Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
[ POŁUDNIE ] Apartament Grimshawa.
Wto Kwi 11, 2017 11:53 am
First topic message reminder :

Miejsce to ostatnia rzecz, której tu brakuje. Apartament mieszkalny szczyci się sporą przestrzenią, która na pewno nie jest adekwatna do zapotrzebowań jednej osoby, jednak takich warunków nie powstydziłby się żaden zamożniejszy obywatel Vancouver i nie tylko. Mieszkanie ulokowane jest na najwyższym piętrze w jednym z wieżowców niedaleko wybrzeża, co zapewnia dobry widok na okoliczne porty i plaże. Zewnętrzne ściany są w pełni oszklone*, co tym bardziej wpływa na poczucie przestrzeni w środku. Tym bardziej, gdy tuż po wejściu każdego gościa wita rozległy salon, połączony z aneksem kuchennym. Większą część pokoju zajmuje pusta przestrzeń, a wysoko zawieszony sufit sprawia, że mieszkanie wydaje się jeszcze bardziej przytłaczające swoim ogromem. Podłoga wyłożona jest ciemnoszarymi panelami – jedynie na obszarze kuchennym przechodzi w kafelki o zbliżonym kolorze. Całość prezentuje się estetycznie z białymi ścianami, na których gdzieniegdzie pojawiają się modernistyczne akcenty w odcieniach szarości.
Mniej więcej na środku salonu ustawiony jest biały, skórzany wypoczynek, na który narzucono ciemnoszare koce i na którym rozłożono kilka biało-szarych poduszek. Otacza on niski, szary stolik i jest ustawiony tak, by każdy miał widok na zawieszony na ścianie telewizor plazmowy, pod którym  znajduje się szafka ze sprzętem – w tym konsolą do gier – oraz niezbyt wysoki regał z różnej maści płytami i książkami. W pobliżu skrawka kuchni znajduje się stół z ośmioma krzesłami, służący za prowizoryczną jadalnię.

Łazienka, której opisywanie pierdolę.

Sypialnia Deana.

Sypialnia Ryana.

Własnością Deana Grimshawa jest także umieszczony na dachu basen – zdarza się, że inni mieszkańcy wieżowca proszą o jego udostępnienie. Ci bardziej zaufani sąsiedzi mogą liczyć na zgodę mężczyzny za obietnicą utrzymania odpowiedniego porządku.

* – z tego względu w całym domu zamontowane są automatyczne rolety.

Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Jeżeli cudze spojrzenia faktycznie potrafiły być wyczuwalne, Winchester najprawdopodobniej doświadczył teraz uczucia bycia obserwowanym. Srebrzyste tęczówki Grimshawa uważnie przyglądały się chłopakowi siłującemu się z własną słabością. Chociaż z początku milczał, nie próbował ukrywać, że jego stosunek nie był przychylny do podobnego ignorowania zaleceń lekarza – nawet jeśli nie pałał sympatią do doktora Nortona, mężczyzna miał doświadczenia z podobnymi przypadkami i jeśli twierdził, że barku nie należało dodatkowo obciążać, to tak właśnie było. Jednak ciemnowłosemu nie chodziło tylko i wyłącznie o to. Każda próba zignorowania swojego stanu, była niczym kolejna lodowata igła, która zanurzała się w jego świadomości, drażniąc szatyna i chcąc uparcie rozwiązać jego język. Jeszcze kilkanaście godzin temu Thatcher prawie odebrał sobie życie, a teraz robił wszystko, by utrudnić je nie tylko sobie, ale i Jay'owi.
Umiem wcisnąć przycisk, Winchester ― mruknął, zbierając się na jak najbardziej neutralny ton, jednak nie sposób było powstrzymać tę drobną nutę, która przypominała karcenie niesfornego dzieciaka. ― Wiem, że to idiotyczna czynność, ale będzie znacznie lepiej, jeśli nie będziesz musiał spędzić dodatkowego tygodnia w temblaku ― rzucił, jak zwykle bardziej rzeczowo niż z przejęciem, zaraz przenosząc wzrok na rozsuwające się drzwi windy. Wcześniej pozwolił sobie na nieznaczne poluzowanie uścisku, jednak gdy tylko podnośnik znalazł się na parterze, na nowo zacisnął mocniej palce na boku złotookiego, zanim wprowadził go do środka, tym razem samemu unosząc dłoń do odpowiedniego przycisku, który – jak na złość – znajdował się na jednej z wyższych pozycji.
Jakieś dwie minuty później byli już w mieszkaniu.
Stukot pazurów dobermana faktycznie rozbrzmiał w przedsionku, jednak tym razem pies bez potrzeby wydawania polecenia, nie próbował wciskać się na siłę pomiędzy ich nogi, byleby tylko przywitać swojego właściciela. Psi ogon poruszał się na boki, jednak czworonóg wydawał się być nie tyle spokojniejszy, co ostrożniejszy, jakby wyczuwał w powietrzu coś, co sprawiało, że nie był to najlepszy moment na psie czułości. Może nie podobał mu się zapach szpitala? Może to bliskość Rileya była tu problemem? Może przez ostatni miesiąc, który wyleciał chłopakowi z pamięci jak na pstryknięcie palcami, pewne rzeczy się zmieniły?
Jedno było pewne – pies wciąż zachowywał znajomy dystans względem Starra, co dało się wyczuć w krótkich, nieco ostrzegawczych spojrzeniach, które rzucał mu od czasu do czasu. Wyglądało to dość komicznie, biorąc pod uwagę, że kiedy tylko na nowo spoglądał na Ryana, jego dumny wcześniej pysk, momentalnie pogodniał i dało się zauważyć, że uparcie walczył ze sobą, byleby tylko nie zerwać się z miejsca i nie podejść bliżej.
Ciemnowłosy nie zwrócił szczególnej uwagi na obecność Scara. Cała jego uwaga skupiła się na Riley'u, który jak zawsze starał się być samodzielny do bólu. Na razie pozostawił to bez żadnego komentarza, nie utrudniając mu odsunięcia się na nieznaczną odległość – ściany w wąskim przedsionku były póki co idealną asekuracją, a sam potrzebował teraz nieco więcej swobody. Poruszył barkiem, jakby chciał pozbyć się z niego pamiątki po wcześniejszym ciężarze, a mimo to zdawał sobie sprawę z tego, że obecny stan Thatchera niósł za sobą jeszcze wiele innych konsekwencji, których sam poszkodowany powinien być świadomy. Jay z kolei miał nadzieję, że wiedział, co to oznaczało, gdy powoli – możliwe, że zupełnie nieświadomie – zaczął sunąć wzrokiem niżej wzdłuż jego ciała. Dopiero ręka muskająca jego policzek, zmusiła go do natychmiastowego powrotu wzrokiem do jego twarzy.
To będzie trudny czas.
W tej jednej chwili nie wiedział, na co czekał, jednak przez moment po prostu tkwił w miejscu, przyglądając się prefektowi, który z jakiegoś powodu starał się unikać jego wzroku albo tego, by po prostu na niego patrzył. Najwidoczniej nie zamierzał ułatwiać mu zadania.
Woolfe też nie zamierzał ułatwiać go samemu sobie.
„Muszę wziąć leki.”
Mhm ― mruknął twierdząco, pochylając się do przodu, by najpierw zająć się swoimi sznurówkami, zanim opadł na jedno z kolan i rozwiązał buty złotookiego. ― Przytrzymaj się, żebym mógł je zdjąć ― rzucił i klepnął się wymownie w ramię, ignorując przy tym nagłe urwanie zdania, jakby tym samym próbował odciągnąć uwagę Rila od drażliwego tematu. Potrzebował chwili. ― Vancouver Adventure Therapy. Nie wiem, jak nazywa się twój terapeuta, ale na pewno w kontaktach masz jego numer. Jeśli nie, powinien być na ich stronie internetowej ― odezwał się po chwili, odstawiając obuwie na bok i podnosząc się na równe nogi. ― Nie musisz przypominać sobie niczego na siłę, a już na pewno nie teraz, więc przestań spuszczać łeb jak zbity pies i patrz na mnie, gdy do ciebie mówię ― mruknął zadziwiająco spokojnie, nawet jeśli miał coś przeciwko obserwacji podłogi we własnym towarzystwie, ale jednocześnie nie dał Woolfe zbyt dużego wyboru, gdy w tym samym czasie wsunął palce pod jego podbródek i zadarł go wyżej, nie wkładając w to za wiele siły.
Zestresujesz go.
Nieszczególnie zwracał na to uwagę, kiedy tym razem to jego spojrzenie mimowolnie zsunęło się ku wargom chłopaka, na których zatrzymało się na dłużej. Zdawało się, że ta jedna noc wywróciła świat na tyle gwałtownie, że minęło już trochę czasu, odkąd ostatni raz...
Scar wydał z siebie buntownicze szczeknięcie.
Im szybciej, tym lepiej ― powtórzył od niechcenia, przesuwając wolno kciukiem po jego dolnej wardze, zanim ustawił się bokiem gotów zaprowadzić go na kanapę. Bez wyrazu zerknął w stronę psa, który wciąż nie wyglądał na zadowolonego z powodu tego, że złotooki znajdował się na tyle blisko. Prawdopodobnie musiało minąć jeszcze wiele czasu, zanim miał się do tego przyzwyczaić.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
"Wiem, że to idiotyczna czynność, ale będzie znacznie lepiej, jeśli nie będziesz musiał spędzić dodatkowego tygodnia w temblaku."
Oczywiście, że tak by było lepiej. Był p r o b l e m e m. Wszystko wokół zdawało się krzyczeć to jedno proste słowo, by upewnić się, że nawet na chwilę o tym nie zapomni. Tak jakby i tak miało mu to w ogóle wyjść z głowy. Nie dojść że trafił do szpitala, przetrzymał w nim Jaya przez całą noc to teraz potrzebował jego pomocy przy całkowicie podstawowych czynnościach. Świadomość, że zrobiłby dla niego dokładnie to samo, nie pomagała mu nawet w najmniejszym stopniu. Nie powinien był od początku dopuścić do wypadku.
Wypadku, którego nie mógł sobie przypomnieć.
Kolejny problem. Brak pamięci wyraźnie go frustrował, powodując nudności. Ilość zjedzonego wcześniej jedzenia zdecydowanie nie działała pozytywnie na jego nieprzyzwyczajony do spożywania czegokolwiek żołądek. Drobna poprawa, której doświadczał w ostatnim czasie nijak miała się do obżartości. Wypuścił krótko powietrze nosem wchodząc do mieszkania. Nieco głębsze wdechy zdawały się pomagać. Zwłaszcza przy obecnej pogodzie. W środku lata miałby zapewne niemały problem zarówno z zachowaniem trzeźwości umysłu, jak i ogarnięciem niesfornego żołądka.
Zerknął kątem oka na majączącego w progu psa, lecz nie przywiązał do niego tak dużej uwagi co zwykle. Zamiast tego zdawał się całkowicie skupić na Jayu, nawet jeśli jego uciekający wzrok mógłby świadczyć o czymś zupełnie odmiennym. Zupełnie jakby sam jego widok całkowicie mącił mu w głowie. Poniekąd tak w końcu było. Podążył za nim wzrokiem, gdy pochylił się by zdjąć buty, jak i rozwiązać jego własne. Było to uczucie tak nowe i skazującego go na swego rodzaju łaskę, że ledwo udało mu się powstrzymać grymas. Mimo to oparł się posłusznie plecami o ścianę, na wszystkie sposoby starając się nie myśleć o niczym negatywnym. Niestety nieustannie przekrzykujące się głosy w jego głowie zdecydowanie mu nie pomagały. Wątpliwości. Nadzieje. Pytania. Wszystko to nakładało się na siebie niczym niezrozumiała symfonia stanowczo utrudniając mu skupienie się na czymkolwiek innym. Dopiero głos Grimshawa zdawał się choć częściowo je uciszyć i zmusić go do dodatkowego skupienia się.
Tak. Powinienem go mieć. Przejrzę listę i porównam z imionami lekarzy na stronie — wymamrotał czując jak ponownie wszystko zaczyna się powoli układać w konkretną całość. Nawet jeśli nie pamiętał, nie był całkowicie bezradny. Miał wokół siebie całe mnóstwo elementów, które wymagały jedynie odpowiedniego dopasowania. Musiał się po prostu odpowiednio skupić.
"Nie musisz przypominać sobie niczego na siłę, a już na pewno nie teraz, więc przestań spuszczać łeb jak zbity pies i patrz na mnie, gdy do ciebie mówię."
Z początku cały czas trwał w tej samej pozycji. Jego ramiona zatrzęsły się nieznacznie, gdy w końcu dało się słyszeć cichy śmiech, bez wątpienia dobiegający z jego ust. Podniósł głowę pod wpływem jego dotyku, patrząc na srebrnookiego z wyraźnym rozbawieniem. Rozbawieniem, które stopniowo znikało z jego oczu z każdą sekundą, gdy dostrzegał jak spojrzenie Jaya wędruje po jego twarzy.
Szczeknięcie.
Wzdrygnął się nieznacznie kompletnie pochłonięty wcześniejszą wizją znajdującą się tuż przed jego oczami. Spojrzał kątem oka w stronę psa, kompletnie zapominając co chciał wcześniej powiedzieć, mimo że słowa zdawały się utknąć na samej końcówce jego języka. Przesunął nią po dolnej wardze, by pozbyć się mrowienia pozostawionego przez palec Grimshawa, lecz nawet ten drobny gest nie był w stanie ich uwolnić, zupełnie jakby protest Scara wytworzył w jego umyśle dodatkową barierę, której nie potrafił w tym momencie przekroczyć.
Coś było jednak nie tak.
I choć nie chciał się do tego z początku przyznać, doskonale wiedział o co chodziło. Zdradliwe uczucie wypełniało jego wnętrze coraz bardziej i bardziej, zupełnie jakby pęczniało w jego brzuchu próbując się wydostać przez gardło. Być może nie powinien wcale protestować. Być może nawet nie zamierzał. Zawahał się wyłącznie przez sekundę. Zamiast od razu udać się w stronę salonu, jego zdrowsza ręka poruszyła się nagle, gdy złapał ciemnowłosego za dłoń otwierając i zamykając usta.
Jay — kolejna krótka sekunda zawahania i nieco niespokojny płytki oddech nie zdążyły osłabić jego determinacji. Patrzył uważnie na chłopaka na wszelkie sposoby zabijając w tym momencie swoją tchórzliwą stronę, która nakazywała mu nie tylko odwrócić wzrok, ale też całkowicie zmienić temat i całkowicie uciec, by nie przyznać się do własnej słabości. Nie zamierzał się jej poddać.
Gdy jechaliśmy taksówką... mówili o zbliżającym się Dniu Pamięci. Dzień Pamięci jest 11 listopada. Nigdy nie mówią o nim we wrześniu, ani nawet na początku października. Krzyczą wtedy o Święcie Dziękczynienia i Halloween — Winchester nie był głupi. Nawet jego umysł płatał mu figle, nie zmieniało to faktu że mimo bólu głowy, całkiem sprawnie analizował napływające informacje — nie mamy września, prawda?
Coś w jego oczach mówiło jednak, że wcale nie o to zamierzał zapytać. Nic dziwnego, że jego usta wcale nie zamknęły się na dobre czekając na odpowiedź. Przełknął ślinę, zaciskając na chwilę mocniej zęby.
Ostatnim dniem jaki pamiętam jest dzień kiedy... nasza relacja się zmieniła — wymamrotał, doskonale czując jak temperatura jego twarzy wyraźnie się zmienia. Niełatwo było wywołać u Woolfe'a zawstydzenie, gdy już jednak je odczuwał, dość prędko czerwienił się nie tylko na policzkach. Nawet jego uszy i kark zdawały się reagować na wszechogarniające uczucie. Zacisnął mocniej palce na dłoni Ryana, zupełnie nieświadomie zgrzytając zębami.
Muszę wiedzieć. To nie był wypadek, prawda? Nie wyszło nam, a ja... — z każdym słowem jego głos załamywał się coraz bardziej, do momentu w którym nie był w stanie wypowiedzieć nic więcej. Doskonale zdawał sobie sprawę, że łzy zebrały się w jego oczach na tyle szybko, by niemalże całkowicie odebrały mu przejrzystość wizji. Pojedyncze wilgotne smugi pojawiły się na jego policzkach, lecz nie wykonał żadnego pojedynczego gestu, który pomógłby mu w ich otarciu.
Niezwykle uważne spojrzenie skupione na twarzy Jaya doszukiwało się odpowiedzi.
Nie miał prawa wymuszać na nim czegokolwiek. A już na pewno nie własnych uczuć. Jeśli chłopak go odrzucił, bądź coś po drodze poszło nie tak i ich drogi się rozeszły, a Jay trwał przy nim ze zwyczajnego braku innych kontaktów... jeśli przez to próbował ze sobą skończyć...
W przeciągu kilku sekund zaatakował go niezwykle mocny ból głowy, który uparcie próbował stłumić. Jego palce zaczęły wyraźnie drżeć, a jednak nadal na niego patrzył. Nie uciekał.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Uniósł brew, gdy zamiast dotyku na ramieniu i karku, poczuł go na swojej dłoni. Nic dziwnego, że jego wzrok na nowo zwrócił się ku Winchesterowi, który najwidoczniej nie chciał jeszcze opuszczać przedsionka albo nie rozumiał, że w ten sposób Jay nie miał szans zaprowadzić go do salonu. Ciemnowłosy skłaniał się raczej ku pierwszej opcji, biorąc pod uwagę, że tym razem starał się odsuwać od siebie wszelkie myśli o tym, że uraz głowy chłopaka zaburzał funkcjonowanie logicznego myślenia – może daleko było temu do pozytywnego nastawienia do sprawy, jednak rzadko kiedy przypisywał sytuacjom lepsze scenariusze.
ON NIGDY NIE MYŚLAŁ LOGICZNIE.
Może chce, żebyś skończył to co zacząłeś?
„Jay.”
Szare tęczówki zmierzyły się spojrzeniem ze złotymi i nie dało się w nich dostrzec nawet odrobiny zawahania. W końcu to nie Ryan nie pamiętał, co wydarzyło się ostatniego wieczoru. Można byłoby powiedzieć, że z jego pamięcią było aż za dobrze – nie potrafił wyzbyć się z głowy nawet najdrobniejszych detali i choć było to dość irytujące, teraz nie dał po sobie poznać, żeby cokolwiek w tym momencie uprzykrzało jego życie. Po prostu go słuchał. Nie próbował mu przerywać, nie wchodził w słowa, choć na końcu jego języka było wiele rzeczy, które mógłby mu powiedzieć – od tych pozbawionych zabarwienia emocjonalnego do tych negatywnych, które musiał trzymać dla siebie, jakby w obecnym stanie Thatcher nie różnił się niczym od porcelany. Tak zresztą wyglądał – blady, nieco poobijany. Niewiele brakowało, by rozbić go na mniejsze kawałki, nawet jeśli uparcie walczył ze swoimi słabościami.
Imponujące.
„(...) nie mamy września, prawda?”
Szatyn walczył z kolei z tym, by trzymać język za zębami. Wciąż zdawał sobie sprawę z tego, że jakiekolwiek gwałtowne przyswajanie mu informacji, mogło doprowadzić do pogorszenia stanu. Całkowita utrata pamięci była wręcz doskonałym ostrzeżeniem, by w obecności Riley'a zachowywać się tak, jakby stąpało się po kruchym lodzie. Nic dziwnego, że i tym razem szarooki nie odezwał się ani słowem, jednak powolny i wymowny gest wykonany głową odpowiedział mu już sam w sobie. Nie, nie mieli września.
„Muszę wiedzieć.”
Lekarz powiedział...
„Nie wyszło nam, a ja...”
Mocniejszy ucisk na dłoni.
Długie milczenie.
Przez jakiś czas po prostu na niego patrzył, przyglądając się niezdrowo błyszczącym, wypełnionym łzami oczom i zaczerwienionym policzkom. Z tej odległości był w stanie skupić się też na nieznacznym ruchu jego szczęki, gdy jego zęby mimowolnie ocierały się o siebie ze zdenerwowania. To wszystko sprawiało, że w tej jednej chwili byli diametralnie różni – gdy Woolfe zmagał się z kotłującymi się w nim emocjami, Grimshaw trzymał je na krótkiej smyczy, z której już nawet nie próbowały się wyrywać, zupełnie jakby pogodziły się z tym, że to na jego barkach spoczywała jasna analiza sytuacji i rozsądne podejście do sprawy, nawet jeśli nie miała ona nic wspólnego z rozsądkiem.
Jaką teraz masz odpowiedź?
Kretyn.
Co ty pierdolisz, Winchester? ― nie zastanawiał się nad słowami, które opuściły jego usta przyodziane w ostry ton. W pierwszej chwili mogło się wydawać, że wszystko, o czym mówił Starr nie miało miejsca. Jakby zmiana ich relacji nie nastąpiła w żadnym punkcie ich życia, a 26 września był tylko durnym wymysłem jego uszkodzonego przez uraz mózgu. Jakby nie patrzeć – znajdowali się w punkcie, w którym ciemnowłosy mógł wmówić mu absolutnie wszystko, szczególnie że Thatcher bez wahania przyznawał, jak destrukcyjny wpływ mogłaby mieć na niego ich relacja. Chwilowe zawieszenie przez niego głosu mogło świadczyć zarówno o tym, że właśnie czekał na jego odpowiedź, jak i o tym, że potrzebował chwili, by zdecydować się na odpowiednie rozwiązanie.
Rozwiązanie, które już znał.
Nie zrobisz mu tego, prawda?
To nie miało nic wspólnego z nami ― dodał po chwili, a w jego głosie nie było niczego, co sugerowałoby, że mówił to tylko po to, by go uspokoić albo co miałoby zataić przed nim prawdę. Wreszcie i jego palce poruszyły się, mimowolnie oplatając drżącą dłoń prefekta. Wierzchem drugiej dłoni mimowolnie przesunął po jednym z jego policzków, ścierając z niego wilgotną smugę, jakby była niepasującym do całości elementem. ― Lekarz powiedział, że nie powinienem bombardować cię informacjami o tym, co działo się przez ostatni miesiąc, ale wygląda na to, że jeśli nadal będziesz próbował dopowiadać sobie różne możliwości, skończysz znacznie gorzej ― wymruczał, ściągając nieznacznie brwi, zanim uniósł jego zdrowe ramię i narzucił je sobie na kark, sugerując, że mimo wszystko powinni przenieść się do salonu. Stanie przy wejściu nie było szczytem wygody ani dla niego i – już z całą pewnością – dla Thatchera, który nie miał możliwości normalnego utrzymywania się w pionie. ― Ale to nie był wypadek ― potwierdził jego obawy, prowadząc go powoli w stronę kanapy. ― Jest pierwszy listopada. Wczoraj byliśmy na imprezie halloweenowej organizowanej przez Blacków. Nie poszlibyśmy, gdyby Skyler nie truł ci dupy i gdyby nie zapisał nas na to durne zbieranie cukierków. Swoją drogą nie zdziw się, jeśli zaspamował ci skrzynkę wiadomościami. Mieliśmy wrócić z imprezy razem z nim, ale nie wyszło ― odparł, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Nie chciał i prawdopodobnie nie mógł od razu przechodzić do sedna sprawy. ― Nadążasz?
Zatrzymał się, gdy znaleźli się tuż obok wypoczynku i pochylił nieznacznie, chcąc ułatwić złotookiemu usadowienie się na sofie. Przez cały czas kątem oka kontrolował wyraz jego twarzy, jakby sam chciał ustalić moment, w którym powinien przestać mówić. Czekał.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Srebrne oczy nigdy nie zdradzały żadnych emocji.
I choć zdążył się do tego całkowicie przyzwyczaić - do tego stopnia, że nie spodziewał się nawet kompletnie niczego innego, ani kompletnie mu to nie przeszkadzało - w tym momencie niczego nie pragnął tak bardzo jak świadomości co chodziło Grimshawowi po głowie. Odrobiny braku opanowania, które sprawiłoby że Jay zwyczajnie przerwałby mu w połowie i nazwał kompletnym idiotą, przyciągając bliżej siebie by mógł w pełni się uspokoić i poczuć jego charakterystyczny zapach przemieszany z wonią papierosów. Jednocześnie doskonale zdawał sobie sprawę, że gdyby którekolwiek z jego "marzeń" rzeczywiście się spełniło, nie miałby do czynienia z tą samą osobą, do której właśnie kierował zgorzkniałe słowa.
"Co ty pierdolisz, Winchester?"
Wstrzymał oddech.
Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że chwilowo przestał jakkolwiek pobierać tlen z otoczenia, zamierając w bezruchu. Zupełnie jakby ten jeden zwrot, którego kompletnie nie spodziewał się usłyszeć z jego ust, jednocześnie był tym który ostatecznie był w stanie zwalić go z nóg. Nawet głosy zdawały się całkowicie ucichnąć, pozwalając mu na pełne skoncentrowanie się na srebrnookim.
Nie rozumiał co kryło się za jego słowami, nawet jeśli brzmiały jak kompletne zaprzeczenie.
"To nie miało nic wspólnego z nami."
Odzyskał oddech.
Zaczerpnął powietrza w nieco gwałtowniejszy sposób, czując oplatające się na jego dłoni palce. Drżenie stopniowo zaczęło ustępować, gdy sam musnął swoimi opuszkami jego skórę, zupełnie jakby chciał się upewnić, że dotyk który wyczuwał nie był jedynie kolejnym z wytworów jego chorego umysłu. Mrugnął kilkakrotnie pozwalając by łza do końca opuściły jego oko i zaraz została starta przez dłoń Ryana.
Nie skomentował jego następnych słów. Niewiedza bez wątpienia mogła być w tym wypadku zarówno zbawieniem, jak i przekleństwem. Nawet jeśli ostateczna decyzja powinna należeć do samego Winchestera, w obecnym stanie nie potrafił jej podjąć. Zaniepokojenie wcześniej rosło z każdą sekundą. Obecnie pod wpływem jednego prostego zdania ze strony Jaya, zdawało się zatrzymać w miejscu, acz grunt pod jego stopami nadal był wyjątkowo grząski.
"Ale to nie był wypadek."
Wiedziałem ― cichy głos wydawał się dużo słabszy niż jeszcze chwilę temu. Zamknął powoli powieki, gdy obraz zwyczajnie zaczął mu się rozmazywać. Z każdym kolejnym słowem miał wrażenie że traci kontakt z rzeczywistością. Przechylił się niebezpiecznie w bok. Gdyby nie fakt, że Grimshaw przerzucił sobie jego rękę przez własne ramię, Woolfe jak nic wylądowałby na ziemi.
Jeśli jeszcze chwilę temu wyglądał wyłącznie jak symbol depresji i żalu, teraz jego organizm wyraźnie zaprotestował. Rumieniec zmienił się w rosnącą, trawiącą go gorączkę, co Jay mógł doskonale odczuć, gdy oparł się policzkiem o jego policzek. Czoło nadal pozostawało w końcu skryte pod bandażem.
"Nadążasz?"
Nie nadążał. Mniej więcej w połowie zdawał się stracić kontakt z rzeczywistością. Nawet jeśli próbował się skupić na kolejnych częściach zdania, zmieniły się one wyłącznie w bezsensowny bełkot, którego nie był w stanie nijak rozszyfrować. Szedł za nim powoli, skupiając się wyłącznie na odciążaniu zranionej nogi, nim w końcu opadł ciężko na sofę.
Nie wyglądał najlepiej. W przeciągu tej drobnej drogi do salonu jego skóra zdawała się momentalnie poszarzeć. Pojedyncze czerwone plamy na jego twarzy, wskazujące na stan podgorączkowy. Nawet na chwilę nie przeszło mu przez myśl, by wypuścić dłoń chłopaka.
Nie zostawiaj mnie, Jay ― wcześniejsze drgawki powróciły, choć tym razem obejmowały nie tylko jego dłoń, ale całe ciało. Usilnie próbował się skupić na twarzy srebrnookiego, lecz prawda była taka, że z każdą minutą odpływał coraz bardziej. Był zmęczony. Tak bardzo zmęczony. Czym miało być jednak jego zmęczenie w porównaniu z tym, które musiał odczuwać Ryan? Dopiero ta myśl zdawała się na swój sposób przywrócić go do życia.
Musisz iść spać. Odpocząć ― powiedział podnosząc powoli brodę, choć nawet ten drobny ruch sprawił, że wykrzywił usta powstrzymując się przed krótkim sykiem. Sam nie był już w stanie zdecydować czego tak naprawdę chciał.
Być z Jayem, a może jego odpoczynku?
Najłatwiejsze bez wątpienia byłoby połączenie jednego z drugim, choć w obecnej chwili zaczynał szczerze wątpić czy srebrnooki da radę jakkolwiek się zregenerować w jego towarzystwie. Wątpił, by czekał go spokojny sen, nawet jeśli bez wątpienia nadchodził w jakiejkolwiek formie.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
To nie był dobry pomysł.
Chwyt Grimshawa momentalnie stał się mocniejszy, gdy tylko poczuł, że ciało Winchestera stało się cięższe – przynajmniej takie odniósł wrażenie w momencie, kiedy chłopak zaczął stawiać mimowolny, choć niewątpliwie niezależny od własnej woli, opór. Wystarczył krótki rzut okiem na półprzytomny wyraz jego twarzy, który gryzł się z rozpalonymi policzkami, które odznaczały się jeszcze bardziej intensywną czerwienią. To w zupełności wystarczyło, by przestał czekać na potwierdzenie. Możliwe, że uznał, że napływ informacji przekroczył granice wytrzymałości Thatchera, przypominając przy okazji, jak durnym pomysłem było niestosowanie się do zaleceń. Rysy Jay'a wyraźnie stężały, gdy stłumił przekleństwo za zaciśniętymi zębami.
Nic mu nie będzie.
Głos wtrącił się bez przekonania, choć niezależnie od tego, czy zabrzmiałby bardziej pewnie, Ryan zdawał sobie sprawę, że każda taka sytuacja mogła być tragiczna w skutkach.
Nie dałeś mi skończyć. Musisz się uspokoić ― odezwał się po chwili, ale wiedział, że to nie był odpowiedni czas na kontynuowanie historii. Nie wiedział też, czy chwila odpoczynku miała tu cokolwiek zaradzić, ale nie wątpił, że Riley już wkrótce miał wrócić do zadawania pytań o rzeczy, które miały miejsce poprzedniego dnia.
Scar zaskomlał nieco poddenerwowany i ruszył w ślad za właścicielem, poruszając przy tym nosem, jakby unoszący się w powietrzu zapach miał zobrazować mu całą sytuację, która – jakby nie patrzeć – była nieciekawa. Ciemne oczy psa przyglądały się wszystkiemu badawczo i kryła się w nich jakaś nieudolna próba ludzkiego zrozumienia. I choć w obecnej chwili wydawał się całkowicie wykluczony ze sprawy, wciąż miał nadzieję, że za moment wszystko stanie się jasne albo że ta napięta atmosfera przynajmniej zelżeje.
„Nie zostawiaj mnie, Jay.”
Nigdzie nie idę ― zapewnił, jakby tylko o to chodziło, a kiedy złotooki znalazł się na kanapie, powoli zsunął jego ramię ze swojego karku. Nie wypuścił jednak jego dłoni z uścisku, czując pod palcami wyraźniejsze drżenie. Przez moment przyglądał się jej bez wyrazu. Odnosił wrażenie, że ta oznaka słabości sprawiała, że bez trudu mógłby ją teraz zmiażdżyć. Wreszcie przesunął wzrokiem wyżej, na dłużej zatrzymując się na drżących ramionach, zanim skupił się na coraz bardziej blednącej twarzy, przykładając wierzch ręki to do jednego, to do drugiego policzka prefekta. W kontakcie z rozpaloną skórą Starr'a, jego własna musiała wydawać się cholernie zimna, tym bardziej, że ciemnowłosy był w stanie wyczuć drastyczny wzrost temperatury. ― Kładź się, Winchester ― polecił, z początku ignorując wzmiankę o własnym odpoczynku. Ten był teraz najmniej ważny, biorąc pod uwagę, że nie sądził, by w ogóle był w stanie bez żadnego problemu położyć się i po prostu odpłynąć. Na razie musiał upewnić się, że stan Woolfe był stabilny, a przynajmniej dotrzeć do momentu, w którym mógłby uznać, że nic mu nie grozi.
Na razie nic na to nie wskazywało.
Sięgnął po kilka poduszek i ułożył je tak, by Ril miał możliwość wygodnego oparcia o nie głowy. Powoli uwolnił swoją rękę z uścisku, uprzednio gładząc jego skórę palcami, jakby tym mało znaczącym gestem, chciał zakomunikować mu, że nic się nie działo. Gdy już to zrobił, powoli przesunął rękę na jego ramię i naparł na nie sugestywnie, chcąc, żeby ułożył się na boku. Miał nadzieję, że nie zamierzał zgrywać trudnego pacjenta po tym, gdy ich role niespodziewanie się odwróciły.
Ty go nie słuchałeś. Może to czas na odwet?
Położę się obok ― odparł, choć nie wiadomo na ile miało to uspokoić Thatchera, a na ile było faktyczną obietnicą. Jeśli istniał choć cień szansy na to, że chłopak za moment zaśnie, najpewniej już wkrótce miało mu być wszystko jedno.
Palce szatyna zacisnęły się na kocu, który na co dzień tylko zdobił cały wypoczynek, i narzucił go na Riley'a, przez cały czas uważnie kontrolując wyraz jego twarzy. Naciągnął okrycie po jego szyję, chcąc zapobiec drgawkom, które nadal wstrząsały jego ciałem. Miał nadzieję, że to wystarczy.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Słowa Grimshawa nieszczególnie do niego trafiały.
Nawet jeśli słyszał jakieś dźwięki wydobywające się z jego ust, przypominały one bardziej niezrozumiały zlepek wyrazów, zupełnie jakby mówił do niego w innym języku, którego nie znał. Nic dziwnego, że ściągnął brwi i spojrzał na niego z wyraźną dezorientacją mamrocząc niewyraźnie pod nosem coś co w jego myślach miało być wyraźnym "Co mówisz? Nie rozumiem ani słowa". Tym razem wyglądało jednak na to, że ani jeden, ani drugi nie mieli odnaleźć pomiędzy sobą odpowiedniego sposobu komunikacji. Nawet skomlenie Scara kompletnie do niego w tym momencie nie docierało, starając się jedynie częścią szumu wypełniającego tło.
Miękka kanapa nie pomagała mu w utrzymaniu przytomności, której w tym momencie tak desperacko się chwytał. Byli w trakcie rozmowy. Uzyskał jedną z odpowiedzi, lecz nie wszystkie. Jego umysł skutecznie odciął mu jednak możliwość zgłębienia tajemnicy całkowicie. Wystarczył jeden pojedynczy sygnał z mózgu, by całe ciało zwyczajnie zaprotestowało, chcąc uchronić chłopaka przed nadchodzącą katastrofą. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę, że najgorsze miało dopiero nadejść.
Gdy tylko koc znalazł się na jego ciele, jego zdrowsza ręka wystrzeliła błyskawicznie do przodu, zaciskąjąc się mocno na nadgarstu Jaya. Zbyt mocno. Wżynał się palcami w jego staw, kompletnie nie zdając sobie sprawy, że ilość siły, której używał już dawno przeciętnemu herlakowi zwyczajnie złamałby rękę.
Szafka po lewej. Druga szuflada w pokoju Deana. Pod magazynem. Pomarańczowe pudełko. Dwie tabletki — nie miał czasu dzwonić do terapeuty, postanowił więc zaryzykować. Nie żeby Jay mógł mieć jakiekolwiek pojęcie o jego standardowej dawce, w końcu tak czy inaczej zawsze były ustalane indywidualnie, a starał się wystarczająco, by srebrnooki nigdy nie widział jak wiele tabletek łykał. Zacisnął powieki, próbując odegnać napierające na niego ze wszystkich stron, coraz głośniejsze szepty. Zdawały się go okrążać. Ich wcześniejsza upierdliwość tylko się wzmagała, więc nie ich natarczywość była w tym momencie najgorsza, lecz on.
Wyczuwał go w pobliżu. Był niczym nagły powiew zimnego powietrza, przez które ludzie dostawali dreszczy, a włosy na rękach stawały im dęba. Nawet jeśli rozglądali się wokół szukając jego źródła, niczego nie dostrzegali, a jednak wiedzieli że bez wątpienia coś poczuli. W jego przypadku nie było inaczej. Wiedział że kręci się, tylko czekając aż cienka, wyjątkowo niestabilna bariera zwyczajnie runie w dół wpuszczając go do środka. Nawet jeśli z początku okłamywał samego siebie i wszystko wokół negując jego istnienie, teraz wszystko zaczynało układać się w całkiem sensowną całość. Nawet jeśli wielu puzzli nadal brakowało.
Zamknął oczy.
Wypuścił go w końcu ze swojego uścisku i naciągnął nieco mocniej materiał, starając się wpłynąć jakkolwiek na targające jego ciałem drgawki. Musiał się położyć na lewej stronie. Choć tyle podsuwał mu rozsądek, nieustannie przypominając o obecności zrujnowanego prawego barku. Rozchylił powieki i powoli przesunął się w bok. Nie chciał grzmotnąć głową o kanapę, doskonale wiedział jak by się to skończyło. Niezależnie od tego jak wolno się przewracał, siła grawitacji i tak zrobiła swoje, sprawiając że głowa dosłownie mu pękała.
Lecz głównie czuł w tym momencie obrzydzenie.
Obrzydzenie do zależności jaką musiał się wykazywać.
Do własnej słabości.
Do faktu, że musiał wykorzystywać Jaya.
Do tego, że zamiast iść spać, srebrnooki jeszcze przez chwilę musiał nad nim skakać, by uchronić kruchą psychikę Winchestera przed absolutną destrukcją.
Być może taką po której już by się nie pozbierał.
Był obrzydliwy.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Nie słyszy cię.
JEST JEDNĄ NOGĄ PO TAMTEJ STRONIE.
Wszystko szło nie tak. Ktoś inny na miejscu Grimshawa już dawno by spanikował, tymczasem on starał się myśleć trzeźwo, nawet jeśli nie wiedział, co wydarzy się za kilka minut albo nawet sekund. Nie żałował, że nie zostawił go w szpitalu, ale jednocześnie już rozważał kolejne opcje, które pomogłyby mu uporać się ze stanem Winchestera – jedną z nich było sięgnięcie po telefon i skontaktowanie się z pogotowiem, niezależnie od tego jak idiotycznie wypadliby przed lekarzami, z których usług zrezygnowali niespełna godzinę temu. Złotooki z kolei znajdował się w takim stanie, że prawdopodobnie ledwo zareagowałby na przybycie ratowników – szok przeżyłby dopiero na szpitalnym łóżku, gdy jego stan uległby względnej stabilizacji.
Może to nie był taki głupi pomysł.
Palce, które z dużą siłą zacisnęły się na jego nadgarstku, skutecznie odciągnęły szarookiego od tych myśli. Przez chwilę wydawało się, że były one na tyle głośne, że mimo braku jakiegokolwiek wyrazu na twarzy Jay'a, Riley bez trudu zdołał przejrzeć jego zamiary. Wysiłek, jaki chłopak włożył w ten gest zdawał się wręcz krzyczeć, żeby tego nie robił.
TO TYLKO KOLEJNY PROBLEM.
„Szafka po lewej.”
Ściągnął brwi, zawieszając wzrok na twarzy Thatchera. Mimo wcześniejszego bełkotu, teraz rozumiał go wystarczająco wyraźnie, jednak dla pewności uważnie śledził ruch jego ust, nie chcąc by przypadkiem umknęło mu jakiekolwiek słowo, które równie dobrze mogło zostać przytłumione przez Scara, który co jakiś czas wydawał z siebie niespokojne odgłosy, choć to nie jemu działa się krzywda.
„Dwie tabletki.”
Kiwnął głową w suchym potwierdzeniu, że to zrobi. Gest ten w żaden sposób nie był motywowany przekonaniem. Wiedział, że nie zdążyli jeszcze skontaktować się z terapeutą i wiedział, że Starr nie pamiętał wskazanej dawki leku. Wiedział też, że w tym stanie prefekt nie był w stanie rozmawiać przez telefon, a tajemnica lekarska nie upoważniała lekarza do dzielenia się podobnymi informacjami z kimś, kto równie dobrze mógłby podawać się za współlokatora pacjenta. Wątpił też, by Woolfe wspominał coś na jego temat – raczej trudno było mu przewidzieć, że kiedyś przytrafi mu się podobna sytuacja.
Nie masz wyboru.
Zaraz przyjdę ― rzucił, ruszając w stronę sypialni Deana. Doberman obejrzał się za swoim właścicielem, jednak mimo widocznego dylematu, tym razem pozostał na swoim miejscu. Pazury zastukały o podłogę, gdy psisko wsunęło się między stolik, a kanapę, na której leżał Winchester. Choć nie było tam zbyt wiele miejsca, czworonogowi udało się wykręcić niezgrabnie i kilka razy przeparadować tam i z powrotem, uważnie obserwując Thatchera, jakby bez widocznego polecenia zdecydował się kontrolować jego stan. Wreszcie zatrzymał się i usiadł wyprostowany, przyglądając się twarzy chłopaka z postawionymi do pionu uszami. Ten jeden jedyny raz nie wyglądał na wrogo nastawionego, choć równie dobrze mogło to także mogło być złudzeniem.
Szarooki czuł się, jakby walczył z samym czasem, dlatego znalazłszy się w sypialni, niemalże od razu dopadł do szafki, wyciągając z niej wszystko, co stało mu na przeszkodzie dostania się do opisanego pudełka. Jeszcze minutę temu istniał cień szansy na to, że opakowanie zostało oznaczone prowizoryczną etykietką, jednak rozmył się bezpowrotnie, kiedy całkowicie pomarańczowy przedmiot znalazł się w jego ręce.
Szlag.
Prawdę mówiąc, nie istniał żaden konkretny powód, dla którego ciemnowłosy miał zdać się na przeczucie kogoś z poważnym urazem głowy, jednak kiedy otworzył pojemnik, mimowolnie wyciągnął z niego dwie tabletki, których skład pozostawał dla niego tajemnicą. Gdyby tylko miał świadomość tego, jaki rodzaj leków zażywał Thatcher, ta decyzja byłaby o wiele łatwiejsza. Zacisnął palce w pięść, zamykając w niej pastylki i licząc na to, że chłopak się nie pomylił – choć co mogło stać się w najgorszym wypadku, skoro nie zamierzał nafaszerować go połową pudełka?
Zaśnie, wyrzyga się, będzie apatyczny. Może tak naprawdę już dawno nie powinien ich brać?
Potarł pulsującą skroń, podnosząc się na równe nogi. Zanim wrócił do Winchestera, skierował swoje kroki do kuchennego blatu, zgarniając z niego butelkę z wodą, którą odkręcił po drodze, jakby próbował zaoszczędzić każdą sekundę.
Na miejsce, Scar ― rzucił, zmuszając psa do mimowolnego odsunięcia się od kanapy. Zrobił to jednak równie posłusznie co zawsze, a kiedy już znalazł się na swoim posłaniu, przyglądał się obojgu z daleka, chcąc nieustannie kontrolować sytuację, nawet jeśli stanowił zerową pomoc. To nie on mógł wsunąć rękę pod głowę Riley'a i unieść ją z należytą ostrożnością i to nie on miał możliwość podania mu kolejno leków. ― Obyś miał rację, Winchester ― rzucił mrukliwym tonem, bardziej do siebie niż do niego, odruchowo przesuwając kciukiem po jego głowie, gdy drugą ręką przysunął pierwszą pigułkę do jego warg.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Pozwalał by myśli kłębiły się w jego głowie, lecz stopniowo z każdą sekundą nawet obrzydzenie wobec samego siebie, które jeszcze chwilę temu zdawało się wypełniać każdy milimetr jego ciała, zniknęło bez śladu. Jedynie jego ciało nieustannie dygotało, wyraźnie nie chcąc poddać się jego silnej woli, która nieustannie niczym mantra powtarzała w kółko jedno zdanie.
Przestań się trząść.
Oddalające się kroki nijak go nie uspokoiły, a właściwie ledwie przebiły się przez jakąś niewidzialną barierę blokująca jego uszy. Ociężałe powieki poruszyły się kilkakrotnie, gdy dostrzegł siedzącego przed nim Scara. Przyglądał się pustym spojrzeniem czujnemu zwierzęciu, przesuwając powoli wzrokiem po jego pysku, zupełnie jakby pierwszy raz miał okazję dostrzec go z tak bliska. Zaraz powieki opadły jednak całkowicie, ukrywając na nowo złote tęczówki przed światem.
"Na miejsce, Scar."
Wrócił.
Ta niecała minuta, którą spędził w ciemności, próbując odsunąć od siebie szepczące na obrzeżach pokoju głosy, w pewien sposób pozwoliła mu wypocząć. Rzecz jasna była niczym w porównaniu do snu, którego zwyczajnie w tym momencie potrzebował. Nawet jeśli nie był na nogach aż tak długo. Zmęczony - a może raczej skatowany? - organizm rządził się swoimi prawami, którym ciężko było jakkolwiek zaprzeczyć.
Ruch pod głową nawet jeśli był delikatny i tak bez wątpienia zbyt mocno naruszał obolałą, pękniętą czaszkę. Pęknięta kość eksplodowała w końcu bólem nawet przy muśnięciu. Nic dziwnego, że zaraz zacisnął mocno zęby, byle powstrzymać skrzywienie i syknięcie. Jedna z jego rąk drgnęła nieznacznie, gdy palce dłoni zacisnęły się w pięść. Ledwo udało mu się utrzymać ją na kanapie. Miał w tym momencie nieodpartą chęć przywalenia Jayowi, byle tylko wyzbyć się wszelkiego bolesnego kontaktu fizycznego.
Całe szczęście nadal rozsądek stał w jego przypadku ponad naturalnymi odruchami. Zmusił się do rozwarcia szczęk i połknięcia najpierw pierwszej, a potem drugiej pigułki. Nie potrzebował jego pomocy w aż tak prostych czynnościach. Sięgnął po szklankę z wodą, by popić obie z nich całą jej zawartością. Nawet jeśli nieszczególnie chciało mu się w tym momencie pić, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak kończyło się dostarczenie zbyt małej ilości płynów przy podobnych tabletkach.
Rezultaty nigdy nie były natychmiastowe. A jednak sama świadomość, że je przyjął, sprawiała że czuł się dużo spokojniejszy niż chwilę temu.
Ręka, Jay — wycedził w końcu z niejakim wysiłkiem, wyraźnie powstrzymując się przed dużo agresywniejszym wyrzuceniem z siebie podobnych słów. Nie miał prawa do podobnych reakcji, biorąc pod uwagę jak wiele robił dla niego w tym momencie szarooki. Zamrugał kilkakrotnie powiekami, zdając sobie sprawę z tego że odechciało mu się spać.
Obejrzałbym coś na Netflixie — wymamrotał nagle, nawet nie do końca zdając sobie sprawę, że powiedział to na głos. Wpatrywał się w czarny ekran telewizora, nim w końcu przeniósł spojrzenie na Ryana. Przyglądał mu się przez chwilę uważnie, wyraźnie analizując jego obecny stan.
Idź i się prześpij. Jeśli chcesz, możesz się przespać tu. Pod warunkiem że nie będą ci przeszkadzać dźwięki telewizora — wyglądało na to, że ostatecznie zdecydował się na faktyczne oglądanie jakiegoś filmu bądź serialu. Jego wzrok wydawał się w tym momencie o wiele bardziej przytomny.
Zsunął nieznacznie koc z ramion i położył sobie jedną z poduszek na udach, rzucając Jayowi rozbawione spojrzenie. Ta niema propozycja mówiła w końcu sama za siebie, nie potrzebował żadnych innych, konkretnych słów by przekazać co miał na myśli. Acz jednocześnie doskonale rozumiał, że srebrnookiemu mogło być dużo łatwiej znaleźć odpoczynek w zaciszu własnego pokoju. Z dala od zgiełku telewizora.
Jakby nie patrzeć decyzja należała do niego.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Ręka, Jay.”
Nie potrzebował bardziej jasnego przekazu, żeby wycofać rękę. Wszystko wskazywało na to, że niezależnie od starań, jakikolwiek kontakt z głową Winchestera kończył się dla niego nieprzyjemnymi doznaniami. Teraz jednak dodatkowa asekuracja nie była dostępna, zwłaszcza że obie tabletki zniknęły w mgnieniu oka. Grimshaw wreszcie mógł odetchnąć głębiej i zrobił to, mimowolnie wciągając głębszy – i na szczęście bezgłośny – haust powietrza przez nos.
Przez chwilę po prostu stał tuż obok kanapy, a szare tęczówki badawczo wpatrywały się w złotookiego. Wcześniejsza niepewność co do zalecanej dawki sprawiła, że musiał być ostrożniejszy, choć wiedział, że żaden lek nie przynosił natychmiastowych skutków. Kolejne sekundy ciągnęły się niemiłosiernie, jakby złośliwy los postanowił spowolnić wszystkie zegary świata właśnie wtedy, gdy był to najmniej odpowiedni moment. Niemniej jednak Ryan potrafił być wyjątkowo cierpliwy, nawet jeśli od ponad doby był tym, który pozostał na nogach, jakby przyszła jego kolej warty.
„Obejrzałbym coś na Netflixie.”
Ciemnowłosy nie odezwał się ani słowem. Jeszcze przez krótką chwilę trwał w martwym bezruchu, poddając go dokładnej ocenie. Zadziwiające, że z minuty na minutę jego stan uległ wręcz diametralnej zmianie. Tak samo zadziwiające było to, że Thatcher nie zadawał już więcej niepotrzebnych pytaj, jakby kompletnie zapomniał o tym, że przed chwilą uparcie domagał się odpowiedzi, których na razie nie powinien poznawać. Może tak było lepiej. A może nie. Szatyn miał jednak nieodparte wrażenie, że podsuwanie chłopakowi wcześniejszych myśli na siłę, nie było dobrym rozwiązaniem. Teraz wszystko zależało od samego Starra, z kolei on musiał się dostosować. Rzecz jasna, jeśli nie chciał, by wątła pamięć Riley'a skruszyła się niczym sucha gałąź, na którą przypadkiem nastąpiłby ciężkim butem rzeczywistości, z którą prędzej czy później musiał się zmierzyć.
Wreszcie potarł ręką czoło – ciężko stwierdzić, czy w akcie rezygnacji czy może bezskutecznie chciał pozbyć się wywołanego zmęczeniem bólu głowy. Wreszcie sam także podążył pozbawionym wyrazu wzrokiem za spojrzeniem prefekta.
Jest niemożliwy.
„Idź i się prześpij.”
Trzymaj ― rzucił, zgarnąwszy pilota ze stołu i podał go złotookiemu. Z początku trudno było stwierdzić, czy zignorował jego uwagę, jednak wybór w tej kwestii był raczej oczywisty. Opuścił wzrok na kolana chłopaka, doskonale pamiętając, że jakiś czas temu Ril znacząco ułatwił mu zaśnięcie. Nie sądził jednak, by i tym razem miało się to sprawdzić – pomimo ogólnej ociężałości, która dawała mu się we znaki, umysł za wszelką cenę chciał pozostać trzeźwy i gotowy do reakcji. ― Zostanę tutaj ― miał wrażenie, że musiał się powtarzać, biorąc pod uwagę, że już wcześniej zapewnił go, że położy się obok. ― Wolałbym, żebyś nie wykorzystał okazji, że nie patrzę. Zdążyłem zauważyć, że jesteś beznadziejnym przypadkiem, jeśli chodzi o rolę pacjenta. ― Bezbarwny ton niekoniecznie pasował do wypowiadanych przez niego słów. Dało się jednak wyczuć, że nie wątpił w to, że Riley w przypływie buntu był w stanie wstać i pokazać wszystkim, że był w stanie ustać na własnych nogach i przeparadować przez ogromny salon bez niczyjej pomocy. Oczywiście miałby inne zdanie na temat dbania o własne zdrowie, gdyby to Ryan znalazł się na jego miejscu.
Chwilę później szatyn już siedział na wygodnej sofie, wreszcie układając się na niej tak, by oprzeć głowę o przygotowaną dla niego poduszkę. Tym razem jednak nie przekręcił się na bok, a ułożenie się na plecach pozwoliło mu na swobodne przyjrzenie się twarzy Woolfe, choć nie była to najwygodniejsza perspektywa.
Później-- ― zawiesił mimowolnie głos, unosząc jedną z dłoni do policzka Winchestera. Opuszki palców ledwo musnęły obity policzek, zanim opuścił rękę, układając ją luźno na swojej klatce piersiowej. Chwilę po tym zwrócił twarz w stronę ekranu, choć nie pojawił się na niej nawet najdrobniejszy przebłysk zainteresowania. Jego myśli krążyły teraz wokół zupełnie innych tematów.  ― Lepiej, żebyś wybrał coś ciekawego ― mruknął mimowolnie, dając mu do zrozumienia, że na razie nie miał w planach odwiedzin u Morfeusza.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Złapał podany mu przez szarookiego pilot w dłoń, zaciskając na nim palce. Chłód bijący od przedmiotu od razu dał mu się we znaki, zupełnie jakby chłopak nagle na nowo stał się niezwykle wyczulony na każdą najmniejszą zmianę temperatury. Nie dał niczego po sobie poznać, gdy od razu nacisnął odpowiedni przycisk włączając telewizor. Pierwotna czerń zaraz wyrzuciła z siebie na sam środek ekranu trzy utworzone profile i charakterystyczny, duży czerwony napis. Nawet jeśli Winchester nie należał do osób które miały czas by spędzać całe dnie nad serialami, jego lista była całkiem pokaźna. Niejednokrotnie w chwilach wolnego, gdy nie mógł się na niczym skupić, bądź szukał zwyczajnej odskoczni, puszczał sobie jeden z polecanych tytułów i ignorował całą resztę. Całe szczęście nie należał do tego niecierpliwego typu, który skakał na kanapie, gdy tylko kończył mu się odcinek, bądź zapominał o zdrowym rozsądku i zarywał nockę nad kilkoma wciągającymi seriami, gdy musiał wstać na szóstą do pracy. W przeciwieństwie do użytkownika.
Dzięki — rzucił z niejakim opóźnieniem, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że nie wypowiedział wcześniej tego prostego słowa na głos. Dopiero przy następnej wypowiedzi posłał mu nieznacznie oburzone spojrzenie, prychając cicho pod nosem.
Kto to mówi? — nie musiał mu chyba wypominać jak sam Grimshaw zachowywał się, gdy cokolwiek sobie robił. Niezależnie od typu urazu wiecznie twierdził, że było to całkowicie nieważne i niegroźne. Zszywał go, bandażował, a on i tak robił to co zawsze, nijak nie przejmując się swoim stanem. Wyglądało po prostu na to, że pod tym względem obaj byli wyjątkowo beznadziejnymi przypadkami. W dodatku nie zapowiadało się, by któryś z nich miał zamiar zmienić cokolwiek w swoim podejściu czy zachowaniu.
Jednocześnie Riley zdecydowanie nie planował żadnych maratonów. Co powinno być dla Ryana wyjątkowo jasne, biorąc pod uwagę fakt że proponując mu położenie się obok niego na kanapie, skutecznie odcinał sobie drogę ucieczki.
Nie żeby jakoś szczególnie mu to przeszkadzało.
Zerknął kątem oka na układającego się Grimshawa, nie odzywając się jednak ani słowem. Odwzajemnił spojrzenie, nawet nie próbując jakkolwiek uciszyć mocniej bijącego serca, gdy dłoń szatyna wylądowała na jego policzku. Zresztą, aż nazbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że od wielu lat nie miał nad nim absolutnie żadnej kontroli.
Po prostu jeśli poczujesz się senny w trakcie, nie próbuj na siłę z tym walczyć — powiedział zsuwając w końcu swoją rękę, tak by móc ułożyć dłoń na dłoni Jaya. Przesunął palcami po jej grzbiecie, zadrapując nieznacznie paznokciami, nie wykonał jednak żadnego gwałtowniejszego ruchu, który wskazywałby na to że zamierzał zamknąć ją w swoim uścisku.
Spójrzcie go tylko. Czyżbym słyszał wybitnego krytyka filmowego? Może w takim razie pan coś wybierze, panie Grimshaw? Jestem pewien, że tak wyrafinowany, nieomylny gust nie zawiedzie naszego głodu doskonałego dzieła — sarkastyczny głos nie miał w sobie krzty złości. Jedynie rozbawienie, które rzeczywiście poparte było akcją, gdy podsunął mu pilota, przesuwając go jedynie na kategorię thrillerów. Nie miał zamiaru oglądać żadnej komedii.
Z każdą kolejną upływającą minutą, nic nie wskazywało na to by dawka leków miała mu jakkolwiek zaszkodzić. Co więcej, całkiem przyjemne ciepło zdawało się rozlewać po jego ciele, gdy głosy stopniowo milkły. Miał wrażenie, że cały obraz dookoła stał się dużo wyraźniejszy i jaśniejszy. Zupełnie jakby jakaś uszkodzona wcześniej bariera, w końcu odbudowywała się krok po kroku, wznosząc wokół chłopaka obronne mury, powstrzymujące ataki ze strony niechcianych obecności.
Pojawiła się natomiast inna. Zupełnie inna.
Taka o której braku kompletnie nie pamiętał. Nie odczuwał żadnego dyskomfortu, dopóki nie poczuł jej na krańcu swego umysłu. Zupełnie jakby w tej jednej sekundzie w jego życiu na powrót zjawił się brakujący element, mający umożliwić mu normalne funkcjonowanie. Podniósł dłoń, w której wcześniej trzymał pilota, by ułożyć ją na twarzy i rozmasował kilkakrotnie nasadę nosa, do reszty pozbywając się nieprzyjemnego ciśnienia będącego źródłem napięcia w jego głowie.
Nawet jeśli nie miał najmniejszego pojęcia jaka zmiana właśnie zachodziła w jego psychice, bez wątpienia pozwoliła mu na chwilę wytchnienia i możliwości zrelaksowania się, co prędko odbiło się na jego obliczu.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Kto to mówi?”
Ktoś, kto nie wrócił właśnie ze szpitala. ― Całkiem płynnie odbił piłeczkę, nie czując potrzeby zastanawiania się nad swoją odpowiedzią. Raczej ciężko było przypomnieć sobie sytuację, w której Grimshaw potrzebował bardziej zaawansowanej opieki medycznej, nie licząc jednego razu, choć Starr nie był jego świadkiem. Doskonale wiedział, co prefekt miał na myśli i być może chłopak miał w tym trochę racji – pod wieloma względami Ryan często ignorował swój własny stan, jednak tylko dlatego, że dla niego w zupełności wystarczające było to, że mógł ustać na nogach, a ból nie był na tyle uciążliwy, by miał zamiar poruszać cały oddział medyczny. Poza tym obcy ludzie zadawali za dużo pytań. Thatcher znacznie bardziej wolał skupić się na działaniu, dlatego w zupełności mu wystarczał.
Wiesz, że nie zawsze będzie w stanie ci pomóc.
Nie będę ― skłamał, nie czując się z tym ani trochę gorzej. Już od dłuższego czasu walczył ze zmęczeniem, choć nie dawał go po sobie poznać, choć było mu też o wiele trudniej nie pozwolić powiekom na zamknięcie się, gdy delikatne gesty potęgowały jego senność. Gdy palce Winchestera przesunęły się po jego ręce, przekręcił ją tak, by zamknąć je w niezbyt mocnym uścisku, z którego miał możliwość wyrwać je w każdej chwili.
Dopóki nie miał całkowitej pewności, że wszystko miało być w porządku, nie mógł pozwolić sobie na spokojny sen. Wiedział, że nie trzeba było wiele, by powrócił do rzeczywistości, jednak zawsze istniał niewielki procent szansy na to, że akurat tym razem mógłby nie obudzić się od razu. Albo to Riley postanowiłby go nie zaalarmować. Wszystko było możliwe.
„Czyżbym słyszał wybitnego krytyka filmowego?”
A czyżby ktoś robił się odważny?
Ciemnowłosy uniósł brew, chwilę przyglądając się mu w wyraźnym zamyśleniu. Było to jedno z tych spojrzeń, po których inni zaczynali mieć wrażenie, że ich żart był wyjątkowo kiepski, skoro nie przyprawił Jay'a o nawet najdrobniejszy przebłysk rozbawienia. A już tym bardziej nie wymuszał na nim żadnej odpowiedzi, jakby najlepszym lekiem na głupotę było milczenie.
Powinieneś już dawno zauważyć, że jestem krytykiem wszystkiego ― rzucił bez rozbawienia, co doskonale kontrastowało się z wypowiedzią Starra. Jednocześnie nie wydawał się jakkolwiek urażony jego sarkastycznymi słowami, jednak można było się spodziewać, że podobne zagrywki nie robiły na nim wrażenia. ― Jako krytyk wiem też, że gdyby nie twój beznadziejny stan, moglibyśmy zdać się na inne rozrywki niż siedzenie przed telewizorem i posiłkowanie się wątpliwej jakości serialem. Ale sam rozumiesz, twoja strata ― wyjaśnił, anie na chwilę nie tracąc na powadze. Można było się tylko domyślać, co miało dla niego pewną jakość.
Nie jesteś zbyt skromny.
Odebrał od niego pilota, by zaraz zacząć przeglądać kolejne serie. Nie zmienił kategorii – sam nie miał ochoty ani na mało zabawne komedie, ani tym bardziej na seriale przeładowane nudnymi wątkami romantycznymi. Przez chwilę śledził wzrokiem niektóre opisy, a kiedy wreszcie zatrzymał się na dłużej przy jednym z tytułów, było już pewne, że to właśnie Mindhunter zasłużył na uwagę Ryana. Bez słowa wcisnął przycisk odtwarzania, odkładając pilot tuż obok złotookiego.
Najwyżej przełączysz ― odparł, dając mu tym samym do zrozumienia, że istniała przynajmniej niewielka szansa na to, że odpłynie podczas oglądania. Zanim skupił się na ekranie, raz jeszcze uniósł wzrok na chłopaka, by ocenić jego stan. Na ten moment wszystko wydawało się być w porządku.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Patrzcie tylko jak doskonale w kilka sekund potrafił obrócić kota ogonem. Gdyby istniały słowne pojedynki, w których ludzie musieliby odpierać wzajemnie swoje zarzuty i sprawiać, by oskarżający stawał się oskarżonym - Jay bez wątpienia nieustannie znajdowałby się na podium.
Sprytne. Ale nie wystarczająco. To że unikasz szpitala za wszelką cenę nie znaczy, że powinieneś tam trafić dziesiątki razy. Po prostu możesz sobie darować podobne luksusy dzięki moim wybitnym umiejętnościom pielęgniarskim — odgarnął włosy ze swojej twarzy, rzucając mu prowokujący, rozbawiony uśmiech tuż przed krótkim śmiechem. Który nie był zbyt dobrym pomysłem. Zaraz syknął z bólu i zatrzymał rękę w połowie drogi do bolącej potylicy.
Zero śmiechu. Zanotowane.
Mam nadzieję. Inaczej rąbnę cię kaloryferem i obaj skończymy kontuzjowani, ale przynajmniej w końcu się wyśpisz — powiedział przesuwając wolną rękę tak, by dotknąć delikatnie palcami jego twarzy. Przesunął nimi po jego policzku, nakreślił jakiś drobny wzór podkreślający podkrążone oczy Grimshawa. Zsunął dłoń, zamiast tego wplatając ją w jego ciemne włosy, by nie zakłócać mu już dłużej pola widzenia. Zamiast tego zaczął powoli chwytać pomiędzy opuszki palców coraz to kolejne kosmyki jego włosów, pociągając je na tyle ostrożnie, by pozostawiały po sobie jedynie nieznaczne uczucie łaskotania na jego głowie.
Dostrzegł jego wzrok.
Ten sam wzrok który sprawiał, że inni zaczęli się wycofywać, u Winchestera jedynie sprawił że miał ochotę ponownie się roześmiać. A przynajmniej tak sobie wmawiał. Doskonale bowiem wiedział że jego własne spojrzenie zsunęło się nieco niżej ze srebrnych tęczówek. Nie był na tyle głupi, by choć próbować się teraz schylać. Wiedział jak się to skończy przy jego obecnym stanie. Kto by jednak pomyślał, że samokontrola która nigdy nie sprawiała mu najmniejszych problemów, nagle postanowi się zbuntować niczym niezadowolony nastolatek?
"Jako krytyk wiem też, że gdyby nie twój beznadziejny stan, moglibyśmy zdać się na inne rozrywki niż siedzenie przed telewizorem i posiłkowanie się wątpliwej jakości serialem."
Jasne, praca praca. O niczym tak teraz nie marzę jak użeraniu się z klientami, by móc popatrzeć na ciebie w garniturze — ciężko było stwierdzić czy faktycznie nie załapał co tak naprawdę Grimshaw miał na myśli, czy skutecznie postanowił się przed tym bronić obracając wszystko w żart. Całe szczęście choć ten jeden raz jego ciało postanowiło stanąć po jego stronie.
Powędrował wzrokiem na ekran, przyglądając się kolejnym pozycjom Netflixa, które przeglądał. Zdążył wyłapać nawet jedną, której nazwę momentalnie zapisał sobie w pamięci - podobnie jak wygląd promującej ją okładki - mając nadzieję że uda mu się ją zapamiętać i obejrzeć później. Jeśli nie - i tak powinien ją znaleźć, choćby dzięki polecanym.
Wątpię. Od dawna chciałem to obejrzeć — odparł szczerze, opierając się wygodniej o kanapę. Jednocześnie cały czas przesuwał palcami po jego włosach w uspokajającym geście, wpatrując się uważnie w pierwsze pojawiające się na ekranie sceny.
Gdzieś na obrębie swojego umysłu, usłyszał wyraźnie zmęczony, znajomy głos. Senny, zupełnie jakby dopiero co przebudził się po wyjątkowo długiej drzemce, a mimo warkotliwego brzmienia - wyjątkowo kojący.
Wszystko będzie dobrze, chłopcze.
Złapał dłoń Jaya nieco pewniej niż dotychczas, zupełnie jakby w ten sposób upewniał się że srebrnooki naprawdę nie miał zamiaru nigdzie odejść.
Wszystko będzie dobrze.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
„Po prostu możesz sobie darować podobne luksusy dzięki moim wybitnym umiejętnościom pielęgniarskim.”
Uniósł brew, uważnie przypatrując się ostentacyjnym gestom złotookiego. Kto by pomyślał, że w niedługim czasie aż tak się rozhula. Grimshaw jednak znacznie bardziej wolał to wydanie Winchestera niż tamto, z którym miał do czynienia jeszcze kilkanaście minut temu. Dawało mu poczucie tego, że wszystko krok po kroku wracało do normy, nawet jeśli był to zaledwie efekt leków – przynajmniej nic nie wskazywało na to, że się pomylił, choć wykonanie telefonu do terapeuty nadal pozostawało priorytetową sprawą.
Sam widzisz. To tylko świadczy o tym, że nie było na tyle poważnie, żebym potrzebował profesjonalnej opieki ― odgryzł się, nawet jeśli ton jego głosu nie miał kąśliwego zabarwienia. Opiece Thatchera nie miał nic do zarzucenia, jednak to nie stało na przeszkodzie stania na straży tego, by przypadkiem nie obrósł w piórka. Poza tym kto wie, czy ten pokazowy sceptycyzm nie miał stać się motywacją do jego przyszłego samodoskonalenia w tej dziedzinie? Jakby nie patrzeć, gdyby Starr zdobył jeszcze większą wiedzę, Ryan tym bardziej nie musiałby martwić się tym, że któregoś dnia przyjdzie mu użerać się z lekarzami pokroju doktora Nortona.
Nie zamierzał jednak zdradzać na głos swoich wielkich planów.
Głośno szczekasz jak na kundla z połamanymi łapami. Najpierw musisz dać sobie radę z kaloryferem ― wymruczał pod nosem, odruchowo przymykając jedno oko, gdy palce chłopaka z policzka prześlizgnęły się tuż pod nie. Gdyby na miejscu Riley'a znalazł się teraz ktoś inny, najpewniej już teraz skończyłby ze złamaną ręką albo widocznymi siniakami na nadgarstku, jednak w tym wypadku nie miał nic przeciwko uspokajającym gestom, nawet jeśli zdążyły dosięgnąć jego włosów, o których miękkości prawdopodobnie nikt inny nie miał okazji się przekonać.
Może ufasz mu, bo był tu przez cały czas?
Zobaczymy.
„Jasne, praca praca.”
Złotooki mógł wyraźnie poczuć, jak głowa Ryana poruszyła się pod jego ręką, gdy pokręcił nią w geście rezygnacji. Czy niedomyślność chłopaka też należało zrzucić na uraz głowy? A może po prostu dobrze krył się z tym, że zrozumiał? Srebrne tęczówki przez chwilę przypatrywały mu się aż nazbyt uważnie – przynajmniej do momentu, kiedy do jego uszu nie dobiegło kolejne zdanie.
Teraz przynajmniej rozumiem twój zapał do pracy ― stwierdził bez wyrazu, decydując się na to, by nie naprowadzać go na konkretny tok myślenia, choć ani przez chwilę nie żałował wypowiedzianych słów, choć z pewnością nadal sądził, że obszerna kanapa miała znacznie lepsze zastosowania niż oglądanie serialu, nawet jeśli ten szybko okazał się być trafiony. Nikt jednak nie obiecywał, że serial nie okaże się niewypałem.
Nikt też nie obiecywał, że obejrzą go w świętym spokoju.
Nie minęło dziesięć minut pierwszego odcinka, a w mieszkaniu rozległ się donośny dźwięk domofonu. Ciemnowłosy był skłonny go zignorować na rzecz osobistej wygody – po nieprzespanej nocy nawet jemu nieszczególnie chciało się wstawać z wygrzanego miejsca. Problem tkwił w tym, że po pierwszym sygnale, kolejne stały się jeszcze bardziej natrętne, jakby ktoś za wszelką cenę chciał dostać się do apartamentu ze śmiertelnie ważną sprawą. I oby tak było.
Szarooki potarł czoło palcami, leniwie podnosząc się do siadu. Pomruk, który wydobył się z jego ust, niósł ze sobą bluzga, któremu zawtórowało ciche warknięcie niezadowolonego Scara.
Nie musisz zatrzymywać ― odparł, podnosząc się z kanapy i zaraz udał się do przedsionka, podchodząc do niewielkiego ekranu zawieszonego na ścianie. Spodziewał się listonosza, natrętnego kuriera, który miał dostarczyć paczkę, a nawet gospodyni zatrudnionej przez Deana, która od czasu do czasu decydowała się na przyniesienie nadprogramowych zakupów, jednak po wciśnięciu odpowiedniego przycisku, wyświetlacz ukazał mu twarz Skylera.
Tylko tego brakowało.
No nareszcie! Myślałem, że złamię sobie palec ― rzucił, udając oburzonego. Na szczęście nie był w stanie zobaczyć jakże emanującej entuzjazmem twarzy właściciela mieszkania, który w obecnej chwili żałował, że nie doszło do podobnego wypadku.
Też miałem taką nadzieję.
Nie minęła doba, a ja już się za tym stęskniłem ― rzucił kąśliwie, pocierając nos palcem wskazującym. ― Ale do rzeczy. Wpuść mnie, bo próbowałem się do was dodzwonić przez pół nocy, ale Woolfe chyba zapomniał, że bateria w telefonie nie trzyma wiecznie. Ewentualnie jego cegła jest już nie do użytku. Mówiłem mu, że już czas na lepszy model. ― Cmoknął pod nosem. Czy przed chwilą przypadkiem nie mówił, żeby przejść do rzeczy? ― Umówiliśmy się, że na siebie poczekamy i gdyby nie zwinął się stamtąd przede mną, wcześniej dowiedziałby się o tym, co udało mi się dla niego ugrać.
Świetnie, powiesz mu o tym następnym razem. Aktualnie śpi ― rzucił na tyle neutralnym tonem, co zawsze, że ciężko było wyczuć w tym kłamstwo, jednak za sprawą kamery był w stanie dokładnie dostrzec sceptyczny wyraz twarzy Skylera.
Jest prawie pierwsza.
Ciężka noc ― skwitował zdawkowo. Nie sądził, by było coś dziwnego w tym, że ktoś postanowił pospać dłużej. Nie sądził też, że blondyn doszuka się w tych słowach zupełnie innego znaczenia.
Mówisz, że wy...?
Szarooki uniósł mimowolnie brew. Jeśli jednak to miało go przekonać, zamierzał podjąć się tej gry.
Mhm. Dokładnie tak.
Niezły żart, Grimmie. Jeżeli coś wiem na pewno, to to, że Ril woli laski. Coś ukrywasz i nie chcesz mi powiedzieć, co to jest.
Czas uzupełnić swoją bazę danych ― wymruczał pod nosem bez wyrazu. Ledwo poruszał przy tym ustami i wątpił, by Skyler był w stanie odczytać z tego coś poza niezadowoleniem. ― Na razie, Gauthier.
BO POPROSZĘ, ŻEBY MNIE WPUŚCILI.
Nie możesz go wpuścić.
Wiem.
Riley Wolfhound Grimshaw
Riley Wolfhound Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Widzę, że masz olbrzymie problemy z podstawami wychowania. Pomogę ci zatem. W podobnych sytuacjach mówi się "Dzięki Winchester, że za każdym razem mnie zszywasz i trujesz mi dupę, dzięki czemu nie nabawiłem się zakażenia po kolejnym inteligentnym zatrzymaniu noża dłonią" — cały monolog wygłosił lekkim, pouczającym i niesamowicie uprzejmym głosem. Zupełnie jak nauczyciel, który właśnie przekazuje nową wiedzę swoim podopiecznym w klasie z uśmiechem na twarzy. Rileyowi zabrakło jedynie tego ostatniego. Jego twarz pozostała bowiem w neutralnym wydaniu, choć ciężko było stwierdzić że faktycznie wziął do siebie słowa Grimshawa czy jakkolwiek się obruszyć.
Dzięki wrodzonemu taktowi srebrnookiego - do czasu.
"Głośno szczekasz jak na kundla z połamanymi łapami. Najpierw musisz dać sobie radę z kaloryferem"
Mam wybitną ochotę dać ci w tym momencie w mordę, Jay — powiedział w sposób, który zdecydowanie nie pasował w tym momencie do wykonywanego przez niego gestu.
Zwrócił uwagę na jego kręcenie głową, powstrzymał się jednak przed jakimikolwiek większymi gestami wskazującymi na jego własne zdziwienie.
Zaraz pomyślę, że chodziło ci o coś innego — słyszycie tę dozę niewinności w głosie? Proszę państwa, ona chyba jest autentyczna. Kto wie, może tak naprawdę Winchester należał do grupy świętoszków wyznających zasadę 'seks jedynie po ślubie'. A niezależnie od tego ile razy jego ręka przesuwała się po włosach Ryana, żaden pierścionek magicznie się na niej nie materializował. Wyglądało zatem na to, że nici z nocy poślubnej i fascynujących planów czarnookiego, nim owa pustka nie zostanie odpowiednio wypełniona. Ha! Gdyby szatyn usłyszał w tym momencie jego jakże fascynujące rozmyślania, już dawno wstałby z kanapy i wyszedł z mieszkania, byle jak najdalej od Rileya. Choć może istniał drobny procent szans, że jednak poszedłby po ten pieprzony pierścionek.
Widzisz. Czasem warto postawić się na czyimś miejscu. Od razu wszystko staje się dużo jaśniejsze i prostsze — powiedział, milknąc gdy w serialu w końcu padły pierwsze kwestie. Nawet jeśli Winchester nie zawsze należał do typów zachowujących absolutną ciszę, tym razem wyglądał na skupionego. Chyba naprawdę zależało mu na obejrzeniu tego serialu, skoro powstrzymał się od większych komentarzy. Dało się jedynie od czasu do czasu usłyszeć ciche prychnięcie, bądź mamrotanie gdy komentował którąś scenę bardziej dla samego siebie niż srebrnookiego.
Rzecz jasna dopóki nie usłyszał dzwonka do drzwi.
"Nie musisz zatrzymywać."
Doskonale wiesz, że i tak to zrobię — wymamrotał patrząc na ekran, który i tak tkwił nieruchomo już od momentu, gdy Jay zaczął wstawać. Oparł się wygodniej o kanapę, zerkając kątem oka na warczącego dobermana. Odległość od wizjera była na tyle spora, by do jego uszu nie docierały żadne konkretne słowa. W dodatku uszy wypełniał dość nienaturalny szum, zupełnie jakby właśnie znalazł się na środku oceanu. Zamknął oczy poddając się uspokajającym dźwiękom fal, czując jak bańka światła wokół jego ciała dodatkowo się wzmacnia z każdą sekundą, wracając do poprzedniej formy. Była tylko jedna rzecz, która nadal go niepokoiła.
Przyciszony głos, próbujący się do niego przebić przez wszechobecny chaos. Niezależnie od tego jak bardzo się starał, nie był w stanie odróżnić go od reszty. Ściągnął brwi i wykrzywił nieznacznie usta w grymasie odzwierciedlającym jego wewnętrzne niezadowolenie.

██▄█ █████▄█ ██▄███ ███▄██ ▄██

Co mówisz?

▄███ ▄███ ███▄███▄████ ▄███▄██

Nic nie rozumiem. Nie słyszę cię przez ten hałas.
Skąd on się brał?
Potarł twarz dłonią w wyraźnie zmęczonym geście, nadal nie otwierając oczu. Nie mógł ich otworzyć. Czuł, że jeśli to zrobi, straci kontakt z głosem na dobre. Coś mu mówiło, że musiał go zrozumieć. Nie wiedział jedynie jak miał to zrobić. Czuł praktycznie wszystko na swojej skórze. Lekki powiew wiatru, chłód otaczającej go wody, nie czuł jednak fal. Zupełnie jakby jednocześnie znajdował się na środku szalejącego sztormu, jak i najspokojniejszego jeziora. Próbował wyciągnąć ręce przed siebie, by podpłynąć w stronę dźwięku, lecz ciało odmówiło mu posłuszeństwa.
Nie czuł go.
Zupełnie jakby nie istniał.

▄█▄████▄██ ██▄█ ████▄ ███▄█ ██▄▄▄▄

Dźwięk zamiast wzrosnąć zdawał się wyciszać. Zupełnie jakby tracił siły do dalszej walki. Sam nie wiedział dlaczego sam ten fakt sprawił, że jego serce momentalnie zdawało się zatrzymać w jego piersi, zapominając jak powinno bić, by odpowiednio tłoczyć krew.
Nie. Nie, nie odchodź. Wróć, nie możesz się poddać. Musisz mówić głośniej, nie wiem gdzie jesteś. Nie zostawiaj mnie, słyszysz?
Musiał do niego dotrzeć. Teraz. Ręka opadła bezwładnie na kanapę, gdy Winchester zdawał się kompletnie stracić kontakt z rzeczywistością. Wypowiadane na głos słowa, choć były jedynie cichym szeptem, bez wątpienia były wyraźne. I nie kierował ich do czujnego Scara, rozdartego pomiędzy salonem, a przedpokojem w którym stał Grimshaw.
Ryan Jay Grimshaw
Ryan Jay Grimshaw
Fresh Blood Lost in the City
Wolę swoje problemy z taktem niż z nadzieją na to, że mnie go nauczysz ― stwierdził, obrzucając go wyzywającym spojrzeniem. Chyba nie zamierzał łatwo dać za wygraną, jednak ciężko było zignorować znaczącą nutę w jego głosie, która świadczyła o tym, że jeszcze nie skończył. Nawet jeśli na tym etapie powinien się zamknąć, biorąc pod uwagę, że w grę zaczynały wchodzić brutalne groźby. ― Wiem ― dodał po chwili i bynajmniej nie chodziło tu o chęci, jakie obudził w Woolfe, a o fakt, że gdzieś tam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że w niektórych przypadkach udawało mu się uniknąć gorszego losu tylko ze względu na interwencję Winchestera, nawet jeśli wątpił, że tamten nóż miał przynieść mu więcej szkód niż rozcięcie po wewnętrznej stronie dłoni.
Złego diabli nie biorą, co?
„Zaraz pomyślę, że chodziło ci o coś innego.”
Próbuj. Może ten inny tok myślenia sprowadzi cię na dobry trop ― rzucił, nie zamierzając go jakkolwiek naprowadzać. Nie zamierzał też specjalnie kryć się ze swoimi myślami. Oczywiście domyślał się, że Thatcherowi bardziej odpowiadało przejęcie roli tego porządniejszego, dlatego nie planował nachalnie drążyć tego tematu.
Wszystko w swoim czasie.
Po wczorajszych wrażeniach liczył na odrobinę spokoju. Zero tłumów, zero hałasu i ani jednego drażniącego człowieka w pobliżu. Gdy udało im się wreszcie spokojnie usiąść przed serialem, naprawdę odnosił wrażenie, że tak pozostanie. Był nawet skłonny rozluźnić się na tyle, by chociaż częściowo pozbyć się zmęczenia, a teraz nie dość, że musiał wstać z miejsca, to Gauthier nie chciał dać za wygraną, stojąc przed wizjerem jak ostatni debil i licząc na to, że im dłużej będzie truł Ryanowi dupę, tym zwiększy swoją szansę na dobrowolne zaproszenie.
Dobrze wiesz, że jeśli przekażę im, żeby cię nie wpuszczali, to tego nie zrobią. To nie jest jakaś tania kamienica, do której wejdziesz, okłamując sąsiadkę, że przyszedłeś z ulotkami. Odpuść.
Czy naprawdę musiał tłumaczyć mu takie proste rzeczy?
Nie mogęęę ― jęknął bardziej rozpaczliwie. ― To chociaż miej serce i powiedz mu, żeby ruszył dupsko i zjechał na dół. Mamy misję do wykonania. Bo widzisz, wczoraj--
Zabierz Alexa ― przerwał, niezainteresowany tym, co Skyler miał mu do powiedzenia. Zresztą, o jakąkolwiek misję by nie chodziło, nie istniała realna szansa, by Starr wyszedł dziś z domu. ― Nie będę go budził.
Skyler już otwierał usta, jednak dokładnie w tym samym momencie szatyn zsunął palec z przycisku, odcinając chłopaka od wszelkiego kontaktu. Po chwili usłyszał dwa zdesperowane sygnały, jednak te ucichły, gdy ich znajomy najwidoczniej zrozumiał, że niepotrzebnie szukał szczęścia. Nie zmieniało to faktu, że skrzynka w telefonie Rila w dość szybkim tempie zaczęła zapełniać się wiadomościami.

Woolfe, czy on cię przetrzymuje? :/

ODPOWIEDZ MI, STARY. CZEKAM POD WIEŻOWCEM, W RAZIE CZEGO GO OBEZWŁADNIĘ I ZWIEJEMY.

A tak serio to mam nadzieję, że wstałeś i możesz się zebrać. W końcu obiecałem pewnej ładnej dziewczynie, że przyjdziesz. Zresztą pisałem ci już wcześniej o podwójnej randce. c:

Ale nie odpisałeś. Czy to znaczy, że już mnie nie kochasz?! ;_; Ale to nic, wybaczę ci, jeśli tylko tu przyjdziesz.

Scar wydał z siebie zduszony pisk, gdy ciemnowłosy ponownie zawitał w salonie. Pojedyncze spojrzenie ze strony szarookiego wystarczyło, by doberman zwrócił pysk w taki sposób, jakby usiłował wskazać nim Winchestera. W innych warunkach można byłoby uznać, że czworonóg chciał przekazać Grimshawowi, jak bardzo nie podobała mu się obecność chłopaka w tym samym mieszkaniu, jednak tym razem musiało chodzić o coś innego.
Mogłeś przemówić mu do rozsądku. Posłuchałby cię, gdybyś uznał, że lepiej będzie zostać w szpitalu.
Nie, gdyby się uparł.
A oboje – on i trajkoczący w jego głowie głos – doskonale wiedzieli, że w tamtym momencie przemawiała przez niego upartość. Nie wspominając już o tym, że gdyby nie on, złotooki w ogóle nie musiałby tam zostawać.
Winchester ― rzucił, chcąc zwrócić na siebie uwagę Riley'a, gdy krok po kroku zbliżał się do kanapy. ― Może jednak powinieneś się przespać? ― spytał. W jego głosie jak zawsze nie dało się usłyszeć ani przejęcia, ani troski. Jak zawsze starał się brzmieć rzeczowo, próbując odnaleźć najlepsze rozwiązania dla sytuacji. Zwłaszcza teraz, kiedy stan Thatchera zależał w dużej mierze od jego decyzji. Jednak tym razem spokojny, bezbarwny ton skontrastował się z dotykiem na obitym policzku chłopaka. Ten był zdecydowanie zbyt lekki, by podrażnić obolałe miejsce i zbyt delikatny, by jakkolwiek porównać go z czymś, co pasowałoby do Jay'a. A jednak. Pogładził kciukiem piegowatą skórę, jakby wszystko to miało być sztuczką, która miała na celu wprowadzenie Starra w mimowolny stan otępienia, jednak żaden człowiek nie miał w sobie takiej mocy.
Prefekt musiał współpracować i wszystko zależało właśnie od jego woli.
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach