzi. Nie można było spodziewać się po nim, że nagle wykrzesze z siebie poczucie humoru, którego już od dawien dawna mu brakowało. Być może w przyszłości miał nauczyć się go od Winchestera, z którym bądź co bądź spędzał teraz jeszcze więcej swojego czasu, jednak na razie podobna wizja przyszłości wydawała się zbyt odległa i zbyt niemożliwa do osiągnięcia.
„Zrobisz co będziesz chciał.”
Kiwnął głową. Nie czuł się w żaden sposób zmuszany do niczego. Jakby się nad tym zastanowić, Winchester nigdy nie próbował dociekać i wymuszać na nim odpowiedzi, na jakiekolwiek pytania, które wywoływały u niego wątpliwości. Grimshaw z kolei nie potrafił zrzucić tego na brak zainteresowania tym co robił, gdzie się szlajał, co właśnie sobie myślał – przypominało to raczej dostosowywanie się do relacji, która między nimi panowała i która dawała im całkowitą swobodę i pozwalała na dyskrecję. Każdy z nich mówił tyle, ile chciał i robił to co chciał. Czy jednak podobna taktyka miała sprawdzić się, kiedy nie byli już tylko kumplami znającymi się od dziecka?
Ryan znieruchomiał na chwilę i choć przez cały czas słuchał i przyglądał się Thatcherowi, jego myśli zaczeły krok po kroku analizować jego przekazy. Wcześniej nawet nie zakładał, że coś mogłoby okazać się dla niego za ciężkie – właściwie nadal twierdził, że nie byłoby rzeczy, która okazałaby się ciężarem nie do udźwignięcia. Ale jak było ze Starrem? Już wczoraj przekonał się, do jakich czynów był gotów się posunąć. Czy istniała prawda, która zwyczajnie by go zabiła? Czy w ogóle powinien dzielić się z nim czymkolwiek, skoro miało przypominać to stąpanie po polu wysadzonym minami?
Nie mówię, że zrozumiem wszystko, ale wiem nie ma niczego, po czym wyrzuciłbym cię za drzwi od razu ― odparł tak, jakby nie było to nic, czego którykolwiek z nich nie był świadomy. Ciemnowłosy nie miał jednak na tyle dużej wprawy w relacjach, przez co głupotą wydawało mu się to, że kilka faktów z życia mogło od tak zniszczyć wieloletnią relację. Nawet jeśli był beznadziejnym materiałem na kumpla i czasem być może bardziej przytłaczał niż wspierał złotookiego, jeszcze nigdy świadomie nie zadziałał na jego niekorzyść i vice versa. ― Chyba że przez ostatni miesiąc spotykałeś się z Jasperem. Wtedy zacznij się modlić o to, żeby sobie tego nie przypomnieć ― dodał po chwili równie bezbarwnym tonem, choć tym razem atmosfera zdawała się nie być aż tak napięta, jak jeszcze chwilę temu.
Włączony ekran odbił się od szkieł okularów, gdy skupił się na monitorze, przez co trudno było wyczytać cokolwiek z jego spojrzenia. A przecież w każdym żarcie kryło się trochę faktów, choć Jay nie był typem kogoś, kto w jakikolwiek sposób odczuwał zazdrość, w ten subtelny sposób dał mu do zrozumienia, że zaborczość była zupełnie inną sprawą. Tak samo jak fakt, że cenił sobie cudzą lojalność, która być może sprawiła, że Woolfe niezmiennie mógł przebywać u jego boku.
Mhm ― kiwnął głową, zaraz dopisując kolejne wnioski tak, by idealnie zgrały się z resztą tekstu, a nie przypominały jedynie luźno rzuconych uwag, które rozbiegały się na wszystkie możliwe kierunki. ― Jest w tym trochę racji, biorąc pod uwagę, że biel na sukni ma swoje skazy, zupełnie jakby przedstawione zło, zaczęło pochłaniać Tamarę ― dodał, a jego słowa przeplotły się z mamrotem prefekta, przez co z początku nie zwrócił na niego uwagi. Inaczej sprawy miały się, gdy głowa chłopaka nagle osunęła się niżej. Szarooki gwałtownie przerwał pisanie, unosząc jedną dłoń i układając ją na policzku Thatchera. Przesunął palcami po ciepłej skórze, zupełnie jakby tym nagłym gestem zamierzał wybudzić go – jak wtedy przypuszczał – ze snu.
Nie śpij.
Nie spodziewał się żadnej reakcji, nawet gdy powoli uniósł głowę chłopaka, układając ją wygodniej. Wtedy też uważniej przyjrzał się jego twarzy, a wyraz malujący się uzmysłowił mu, że przeszkadzanie mu w tej chwili nie miało większego sensu. Projekt i tak był prawie skończony, a on miał jeszcze czas, by uzupełnić go kilkoma dodatkowymi zdaniami i krótkim podsumowaniem. Na ten moment odłożył laptopa na stół, by zaraz wstać powoli z kanapy. Doskonale wiedział, że nie było to doskonałe miejsce na spokojny sen, a jakby tego było mało, ilość światła wpadająca do salonu w ciągu dnia, była dodatkowo męcząca.
A skoro poruszyli już temat ciężaru do udźwignięcia...
Grimshaw przesunął wzrokiem po bezwiednej sylwetce Thatchera, który nieprzytomny i poobijany, wydawał się ważyć tyle co nic, ale prawda prezentowała się nieco inaczej. To nie powstrzymało Ryana przed przerzuceniem sobie jego zdrowego ramienia przez kark i wsunięcia jednej ręki za jego plecy, a drugiej pod linię kolan.
Uważaj na niego.
Upomniał jakże troskliwy głos, kiedy podnosił złotookiego z miejsca razem z kocem, który przykrywał go częściowo. Ciężar jego ciała momentalnie rozłożył się na obu przedramionach Grimshawa i choć niesienie go nie należało do najwygodniejszych i najprzyjemniejszych rzeczy, mimika szatyna ani drgnęła, gdy pokonywał kolejne kroki ku swojej sypialni. Pchnął nogą lekko uchylone drzwi, wchodząc to zaciemnionego roletami pomieszczenia, w którym z dużą ostrożnością ułożył go na boku, podkładając poduszkę pod głowę i nakrywając go szczelniej przyniesionym kocem. Dzień był jeszcze młody – nic dziwnego, że po kilkunastu sekundach obserwacji, by upewnić się, że wszystko było na swoim miejscu, a Starr nadal oddychał, srebrnooki wrócił do salonu, by dokończyć wypracowanie i przesłać je nauczycielowi.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Jak bardzo musiał być zmęczony, skoro nie zareagował w żaden sposób, nawet gdy Grimshaw podnosił go z kanapy. Swoją drogą, trzeba było przyznać że srebrnookiemu należały się za to niemałe brawa. Podniesienie kogoś, kto był jego wzrostu nie mogło należeć do najprostszych, zwłaszcza przy dodatkowej masie gipsu. Tyle dobrego, że sam Riley bez wątpienia nadal cierpiał na dość sporą niedowagę.
Tym razem sen trwał dużo dłużej niż wcześniej. Nic dziwnego, biorąc pod uwagę fakt że tak mocno poobijany organizm zwyczajnie potrzebował czasu na solidną regenerację. Do tego stopnia, by Riley kilkakrotnie zdążył się przebudzić posyłając wyjątkowo nieogarnięty wzrok dookoła i zapaść ponownie w sen. Nim zdążył się nawet zorientować, że zwyczajnie zmienił już miejsce. Jego umysł był zbyt otępiały, by zarejestrować podobne fakty. Gdy w końcu jednak wyleżał się wystarczająco, a kręgosłup zaczął przypominać o swoim istnieniu w wyjątkowo upierdliwy sposób, w końcu rozchylił powieki, starając się odzyskać jasność myślenia. Nie należało to do najprostszych czynności. Cały czas miał wrażenie, że cały obraz dosłownie wiruje, próbując go nakłonić do ponownego zapadnięcia w sen. W przeciwieństwie do obolałych pleców. Miał wrażenie, że jeśli poleży tu choć dwie minut dłużej, jego kości wykrzywią się pod jakimś nienaturalnym kątem w formie protestu, przebijając wymęczone mięśnie.
Ból głowy był jeszcze silniejszy niż uprzednio. Doskonale wiedział, że jego pora na leki zdążyła już minąć. Świadczyło o tym powoli zachodzące słońce. Obrócił powoli łeb w bok, zatrzymując spojrzenie na siedzącym pod ścianą białym wilku. Zwierzę zamiatało raz po raz podłogę swoim nienaturalnie długim ogonem, wlepiając w niego wzrok błękitnych tęczówek.
Obudziłeś się.
Jak widać. A ty wróciłeś.
Jak widać.
Cały czas mierzyli się spojrzeniami, nim w końcu bestia wykrzywiła pysk w nieznacznym uśmiechu, idealnie imitującym ten, który pojawił się na jego własnej twarzy. Trzy kroki wystarczyły, by pokonała dzielącą ich odległość, przesuwając zimnym nosem po jego policzku.
Dobrze znów cię widzieć. Choć twój stan pozostawia wiele do życzenia.
Dezaprobata w głosie białego wilka była aż nazbyt dobrze słyszalna. Doskonale jednak wiedział, że nie był to moment w którym powinien suszyć rudowłosemu głowę. Miał na niej wystarczająco dużo. I wcale nie była tu mowa o bandażach.
Jak na zawołanie, ledwo powstrzymał skrzywienie się, gdy poczuł kolejną błyskawicę bólu, przebiegającą przez jego czaszkę.
Jay... cholera, nie wiem czy nie poszedł do pracy — w końcu skąd miał wiedzieć takie rzeczy? Nie zdążył nawet porzadnie z nim porozmawiać, gdy zwyczajnie odpadł. W dodatku zrzucił na niego większą odpowiedzialność za szkolny projekt. Zdecydowanie będzie musiał nadrobić, wykonując drugi. Nawet jeśli nie zamierzał gardzić jego pomocą. W końcu sam nie był teraz jakoś szczególnie bezużyteczny.
Jay? Jesteś? — tym razem podniósł głos na tyle wyraźnie, by - jak sądził - był w stanie dobiec do uszu siedzącego w salonie chłopaka. Jeśli to właśnie tam się znajdował. Jeśli nie, najlepiej by było gdyby znalazł swój telefon. Telefon, telefon... czy nie zostawił go przypadkiem w kuchni?
Opadł ciężko na poduszki z westchnięciem, zakrywając czoło ramieniem. Szlag by to. Materac ugiął się pod ciężarem wilka, który wskoczył na łóżko obok niego i ułożył się wzdłuż jego ciała, opierając łeb na klatce piersiowej złotookiego.
Jak się tu właściwie znaleźliśmy?
Nie mam najmniejszego pojęcia — wymamrotał niewyraźnie do samego siebie. Musiał się zebrać w sobie i wstać. Co naprawdę nie napawało go radością. Każdy najmniejszy ruch i tak sprawiał, że zaczynał momentalnie go żałować.
Była to jednak bez wątpienia najodpowiedniejsza kara za to, co zrobił.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach