Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
First topic message reminder :

Ach, czujecie te zapachy?
Kobiety i mężczyźni krzątają się za blatami swoich rozłożonych stoisk, raz po raz zachęcając uczniów do kupna jednego z ich produktów. A znajdziecie tu dosłownie wszystko. Od wszelkich wyrobów na patykach - smażonego mięsa, kalmarów, a nawet zwykłego melona - poprzez wspaniałe babeczki w przeróżnych kształtach, czekolady praktycznie wszystkich smaków, żelki różnej wielkości (przy czym największa, jak zapewnia was sprzedawca, waży ponad 3 kilogramy i dzięki swojemu opakowaniu starczy przynajmniej na miesiąc nawet największym łakomczuchom), zawijasów z ryżu i innych dziwacznych przysmaków, które z pewnością świetnie sprawdzą się w roli piknikowego pożywienia. Dla tych, którzy potrzebują czegoś na ciepło, starsza pani o równie ciepłym uśmiechu macha łyżką w powietrzu z olbrzymią precyzją rozlewając zupy z wielu garnków do przenośnych opakowań. W końcu podczas festiwali mało kto jada w jednym miejscu, zdecydowanie preferując chodzenie po stoiskach z jedzeniem w dłoni.

Jeden mężczyzna uwagę wszystkich dookoła z nadzwyczajną skutecznością. Po bliższym podejściu, nawet ci ze słabym wzrokiem bez problemu dojrzą co takiego promuje gospodarz.

Stoiska z jedzeniem [ STREFA DZIENNA ] - Page 2 WLpng_shhhnwx

Zasady i informacje:
1. Jedna postać = jeden numerek.
2. Wybrany numerek należy WYRAŹNIE zaznaczyć na początku posta. Należy też opisać interakcję z gospodarzem, w której wasza postać wybiera odpowiednie miejsce na planszy.
3. Wyniki zostaną ogłoszone na balu.
4. Postaramy się na bieżąco wykreślać zajęte numerki z listy, niemniej uprasza się użytkowników o przejrzenie poprzednich postów i sprawdzenie czy aby numerek, który chcą wybrać nie jest już zajęty.
5. Jeśli numerków zabraknie - zostaną one uzupełnione, niczym się więc nie martwcie.

Anonymous
Gość
Gość
Tak jak się spodziewał, swoją androginicznością wzbudził niemałą konsternację u co najmniej paru osób, gapiących się na niego tak, jakby nigdy w życiu nie spotkali osobnika bez wyrazistych, trzeciorzędowych cech płciowych. Cóż, może i nie spotkali. Adam cofnął się o kroczek i przestąpił powoli z nogi na nogę, jakby nie do końca wiedząc, co by tu począć z kończynami (nagle wydał się sam sobie jakiś taki niezgrabny i pokraczny). Jego wzrok przeskakiwał od jednego ucznia do drugiego, aż w końcu spoczął na niskiej, jasnowłosej dziewczynie (Ruri). Chłopak zarumienił się lekko, a serce tak jakby ciut mu przyspieszyło, gdy na ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały. Miała śliczne, jasne oczy, tak niezwykle podobne do Ukochanych Oczu panienki Palmer, na tym jednak podobieństwa zewnętrzne się kończyły. Nieznajoma była od Borre znacznie niższa i delikatniej zbudowana, emanowała też zupełnie inną aurą. Adam mógł się opierać tylko na swoich przeczuciach, te jednak rzadko kiedy go zawodziły. Gdyby miał strzelać, to najpewniej właśnie tę dziewczynę wytypowałby na kogoś, z kim chciałby się w przyszłości zadawać. Co tu dużo mówić, wyczuwał w niej pokrewną, artystyczną duszę.
- Strasznie jest być nowym, zwłaszcza w takiej szkole. Adam Majakowski - przedstawił się grupce, nie bez pewnego wysiłku powstrzymując drżenie głosu. Tego typu sytuacje zawsze szalenie go stresowały. - Widzieliście gdzieś, eee, szarlotkę? Ze wszystkich ciast świata chyba tylko jej tu nie ma, chyba że to ja tak beznadziejnie szukam. - Przez jego delikatną twarz przemknął cień uśmiechu. W sumie nie miałby nic przeciwko, gdyby to ta słodka, jasnowłosa istotka pomogła mu z szukaniem ulubionego smakołyku...
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
- Ja? Lubić? Jego? - Spojrzała po twarzy Skandynawki, krzywiąc się w drwiącym uśmieszku, jakby powiedziała coś wręcz żałosnego. Zaraz jednak wyraz jej twarzy nieco złagodniał, nabierając bardziej sympatycznych zmarszczek rozbawienia. - Nie powiedziałabym, że jest dla mnie szczególnie ważny, ale da się lubić. Jak zatkasz lewe ucho i jesteś całkowicie głucha na prawe-... zaczyna być znośny. - To mówiąc, zerknęła ukradkiem na powoli zbliżającego się Pavla, i już, już miała dorzucić coś jeszcze do swojej poprzedniej wypowiedzi kierowanej jego stronę, kiedy Ruri wymówiła pytania klucz, kompletnie zbijając ją z tropu.
- Całe trzy lata. Czyli jednak dobrze Cię kojarzę. Jesteś rok młodsza, prawda? Jestem Sherid-... - Urwała, zacisnąwszy usta w wąską linijkę, gdy tylko usłyszała przy swoim uchu wypowiedź tak niedorzeczną, że powinna od razu poznać, kogo byłoby stać na takie słowa. Powinna, ale przez pewną kałamarnicę coś nie do końca wyszło. Nie dość, że deformowała głos bruneta, to jeszcze on sam nie pokwapił się, żeby najpierw nazwać ją po imieniu. Niemalże wymierzyła w jego stronę porządny cios z łokcia w brzuch, kiedy poczuła znajomy zapach, a następnie zerknęła kątem oka na burzę węglowych kosmyków. Joshua, Ty tępy-...
- ...baranie. - Zakończyła na głos, pokręciwszy głową, nie tyle w wyrazie dezaprobaty, co z chęci pozbycia się rumieńców z policzków. Mógł wybrać sobie inną osobę do mamrotania jej do ucha. - Sądziłam, że będziesz dopiero wieczorem.
Mogłaby tak ciągnąć swoje wywody godzinami, filozofując nad sensem jego wcześniejszego przybycia. Właśnie dlatego, że spodziewała się z jego strony modnego spóźnienia, nie wspominała, żeby za dnia ubrał się jakoś normalniej - zwyczajnie nie pomyślała o tym, że ten pajac zwlókłby się z łóżka przed dwudziestą drugą. Życie potrafiło być pełne niespodzianek.
"Już się stęskniłaś?"
- Nie, po prostu nie chcę, żebyś narobił szkód i-...
"Adam Majakowski."
Słowa wypowiedziane przez tego co najmniej introwertycznego chłopaczka, w dodatku tym rozkosznym tonem zagubionego dziecka, były jak kolejny promyczek nadziei pośród przedstawicieli płci męskiej w całym tym tępym zgromadzeniu. No dobrze, może i Anderson także dodawał tu trochę punktów dodatnich, ale ujemności Travitzy nic nie wyzeruje. Dlatego właśnie wysunęła jedno z ramion z objęć zielonookiego przyjaciela, po czym wyciągnęła ją właśnie do Adama. I co z tego, że jego słowiańskie nazwisko kojarzyło się jej nie najlepiej? To też było zasługą Rosjanina.
- Sheridan Paige. Miło wreszcie usłyszeć Twój głos, milczku. - Odparła ciepło, posyłając mu najcieplejszy ze swoich uśmiechów.

Halo, co ten post taki długi. xD
Pavel 'Smuggler' Travitza
Pavel 'Smuggler' Travitza
The Jackal Canis Lupaster
Pavel leniwymi ruchami szczęki miażdżył nieszczęsną szarlotkę i obserwował obecnych znudzonym spojrzeniem. Może i by nawet posłuchał co mają do powiedzenia, ale w pewnym momencie, kiedy zaczęli nawijać wszyscy na raz, zamieniło się to w bezładny bełkot, z którego nie chciało mu się łowić poszczególnych kwestii, niezależnie czy kierowanych w jego stronę czy do kogoś innego. Niech sobie owce beczą, a on postoi i się naje. Przynajmniej tyle ma przyjemności z przychodzenia tutaj.
Nagle jednak zauważył, że ktoś śmie sięgać ręką do jego ciasta. Zgromił Ruri morderczym spojrzeniem i cofnął talerz.

- Gdzie kurwa z łapami? - Warknął.
Dopiero po chwili zarejestrował, że dziewczyna macha muffinką i możliwe, że słyszał coś o jakiejś wymianie. Przyjrzał się uważnie co oferowała mu ta mała kosmitka, a następnie zerknął na swój sernik.

- Nie - odpowiedział i żeby przypadkiem coś głupiego nie przyszło jej do głowy, chwycił za sernik, który następnie zaczął pochłaniać. I znów leniwie żuł, przysłuchując się bełkotliwemu gwarowi. Przyjście tutaj było błędem.[/i]
Anonymous
Gość
Gość
Całe otoczenie wydało mu się tak istotne jak dziura w skarpecie. Skarpecie, którą przed chwilą wywalił do śmietnika. Liczył się tylko jeden fakt: wszędzie było jedzenie. W sumie to do jego dalszych planów należało odwiedzenie stołów pełnych słodyczy, jak już udało mu się zjeść coś mięsnego, to pora na zmianę. Ale najpierw musiał przecież ładnie się przywitać. Podrapać po łokciu. Zlokalizować łazienkę. Popatrzeć na zabranych wokół Sher krzywo. Wiecie, takie rozeznanie, skoro już tu był.
Najpierw musiał spojrzeć spod byka na osobnika z talerzem pełnym ciast, bo śmiał się nieoficjalnie odezwać do jego kumpeli. Agresja jednak jakoś szybko z niego wyparowała, gdy tylko zauważył ubiór nieszczęśnika - jego też pewnie ktoś wkopał. Nawet jeśli nie, to był całkiem podobny. Czyli tymczasowo dało się go uznać za swojego.
Reszta niby coś tam gadała, ale miał to w nosie, bo przeżuwał ostatki kałamarnicy. W sumie już był na etapie wydłubywania sobie resztek patyczkiem. Szczerze? Towarzyski to on nie był, a nawet jeśli miał swoje przebłyski, to nie w takich sytuacjach. Za dużo na raz i za bardzo nieciekawie. Jak oglądanie wystawy sztuki współczesnej złożonej jedynie z pojedynczych, pokolorowanych każdy na jeden kolor obrazów. Nuda. Czasem nawet irytująca.
- Chcesz trochę mięsa na badylu? Polecam. - Odezwał się do Sheridan całkowicie ignorując jej wcześniejsze wypowiedzi. Nie chciało mu się droczyć przy jakiś obcych niewiadomych. Wyprostował się (odlepiając tym samym od Lwicy) i z braku lepszego pomysłu postanowił poobserwować sytuację. Długo to nie potrwało, bo wyłapał wzmiankę o jedzeniu.
- Ja bym babeczką nie pogardził. Ale mam w zamian tylko to - zwrócił się do najniższej osoby ze zgromadzenia wskazując na obgryziony po przekąsce patyk. Każda by na to poszła. Ach, jeszcze jedno. Wszystko to powiedział ze swoim markowym beznamiętnym wyrazem twarzy.
Sheridan Kenneth Paige
Sheridan Kenneth Paige
The Writers Alter Universe
Pokręciła głową w wyrazie dezaprobaty. Czasem naprawdę zastanawiało ją, co tak właściwie widziała w relacji z tą dwójką przerośniętych bachorów. Dobra, lubiła ich, ale... za co? Jeden był bardziej wulgarny od drugiego, obaj byli obrzydliwi, a na dodatek...
No dobra, po prostu nie chciało jej się z nimi dłużej siedzieć. Westchnęła cicho, nim zerknęła po raz ostatni w kierunku zebranego towarzystwa.
- Poradzicie sobie z nimi? - Rzecz jasna kierowała to pytanie w kierunku tych niższych jednostek, uśmiechając się przy tym smutnawo. W zasadzie, było jej trochę szkoda tych nowo poznanych znajomych, ale istniały w życiu pewne priorytety. Dlatego właśnie skierowała swoje kroki... no, tam.

[zt, obowiązek wzywa :U]
Anonymous
Gość
Gość
//dom strachów

Szesnaście

Mira zadowolona chodziła po terenie szkoły. Zabawa w Domu Strachów dała jej wiele radości!
- Też ci się tak podobało? - zapytała Lucyfera, który miauczał, gdy go smyrała po miękkiej sierści. - Mogłabym tam pójść jeszcze raz! Myślisz, że jak bym ładnie poprosiła tamtą dziewczynę to by mnie wpuściła?
Niestety nie doczekała się odpowiedzi, bo Barrett był zajęty obmyślaniem planu przejęcia świata i nie miał czasu na zajmowanie się takimi sprawami jak dom strachów. Nudy. W końcu bez problemu sam go przeszedł. Powinien dostać nagrodę! Może kolejnego niewolnika? Zanim jednak wybrał między wysoką blondynką, a barczystym szatynem, którzy szli obok, Mira zaciekawiona podbiegła do kolejnego stoiska.
- Losowanie! - pisnęła zachwycona, zwracając uwagę kota. Ten tylko mruknął coś niezadowolony, ale dziewczyna nie zwróciła uwagi, tylko spojrzała na gospodarza i uśmiechnęła się szeroko. Ten odwzajemnił jej uśmiech i spytał, które pole wybiera.
Mira spojrzała na kota a ten machnął łapą znudzony, wskazując szesnaste pole. Tu powinny być koty na planszy!
- No to poproszę szesnastkę! - powiedziała wesoło i już po chwili jej nie było, bo przez te wszystkie zapachy zachciało się jej ciasta.

/zt
Anonymous
Gość
Gość
Mimo iż miała okazję spędzić w towarzystwie Pavla jedynie kilka minut, już zdążyła wyrobić sobie o nim takie a nie inne zdanie. Niemniej jednak poczuła konsternację, usłyszawszy jego przyjazny ton. Posłała mu niepewne spojrzenie, kiwnęła głową i odsunęła się w poszukiwaniu komfortu.
Skierowała wzrok na drugiego, jeszcze większego, wielkoluda, a następnie na obgryziony patyczek w jego dłoni. Przybrała równie beznamiętny wyraz twarzy, co Yasuo i podała mu babeczkę, wzruszając ramionami. Ktoś tak wysoki musi dużo jeść. Poza tym, może zjadłby ją, gdyby nie chciała się podzielić? Lepiej nie ryzykować.
- Bon appetit!- kaleczyła francuski, jak nikt - Zatrzymaj patyk. To na mój koszt.
Nie próbowała ukrywać lekkiego zdziwienia, słysząc głos Adama. Wcześniej nie wydawał się być zainteresowany (nie bardziej niż sama Rúrí) rozmową z pozostałymi bywalcami, toteż jego nagła zmiana wydała się nastolatce interesująca. Posłała mu lekki uśmiech, który zmienił się w dziwny grymas, kiedy w myślach próbowała powtórzyć nazwisko nastolatka.
- Rúrí Sigmardóttir. Myślałam, że bycie nowym w takiej szkole to przywilej. Czuję się prawie jak reszta tych snobów - subtelnym ruchem wskazała na ludzi tłoczących się w kolejkach do poszczególnych stoisk.
Klękajcie narody! Kiedy Sheridan zadała im to niewdzięczne pytanie, posłała jej pełne bólu spojrzenie, jak gdyby zostawianie jej samej z trójką obcych gości (z których dwójka była co najmniej przerażająca) było najgorszą z możliwych kar (którą, w gruncie rzeczy, było). A gdzie solidarność jajników?
- Wspominałeś coś o szarlotce, Adamie? - zapytała czysto retorycznie. Chudy szatyn aktualnie wydawał się być najbardziej sympatyczną osobą tutaj, dlatego też postanowiła się tą względną sympatycznością poratować, co, oczywiście, było odrobinę samolubne - Możemy jej poszukać razem. Zrobiliśmy już tutaj wszystko, tak? - rzuciła okiem w stronę tablicy z psami, następnie na kilka sekund zawieszając wzrok na podróbkę Blues Brothers.


Po stokroć przepraszam. Możecie bić. Nie miałam ostatnio czasu.
Kamira Evergreen
Kamira Evergreen
Fresh Blood Lost in the City
Dwanaście

Dziewczyna pociągnęła kilka razy nosem w powietrzu i zachwycona zapachami nie wiedziała w którą stronę ruszyć najpierw. Jednak moment w którym dojrzała tablicę z losowaniem i pieski na niej, stwierdziła że jedzenie może poczekać. Podeszła do sprzedawcy i wypytała o co tak właściwie chodzi, co można wygrać i inne takie. A potem z radością oznaczyła słodkiego według niej pieska numer 12. Zadowolona z siebie, oglądała jeszcze przez chwilę tablicę i porozmawiała ze sprzedawcą. Spytała czy są jakieś szczególne stoiska z jedzeniem które by jej polecił. Uzbrojona w nową wiedzę kucnęła by zawiązać buta przed polowaniem na stoiskach.
Mercury Black
Mercury Black
Administrator Sovereign of the Power
Trzy

{ Cyrille, Alan, Kamira }

Chłopak szedł w miarę energicznym krokiem jak na kogoś, kto dopiero co skończył swój bieg. Wychodząc ze stadionu, rozejrzał się krótko dookoła, szukając odpowiedniej trasy. Nie było to zbyt trudne. Kolorowe stoiska i głośne krzyki ludzi, zachęcających do kupna swojego produktu, którym wtórowały zachwycone okrzyki ich klientów były reklamą samą w sobie.
Spowolnił nieznacznie, by wyrównać krok z Alanem, jednocześnie zerkając w tył, by sprawdzić jak daleko od nich byli Cyrille i Saturn. Jego brat z miną wskazującą, że wysiłek fizyczny powoduje u niego znudzenie najwyższego stopnia, wyraźnie miał ochotę zwolnić. A najlepiej przystanąć w miejscu i walnąć się pod jednym z drzew, wyciągnąć książkę i zwyczajnie sobie poczytać. Pomijając fakt, że według pierwotnego planu mieli się najpierw udać do tablicy, by zapisać się do klubu.
"Musisz mnie tam ciągnąć?"
Pytający wzrok mówił sam za siebie. Merc przekrzywił nieznacznie głowę z przepraszającym spojrzeniem, unosząc kąciki ust w uśmiechu. Brat odpowiedział mu westchnięciem, przyspieszając kroku. Wyrównał z nimi w ciągu następnych dwóch minut.
- Paige, Saturn. Saturn, Paige. - przedstawił ich sobie krótko, machając nieznacznie dłonią. Białowłosy kiwnął mu głową na powitanie, przez chwilę taksując go spojrzeniem. Nie zajęło mu to jednak więcej jak trzy sekundy. Rzadko kiedy przywiązywał większą uwagę do znajomych brata, mimo że wielokrotnie zadawał mu pytanie jak spamiętuje imiona ich wszystkich.
Tego jednak kojarzył. Może Mercury nie mówił o nim niewiadomo jak często, ale wspomniał parę razy o informacjach na tyle kluczowych, by rozpoznał w nim 'tego od bójek'.
- Gdzie idziemy?
- Jeść. Chcesz coś konkretnego? - zapytał Alana, obracając głowę w jego kierunku. Nim zdążył się jednak skupić na jego odpowiedzi, zawiesił wzrok na nowym punkcie.
Loteria.
- Ale najpierw idziemy zagrać. Ej Cyrille, ogarnij to. - zawołał przyjaciela, by zwrócić na siebie jego uwagę i zaraz skierował kroki w odpowiednią stronę. Wielka tablica z psami skutecznie przykuwała jego uwagę. Gdy już stanął przed nią, zastanawiał się przez chwilę nad numerem.
- Weź trójkę.
- Trójkę? - obrócił głowę w odpowiednim kierunku.
- Szczekacz. Pasuje do ciebie. - beznamiętny ton brata nawet nie zabarwił się złośliwością. Mimo to i tak przyłożył mu z łokcia, przewracając oczami. Momentalnie osłonił się przed ciosem, który został wyprowadzony w jego kierunku. Rzucił mu zwycięski uśmiech, zakreślając na losie odpowiedni numer.
- Niech będzie trójka. - podał kartkę mężczyźnie, gdy jego wzrok padł na kucającą obok osobę. No patrzcie kogo znalazł.
Podszedł do czarnowłosej stukając ją w ramię.
- No cześć, kuzyneczko. - rzucił rozbawionym tonem do Kamiry. Saturn wyprostował się zaciekawiony, zaraz do niego podchodząc.
- Kamira. Nasza matka kazała ci przekazać, że jest wielce zawiedziona brakiem wizyty twoich rodziców. - rzucił białowłosy poważnym tonem, wpatrując się z nią z przyganą. Zaraz jednak na jego twarz powrócił stoicki spokój. Znalazł się dowcipniś. - Żartuję. Ale mogłabyś wpaść w wolnej chwili. Sky się dopomina twojej obecności.
- Idziemy coś zjeść, zabierasz się z nami czy idziesz prosto na bal? - zapytał Evergreen, przekrzywiając głowę w bok.

<- Poprzedni temat
Kamira Evergreen
Kamira Evergreen
Fresh Blood Lost in the City
Sznurówka postanowiła dziś ją wkurzyć i zaplątała się w jakiś supeł i ostatecznie zirytowana Kamira wcisnęła ją całą w buta i chodziła z rozwiązanym, bo tak. Bo może. Była tak skupiona na głupim bucie, że kiedy poczuła dotyk na ramieniu prawie wystrzeliła w powietrze, tyle że ostatecznie straciła równowagę i z kucek upadła na tyłek. Spojrzała pełnym wyrzutu wzrokiem na straszydło, ale za chwilę uśmiechnęła się wesoło.
- Merc, Saturn! Moje ulubione planety. - Kamira i jej żarty roku. Mimo że głupie to bawiło ją to określenie. Jednak przez chwilę słowa Saturna ją przestraszyły. Kamira miała problem z odczytywaniem swoich uczuć a co dopiero innych, tym bardziej że Saturn zawsze ją trochę peszył. Pomijając już fakt, że nie była pewna w jakich stosunkach byli obecnie ich rodzice. Jej ojciec miał tendencje do zaniedbywania więzi, a matka nie zawsze chciała gdzieś jeździć sama.
- Dobrze że dodałeś, że żartujesz bo bym się nie domyśliła. - Pokręciła głową rozbawiona i podniosła się wreszcie z ziemi, otrzepując ubranie. - To ja mam wpaść czy rodzice? Zresztą, nieważne. Dla Sky'a wszystko, bo nie jest jeszcze skażony waszą złośliwością... chyba. - Przeczesała ręką włosy i uśmiechnęła się bardziej do siebie, zadowolona że wreszcie ktoś znajomy jest tuż obok. Samotność, samotnością, ale w takich tłumach łatwiej spędzić czas z znajomymi.
- Jasne, z chęcią pójdę z wami, bo padnę z głodu zaraz. Jak tak przekrzywiasz głowę Merc, to wyglądasz jak zwierzak. - Stwierdziła, sama przekręcając swoją w druga stronę kiedy mu się przyglądała.
Alan Hayden Paige
Alan Hayden Paige
Fresh Blood Lost in the City
Pięć.

„Paige!”
Zanim ktoś wykrzyczał jego nazwisko, nawet nie przypuszczał, że będzie miał dziś towarzystwo. Przesunął ręką po karku i z niego pozbywając się chłodnego uczucia wilgoci, po czym obejrzał się za siebie przez ramię. Kultura wymagała się zatrzymać, ale Alan nie zaprzestał stawiania kolejnych kroków, wychodząc z założenia, że jeśli czarnowłosy miał do niego jakąś sprawę, która nie cierpiała zwłoki, w każdej chwili mógł go dogonić.
Tak też się stało.
Myślałem, że w waszych stronach Hudson's Bay nie może być niezłe, Black ― rzucił, unosząc kącik ust w zgryźliwym uśmiechu. Mimowolnie odbiegł wzrokiem ku pozostałym zawodnikom, którzy jeszcze czekali przy linii startu. Szybko jednak stracił nimi zainteresowanie na rzecz bruneta, któremu najwidoczniej nie przeszkadzały ubytki w reputacji. ― I jasne. Właśnie tam szedłem.
Nawet jeśli właśnie by się tam nie wybierał, nie miał zbyt wielkiego wyboru, co Mercury uzmysłowił mu całkiem szybko, nie dając nawet szansy odnalezienia w tłumie jego nawoływanych znajomych.
Uniósł brew, gdy palce czarnowłosego oplotły się wokół jego nadgarstka. Jeżeli na świecie istniały jakieś rzeczy, które od razu do niego przemawiały, na pewno były to seks, drapanie po plecach i darmowe jedzenie.
Nie będę narzekał.

✗ ✗ ✗

Blondyn odetchnął głębiej, wraz z powietrzem chłonąc też przyjemną woń potraw. Gdyby tylko miały swoje własne głosy, na pewno już zachęcałyby go, żeby zabrał się do konsumpcji. Im bliżej stoisk się znajdowali, tym większy ścisk czuł w żołądku. Przycisnął rękę do brzucha i rozmasował go lekko, chcąc uspokoić burczenie, mimo że jego dźwięk utonął we wszechobecnym gwarze. Na dobrą sprawę jego uwaga skupiała się teraz wyłącznie na celu, który stopniowo robił się coraz to większy.
„Paige, Saturn. Saturn, Paige.”
Hayden odruchowo kiwnął głową, jeszcze zanim odwrócił twarz w stronę białowłosego, który do nich dołączył. W zastanowieniu przemknął spojrzeniem po profilu chłopaka, zaraz kierując je na twarz Mercury'ego. Fakt, że trafił na bliźnięta nie zrobił na nim wrażenia, choć i tak koniec końców ciężko było mu powstrzymać się od kąśliwej uwagi:
Szykujesz już atak klonów, Black?
I kto to mówi, Alan. Ale który Black?
Wszystko jedno. Trzeba przyznać, że gdyby nie te włosy, byliby identyczni. Chłopak jednak prędko powrócił spojrzeniem do coraz bliższych im stoisk, jakby szykował się do udzielenia mu odpowiedzi.Tylko po to, by po chwili wzruszyć mimowolnie barkami.
Cokolwiek. Możesz mi coś wybrać ― mruknął, a w jego wypowiedzi kryła się jakaś ledwo słyszalna, wyzywająca nuta, zarezerwowana tylko dla osób, które były na tyle świadome swojego dobrego gustu, że wiedziały, że prawdopodobnie uderzy też w poczucie smaku innych. W rzeczywistości, choć barwa głosu była w pełni zamierzona, zaliczał się raczej do tych niewybrednych osób, które skosztowałyby wszystkiego, co nadawało się do zjedzenia, choćby ruszało się na talerzu.
Z o wiele mniejszym zainteresowaniem spotkała się loteria, chociaż zatrzymał się obok niej, gdy cała reszta zadecydowała, że najpierw poświęcą czas właśnie na nią. Przemknął znużonym spojrzeniem po tablicy z losami, nawet nie słuchając przebiegu rozmowy braci. Szczerze mówiąc, nigdy nie przywiązywał wagi do tego typu zabaw, jednak ta wydała mu się na tyle niewymagająca, że nawet pokusił się o sięgnięcie po los z numerem pięć i wręczenie go mężczyźnie po przeciwnej stronie stołu.  
Wyniki zostaną ogłoszone na balu. Koniecznie przyjdźcie ― gospodarz zakomunikował im to z entuzjastycznym uśmiechem.
A już prawie zapomniał o tej przeklętej konieczności wbijania się w garnitur.
Odwrócił się od stoiska i pomknął spojrzeniem w dół, natrafiając na na drobną dziewczynę, którą jeszcze przed momentem nazwano kuzynką. No, no. Jeszcze chwila, a poczuje się na jakimś zjeździe.
Cała rodzina w komplecie ― rzucił pod nosem i kiwnął głową w stronę dziewczyny, posyłając jej nieznaczny uśmiech. Zaraz jednak obejrzał się za siebie przez ramię, przypominając sobie, że oprócz ich czwórki był tu jeszcze jeden chłopak. Chwilę zajęło mu, zanim odnalazł do wzrokiem, najpierw natrafiając na burzę jasnych kosmyków, a dopiero później na chłopięcą twarz. Co za pokurcz.
[MG] Cyrille Montmorency
[MG] Cyrille Montmorency
Fresh Blood Lost in the City


Ostatnio zmieniony przez Cyrille dnia Sro Paź 21, 2015 1:55 am, w całości zmieniany 2 razy
Cztery

{Mercury, Alan, Kamira}

Szedł za Mercurym, trzymając się jego brata. Szybko się zorientował w kierunku czego zmierzają. Te wszystkie kolorowe stoiska, masa ludzi i nieskończona barwa zapachów unoszących się w powietrzu, mówiły tylko o jednym. Jedzenie!
Tutaj chłopak miał dość mieszane uczucia, w końcu kochał gotować i często potrafił wytknąć masę niedociągnięć w potrawach innych (jak i swoich). Z drugiej strony prestiż miejsca, w którym się znajdował ściągał najlepszych kucharzy z najdalszych zakątków świata.
To była ciężka decyzja, jednak ukłucie w żołądku mówiło mu tylko jedno.
Trzeba było nagrodzić ciało za dobrą robotę na wyścigu!
Dlatego też lekko oddzielił się od grupy i w momencie, gdy Saturn dogonił główny człon oddziału, Cyrille latał od stoiska do stoiska, zaopatrując się w drobniejsze smakołyki, które robiły tylko za przystawkę do dania głównego, które na pewno gdzieś tam na niego czekało, nieodkryte.
Można powiedzieć, że znów wpadł w swój trans, a głos Mercurego zogniskował jego uwagę na kolejnym stoisku.
- Loteria! - krzyknął wyszczerzając się, wsadził do ust dość sporawego lizaka, którego dorwał na ostatnim stoisku i w kilku dłuższych susach znalazł się przy tablicy niemalże przepychając Merca.
Gdy tylko ujrzał psiaki na tablicy jego oczy zabłysły dziecięcym blaskiem. Szybko dorwał kupon i zakreślił jednego z psiaków.
Doskoczył do mężczyzny i wręczył mu kupon.
- Czwóreczka! - wyszczerzył się do reszty, następnie jego wzrok padł na kolejną osobę, która znalazła się w otoczeniu.
Jego uśmiech stał się większy, o ile to było możliwe.
Odczekał, aż  zamienią kilka zdań i niczym kot-łowca, wyskoczył zza Merca przytulając się do dziewczyny.
- Kamiś~! - błysnął ząbkami, szybko ją puścił, coby nie nadużywać jej przestrzeni osobistej. Nie z powodu, że zwracał na nią jakąkolwiek uwagę, a z powodu innych osób w otoczeniu, w końcu nie będzie jej przysłaniał widoku na resztę prawda? Nie wypada.
- Trochę czasu minęło~
Jeśli już mowa o pozostałych, to właśnie w tej chwili blondyn uświadomił sobie jedną rzecz. Był tutaj osobnik, którego nie znał. Spojrzał w stronę Alana i tutaj stała się rzecz, której doświadczyć można tylko kilka razy. Uśmiech znikł z twarzy Cyrilla, może na ułamek sekundy, ale zawsze! Chłopak właśnie zdał sobie sprawę, że musiałby porządnie zadrzeć głowę w górę, by spojrzeć osobnikowi prosto w twarz, ale na szczęście to trwało naprawdę krótko. Już po chwili blondyn uśmiechał się szeroko.
- Cyrille jestem! - przedstawił się wyciągając do niego rękę, różnica w wzroście była znacząca, co zapewne wyglądało dość zabawnie. Chociaż przy Alanie, niemal wszyscy mogli tak wyglądać. Jedynie to pocieszało chłopaka.
Kompleks na punkcie wzrostu znów się w nim obudził....

Working.
Anonymous
Gość
Gość
(ucieczka)

Sheridan gdzieś sobie poszła i z początku mało mu się widziało śledzenie jej krok w krok. Jeszcze ktoś pomyśli, że robi za jakiegoś pupilka jasnowłosej, przez co cały latami tkany wizerunek zacznie się walić. W dodatku tutaj dawali mu jedzenie, więc chwilowo było nawet okej. Podarowanym przez małą dziewczynkę ciastkiem ładnie się z nią podzielił, rozrywając babeczkę na pół. Kiedy już oddał jej połowę byłej własności i sam skończył konsumpcję dopadło go smutne uczucie pustki, w żadnym razie związanej z żołądkiem. Było to uczucie zwane znudzeniem. Za nic nie wiedział co on miał tutaj robić, otoczony ludźmi, którzy mają już te swoje grupki. Zresztą to jeszcze mały problem, walić bezsensowne rozmowy, ale oprócz tablicy z losowaniem to mógł tu tylko jeszcze rekreacyjnie podłubać w nosie. Plan nie był taki zły, ale ostatecznie Yasuo odszedł od niego w ramach krótkiej wycieczki. Nóż widelec, może gdzieś indziej coś się dzieje.

[zgubiłem się, z/t]
Sponsored content
Powrót do góry
Permissions in this forum:
Nie możesz odpowiadać w tematach